poniedziałek, 3 listopada 2025
"Od pierwszej chwili... - czyli Rozejm oczami Smoka" - ETAP AD.17
Nie chciała go słuchać. Oczywiście, że nie. Uparta, wkurzająca, wściekle warcząca lwica. Wiedział, że istnieje marna szansa, by zdołał ją przekonać by pozwoliła mu wyjaśnić całą sytuację. Na dodatek oczywiście wykorzystała okazję, by jeszcze bardziej zrobić mu na złość i poszła tańczyć z tym swoimi głupim zastępcą.
Przeklęta Greengrass znów wszystko zepsuła. Jak miał ułożyć swoje życie z Hermioną, gdy ta wciąż mu nie ufała? I niczym jakaś krążąca nad nim klątwa - za każdym razem gdy próbował bardziej wzbudzić w niej zaufanie i przywiązanie do siebie, zaraz odwalał się taki numer jak ten dzisiejszy z Greengrass. Nie wiedział co ma dalej zrobić? Co jeszcze wymyślić, by jego żona wreszcie zechciała mu zaufać? Wiedział jednak, że nie może się poddać i odpuścić prób, by do tego doprowadzić. Wstał i powoli ruszył w stronę parkietu. Jej nieodczekanie, jeśli sądziła, że znów się podda!
🐉🐉🐉
- Odbijany! – warknął w stronę tego dupka Bletchleya, wzrokiem przekazując mu, że ma się natychmiast odpieprzyć od jego żony.
Na szczęście idiota zrozumiał i w sekundę zmył się z widoku. Draco podszedł i złapał Hermionę w swoje objęcia.
- Nie zamierzam z tobą tańczyć – powiedziała wyraźnie zdenerwowana, ale nic go to nie obchodziło. Musiała go wysłuchać. Nie miał zamiaru dłużej znosić tego, że go od siebie odpychała za coś, co ani trochę nie było jego winą.
- Puść mnie. Nie chce wywoływać skandalu – mruczała, gdy przytulił ją bliżej. Zamknął oczy i wziął krótki oddech. Nie mógł znów być po jej złej stronie. Musiała go wreszcie wysłuchać.
- Musisz mi pozwolić to wyjaśnić... - powiedział cicho.
- Dlaczego myślisz, że chcę tego słuchać? Nic mnie to nie obchodzi... - Hermiona warczała na niego, wyraźnie spięta w jego ramionach.
- Nie możesz mnie oskarżać, nie znając... - Nadal próbował jej wyjaśnić.
- O nic cię nie oskarżam – westchnęła z wyraźną goryczą. – Wiem co widziałam. Po prostu nie rozumiem, co dają ci te kłamstwa? Chcesz bym myślała, że jestem tylko ja? Nie, od początku wiedziała, że jest też ona. Nie musisz mi nic tłumaczyć! Jednak to dla mnie jest zbyt popieprzone, więc nie ciągnijmy dłużej tej farsy. Przecież Unum et anima una, wcale nie wymaga byśmy pozostawali formalnie małżeństwem... Nie rób jej tego. Skoro się kochacie, to rozwiedźmy się, poślub ją, a my możemy tylko dalej razem współpracować...
Zdrętwiał. Dosłownie na chwilę zatrzymało mu oddech, a jego ciało zamieniło się w kamień, jak gdyby ktoś go spetryfikował. Czy ona naprawdę powiedziała rozwód?
- Możesz to powtórzyć? – spytał swym najbardziej kąśliwym tonem.
- A którego fragmentu nie zrozumiałeś? – odparła w odpowiedzi wysilając się na kłujący sarkazm.
Miał ochotę nią potrząsnąć. Co ona sobie u diabła wyobrażała? Jak w ogóle mogła myśleć o tym, że kiedykolwiek pozwoli jej odejść. Pochylił się nad nią, intensywnie patrząc jej w oczy.
- Chyba zwariowałaś, sądząc, że kiedykolwiek mógłbym dać ci rozwód! – wycedził przez zaciśniętą szczękę i dokładnie to miał na myśli. Nigdy, przenigdy nie pogodziłby się z tym, że mógłby ją stracić.
Wciąż patrzył na jej raczej zaskoczone oblicze, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Coś jakby szczęk metalu i głuchy grzechot. Odruchowo spojrzał w górę i dopiero po chwili zrozumiał, że wielki, kryształowy żyrandol zaczyna nagle opadać w ich stronę. Miał tylko sekundę – jeden przebłysk świadomości. To mogło zabić ich oboje. Ona... Jego żona nie mogła tak zginać! Gwałtownie i z całej swojej siły odepchnął Hermionę spoza zasięgu tej morderczej konstrukcji. Usłyszał jej krzyk. Wiedział, że mocno upadła. Ale była bezpieczna. Nic innego się już nie liczyło.
Ból był nagły, ostry i gorszy od wszystkiego, czego już w życiu doświadczył. Wiedział, że jego ciało się podda i wiedział, że tego nie przetrwa. To był jego koniec. Choć tego nie chciał, to będzie musiał ją zostawić.
Jego Hermiona.
Jedyna kobieta, która obudziła w nim uczucia. Czy będzie po nim rozpaczać? Miał cichą nadzieję, że choć trochę tak – i to było ostatnie o czym pomyślał nim jego serce zwolnił rytm i na dobre stracił przytomność, pewny że już nigdy więcej się nie obudzi.
🐉🐉🐉
Czuł jak każda jedna kość i każde jedno ścięgno w nim boli. To było gorsze od całej serii cruciatsów, którymi kiedyś uraczył go Czarny Pan. Ból był przenikający i obezwładniający. Nie był nawet w stanie powstrzymać jęku, który nagle opuścił jego usta.
Światło nie było mocne, ale i tak drażniło jego oczy. W końcu jednak zdołał rozchylić powieki na tyle, by zobaczyć brązowe loki.
Hermiona...
Jego żona była przy jego boku. Zdrowa i bezpieczna. To było najważniejsze. Nagle jednak uderzyło go jedno słowo:
Rozwód.
Tak mu powiedziała. To mu zaproponowała. Nadal sądziła, że chciał pocałować tę głupią Astorię. Czuł jak jego ciało doznaje paniki. Nie! Nie mogła tak o nim myśleć! Spojrzał na nią, a troska w jej pięknych oczach sprawiła, że kąciki jego ust lekko się uniosły.
- Hej... Wszystko już jest dobrze... - wyszeptała, pochylając się nad nim. Czy nie mogłaby go teraz pocałować? To zapewne sprawiłoby, że poczułby się lepiej.
Wciąż jednak jedna myśl kołatała się w jego obolałej głowie. Wciąż musiał jej się wytłumaczyć. Ona musiała poznać prawdę. Nie mogła dalej sądzić, że z premedytacją pocałowałby inną.
- Astoria...- jęknął, próbując zacząć swoje wyjaśnienia.
Twarz Hermiony wykrzywił dziwny grymas, a Draco zrozumiał jak to mogło dla niej zabrzmieć. Mimo to zmusiła się do uśmiechu, powoli odsuwając się od niego.
- Jest tutaj. Czeka na korytarzu. Poproszę ją do ciebie...
Nie mógł pozwolić jej odejść. Musiała zrozumieć. Nie mógł dopuścić, by znów odeszła bez wyjaśnienia. I choć mówienie stanowiło dla niego problem, a całe ciało naprawdę bolało wychrypiał z trudem:
- Hermiona... Nie... Astoria...!
- Spokojnie, już po nią idę – odpowiedziała dziwnie stłumionym głosem.
- Nie... - Draco mocno złapał ją za nadgarstek, nie chcąc by go opuszczała.
- Draco...- wyszeptała niepewnie.
- Astoria... ta... przeklęta... suka – wydusił, czując jak całe ciało pali go z bólu. Nie chciał jednak przestać. - Musisz... mi... uwierzyć...
- Och! – jęknęła Hermiona, widocznie zaskoczona. - Nic nie mów. To teraz nie ważne...- poprosiła, mocno łapiąc za jego dłoń.
- Zostań... - poprosił, mając nadzieję, że będzie mógł jej wszystko wyjaśnić, gdy poczuje się odrobinę lepiej.
- Nigdzie się nie wybieram – obiecała, znów siadając na skraju jego łóżka i głaszcząc go z czułością.
Odetchnął lekko. Z nią obok niego, wszystko musiało się jakoś ułożyć.
🐉🐉🐉
Śnił i majaczył – był tego bardziej niż pewien. Niektóre sny były koszmarami, w których Greengrass przywiązywała go siłą do siebie, a Hermiona odchodziła smutna i zapłakana, mówiąc, że nigdy więcej nie chce go widzieć. Miewał jednak też przyjemne sny. Widział ją na prywatnej plaży przy domu jego mamy na Florydzie. W czerwonym bikini wyglądała niczym ucieleśnienie marzeń każdego mężczyzny. Jego piękna, idealna żona. Tulił ją w ramionach i obiecywał, że zawsze będzie się nią opiekował. To było takie właściwie.
Gdy kolejny raz się obudził, odetchnął z ulgą, widząc Hermionę siedzącą przy jego łóżku w wytransmutowanym fotelu, z książką w rękach. Tak bardzo się ucieszył, że nie odeszła.
- Lwico... - szepnął do niej.
Od razu zerwała się na równe nogi i do niego podeszła.
- Hej... Jak się czujesz? – zapytała.
Chciał jej tyle powiedzieć... Wyjaśnić i przekonać, że ten incydent z Astorią wcale nie był jego winą, jednak spierzchnięte usta i suche gardło pozwoliło mu jęknąć tylko jedno słowo:
- Pić.
Hermiona od razu sięgnęła po dzbanek i po chwili z troską i czułością pomogła mu napić się wody.
- Boli cię coś? Wezwać uzdrowiciela, by podał ci eliksir? – zapytała, gdy Draco z cichym jękiem opadł na poduszki.
- Nie. Długo spałem? – zapytał, wyciągając rękę i mając nadzieję, że go dotknie.
- Patrząc na obrażenia, które prawdopodobnie miałeś, to wcale nie długo. Jakieś osiemnaście godzin – odpowiedziała, bez problemu siadając blisko niego i splatając razem ich palce.
- Niewiele pamiętam – przyznał niechętnie. Dziwne grzechotanie i strach... Strach o to, że mógłby ją stracić.
- Oboje mieliśmy dużo szczęścia – Hermiona uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Tobie nic nie jest? – zapytał przyglądając jej się uważnie. Była wyraźnie zmęczona i nieco za blada, ale tak wciąż piękna.
- Nie, wystarczył eliksir energii. Muszę trochę mniej czarować, bo przez kilka dni moja magia będzie nieco niestabilna - opowiadała.
- Uleczyłaś mnie przez Unum et anima una? – Dopiero co to sobie uświadomił. Musiała to zrobić, bo inaczej praktycznie nie miał szans na przeżycie.
Przytaknęła krótkim skinieniem głowy, chyba nieco tym speszona. Przyglądał jej się dalej. Czy to, że bez zastanowienia się uratowała mu życie mogło oznaczać, że choć trochę troszczyła się o niego? Przecież tak łatwo mogłaby się od niego uwolnić. Czy nie tego chciała, mówiąc o rozwodzie?
- I zrobiłaś to po tym, jak pół minuty wcześniej zaproponowałaś mi rozwód? – zapytał, starając się brzmieć zwyczajnie, a nie jakby właśnie robił jej wyrzuty.
- Nie mówmy o tym teraz – poprosiła, wyraźnie zaskoczona tym, że w ogóle poruszył ten temat.
- Jak chcesz. Zapamiętaj jednak, co ci wtedy powiedziałem. Nigdy ci go nie dam – zaznaczył z mocą. Nie tylko dlatego, że jego ojciec by się na to nie zgodził, ale dlatego, że już wiedział, że ją kocha i że nie chce pozwolić jej odejść. Nigdy.
- Dobry wieczór. Nazywam się Aron Falina i jestem państwa magomedykiem – przedstawił się jakiś jegomość, wkraczając do sali. Draco od razu domyślił się, że to uzdrowiciel i od razu nie spodobało mu się to, jak ten głupi kutas gapił się na jego żonę.
- Dobry wieczór. Proszę robić co trzeba – burknął zastanawiając się, gdzie podziała się jego różdżka. Czy ten magomedyczny dupek nie miał pojęcia z kim zadzierał?
Falina zbadał go bardzo oględnie, po czym od razu zabrał się za sprawdzanie Hermiony. Było widać, że bardzo wpadła mu w oko. Draco miał ochotę warczeć jak wściekły pies. Nikt nie miał prawa patrzeć tak na jego żonę, poza nim samym! Podobało mu się jednak, jak Falina skrzywił się, gdy Draco głośno oznajmił, że to Hermiona pomoże mu przy prysznicu. Cóż... Niech wie, że jego żona dobrze zna jego ciało – a on zna jej, bo należą do siebie i nic już tego nie zmieni.
🐉🐉🐉
Widział jak wzrok Hermiony błądził po jego ciele, gdy namydlał się i opłukiwał wodą. Chyba nawet nie była świadoma tego, że raz na jakiś czas przygryzała wargę, jakby powstrzymując się od jęku. To było strasznie seksowne!
- Chodź tu do mnie... - zamruczał, licząc, że może pożądanie wygra z jej zawsze racjonalną stroną.
- Masz mniej siły, niż mały nieśmiałek – zaśmiała się, odpychając od siebie jego ręce i gasząc jego nadzieje na szybki numerek.
- Nieprawda... Jak możesz odmawiać choremu? – narzekał, ponownie dając jej pokaz namydlania i wskazywania na to, jaki jest gorący i chętny.
Niestety Hermiona uciekła spojrzeniem, chyba postanawiając że lepiej na niego nie patrzeć, by nie dać się skusić.
- Odbijemy to sobie, jak już znajdziemy się w naszych komnatach – obiecał jej, przyśpieszając swoje ruchy, by móc skończyć już ten prysznic.
- Na razie skup się na zdrowieniu! – nakazała surowo.
- Skupić, to się muszę na pozbyciu się Flinta z naszego życia – Draco starał się nie płonąć ze wściekłości. Nie miał żadnych złudzeń, że to mógłby być ktoś inny. To na pewno był znów ten pierdolony Flint. I tym razem prawie mu się udało... Draco wiedział, że będzie musiał coś na to poradzić.
- Myślisz, że to był on? – Hermiona wyglądała na zainteresowaną tym tematem.
- A komu innemu mogłoby zależeć na śmierci nas obojga? Myślisz, że Potter i Weasley mogliby zaryzykować tym, że nie zdążę cię odepchnąć?
- Musimy coś wymyślić... – westchnęła, najwyraźniej przyjmując jego argumenty jako prawdziwe.
Draco wysuszył się ręcznikiem, a Hermiona pomogła mu się ubrać. Ledwo skończyła zakładać na niego biały t-shirt, gdy przyciągnął ją do siebie władczo i mocno pocałował.
- Oszczędzaj siły... - poprosiła słodko, obejmując go i trzymając mocno, jakby się bała, że zaraz gdzieś jej odfrunie. Była taka śliczna w tej swojej trosce o niego. Musiał ją znów pocałować. Po prostu musiał!
- Nigdy więcej nawet nie myśl o tym, żeby ode mnie odejść... – wyszeptał tuż przy jej ustach.
- To nie jest dobry czas na takie rozmowy – Hermiona najwyraźniej chciała się od niego odsunąć.
- Nigdy, lwico, zapamiętaj... - I wiedział, że powiedział jej nic tylko szczerą prawdę. Nigdy nie pozwoli jej od siebie uciec – a przynajmniej nie do czasu, aż umrze jego nadzieja na to, że być może kiedyś ona odwzajemni jego uczucia.
🐉🐉🐉
Miło spędził wieczór w towarzystwie Hermiony i Pansy, żartując i się przekomarzając. Ucieszył się, gdy okazało się, że Hermiona ma zamiar zostać z nim na noc. Jej bliskość działała lepiej od najlepszego eliksiru. Koiła jego bólu i odpędzała złe wspomnienia.
Zmartwił się jednak, gdy najwyraźniej wskazała, że ma zamiar spać osobno. Nie tego chciał. Czy pomimo tego co jej powiedział, po jej głowie wciąż mógł krążyć pomysł na rozwód? Nie mógł nawet o tym myśleć! To nie miało prawa się wydarzyć. Nie posłuchał jej, gdy kazała mu iść do swojego łóżka. Zakradł się obok niej, objął ją mocno i przytulił do siebie. Znów nie chciała słuchać wyjaśnień na temat tego, co stało się na balu z tą głupią Astorią. Postanowił jednak, że i tak jej to wyjaśni. Potrzebował tylko dobrej okazji i stwierdził, że najwcześniej taka może się wydarzyć, jak już będą z powrotem w domu.
Obudził go szum wody z łazienki. Wiedząc, że jest w łóżku sam, domyślił się, że Hermiona brała prysznic. I tak cieszył się, że pomimo odmowy jakiś bardziej namiętnych działań pomiędzy nimi, została z nim i wyraźnie troszczyła się o niego, proponując że przyniesie mu naleśniki.
Nie skakał z radości, że musiała iść po nie sama. Nie lubił spuszczać ją z oka po tym, co się stało. Myśl, że ktoś lub coś mogłoby ją skrzywdzić dosłownie odbierała mu głębszy oddech. Chyba nigdy w swoim życiu o nikogo tak się nie bał.
Korzystając z tego, że Hermiona wyszła, poszedł pod prysznic. Gdy wrócił do sali, zastał ostatni widok, jakiego w tych okolicznościach pożądał. Astoria Greengrass siedziała na jednym z jego łóżek, dość kwaśno kontemplując kwiaty i prezenty, jakie zostały dla niego przysłane.
- Co ty tu robisz? – zapytał ją, nie kryjąc swojej nienawiści.
Ta dziwka prawie rozbiła mu małżeństwo i zachwiała zaufanie jego żony. Naprawdę miał ochotę ją za to zabić!
- Przyszłam zobaczyć się z tobą – Astoria podniosła się i podeszła do niego z czułym uśmiechem.
Draco ledwo się powstrzymał przed natychmiastowym zakleszczeniem paska od jego szlafroka na jej gładkiej szyi. Musiał się opanować. Wyminął ją i usiadł na łóżku, sięgając po swój zegarek, by mieć czym zająć ręce.
- Dla dobra własnego, radzę ci stąd wypieprzać! – warknął, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Draco, tak bardzo się o ciebie martwiłam – Astoria zdawała się nie słyszeć jego wcześniejszych słów. - Jak się czujesz, kochany? – zapytała słodko.
Blondyn uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Chcesz wiedzieć jak? – zapytał cicho, zastanawiając się czy uda mu się jakoś uniknąć kary, gdy teraz ją zamorduje.
- Po to przyszłam, najdroższy... - wyznała miękko Astoria.
- Podejdź bliżej, to ci pokażę... - Draco nigdy nie skrzywdził żadnej kobiety, dziś jednak musiał to zrobić. Musiał unicestwić Astorię Greengrass, jeśli jeszcze kiedyś miał być szczęśliwy.
Astoria uśmiechnęła się uwodzicielsko, wypinając swe jędrne piersi w wyeksponowanym dekolcie. Wiedział, że gdyby tylko chciał, padłaby mu do stóp. Sięgnął powoli ręką w kierunku jej szyi, a ona pochyliła się, najwyraźniej gotowa na pocałunek.
Jego dłoń prawie automatycznie zacisnęła się na jej chudej szyi. Marzył o tym, by zobaczyć jak ta przebiegła suka bierze ostatni łyk powietrza. Nie zasługiwała na to, by jej odpuści.
Dopiero po sekundzie Greengrass zrozumiała, że to nie będzie słodka pieszczota czy nawet nieco brutalny wstęp do seksu. Gdy Draco uniósł drugą dłoń, by zacisnąć ją na jej szyi, kobiet gwałtownie wciągnęła powietrze, a jej oczy rozszerzyły się w szoku.
- Draco! Co ty robisz...?! – krzyknęła, przerażona.
- Nie mam teraz przy sobie różdżki, więc zabije cię gołymi rękami! – warczał, potrząsając nią wściekle, tylko po to by opanować chęć na jeszcze mocniejsze zaciśnięcie dłoni.
- Aaaaa! Ja przepraszam! Przepraszam! Musiałam! Wciąż cię kocham! Tak bardzo cię kocham! – szlochała spazmatycznie Astoria.
Odepchnął ją od siebie tak mocno, że upadła z głuchym łoskotem. Musiała stąd wyjść i to najlepiej natychmiast, bo nie był pewien jak długo jeszcze będzie w stanie kontrolować swoje mordercze instynkty.
- Zejdź mi z oczu raz na zawsze podła dziwko, bo przysięgam, że mnie popamiętasz! Zaczynam żałować, że jednak nie wpadłaś w łapy Flinta! Już on by cię odpowiednio ustawił! – wypluwał z siebie całą swoją pogardę i nienawiści do jej osoby.
- Draco, ale ja to z miłości... Chciałam ci ułatwić... Ona musi wiedzieć...- Astoria wyła niczym ranne zwierzę.
- To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie! Jeszcze raz zbliż się do mnie albo Hermiony, a cię zabiję, słyszysz? Ukatrupię cię jednym zaklęcie, ty przeklęta suko! – wygarnął jej, modląc się by starczyło mu siły, by jednak jej nie zabić.
Na szczęście Astoria pozbierała się wreszcie i dopadła do drzwi, prawie przewracając w nich powracającą z śniadaniem Hermionę.
- Nie powinienem był... - przyznał, wściekły na siebie, że nie opanował swoich emocji.
Hermiona podeszła do niego, odkładając po drodze śniadanie, a on nie mógł się opanować, by jej do siebie nie przytulić. Była jego uziemieniem. Kimś, kto przywracał mu spokój i dawał radość i nadzieję, po latach życia na granicy mroku.
- Ona ci coś zrobiła? Wtedy na balu? – zapytała cicho, wyraźnie przejęta. Chyba wreszcie postanowiła go wysłuchać. Nie zamierzał zmarnować tej okazji.
- Skonfundowała mnie, a potem przyparła do ściany i pocałowała, wiedząc, że przyjdziesz mnie szukać, jeśli poczujesz, że rzucono na mnie jakieś zaklęcie... - opowiadał, czując jak nieco łamie mu się głos. To było naprawdę popieprzone.
Hermiona milczała, ale Draco nie miał wątpliwości, że mu uwierzyła. Cieszył się z tego. Potrzebował jej blisko siebie, by móc wrócić do pełni sił. Nie mogła go dłużej odpychać, jeśli to miało się mu udać.
- Nie powinienem był jej dziś szarpać, ale na sam jej widok, przypomniała mi się cała ta scena, a później nasza rozmowa... Merlinie! Chciałem rozerwać ją na strzępy... - Czuł jak pieką go oczy, ale nie mógł sobie pozwolić na płacz. Był mężczyzną. Generałem śmierciożerców. Człowiekiem, który powinien być siłą dla innych... i dla niej. Dla jego ukochanej żony. Nie mógł się teraz załamać.
- Przepraszam, że nie chciałam cię wysłuchać. Naprawdę nie sądziłam, że będzie zdolna posunąć się, aż tak daleko... - Hermiona czule głaskała jego policzek i patrzyła mu w oczy, tak by wyraźnie mógł zauważyć, jak jest jej przykro. Gdy tak na niego patrzyła byłby w stanie wybaczyć jej wszystko...
- Tak, ja też nie – Westchnął i wsunął dłonie pod krawędź jej bluzki, gładząc jej gładkie plecy. Lubił czuć kontakt z jej skórą. Nic nie mógł na to poradzić.
Hermiona pochyliła się delikatnie i musnęła z uczuciem jego usta. Wykorzystał tę okazję, by pogłębić ich pocałunek. Uwielbiał jej smak, dotyk, zapach... Uwielbiał ją całą. I chciał mocno wierzyć w to, że przyjdzie dzień, gdy ona odwzajemni te uczucia. Pokocha go i wtedy już na zawszę będą razem – szczęśliwi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz