wtorek, 11 listopada 2025

Bez Wyjątków - Rozdział dwunasty

 Eveline przechadzała się po sypialni przyjaciółki tam i z powrotem, wyglądając trochę niczym rozjuszony tygrys, któremu ktoś zabrał możliwość ataku, zamykając go w klatce. Maia śledziła jej wędrówkę w dużym lustrze. Jednocześnie starała się nie wiercić za mocno z powodu zielonej maseczki nałożonej na twarz. 

Dziewczyny miały dziś zaplanowaną wizytę w SPA, ale ze względów bezpieczeństwa rodzice Mai nalegali, by zostały w domowym zaciszu. Zamówili dla nich nawet kosmetyczkę i masażystkę, które właśnie skończyły swoją pracę i powoli zbierały się do wyjścia.

Eve jednak masaż relaksacyjny najwyraźniej nie pomógł, ponieważ nadal wydawała się całkowicie wyprowadzona z równowagi i bardzo zmartwiona.


Powiedzieć, że informacja o planach zaręczynowych dona wstrząsnęła wszystkimi w ich kręgach, to jakby porównać wybuch bomby atomowej do odpalonej fajerwerki. 


Telefon w domu rodziny Sorrentino dzwonił w zeszłym tygodniu z taką częstotliwością, że Andrea wreszcie zdecydował się go wyłączyć i przyjmować wyłącznie pilne połączenia na swoją służbową komórkę.

Maia też korzystała tylko ze swojego telefonu – ale wcale nie tego samego, którego używała od prawie trzech lat. Gdy tylko doszła do siebie po omdleniu spowodowanym informacją o oświadczynach, Ilario pojawił się w salonie, by wręczyć jej w prezencie od przyszłego narzeczonego olbrzymi bukiet kwiatów.
Drugim prezentem był najnowszy i najdroższy model smartfona ze wszelkimi dostępnymi bajerami. Znalazł się w nim tylko jeden numer – prywatny telefon bezpośrednio do dona Maranzano. 


W kolejnych dniach pojawiły się następne podarunki. Drogie perfumy, najnowszy tablet, para diamentowych kolczyków…


Gdy we wtorek była na uczelni dostarczono jej tam coś, co trochę ją zaniepokoiło – zestaw drogich, jedwabnych chusteczek z wygrawerowanym monogramem M.M. 

Początkowo nie potrafiła sobie tego racjonalnie wytłumaczyć, ale wtedy do akcji znów wkroczył Ilario i wyjaśnił, że to przecież będą jej nowe inicjały: Maia Maranzano. 


Ostatni prezent, a w zasadzie kilka prezentów dotarło do domu jej rodziców w piątek wieczorem.

Było to zaproszenie na ich pierwszą oficjalną randkę w niedzielny wieczór. Do niego została dołączona przepiękna suknia, eleganckie buty i biżuterią, o cenie której Maia wolała nawet nie myśleć.

– A może po prostu jakoś zaaranżujemy twoją udawaną śmierć, a potem potajemnie wywieziemy cię gdzieś poza kraj? – zaproponowała Eve.

– Przestań! – syknęła Maia, niespokojnie spoglądając na drzwi.

Co prawda kosmetyczka i masażystka już wyszły z jej pokoju, ale naprawdę nie chciała, by ktoś usłyszał, co o tym wszystkim tak naprawdę myślała Eveline. Gdyby jej słowa dotarły do Daria, Vaccaro mogłaby się wpakować w prawdziwe kłopoty. 


Doskonale rozumiała to, że jej przyjaciółka – podobnie zresztą jak jej siostra i rodzice, byli naprawdę przerażeni tym, że miała wkrótce zostać żoną przywódcy nowojorskiej mafii. 


Nie sposób było ukryć, że na przestrzeni kilkudziesięciu poprzednich lat żony i dzieci donów często padały ofiarami zamachów. I kilka z nich okazało się udanych. 


Drugim faktem, któremu nie sposób było zaprzeczyć było to, że akurat małżonki członków rodziny Maranzano nie żyły nigdy specjalnie długo. 


Począwszy od dziadka Daria, który miał cztery żony, a żadna z nich nie była donną dłużej niż dziesięć lat, poprzez jego ojca – który był trzykrotnie żonaty, a skończywszy na jego wuju – Ladislao – który obecnie od dwóch lat miał żonę, która tak naprawdę mogłaby być jego wnuczką. Nikt nie był do końca pewien, która to już była z kolei – szósta lub siódma…?


Wszystko to jasno wskazywało, że przyszłość Mai nie tylko nie jawiła się w różowych barwach, ale też jej najbliżsi najbardziej obawiali się tego, że będzie ona raczej krótka. 


Ponadto prawie każdy wysoko postawiony mężczyzna w ich organizacji miewał kochanki, utrzymanki i nieślubne dzieci. Tiziano przysięgał Mai, że sam nigdy tego nie zrobi, a ona kiedyś w to wierzyła. Teraz jednak nie mogła mieć takiej pewności, a nie miała nawet odwagi domagać się podobnej deklaracji od samego dona. 


Czy przyjdzie jej kiedyś cierpieć z powodu każdej z jego zdrad? Już sama myśl o tym spędzała jej sen z powiek. 


– Wybrał cię bo mu się podobasz, wiesz o tym prawda? – spytała cicho. 


– Byłby idiotą, gdyby wybrał sobie żonę, która go obrzydza – Maia uśmiechnęła się cierpko pod nosem. 


– Nie chodzi tylko o to, że jesteś śliczna, choć to oczywiste, że jesteś… Tu chodzi o to, że dostrzegł w tobie coś wyjątkowego, prawdopodobnie już przy waszym pierwszym spotkaniu. Wybrał cię już wtedy i wszystko to, co się później wydarzyło było konsekwencją jego dalszych działań. 


– Myślisz, że sprowokował jakoś Carę Devlin, by ta uwiodła Tiziana? – wyszeptała pytanie, które nurtowało ją wielokrotnie w ciągu tego tygodnia od ogłoszenia zaręczyn. 


– Tak. Myślę, że zaplanował to wszystko, no może poza tym, że ta idiotka od razu zajdzie w ciążę.


– Czuję się taka głupia! – Maia ledwo się powstrzymała przed ukryciem twarzy w dłoniach, tak by nie zetrzeć maseczki. – Powinnam była zauważyć, co dokładnie się dookoła mnie dzieje i co takiego ma to wszystko na celu. 


– Skąd mogłaś wiedzieć, że awans twojego ojca to tylko przykrywka, by poprawić wasz status? Zapewne chodziło o to, by nikt się nie czepiał, że sam don poślubia córkę kogoś o niskiej pozycji w naszych strukturach – Eveline skrzywiła się z niesmakiem. 


– I tak będą się tego czepiać – Maia ciężko westchnęła. – Dopiero co weszliśmy do kręgu podszefów, w którym od pokoleń praktycznie wszyscy hodują swoje córki tylko po to, by to któraś z nich mogła dostąpić zaszczytu zostania kiedyś kolejną donną.

– Też o tym wczoraj myślałam – przyznała Eve. – Każda z tych dziewczyn oddałaby wszystko, by znaleźć się na twoim miejscu, a ich rodziny by teraz triumfowały. Twoi rodzice wyglądają, jakby właśnie przeżywali żałobę.

Maia na chwilę zamknęła oczy. Ona również przeżywała teraz żałobę. Opłakiwała stratę swoich marzeń o spokojnym, wygodnym życiu z dala od tego całego mafijnego półświatka. Już z powodu tego, że Tiziano miał blisko współpracować z Dariem, odczuwała wątpliwości i niepokuj, ale zostanie żoną samego dona było ostatnim czego by dla siebie pragnęła.

Nie próbowała nawet oszukiwać samej siebie, że Dario jej nie pociągał. Był przystojny, inteligentny, mroczny i dominujący. Wzbudzał w niej uczucia i emocje, których dotychczas nie doświadczyła.

Był też jednak jednym słowem przerażający. Naprawdę nie wyobrażała sobie, jak to będzie żyć z nim przy swoim boku na co dzień. 


Nie mogła jednak pozbyć się z głowy najważniejszego pytania, które odbijało się echem w ich myślach, snach i obawach prawie bez przerwy. 


Dlaczego Dario Maranzano wybrał właśnie ją? Jak to się stało? I co go do tego skłoniło…?



<><><>

Pół roku wcześniej…


Jego gabinet w Vanguard Heights mieścił się na 77. piętrze. Dario dopilnował, by został zaprojektowany tak, by klasyczna elegancja spotyka się w nim z chłodną nowoczesnością — luksus bez przesady, precyzyjnie wyważony.

Ciężkie, ciemne biurko z litego drewna stało centralnie na środku dużego pokoju, a jego gładki, błyszczący blat odbijał światło wpadające przez wysokie panoramiczne okna. Za nim znajdowała się ściana w głębokim odcieniu grafitu, ozdobiona jedynie subtelnym obrazem w stylu minimalistycznym oraz kilka półek ze starannie dobranymi książkami o ekonomii, sztuce i historii Włoch. 

Na podłodze leżał gruby dywan w kolorze popiołu, a w rogu pomieszczenia stał nowoczesny barek z karafkami szkockiej i kryształowymi szklankami. Skórzany fotel o prostych, surowych liniach był czarny jak jego dusza.

Dario lubił ten gabinet i dobrze mu się w nim pracowało, w przeciwieństwie do tego w jego głównym, rodzinnym domu w Bronxville. Wszystko wyglądało tam nadal tak, jak zostawił to Narcis, a Azzurra upierała się, że muszą jeszcze poczekać, nim zrównają z ziemią biuro ich ojca i przerobią je pod gust Daria. 

Szanował swoją siostrę i jej zdanie. Miał wyrzuty sumienia, bowiem to przez jego niedopatrzenie ona i jej matka nie miały odpowiedniej ochrony, gdy doszło do ich wypadku samochodowego przed czterema laty. Dręczyło go również to, że pomimo upływu tylu lat, nie był ani trochę bliżej wykrycia sprawców. Wszelkie tropy wciąż wskazywały tylko na nieszczęśliwy wypadek. Tyle, że w ich świecie nieszczęśliwe wypadki były rzadkością – za to zakończone śmiercią zamachy zdarzały się nad wyraz często. Dario doskonale o tym wiedział i to dlatego tak trudno mu było teraz powziąć właściwą decyzję o powiększeniu rodziny.

Zabawne, że z tego samego powodu patrzył teraz na stojącego pod jednym z okien przyjaciela, który najwyraźniej resztką siły powstrzymywał się przed wygłoszeniem ostrej tyrady. Dario wiedział, że Gregor nie miał złych intencji, jednak był już nieco zirytowany ciągłym drążeniem tego tematu. 

– Doskonale wiesz, jak to działa – naciskał Gambino. – Czemu tak się przed tym bronisz? Przecież to nie będzie miało praktycznie żadnego wpływu na twoje życie.

– Serio? Posiadanie żony nie zmienia niczego w życiu? A ja głupi myślałem, że ślub to jedna z najważniejszych życiowych decyzji.

– Może gdzie indziej, ale nie w naszym świecie – Gregor powoli przeszedł w stronę barku, by sięgnąć po dolewkę swojej ulubionej whisky Highland Park. 

– Nie rozumiem, czemu wszyscy tak bardzo interesują się tym, że zostałem donem bez posiadania przy boku żony. To chyba lepiej, że nic mnie nie rozprasza i mogę całkowicie się skupić na posprzątaniu tego całego bałaganu, jaki został po moim starym – Dario skrzywił się z pogardą. 

Narcis w ostatnich latach życia, bardziej skupiał się na hulankach niż na prowadzeniu poważnych interesów. Nic więc dziwnego, że musieli tuszować i ukrywać przed wszystkimi, że dostał zawału w swoim łóżku w czasie eskapady z dwoma dziwkami. 

– Zasady obowiązują nawet ciebie. Nikt z twoich podwładnych ani kuzynów nie wstąpiłby na najwyższe stanowisko nie będąc przynajmniej zaręczonym. Spójrz chociażby na starszego syna Nicolettiego. Titano właśnie ogłosił datę swojego przyjęcia zaręczynowego – Gregorio wskazał mu na stos kopert leżący na jego biurku.

Jedna z nich była czerwona, a to mogło oznaczać, że kryła w sobie jakieś zaproszenie. 

– To on nie nazywał się Tiziano? – zapytał Dario, próbując sobie przypomnieć kuzyna z pogrzebu swojego ojca. 

– A tak, wybacz. Tiziano. Masz za dużo bezbarwnych krewnych, bym ich wszystkich zapamiętał. 

– Doprawdy świetny z ciebie consiglieri – wytknął mu Dario. 

– Najlepszy! – Przyjaciel uniósł szklaneczkę w geście toastu, a Wulkan sięgnął po swojego drinka.

Rzadko zdarzało mu się pić, gdy przebywał w firmie, ale był piątkowy wieczór i wszystko wskazywało na to, że jego interesy na dziś były zakończone. Powoli wdrażał się w rolę przywódcy, a i problemów zdawało się ostatnio ubywać. Poza oczywiście tym jednym – najważniejszym. 

Starszyzna rodziny, nie mając odwagi by spróbować go wprost zmusić do małżeństwa, zaczęła wojnę podjazdową, rzucając subtelnymi aluzjami i męcząc tym tematem bliskich mu ludzi. Gregora, Azzę, a nawet szefa jego ochrony Vincenzo, którego Dario od zawsze bardzo szanował. To powoli robiło się absurdalne. 

– Nie musisz przecież od razu biec do ołtarza. Same zaręczyny wystarczą. A nawet tylko plotki, że wkrótce do nich dojdzie – podkreślał Gambino. 

– Przecież zabrałem na kolację tę niesamowicie irytującą córkę Coyla. Czy to nie podsyciło plotek o tym, że zawrzemy z nimi sojusz poprzez małżeństwo?

– Owszem, ale tylko w kręgach słabo poinformowanych i młodszych członków organizacji. Twoi wujowie doskonale wiedzą, że nie ma szans żebyś ją poślubił. Nie jest przecież włoszką. 

– Jakbym kiedykolwiek dbał o tę tradycję – mruknął Dario. 

– Z pewnością dbasz o ostatnie życzenie swojej matki, a kilka osób o nim wie – przypomniał. – Zamówimy coś na ząb?

– Przekaż sekretarce, by się tym zajęła. 

Uderzyła go myśl o tym, jak pomimo upływu lat nadal bardzo tęsknił za matką. Bo choć bardzo lubił swoją macochę – Isabellę, to jednak matka była w jego życiu jedyną osobą, której miłości był absolutnie pewien. Naprawdę mu jej brakowało.

– Gdyby twoja matka żyła, z pewnością już dawno by ci wskazała idealną kandydatkę na twoją żonę – Gregorio podszedł, by otworzyć drzwi i przekazać dyspozycje dotyczące kolacji. 

Wywołany tym nagły podmuch powietrza sprawił, że koperty przesunęły się po biurku, a ta czerwona – z zaproszeniem na przyjęcie Nicolettich, praktycznie upadła mu na kolana. 

Dario złapał ją od niechcenia i już zamierzał wyrzucić do kosza, gdy coś nagle go tchnęło. To był instynkt, jakieś dziwne przeczucie. 

A on zawsze ufał swojej intuicji. 

Zaproszenie było piękne – utrzymane w barwach bieli, czerwieni i złota, choć Dario by wolał, aby czerwony kolor był bardziej głęboki – niczym dobre, włoskie wino. Obiektywnie jednak uznał, że ten kto je wybrał miał naprawdę świetny gust. 

– Oglądasz zaproszenie? – spytał Gregor, wracając do gabinetu. – Muszę przyznać, że Nicolettiemu się poszczęściło. Jego narzeczona to prawdziwa ślicznotka. 

Dario otworzył kopertę i pierwszym, co zauważył było zdjęcie uroczo uśmiechniętej pary. Teraz miał już pewność, którym z całego grona jego kuzynów był Tiziano. Mgliście kojarzył tę twarz. Jednak tym, co odciągnęło całą jego uwagę, było zdjęcie przepięknej, młodej kobiety. Bez wątpienia była włoszką o złoto-bursztynowych oczach i uroczym, ujmującym uśmiechu. Wyglądała słodko i niewinnie, ale tu znów instynkt Daria podpowiadał mu, że to mogą być tylko pozory.

– Kim ona jest? – zapytał, sam zaskoczony tym, że jego głos zabrzmiał tak ochryple.
To mu się praktycznie nie zdarzało. 

– Nie wiem, ale za dziesięć minut mogę mieć pełny raport – Gregorio sięgnął po swoją komórkę. – Powtórzysz mi nazwisko? Nie zapamiętałem. 

Dario spojrzał na dane dziewczyny zawarte w zaproszeniu i zamarł. 

Maia… Niczym żona mitycznego Wulkana. Przypadek? Prawdopodobnie.

Ale największe wrażenie zrobiło na nim to, co przeczytał dalej. 

Dziewczyna miała na drugie imię Lucia, dokładnie tak samo, jak jego świętej pamięci matka.

<><><>

Obecnie…

Maia odprowadziła Eveline do drzwi i poprosiła Ilaria, by ten ją odwiózł. Jej ochroniarz i najlepsza przyjaciółka naprawdę dobrze się ze sobą dogadywali, co naprawdę ją cieszyło.

 Postanowiła wstąpić do kuchni i zapytać Emmy czy jest szansa na przygotowanie dla niej kubka gorącej czekolady. Od kiedy tylko dowiedziała się o własnych, bliskich planach zaręczynowych, często odczuwała nieznośne, wewnętrzne zimno, którego usilnie starała się nie nazywać strachem. Miała nadzieję, że gorąca czekolada jakoś to złagodzi. 

Właśnie miała skręcić w korytarz prowadzący do kuchni, gdy wpadła na ojca, który właśnie wychodził ze swojego nowego gabinetu. 

– Dobrze, że jesteś – przywitał ją pośpiesznie. – Leć na górę się przebrać w coś bardziej oficjalnego, bo za dziesięć minut będziemy mieli gościa. 

– Dzisiaj? W sobotni wieczór? Tak bez zapowiedzi? – zdziwiła się szczerze.

– Właśnie zadzwonił i poinformował, że będzie tu za kwadrans – Andrea skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z tej sytuacji. 

– A kto ma taki tupet, by wpadać tu tak bez zaproszenia? Zapomnieli, że jesteś teraz podszefem? – zapytała Galena, która nagle pojawiła się za plecami siostry. 

– O! Dobrze, że też tu jesteś. Wróć do swojego pokoju i się nie wychylaj. Jeśli nie zostaną na kolacji, to pewnie nie będą domagali się twojej obecności – Andrea zwrócił się do młodszej córki. 

– A to niby dlaczego? – zdenerwowała się Gal. 

– Niespodziewanie odwiedzi nas wuj Daria, Ladislao Maranzano – mężczyzna skrzywił się, wymieniając te personalia.

Mało kto w kręgach mafijnych lubił mieć kontakt z Ladisem, który wcześniej jako brat, a obecnie jako wuj dona, lubił wykorzystywać swoją pozycję do upokarzania ludzi stojących w hierarchii niżej od niego.

Sam fakt, że oznajmił rodzinie Sorrentino, że ich odwiedzi praktycznie bez możliwości odmowy, pokazywał za kogo się uważał.

Maia obawiała się czego właściwie ten nieprzyjemny staruch mógł od niej chcieć. Wiedziała jednak, że naprawdę nie mogła mu odmówić rozmowy, jeśli się jej domagał. 

– Będziesz mógł być przy mnie, gdy on przyjdzie? – zapytała niepewnie Maia. 

– Nie opuszczę cię nawet na krok – zapewnił ją ojciec. 

– Ja też mogę… 

– Nie! – Obydwoje jednocześnie przerwali Galenie.

Temperament młodszej z sióstr Sorrentino był z pewnością tym, czego stare, konserwatywne zasady Ladisa mogły nie znieść. 

– Nie wiem, o co wam chodzi – Gal naburmuszyła się i założyła ręce na piersi. 

– Idź do pokoju, jak tata cię prosi – Maia dotknęła ramienia siostry. – I najlepiej niech mama pójdzie tam z tobą. 

– Na szczęście jej nie ma. Odwiedza dziś żonę jednego z naszych ludzi, któremu właśnie urodziło się dziecko – wyjaśnił jej Andrea. 

– Całe szczęście. A co z naszą ochroną? – dopytywała Maia. 

– Ilario wyjechał zanim zdążyłem mu o tym powiedzieć, ale reszta jest już poinformowana – Andrea naprawdę wydawał się niespokojny. 

– Wszystko będzie dobrze – Maia uśmiechnęła się pocieszająco do ojca, choć sama praktycznie drżała w środku i wiedziała jednak, że temu nie zaradzi żadna ilość gorącej czekolady. 


<><><>

Założyła na siebie tę samą ciemnogranatową garsonkę, którą często nosiła w czasie egzaminów na uczelni. Nie zdobyła się jednak na zrobienie żadnego makijażu, bowiem jej skóra po dzisiejszym domowym SPA wyglądał promiennie i zdrowo. Rozpuściła włosy i pozwoliła jej falom swobodnie opaść na plecy. To musiało wystarczyć, by zadowolić wuja Daria, który tak nagle postanowił ją odwiedzić. 

Siedziała wraz z ojcem w salonie, wyczekując tej wizyty niczym nadejścia jakiejś katastrofy. Gdy wreszcie na ich podjeździe zachrzęściły koła kilku samochodów, Maia spięła się jeszcze bardziej z całej siły walcząc z tym, by nie zacząć się trząść. 

Wyraźnie słyszała, jak jeden z ochroniarzy jej taty prowadził gości do salonu. Gdy tylko pojawili się w progu, zarówno ona jak i jej ojciec podnieśli się ze swoich miejsc. 

– Andrea! – Ladislao ubrany w drogi, szary garnitur i z zarzuconym na ramionach czarnym płaszczem, wkroczył do ich salonu niczym król. 

W jednej ręce trzymał czarną, hebanową laskę, a na drugiej – którą wyciągnął na powitanie do jej ojca, błyszczał wielki, złoty sygnet z wybitym na nim herbem rodu Maranzano. 




– Witamy panie Maranzano. – Ojciec Mai uścisnął dłoń mężczyzny z wyraźnie wymuszonym uśmiechem. – Zapraszamy. Napije się pan czegoś? – Wskazał mu miejsce na jednej z wygodnych, białych kanap. 

– Ależ, nie dziękuję – Ladis rozsiadł się wygodnie, zrzucając z ramion płaszcz. – Wpadłem tu tylko na parę minut, by zmienić dosłownie kilka słów z twoją uroczą córką, jeśli pozwolisz. 

– Oczywiście, obydwoje nie mamy nic przeciwko temu – Andrea rzucił córce krótkie, wyraźnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym obydwoje na powrót usiedli. 

– Wolałbym przeprowadzić tę rozmowę na osobności – Ladislao spojrzał na nią swoimi małymi, wodnistymi oczkami, a Maia poczuła od tego nieprzyjemny dreszcz na karku. 

– Oczywiście możemy poprosić ochronę, by poczekała za drzwiami – Andrea wskazał na swoich ludzi oraz na dwójkę tych, którzy towarzyszyli tu seniorowi Maranzano. 

– Chyba nie zrozumieliśmy się, mój drogi… – Ladis uśmiechnął się lekko, a w tym czasie jego ludzie wyciągnęli broń i wycelowali ją w ochronę ich rodziny.

Zarówno Maia jak i jej ojciec ponownie zerwali się ze swoich miejsc, a Andrea od razu sięgnął po własny pistolet i dopilnował, by córka stanęła za jego plecami. 

– Nie wiem za kogo się uważasz, by wtargnąć do mojego domu… – zaczął nieco roztrzęsionym głosem Sorrentino. 

– Ależ źle mnie zrozumiałeś przyjacielu – Ladislao uniósł dłonie w geście pokoju. – Chciałem tylko poprosić, żebyś zaczekał ze swoimi ludźmi na zewnątrz i dał mi porozmawiać z twoją córką sam na sam. Naprawdę nie mam złych zamiarów i nawet się do niej nie zbliżę. Chcę tylko krótkiej chwili rozmowy. 

– Nie ma mowy! 

– Tato… Proszę… – Maia położyła ojcu drżącą dłoń na ramieniu.

Naprawdę nie miała ochoty nawet przez chwilę przebywać w towarzystwie tego starego, obleśnego wariata, ale wiedziała, że jeśli będą dalej protestować, za chwilę mogłaby się tu rozegrać krwawa jatka. A tego za nic by nie chciała. Jej siostra wciąż była na górze, a matka mogła wrócić w każdej chwili. 

– Twoja córka, jak widać jest rozsądna. Moi ludzie schowają broń, a ty razem z twoimi wyjdziesz razem z nimi za drzwi. Obiecuję, że to nie potrwa dłużej niż dziesięć minut – przekonywał Ladis. 

– Nie sądzę, by don Maranzano… – zaczął Andrea. 

– Mój bratanek jest dziś w Bostonie, gdzie załatwia interesy – Ladislao uśmiechnął się szeroko. – W czasie jego nieobecności, to ja dowodzę rodziną i ostatni raz radzę ci grzecznie wysłuchać mojej prośby… 

– Tato – Maia wyszła za pleców ojca i stanęła tak, by ją zobaczył. – Skoro pan Maranzano chce tylko zamienić ze mną kilka słów, to nie masz się czego obawiać – przekonywała. 

– Maia… – Ojciec spojrzał na nią z mieszaniną strachu i podziwu. 

– Jeśli się o mnie martwisz, to możesz zostawić mi to – Maia wyjęła z ręki ojca pistolet. – Sam pokazywałeś mi, jak się strzela, pamiętasz? 

Skłamała, bowiem ojciec nigdy nie pozwalał jej i Galenie specjalnie zbliżać się do broni. 

– Oczywiście – Andrea spojrzał na starego Maranzano. – Moja córka jest doskonałym strzelcem. 

– Dobrze to słyszeć – Ladislao uśmiechnął się cynicznie. – Przysięgam na honor mojej rodziny, że nic jej nie zrobię. 

– W razie czego krzyczy – poprosił ją ojciec, opuszczając ramiona w geście porażki. – Będę tuż za drzwiami. 

– Obiecuję, że nic mi się nie stanie – Maia posłała mu pocieszający uśmiech, choć wewnątrz dosłownie umierała ze strachu, nie tylko o siebie, ale również o całą swoją rodzinę.

Czy poprzez małżeństwo z Dariem miała się czuć tak już zawsze? To byłoby naprawdę straszne. 

Andrea i ochroniarze wyszli wreszcie z salonu, zamykając za sobą drzwi,  a Maia powoli usiadła z powrotem na kanapie i oparła dłoń z pistoletem o swoje kolano, mając nadzieję, że wygląda to swobodnie. 

– Lepiej to odłóż dziecko, bo jeszcze się zranisz – Ladislao z niesmakiem popatrzył na broń. 

– Proszę sobie darować ten protekcjonalny ton, panie Maranzano – dumnie uniosła głowę, starając się zgrywać opanowanie. – O czym chciał pan ze mną porozmawiać, skoro tyle z tym zamieszania?

– Chodzi oczywiście o twoje domniemane zaręczyny z moim bratankiem – Ladis wyjął z kieszeni złotą papierośnicę, a Maia nie miała odwagi mu wspomnieć o tym, że w ich domu nie wolno było palić. 

– Domniemane? Dario osobiście poprosił mojego ojca o moją rękę, a on osobiście udzielił mu swojego błogosławieństwa. 

Ladis prychnął nieprzyjemnym śmiechem, odpalając cienkiego, czarnego papierosa.

– Oczywiście Sorrentino nie miał odwagi, by bezpośrednio mu odmówić. Jednak teraz po upłynięciu kilku dni po prostu przekażecie Dario, że się rozmyśliłaś i wcale nie chcesz zostać jego donną. 

Maia nie mogła wyjść z podziwu, skąd w tym mężczyźnie wzięło się tyle pewności siebie i przekonania, że bez chwili protestu go posłucha. 

– Rozumiem, że zaraz usłyszę całą listę powodów, dla których mam to zrobić? 

Ladislao w odpowiedzi znów gruchnął śmiechem, po czym rzucił papierosa na ich drogi dywan i jak gdyby nigdy nic go rozdeptał. 

– Nadal się nie zrozumieliśmy. Ja cię nie muszę do niczego przekonywać. Zrobisz to, bo tak będzie dla ciebie najlepiej. 

Maia popatrzyła na niego, a jej serce znów zadrżało

– Czy to groźba? – zapytała cicho, mimowolnie zaciskając mocniej palce na pistolecie. 

– Nie – Ladis spojrzał jej w oczy. – Tylko prosta informacja. 

– Prosta informacja? – powtórzyła głucho, coraz mniej z tego rozumiejąc.

– Mój bratanek jest przywódcą największej organizacji tego typu w całych Stanach i potomkiem jednego z najznamienitszych włoskich rodów. Nie może zmarnować tego potencjału poślubiając dziewczynę znikąd i wszyscy doskonale o tym dobrze wiedzą. 

Maia nie mogła nie czuć goryczy i upokorzenia z powodu tych słów, choć starała się być dzielna i nawet nie myśleć o potencjalnym pojawieniu się łez. 

– Kwestionujesz wybór naszego dona? – spytała bez ogródek, nawet nie siląc się na formę grzecznościową. 

– Nie kwestionuję, tylko próbuję zapobiec temu, by tak głupio postąpił – Ladislao westchnął ciężko, jakby zaczynając się poniekąd męczyć tą rozmową. – Nie wyglądasz mi na głupią dziewczynę, więc powinnaś wiedzieć, jak to działa. Twoja rodzina nic nie znaczy…

– Jestem córką obecnego podszefa New Jersey! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

– Twój ojciec piastuje to stanowisko od piętnastu minut, a wszyscy doskonale wiemy, że ani trochę na nie nie zasłużył. Odwołanie tych śmiesznych zaręczyn, to przy okazji dobry pretekst do zmiany tej głupiej decyzji. 

– Nie wiem, skąd u ciebie przeświadczenie, że zamierzam cię tak po prostu posłuchać – Maia wstała. 

– Posłuchasz mnie i co więcej, będziesz przy tym bardzo przekonująca wobec Daria, gdy oświadczysz, że zamiast pozycji jego żony, zadowolisz się rolą zwykłej kochanki – senior Maranzano również wstał. 

Maia nie zdołała ukryć, że jego słowa ją zszokowały. Była nimi tak bardzo zaskoczona, że mimowolnie wybuchła nerwowym chichotem. Cóż to był za absurd? 

– Naprawdę nie zamierzam tego dłużej słuchać! – zdecydowała, dzielnie ruszając w stronę drzwi. 

Jednak stary Maranzano pomimo swojego wieku, zdołał do niej podejść i mocno złapać ją za nadgarstek, a Maia w ostatniej chwili sobie przypomniała, że nie może krzyknąć, by jej ojciec nie zrobił niczego głupiego, próbując się tu dostać. 

– Dario jest przywódcą i potrzebuje żony, która coś sobą reprezentuje, a nie córki jakiegoś tam podrzędnego księgowego! – Ladislao krzyczał, aż ślina tryskała mu z ust. – Dostał jednak jakiejś obsesji na twoim punkcie i żadne argumenty do niego nie przemawiają. Niech sobie ciebie weźmie, zerżnie, a nawet żyje z tobą pod jednym dachem, jednak jego oficjalną żoną zostanie córka mojego przyjaciela, wartościowa…

Nie zdołał jednak dokończyć, bowiem ich uwagę odwrócił głośny huk wystrzału, który rozległ się tuż za drzwiami, a później odgłosy przekleństw i szamotaniny. 

Serce Mai dosłownie zamarło, a obawa o ojca prawie ścięła ją z nóg. Nim jednak zdążyła wykonać choć jeden krok, by móc sprawdzić, co się stało, drzwi prowadzące do jej rodzinnego salonu zostały otwarte z taką siłą, że praktycznie wyleciały z futryn. 

Chwilę później dookoła zapadła śmiertelna cisza. 


<><><>


Przepraszam Was za opóźnienie - To wszystko przez długi weekend 😉💚
Jak zwykle w piątek zapraszam na "Kwintesencję". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz