wtorek, 21 października 2025

Miniaturka - Lukratywna Propozycja

– Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – Hermiona uśmiechnęła się i złożyła podpis pod formularzem zgłoszeniowym dla Urzędu do Spraw Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.

Sześciotygodniowy psidwak zawarczał cicho, jakby wciąż urażony tym, że zgodnie z obowiązującym prawem Hermiona była zmuszona skleić jego dwa ogony odpowiednim zaklęciem, tak by był gotowy przejść specjalny test w ministerstwie, który pozwalał jego właścicielom wyprowadzać go również w świecie mugoli.

– Bardzo dziękuję panno Granger – Celestya uśmiechnęła się do niej serdecznie. – Od kiedy otworzyła pani swój gabinet wszystkie psidwaki z mojej hodowli mają się o wiele lepiej, niż pod opieką poprzedniego magicveta.

– Nie ma za co – Hermiona również się uśmiechnęła. – Bardzo cenię prawdziwych hodowców magicznych stworzeń. Nawet nie ma pani pojęcia ile razy byłyśmy ostatnio wzywane przez Departament Aurorów w związku z nielegalnymi walkami matagotów.

– To okrutne, że pomimo postępów w naszym świecie, wciąż do tego dochodzi – Celestyna przytuliła do obfitej piersi swojego pupila.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi, a później do środka wysunęła się znajoma blond–głowa.

– O! Dzień dobry pani Warbeck – przywitała się Luna. – I cześć Melody! – Luna uśmiechnęła się do małego pieska, który na jej widok uroczo zastrzygł uszami.

– Witam panno Lovegood. Jak się miewa pani hodowla tych krwiopijczych os? – zapytała uprzejmie Celestyna, choć Hermiona doskonale wiedziała, że ich najbogatsza klientka wcale nie przepadała za stworzeniami, których leczeniem zajmowała się Luna – czyli wszelkiej maści małymi owadami, rybami i wężami.

– Wszystko z nimi w porządku – Luna odwzajemniła uprzejmy uśmiech. – Przepraszam, że wam przerywam Hermiono, ale na korytarzu czeka jakiś mężczyzna. Poprosił o spotkanie z nami obiema, bo to podobno bardzo pilne.

– W zasadzie już skończyłyśmy – Hermiona podała Celestynie wypełnione dokumenty, a pani Warbeck szybko wydobyła z kieszeni woreczek galeonów, by uiścić opłatę.

Hermiona starała się powstrzymać jęk ulgi na widok złota. Zainwestowały w ten gabinet wraz z Luną wszystkie swoje oszczędności i choć po dwóch latach pracy zebrały już grono stałych klientów, to rachunki wciąż były wysokie, a zyski niestabilne. Nie pomagało to, że wciąż charytatywnie leczyły zwierzęta przejęte przez Departament Aurorów na ich misjach. Nie mogły jednak postępować inaczej – żadna z nich nigdy nie mogłaby przejść obojętnie wobec cierpienia niewinnych stworzeń. Sytuacja była trudna, ale Hermiona starała się na wzór Luny być optymistką, co do ich przyszłości.

– Dziękuję bardzo i do zobaczenia, gdy mój kolejny mały psiaczek będzie gotów do wykonania swojego zaklęcia – Celestyna z uśmiechem pożegnała się z uzdrowicielkami magicznych stworzeń, po czym wyszła.

– Lepiej będzie jeśli przyjmiemy tego dziwnego gościa w moim gabinecie – zdecydowała Hermiona, zdejmując z szyi stetoskop.

– To samo sobie pomyślałam – zgodziła się Luna. – Zresztą on i tak nie przyniósł ze sobą żadnego magicznego stworzenia.

– Oby tylko nie wyjął z kieszeni dopiero co wyklutego bazyliszka – Hermiona zachichotała. – Pamiętasz tego dziwnego greka?

– Wolałabym o tym zapomnieć! – przyznała ze śmiechem Luna.

<><><>

Hermiona jako pierwsza przeszła do gabinetu, a Lovegood poprosiła przybysza, by do nich dołączył. Po standardowych powitaniach i upewnieniu się, że ich gość nie chce niczego do picia, Luna i Hermiona spojrzały pytająco na szczupłego blondyna w idealnie skrojonym, szarym garniturze.

– Nazywam się Steven Blatchley i reprezentuje mojego klienta, który ma stadninę magicznej odmiany koni latających mieszczącą się we Francji, niedaleko Grenoble – wyjaśnił na jednym wydechu.

– Byłeś w Slytherinie, prawda? – zagadnęła go Luna. – Wydaje mi się, że pamiętam cię z Hogwartu.

Steven uśmiechnął się delikatnie pod nosem.

– Owszem, na tym samym roku co pani... – przyznał.

– Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała Hermiona, równie mgliście pamiętając Bletchley'a z jego przynależności do ślizgońskiej drużyny Quidditcha.

– Bardzo chętnie – zapewnił. – Jak już mówiłem, pasją mojego klienta jest hodowla wszelkich magicznych odmian koni.

– Wszystkich? – zainteresowała się Luna. – Nawet testrali?

– Owszem, one również znajdują się w naszych stajniach – przyznał Steven.

– W czym takim razie możemy wam pomóc? – Hermiona starała się nie okazywać swojego zniecierpliwienia, lecz nie było sensu ukrywać, jak bardzo była ciekawa tej wizyty. Przed laty badała życie i zwyczaje latających wierzchowców, stąd temat był dla niej bardzo interesujący.

– Ostatnio w stajniach granianów doszło do wybuchu jakiejś dziwnej epidemii. Miejscowy magicvet nie potrafił sobie z tym poradzić i zalecił uśpienie całego stada, tak by przypadkiem nie zaraziły innych ras.

Hermiona i Luna spojrzały na siebie z niedowierzaniem. Pierwszy raz słyszały o takich metodach postawienia diagnozy.

– Rozumiem, że właściciel stadniny nie zgadza się z tym pomysłem? – dopytywała Hermiona.

– Absolutnie nie – przyznał szybko Steven. – Jest bardzo przywiązany do swoich zwierząt, dlatego polecił mi sprowadzenie najlepszego uzdrowiciela magicznych stworzeń, jakiego tylko mogę znaleźć. Wszystko wskazuje na to, że to ty Hermiono, jesteś obecnie najlepszym, dostępnym specjalistą.

– To prawda, że badałam życie magicznych odmiany skrzydlatych koni, ale nie jestem żadnym autorytetem w tej dziedzinie... – przyznała niechętnie Hermiona.

– Mój klient po przedstawieniu mu wszelkich dostępnych opcji, zdecydował, że będziesz najlepszą osobą do tego zadania. Oczywiście chętnie zapłacimy również pannie... Lunie – poprawił się szybko. – Za udział w tym zleceniu w ramach wsparcia i pomocy – Steven uśmiechnął się do nich zachęcająco.

– Bardzo chciałabym pomóc – przyznała Hermiona. – Ale nie mogę teraz wyjechać na do Francji. Mam za dużo zaplanowanych spotkań na miejscu...

– Jesteśmy skłonni zapłacić pięciokrotność stawki dziennej waszego gabinetu, za każdy jeden dzień pobytu we Francji – Steven sięgnął do swojej teczki i wyjął z niej grubą książeczkę czekową z logiem Gringotta.

Hermiona i Luna znów spojrzały na siebie z absolutnym niedowierzaniem. Pięciokrotny zysk był czymś, co podreperowałoby ich budżet na długie miesiące, nawet gdyby sprawa dziwnej epidemii w stadzie granianów rozwiązałaby się dość szybko.

– Oczywiście osobno pokryjemy koszty świstoklika i zapewnimy wam wygodne zakwaterowanie i wyżywienie – zachęcał dalej Steven.

– Nie możemy zamknąć gabinetu przed weekendem – powiedziała twardo Hermiona, biorąc pod uwagę, że była dopiero środa.

Bletchley skrzywił się pod nosem.

– Mojemu klientowi bardzo zależy na czasie... Zapłacimy jeszcze więcej jeśli przyjedziecie tam najpóźniej w piątek.

Hermiona znów spojrzała na Lunę.

– Mogę spróbować przenieść wszystkich naszych klientów na jutro i w piątek rano mogłybyśmy już być we Francji – stwierdziła rzeczowo blondynka.

– Dobrze, zróbmy tak – zgodziła się Granger. – I nie zapisuj nikogo nowego na przyszły tydzień, bo nie wiadomo jak długo potrwa postawienie diagnozy i ewentualne leczenie stada.

– Jest tylko jeden warunek – wtrącił Steven. – Mój klient wymaga absolutnej dyskrecji, co do jego tożsamości, oraz miejsca położenia jego posiadłości.

– W porządku, nie przeszkadza mi to – zgodziła się Hermiona.

– Mnie również nie – dodała szybko Luna.

– W takim wypadku spotkamy się tutaj w piątek z samego rana. Czy siódma wam pasuje? – zapytał Steven.

– Może być – potwierdziła Hermiona, wstając.

Szybko pożegnały się z Bletchleyem i zaczęły obdzwaniać przez Fiuu klientów, prosząc o zmianę terminu wizyty. Hermiona szczerze mówiąc trochę się denerwowała tym zleceniem, ale z drugiej strony cieszyła się na kolejny kontakt z magicznymi odmianami latających koni, które od zawsze uważała za po prostu fascynujące.

<><><>

Hermiona z czułością spojrzała na swoją starą torebkę. Zaklęcie zmniejszająco–zwiększające, jakie na nią rzuciła ponad 5 lat temu, nadal doskonale działało. Zmieściła w niej wszelkie swoje pomoce i materiały, a także jej kufer z ubraniami. Nie miała pojęcia, co może jej się przydać w czasie diagnozowania granianów, więc na wszelki wypadek zabrała wszystko.

Uśmiechnęła się, gdy po dotarciu do gabinetu, zauważyła, że Luna również ma ze sobą tylko torebkę – tą samą, którą podarowała jej trzy lata temu na urodziny. Cieszyła się, że jej prezent był wciąż używany i doceniany.

– Jak myślisz? – spytała specjalistka od krwiożerczych os. – Kim może być ten tajemniczy klient, który chce nam zapłacić takie góry złota?

– Nie wiem – Hermiona wcześniej mało się nad tym zastanawiała, ale faktycznie było to dość intrygujące. – Może to ktoś sławny, kto woli zachować anonimowość?

– Albo ktoś, kto nie chce się wychylać – Luna postukała palcem o usta, wyraźnie się nad tym zastanawiając. – Nie myślisz chyba, że to jakiś przestępca?

– Mam nadzieję, że nie! – Hermiona nerwowo przygryzła wargę, zaniepokojona.

– Sądzę, że wkrótce się przekonamy – Luna wskazała w stronę witryny, za którą było już widać zbliżającego się do ich gabinetu Bletchleya.

<><><>

Po krótkim powitaniu i wyjaśnieniu im planu dnia, który będzie obowiązywał na miejscu, Steven wyjął z teczki dziwny posążek w kształcie smoka. Obie kobiety dość niepewnie położyły na nim swoje ręce, a zaraz później błysnęło jasne światło.

Hermiona nienawidziła przenoszenia się świstoklikami, ale były one zdecydowanie najwygodniejsze, jeśli chodziło o podróże międzynarodowe. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by było, gdyby musiała ten cały dystans przelecieć na miotle.

Wylądowali w wysoko sklepionym, eleganckim holu. Całe wnętrze było bogato urządzone, ale przy tym bardzo gustowne i sprawiające wrażenie przytulnego. Hermiona z miejsca je polubiła.

– Dzień dobry.

Luna i Hermiona, zajęte rozglądaniem się po domu, dopiero po chwili zauważyły starszą panią stojącą u podnóża schodów. Miała na sobie prostą szatę czarownicy i uśmiechała się do nich uprzejmie.

– Jestem Jeanne–Marie, gospodyni dworku – przedstawiła się, mówiąc z wyraźnym, francuskim akcentem. – Nakazano mi zaprowadzić państwa do jadalni, bowiem śniadanie już czeka.

– A gdzie szef? – zapytał Steven.

– U siebie w gabinecie. Jednak też jeszcze dziś nie jadł, więc wkrótce powinien dołączyć – wyjaśniła pokrótce Jeanne–Marie.

Luna rzuciła Hermionie wymowne spojrzenie. Ktokolwiek je tu ściągnął, był z pewnością bardzo majętnym człowiekiem. Hermiona zastanawiała się, czy przypadkiem nie był też przy okazji czarodziejem mugolskiego pochodzenia, skoro w domu miał służących, zamiast tradycyjnie wykorzystywać do tej pracy skrzaty domowe.

Steven wraz z gospodynią poprowadził ich do stylowo urządzonej jadalni. Stojący na środku pokoju stół mógł pomieścić dziesięć osób, ale pomieszczenie było o wiele większe i z pewnością nadawało się do organizowania w nim wystawnych przyjęć. Mimo to nadal całość sprawiała dość miłe wrażenie i Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy ich zleceniodawca miał partnerkę lub partnera, który lubił się bawić w aranżowanie wnętrz.

Za namową gosposi, Hermiona i Luna rozsiadły się wygodnie i patrzyły na to, jak dwie inne pokojówki zaczynają podawać do stołu. Śniadanie składało się zarówno z angielskich, jak i francuskich potrwa, więc wyglądało na to, że Bletchley nie skłamał, gdy obiecywał im, że zostaną odpowiednio przyjęte i zaopatrzone na czas swojej pracy nad tym zleceniem.

Jeanne–Marie właśnie napełniała im filiżanki kawą, gdy drzwi do jadalni się otworzyły. Hermiona odruchowo spojrzała w tamtą stronę i przez chwilę jej wizja lekko zadrżała. Czy to naprawdę mógł być on...?

Bletchley natychmiast wstał, a Hermiona i Luna odruchowo zrobiły to samo.

– Dzień dobry – mężczyzna przywitał je z powściągliwym uśmiechem.

Był wysoki i dobrze zbudowany. O dziwo, zamiast tradycyjnych szat czarodziejów miał na sobie białą koszulę i czarne jeansy.

Powoli przesunął po wszystkich wzrokiem. Najpierw krótko przyjrzał się Hermionie, a zaraz później jego spojrzenie na dłużej skupiło się na dziwnie niespokojnej Lunie.

– Dzień dobry panie Nott – przywitał go Steven. – Nie wiedziałem, że w ten weekend składa pan wizytę we dworze.

– Postanowiłem wpaść, gdy dowiedziałem się, że będziecie mieć gości – Theodore podszedł do Hermiony, by uścisnąć jej rękę, ale jego spojrzenie i tak bez przerwy uciekało w stronę blondynki, która zdawała się usilnie unikać jego wzroku.

Hermiona spojrzała na nich nieco zaskoczona. Ewidentnie było widać, że pomiędzy tą dwójką zapanowało dziwne napięcie, które nie do końca rozumiała.

– Panno Lovegood... Jak miło znów panią zobaczyć – Theo ujął dłoń Luny, bez przerwy próbując wyłapać jej spojrzenie.

– Aurorze Nott – przywitała się sztywno, szybko wycofując swoją rękę z uścisku.

– Tobie nie jest miło mnie ponownie spotkać? – Nott wyglądał jakby chciał dosłownie przeciąć Lovegood wzrokiem na pół.

Hermiona poczuła, jak opadła jej szczęka. Teraz wszystko było jasne! Luna pół roku wcześniej była na międzynarodowej konferencji badaczy nieśmiałków w Dublinie. Wróciła z niej dzień przed wyznaczonym czasem, wyraźnie zdenerwowana. Dopiero po dwóch tygodniach i dwóch butelkach wina, wyznała Hermionie, że spotkała tam aurora z francuskiego ministerstwa magii, z którym miała jednorazową, nocną przygodę. Kolejnego dnia rano uciekła z jego pokoju, a zaraz później postanowiła, że najlepiej będzie wrócić do domu i jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie.

Luna jednak nigdy słowem nie wspomniała, że był to ich dawny, szkolny kolega... Teraz Hermiona nie miała żadnych wątpliwości, patrząc na to jak wielkie napięcia krążyło wokół tej pary.

Tak skupiła się na Lunie i Theodorze, że nie zauważyła kolejnej osoby, która właśnie weszła do jadalni. Dopiero chłodne powitanie sprawiło, że podskoczyła skonsternowana.

Nogi tylko o mały włos się pod nią nie ugięły, gdy rozpoznała te niepowtarzalne platynowe włosy. Spojrzenie zimnych, szarych oczu było skupione wprost na niej, a ona nagle poczuła ochotę, by natychmiast się stąd teleportować... Co on tu robił?

– Dzień dobry panie Malfoy! – Steven prawie rozpłynął się w ukłonach i powitaniach. Draco musiał mu naprawdę dobrze płacić, za aż taką oddaną służalczość.

– Dziękuję, że zgodziłyście się tu przyjechać – powiedział oficjalnie Malfoy, ale nie podchodząc, by uścisnąć ich ręce tak jak zrobił to Nott.

Hermiona miała na końcu języka ripostę, że gdyby wiedziała kto jest ich tajemniczym zleceniodawcą, to jej noga nigdy nie stanęłaby w tym miejscu. Spojrzała na Lunę, licząc że przyjaciółka myśli tak samo, ale o dziwo ta teraz uśmiechała się ciepło w stronę blondyna.

– Dobrze cię widzieć Draco – oznajmiła ze szczerym uśmiechem. – Czyli okazuje się, że udało ci się zrealizować swoje marzenia o posiadaniu stajni z magicznymi odmianami koni?

Ku zaskoczeniu Hermiony, Malfoy również się uśmiechnął. Jego przystojna twarz, pełne usta i postawna sylwetka mogły robić wrażenie na kobietach. A jeśli jeszcze dodać do tego ten uśmiech...

Hermiona szybko odchrząknęła, by natychmiast przywrócić się do porządku. Nie powinna w ten sposób o nim myśleć. Ani teraz, ani w ogóle nigdy!

– Nie wiedziałam, że znacie się na tyle, by prowadzić ze sobą rozmowy o swoich marzeniach – wypaliła, patrząc najpierw na Lunę, a później znów na Malfoya, który zajął miejsce za stołem i gestem zaprosił pozostałych, by zrobili to samo.

– Mieliśmy dużo czasu na rozmowy, gdy przebywałam w Malfoy Manor – Luna powiedziała to swobodnym tonem, ale Hermiona od razu zauważyła, jak Draco się spiął. Zrozumiała, że najpewniej chodziło o czas, gdy Lovegood była uwięziona w rodzinnym dworze Malfoyów.

– Zjedźmy najpierw śniadanie, zanim zajmiemy się naszym głównym problemem – zaproponował Draco, a Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle będzie w stanie coś przełknąć w jego towarzystwie.

Nie widziała go od czasu, gdy zaraz po jego procesie, podszedł do niej jeszcze pod salą Wizengamotu, by podziękować jej za zeznawanie na jego korzyść. Został skazany na dwa lata aresztu domowego i kontrolę nad jego różdżką, ale uniknął Azkabanu i za to był najbardziej wdzięczny.

Hermiona chłodno przyjęła jego wyrazy wdzięczności. Mogła go nie znosić, ale nie uważała, by przerażony siedemnastolatek działający pod presją ojca, był naprawdę najlepszym kandydatem do więzienia o zaostrzonym rygorze.

Próbowała sobie przypomnieć czy od tamtej pory słyszała coś jeszcze o dziedzicu jednej z największych magicznych fortun. Faktycznie, Harry raz wspomniał jej o tym, że musiał pojechać do Francji, by znieść nadzór nad różdżką Malfoya, a ten podobno przyjął go tam bardzo gościnnie. Jakoś wcześniej nie skojarzyła tego wszystkiego ze sobą. Gdyby tak było, to z być może odmówiłaby przyjazdu...

Chociaż Bletchley powiedział im, że jego mocodawca wybrał ją i Lunę spośród innych zaproponowanych mu magicvetów, to Hermiona nie do końca potrafiła zrozumieć intencji Malfoya. Przecież każdy wiedział, że w latach szkolnych szczerze jej nie znosił. Czyżby jednak jego niechęć w jakiś sposób została zrównoważona przez jej kompetencje do tej sprawy? Nie miała pojęcia.

Theodore prawie w ogóle się nie odzywał, rzucając raz po raz Lovegood wymowne spojrzenia. Luna chyba starała się go ignorować, choć Hermiona wyraźnie widziała, jak bardzo jej przyjaciółka była spięta przez tę sytuację.

Steven próbował podtrzymywać rozmowę pytając obie kobiety o ich wcześniejsze wizyty we Francji, ale i tak Hermiona z pełnym przekonaniem mogła stwierdzić, że był to jeden z najbardziej niezręcznych posiłków w jakich w życiu wzięła udział.

Malfoy był milczący, ale nie raz i nie dwa Hermiona wyraźnie wyczuła na sobie jego przeszywający wzrok. Nie wiedziała dlaczego, aż tak uważnie ją obserwował. Czyżby uważał, że w ten sposób do czegoś ją sprowokuje?

Gdy wreszcie nakrycia po śniadaniu zniknęły ze stołu, Draco odchrząknął i znów skupił swoją uwagę na Hermionie.

– Zapewne chciałabyś się dowiedzieć, co konkretnie dzieje się z moimi zwierzętami, zanim pójdziemy do stajni?

– Niezmiernie – Hermiona posłała mu cierpki uśmiech, obiecują sobie, że nie speszy ją jego postawa.

– Mam to stado granianów od prawie czterech lat – zaczął opowiadać. – Początkowo liczyło osiem sztuk, a obecnie jest ich jedenaście. Pięć ogierów i sześć klaczy. Najmłodsza ma pół roku.

– Imponujący przyrost jak na specyfikę tej rasy – stwierdziła krótko Hermiona. Musiało to oznaczać, że konie były dobrze zaopiekowane, bowiem graniany rozmnażały się tylko wtedy, gdy warunki ku temu były odpowiednie.

– Nasz okoliczny weterynarz dobrze radził sobie z opieką nad moimi testralami, pegazami, abraksanami i aetonanami, ale graniany zdawały się go nigdy w pełni nie zaakceptować. Główny przywódca stada – Sigurd, zawsze bardzo źle reagował gdy tylko doktor Mercier przekraczał próg ich stajni.

– Czy on przypadkiem nie jest rudy? Albo nie nosi szaty o jakimś wyrazistym kolorze? – wtrąciła Hermiona.

Zaskoczenie wyraźnie odbiło się na twarzy Draco.

– Owszem jest rudowłosy, a jego szata zwykle bywała żółta...

– To wszystko wyjaśnia. Graniany źle znoszą wszelkie przesadnie mocne kolory ze względu na to, że pochodzą z najzimniejszych stron Skandynawii, gdzie takie gamy barw nie występują w ich naturalnym środowisku.

– W żadnych książkach na ich temat nigdy o tym nie przeczytałem – burknął wyraźnie skonsternowany Draco.

– To szkoda, że nie zobaczyłeś prywatnych zapisków Hermiony – oznajmiła śpiewnie Luna. – To właśnie ona w czasie swoich badań, zaobserwowała tę niechęć do jaskrawych odcieni...

– Naprawdę? – wtrącił Theodore. – To musiało być fascynujące odkrywać takie zależności.

– Owszem, było bardzo pouczające – Hermiona uśmiechnęła się do niego.

– Czy to niechęć stada do magicveta, mogła wpłynąć na jego sugestie o tym by je całe wyeliminować? – zapytała z niepokojem Luna.

– Powiedział, że obawia się, że ta nieznana zaraza przejdzie na inne gatunki, choć każdy z nich ma osobne stajnie i tereny wypasu – tłumaczył im dalej Draco. – Nie potrafił dokładnie określić co im jest, więc nie mógł też zaproponować żadnej alternatywnej formy leczenia.

– Możemy poznać pełną listę objawów tej tajemniczej choroby? – dociekała Hermiona.

– Zaczęło się od tego, że zauważyliśmy że zwierzęta po powrocie z wypasów są zaniepokojone – wyjaśnił Malfoy. – Krótko później moi stajenni spostrzegli, że na ich stawą pęcinowych widać było drobne rany, wyglądające niczym nacięcia.

Hermiona lekko zmarszczyła brwi. Nigdy nie słyszała jakiejkolwiek chorobie, która zaatakowała by tylko pęciny.

– Ostatnim objawem było to, że wszystkie graniany schudły. Zauważyliśmy też, że niektóre z nich wymiotują po powrocie z wypasu i nie chcą też jeść niczego w stajni.

– Rozumiem. Kiedy wystąpiły pierwsze objawy? – zainteresowała się Hermiona.

– Dwa tygodnie temu – przyznał ponuro Draco. – Od pięciu dni nie wysyłamy ich już poza stajnie i sytuacja wydaje się trochę ustabilizować, ale i tak muszę się dowiedzieć, co tak bardzo zaszkodziło moim granianom.

– Obiecuję, że spróbuję się tego dowiedzieć – Hermiona patrzyła blondynowi prosto w oczy, gdy składała tę deklarację.

– W porządku, chodźmy więc je zobaczyć – Draco wstał od stołu.

– Idźcie przodem, a ja pójdę zanieść nasze rzeczy do pokojów i przebrać się w inny strój – Luna wskazała na swoją pomarańczową bluzkę.

– W porządku – Hermiona, która miała na sobie ciemne jeansy oraz szary sweter stwierdziła, że nie musi zmieniać ubrań, tak by nie zdenerwować zwierząt.

Malfoy miał na sobie jasnoniebieską koszulę i jeansy w tym samym kolorze. Dziwnie było go widzieć w tak swobodny, mugolskim stroju, ale jednocześnie Hermiona musiała uczciwie przyznać, że oddaje on hołd jego doskonałej sylwetce. Blondyn nie miał już w sobie niczego z dawnej, szpiczastej postury.

– Nott, bądź tak dobry i pokaż Lunie jej pokój – Draco uśmiechnął się do przyjaciela, a Hermiona w mig załapała, że musiał wiedzieć coś więcej o tym, co się wydarzyło pomiędzy tą dwójką.

– Z największą przyjemnością – Theodore rzucił Lunie wymowne spojrzenie, a Lovegood nieco nerwowo podniosła się z krzesła i skierowała się do wyjścia, po drodze delikatnie klepiąc Hermionę w ramię.

Theo bez słowa wyszedł z jadalni zaraz za nią, a pozostała dwójka również podniosła się ze swoich miejsc i ruszyła do wyjścia do ogrodu, wskazanego przez Dracona.

– Najwyraźniej to będzie ciekawy weekend – mruknął, uśmiechając się delikatnie pod nosem.

Hermiona postanowiła tego nie skomentować, choć w głębi ducha się z nim zgadzała. Miała tylko nadzieję, że w tym czasie nie wydarzy się nic, co mogłoby zranić jej najlepszą przyjaciółkę.

<><><>

Musieli przejść razem około czterystu metrów w stronę stajni. Hermiona nie mogła nie podziwiać całej posiadłości z zewnątrz. Wyglądało to naprawdę bajecznie. Ogrody były wspaniale utrzymane, a zabudowania gospodarskie, w której trzymano zwierzęta bardzo zadbane.

Mijali po drodze kilku pracowników Malfoya, z których każdy kłaniał im się uprzejmie na powitanie, a Draco każdego witał bezpośrednio po imieniu. To było dziwne zobaczy go w takim zwyczajny, prawie domowym wydaniu, gdy Hermiona przypomniała sobie jego arogancję i dumę z czasów gdy byli razem w szkole.

– Skąd pomysł na hodowle latających koni? – zagadnęła, uznając, że to wygodniejsze niż spacer w całkowitej ciszy.

– Mój dziadek Abraxas miał staje abraksanów – Draco uśmiechnął się wymownie. – W dzieciństwie często się w nich bawiłem, a dziadek opowiadał mi o swoich championach. To jednej z najlepszych wspomnień, jakie mam z dzieciństwa...

Hermiona zobaczyła błysk smutku w jego oczach. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak sztywne i usiane zasadami musiało być jego życie pod rządami apodyktycznego Lucjusza Malfoya.

– Hodujesz te wszystkie rasy na sprzedaż? – zapytała, by podtrzymać rozmowę.

– Absolutnie nie! – Draco spojrzał na nią ostro. – Każda sztuka, jaka urodzi się w naszych stajniach, pozostaje tutaj ze swoją rodziną, a w odpowiednim momencie jest dopuszczona do wyboru partnera. Zapewne wiesz, że magiczne odmiany koni...

– Łączą się w pary na całe życie, tak wiem o tym – Hermiona starała się nadrobić złe wrażenie, jakie chyba pozostawiło jej pytanie.

– Mamy właśnie klacz graniana, która jest przy końcówce ciąży. Niestety również u niej wystąpiły objawy choroby... – Draco wyglądał na zgnębionego.

– Obawiasz się o źrebaka? – Hermiona poczuła dziwną ochotę, by sięgnąć i uspokajająco uścisnąć jego ramię. Chyba nigdy nie widziała Malfoya, tak bardzo smutnego.

– Tak... Ta para należała do pierwszych sztuk tej rasy, jaką nabyłem – kącik jego ust lekko drgnął. – Są wyjątkowi. Początkowo okropnie się ze sobą nie znosili, ale żadne z nich nie odnalazło innego partnera.. Kiedyś w czasie ich wypasu nagle nastąpiła okropna burza. Grzmoty mocno spłoszyły całe stado. Gdy wreszcie udało nam się je z powrotem zapędzić w okolice stajni, okazało się, że brakuje nam jednej, młodej klaczy. Nim się spostrzegliśmy co się dzieje, ten sam ogier, który zawsze tak bardzo jej dokuczał, niespodziewanie odleciał z padoku...

– Musieliście się o nich strasznie zamartwiać? – Hermiona musiała się uśmiechnąć, widząc z jaką pasją opowiadał o swoich zwierzętach.

– Nie bacząc na wciąż mocno padający deszcz, szukaliśmy ich, aż do zapadnięcia nocy – przyznał otwarcie. – Wreszcie, gdy o świcie wznowiliśmy poszukiwania, okazało się, że oba graniany schowały się w oddalonej o kilka mil jaskini. Ogrzewali się nawzajem, by uchronić się przed zimnem. Od tamtej pory są nierozłączni, a na początku zeszłego lata, odkryliśmy, że spodziewają się potomstwa.

– To niesamowita historia! – Hermiona była szczerze urzeczona jego opowieścią i postanowiła, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by uratować jego podopiecznych i dopilnować, by źrebak urodził się zdrowy.

Dotarli wreszcie do stajni, która była utrzymana w doskonałym porządku.

– To Sigurd, przywódca stada – Draco wskazał na wielkiego, szarego ogiera.

Hermiona doskonale wiedząc, jak powinno się postępować w takiej sytuacji, spojrzała zwierzęciu w oczy i delikatnie skinęła mu głową, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, ani nie wchodząc głębiej do stajni.

Trwało to tylko kilka sekund nim Sigurd zarżał radośnie i potrząsnął swym końskim łbem.

– Niesamowicie szybko cię zaakceptował – zauważył z uznaniem Draco.

– Bo to wspaniały i mądry koń – Hermiona z uśmiechem podeszła do ogiera, by pogładzić jego łeb.

Sigurd znów zarżał z aprobatą, a pozostała część stada również zaczęła wydawać przyjazne dźwięki.

– Podziękować Merlinowi, że nie jesteś ruda – zażartował Malfoy.

– Nadal żywisz awersję do rudzielców? – zapytała z lekką prowokacją, mimo wszystko się uśmiechając.

– Na całe szczęście mieszkając we Francji, nie napotykam się na ten konkretny gatunek łasicowatych Weasleyów – odpowiedział, chyba równie rozbawiony. A ty? Nadal się z nimi zadajesz? – zapytał, przyglądając jej się badawczo.

– Sporadycznie – przyznała, nadal rozglądając się po stajni. – Ron gra w Quidditcha, więc rzadko się widujemy, a Ginny leczy się... – przerwała, orientując się, że właśnie nieco się zagalopowała. Nie powinna opowiadać o tym, że jej dawna przyjaciółka znajdowała się obecnie w zamkniętym ośrodku dla osób uzależnionych od narkotyków.

– To tutaj... – Draco poprowadził Hermionę w stronę dużego boksu w rogu stajni.

Stały tam dwa przepiękne graniany. Jasnoszary ogier oraz gniada klacz, o sierści bliżej przypominającej bursztyn niż cokolwiek innego. Były naprawdę wspaniałe.

– Witajcie – Hermiona uniosła dłoń i powoli podeszła do klaczki. Ta zarżała cicho i pochyliła łeb, pozwalając się pogłaskać.

Widoczny obrzęk jej brzucha świadczył o zbliżającym się terminie porodu, miała też zranienie na jednej z pęcin. Ogier wyglądał na zdrowego, choć Hermiona musiała przeprowadzić specjalistyczne testy, chcąc się dowiedzieć czy ma on prawidłową masę ciała.

– To Greta i Lechio – przedstawił Draco. – Według poprzedniego magicveta, będą mieli małego ogierka.

– Pewnie nie możecie się doczekać? – Hermiona podeszła teraz pogłaskać Lechia, a koń zarżał z aprobatą, jakby chciał w ten sposób odpowiedzieć na jej pytanie.

– Nie boisz się ich dotykać? – Malfoy przyglądał jej się uważnie. – Poprzedni vet wchodził tu w całym kombinezonie i badał je z daleka za pomocą zaklęć...

Hermiona spojrzała na niego, akurat w tym samym czasie, gdy Greta trąciła go swoim łbem, domagając się pieszczot.

– W takim razie był niezłym idiotą – Hermiona uśmiechnęła się do blondyna. – Magiczna weterynaria nie zna żadnego przypadku przejścia choroby z magicznego konia na człowieka. A poza tym, jeśli tak by było, zapewne ty lub twoi pracownicy mielibyście objawy, zanim ten konował w ogóle zdołałby tu dotrzeć.

– To samo mu powiedziałem – Draco również się uśmiechnął, przeczesując palcami grzywę Grety, która cicho rżała, najwyraźniej zadowolona z tego kontaktu.

– Muszę dokładnie obejrzeć wszystkie rany i przeprowadzić serię badań. Nie musisz się jednak obawiać. Żadne z nich nie wpłynie negatywnie na twoje graniany...

Draco parsknął w rozbawieniu.

– Doskonale o tym wiem Granger. Może mogłaś zmienić się znacząco z wyglądu, ale nie sądzę byś zmieniła się na tyle z charakteru, by móc skrzywić jakieś bezbronne zwierzę.

Hermiona miała nadzieję, że rumieńce nie wypłynął zaraz na jej twarz. Co miał na myśli mówiąc, że zmieniła się znacząco z wyglądu? I co więcej, w którą stronę jego zdaniem poszła ta zmiana?

Postanowiła tego teraz nie roztrząsać i zająć się sprawdzeniem całego stada. To ich leczenie powinno być jej priorytetem, a nie zastanawianie się dlaczego Malfoy znów nie odrywał od niej wzroku.

<><><>

Hermiona naprawdę czuła się sfrustrowana. Żadne z jej zaklęć ani testów, nie wykazało, co tak dokładnie dolega granianom. Spędziła całe popołudnie w stajni, wraz z Luną przeprowadzając burzę mózgów, ale żaden pomysł, na jaki wpadły nie pozwalał na połączenie ze sobą całej gamy objawów.

Pomimo tego, że jej pokój w rezydencji Malfoya był wspaniale urządzony, a łóżko duże i wygodne, Hermiona przez całą noc przewracała się w nim, nie mogą praktycznie zmrużyć oka. Troska o magiczne konie, dosłownie spędzała jej sen z powiek, a brak możliwości szybkiego rozwiązania zagadki, mocno ją irytował.

Jednak, gdy tylko próbowała przestać myśleć o tej dziwnej chorobie, jej myśli uciekały w jeszcze bardziej niebezpieczne rejony...

Nie mogła opędzić się od wspomnienia szarych oczy, które spoglądały na nią sponad kieliszka doskonałego wina, jakim raczyli się do kolacji.

Po lunchu Luna wróciła do stajni z wyraźnie zaczerwienionymi ustami i drżącymi dłońmi, a fakt, że postanowiła opuścić kolację, wymawiając się bólem głowy, wymownie świadczył o tym, że zdążyła się już skonfrontować z Nottem. Theodore podczas kolacji kroił stek z miną seryjnego mordercy i pożegnał ich, nim podano deser.

Steven również wymówił się jakimiś obowiązkami związanymi z dokumentacją i pośpiesznie opuścił jadalnię, pozostawiając Draco i Hermionę samych. O dziwo ich rozmowa przebiegała gładko, a Hermiona musiała uczciwie przyznać, że Malfoy był interesującym rozmówcą. Rozpoczęli dyskusję o hodowli koni latających, a później przenieśli się na nadrabianie informacji o tym, co działo się w ich życiu przez ostatnie pięć lat.

Sama nie wiedziała jak i kiedy, opowiedziała mu o swoim zerwaniu z Ronem przed pięcioma laty. Była równie zaskoczona, gdy Draco opowiedział jej o swoich zerwanych dwa lata temu zaręczynach z Astorią Greengrass, która mimo głęboko deklarowanej miłości do Malfoya, nie chciała mieszkać we Francji, ani tym bardziej znosić jego podopiecznych, którzy ją obrzydzali.

Draco nie powiedział tego wprost, ale z kontekstu jego wypowiedzi wynikało, że wolał po wojnie zamieszkać za granicą, by uniknąć oceniających spojrzeń od ludzi, którzy widzieli w nim tylko młodocianego śmierciożerce. Również pomiędzy jego słowami można było się domyślić, że Lucjusz tego nie aprobował. Ojciec Malfoya dzięki dawnym koneksjom odsiedział tylko dwa lata, ze swojego pięcioletniego wyroku w Azkabanie i wszystko wskazywało na to, że pobyt tam ani trochę nie zmienił jego apodyktycznego charakteru. Hermiona wcale nie dziwiła się Draconowi, że chciał się od tego uwolnić i realizować swoje własne plany i marzenia. Nie mogła go za to nie docenić.

I tak spędziła noc przewracając się w pościeli i próbując pogodzić osobę Draco Malfoya, którego spotkała dopiero poprzedniego poranką, z tym wrednym nastolatkiem, który kiedyś z przyjemnością uprzykrzał jej życie.

<><><>

Wstała bardzo wcześnie i postanowiła, że dziś zbada łąki, na których wypasane były graniany. Z tego, co Draco wczoraj jej powiedział, te tereny również należały do jego posiadłości, choć były oddalone o kilka kilometrów od głównego domu. Hermiona zjadła pośpiesznie śniadanie, przygotowane dla niej w jadalni i przekazała Lunie, by ta zbadała pobrane próbki krwi.

Malfoy i Nott byli nieobecni podczas śniadania, ale Hermiona nie chciała na nich czekać, gdyż chęć rozwiązania tej zagadki, pchała ją do działania. Od jednego ze stajennych dowiedziała się, że stajenni zwykle podróżowali na pastwiska granianów, na grzbiecie przywódcy stada, który to prowadził resztę.

– Czyli jeśli dosiądę Sigurda, to spokojnie doprowadzi mnie do ostatniej łąki, na której zwierzęta się wypasały, nim doszło do pojawienia się tej tajemniczej choroby? – upewniła się Hermiona.

– Tak, o ile Sigurd pozwoli się pani dosiąść, bywa dość nieufny... – pracownik Malfoya spojrzał na nią z powątpiewaniem.

Hermiona mimo wszystko postanowiła spróbować. Okazało się, że dumny granian najwyraźniej zapałał do niej sympatią po wczorajszym dniu, który spędziła na badaniu jego stada, bowiem stał nieruchomo niczym posąg, gdy Hermiona ostrożnie wspięła się na jego grzbiet, wygodnie moszcząc się w siodle.

– Dalej Sigurd! – zachęciła. – Zabierz mnie na to wasze pastwisko. Mam nadzieję, że znajdę tam coś, co pomoże mi odkryć, co takiego dzieje się obecnie z twoim stadem.

Koń zarżał, jak gdyby dokładnie zrozumiał każde jej słowo, po czym rozpędził się po wybiegu i swobodnie uniósł w powietrze. Hermiona naprawdę nie znosiła latania na miotle, a przelot na smoku, którego uprowadzili z Gringotta do dziś wspominała w koszmarach, ale na grzbietach wszelkich magicznych odmian koni, zawsze czuła się dobrze.

Sigurd leciał równo i nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Był wyraźnie dobrze wyszkolony. Hermionę trochę zaniepokoiły ciemne chmury widoczne na horyzoncie i zimny wiatr, który niespodziewanie się zerwał. Widocznie pogoda na tych terenach mogła dość szybko się zmieniać, nawet późną wiosną, która obecnie panowała.

Wreszcie dotarli na łąkę, a Hermiona zgrabnie zeskoczyła z grzbietu konia i przystąpiła do uważnego rozglądania się dookoła. Draco poinformował ją wczoraj, że tereny wypasu jego zwierząt zostały już dokładnie obejrzane, jednak była pewna, że jego ludzie nie do końca musieli wiedzieć, na co zwrócić szczególną uwagę.

– Na wszelki wypadek, niczego tu nie jedź – pogładziła delikatnie pióra na skrzydła Sigurda, a koń parsknął, najwyraźniej znów rozumiejąc, co do niego powiedziała.

Przespacerowała się powoli, rozglądając się uważnie dookoła. Nagle spostrzegła coś, co mocno przykuło jej uwagę. Liście niektórych roślin lśniły dziwną, śliską i żółtą substancją.

– O nie! – szepnęła sama do siebie, po czym szybko machnęła różdżką.

Okazało się, że jej przypuszczenie było właściwe. Po całej łące, na której wcześniej wypasały się graniany, teraz pełzały trujące ślimaki, zwane toksyczkami. Dobrą wiadomością, było to, że istniało antidotum na ich toksynę, którą najprawdopodobniej konie zjadły wraz z trawą. Złą wiadomością było natomiast to, że w tej szerokości geograficznej toksyczki nie występowały naturalnie, a to oznaczało, że ktoś z premedytacją podrzucił je na łąki należące do Malfoya.

Hermiona miała właśnie zamiar poszukać w swojej torebce odpowiedniej fiolki, by zebrać trochę śluzu do badania, gdy gdzieś w oddali rozległ się donośny grzmot. Spojrzała w niebo, akurat w chwili, kiedy pierwsza kropla deszczu spadła jej na skroń.

– No nic, musimy wracać – zwróciła się do stojącego nieopodal Sigurda. – Miejmy tylko nadzieję, że nie zmokniemy zbyt mocno.

Szybko wspięła się na grzbiet konia, a ten od razu odwrócił się i wziął rozbieg. Nim jednak zdołał wzbić się w powietrze, zatrzymał się, szarpnął i wydał z siebie przerażające skomlenie.

Hermiona ledwo utrzymała się w siodle, gdy koń na chwilę stanął dęba. Spanikowana czym prędzej z niego zsiadał i ostrożnie podeszła sprawdzić, co takiego się stało. Okazało się, że obydwie przednie pęciny Sigurda dość mocno krwawiły.

– Co na Merlina...? – wyszeptała w szoku. – W tej chwili poczuła, jak nogawka jej jeansów o coś zahacza.

Rozejrzała się dookoła, ale nic nie zauważyła pod swoimi nogami, mimo, że ewidentnie coś nadal trzymało jej spodnie. Szybko rzuciła zaklęcie ujawniające i dosłownie zamarła.

Ostry drut kolczasty był rozstawiony na całej szerokości łąki. To wyjaśniało skąd wzięły się te rany nad kopytami u chorych granianów. Kto mógł zrobić coś, aż tak okrutnego? Czy Malfoy nawet we Francji miał wrogów, skoro z rozmysłem skrzywdzili jego zwierzęta?

Kolejny grzmot wyrwał Hermionę z zadumy i szybko wzięła się za leczenie zranień Sigurda. Wiedziała, że nie będzie mogła ponownie go dosiąść, bowiem jakiekolwiek obciążenie sprawiłoby mu ból, a wzbicie się z rozbiegu w powietrze było prawie niemożliwe. Machnęła różdżką, przywołując swojego patronusa, by wysłać wiadomość do Luny. Następnie rozejrzała się dokładnie, w którą stronę może znajdować się jakieś najbliższe schronienie Malfoy opowiadał jej przecież o tym, że jego graniany schroniły się kiedyś w jakiejś jaskini.

Sigurd wyraźnie utykał, ale pozwolił jej się powoli poprowadzić w stronę oddalonych o kilkaset metrów skał. Hermiona cały czas rzucała na niego zaklęcie uśmierzające ból, przez co nie miała jak rzucać na siebie czarów osłaniających ją przed rzęsistym deszczem, dlatego wkrótce była kompletnie przemoczona.

Wreszcie dotarli do dość nisko sklepionej jaskini, ale na szczęście udało się im tam razem zmieścić. Granian rozłożył swoje skrzydła tak, by ochronić Hermionę przed zimnem, a ona nadal próbowała zrobić wszystko, by jego dyskomfort był jak najmniejszy. Burza rozszalała się na dobre, a grzmoty było słychać coraz bliżej. Hermiona wysłała ponownego patronusa, ale wiedziała, że przy takiej pogodzie, istniała mała szansa, że dotrze on do celu.

Nie trwało jednak długo, gdy usłyszała, jak ktoś woła jej imię. "Hermiona" – wołane nieco śpiewnym głosem Notta, mieszało się z twardo brzmiącym "Granger"... Od razu odniosła wrażenie, że Draco był w tej chwili skrajnie zirytowany.

– Tutaj! – zawołała, a Sigurd zarżał głośno, jakby na potwierdzenie.

– Draco! Tutaj są! Znalazłem ich! – zawołał Theodore, który dotarł do jaskini jako pierwszy.

Wkrótce zrobiło się małe zamieszanie. Okazało się, że ekipa poszukiwawcza składała się nie tylko z Malfoya i Notta, ale także z kilku pracowników stajni i Stevena Bletchleya, który wyglądał dość dziwnie siedząc w garniturze na grzbiecie czarnego aetonana.

– Czyś ty oszalała Granger? – warknął na nią Draco, gdy tylko znalazła się w zasięgu jego głosu. – Dlaczego u diabła wybrałaś się tu przy takiej niepewnej pogodzie?!

– Gdy wychodziła z domu, to świeciło słońce – próbowała się wytłumaczyć.

– Powinnaś była na mnie poczekać i to ze mną skonsultować! – Blondyn wciąż się wściekał, mimo wszystko podchodząc do niej i zarzucając jej na ramiona szybko wyczarowany przez siebie koc.

– Chciałam wrócić przed burzą, ale Sigurd miał wypadek... – wyjaśniła.

– Co takiego? – Draco od razu doskoczył do swojego konia, bezzwłocznie sprawdzając jego pęciny.

Wyraźnie się zdziwił nie widząc ran.

– Co mu...?

Głośny grzmot przerwał pytanie Draco.

– Nie czas teraz na to – ponaglił ich Theodore. – Wracajmy, nim znajdziemy się w zasięgu piorunów.

– Słusznie – zgodził się Malfoy i nim Hermiona zdążyła coś powiedzieć, złapał ją za dłoń i pociągnął w stronę przepięknego, majestatycznego abraksana.

– Ale Sigurd...

– Moi ludzie go odprowadzą. Musisz się rozgrzać, bo twoje usta są, aż sine z zimna.

Nie zdołała nawet wziąć głębszego oddechu, gdy Draco położył swoje duże dłonie na jej talii i uniósł ją, pomagając jej tym samym dostać się na grzbiet jego wierzchowca. Zaraz potem blondyn zgrabnie sam wskoczył na siodło i objął Hermionę ramionami, sięgając po lejce.

– Dalej Pirat – mruknął. – Lecimy.

Abraksan bez chwili zawahania wziął rozbieg i wystartował z łatwością wznosząc się w powietrze i praktycznie ścigając się za grzmiącą za ich plecami burzą.

Hermiona drżała z emocji i zimna, ale fakt, że jej plecy były oparte o twardy tors Malfoya wywoływał w niej pewną sensację. Dosłownie tonęła w uścisku jego ramion, a ten jego zapach... Zamknęła oczy i mocniej wtuliła się w siedzącego za nią mężczyznę, bowiem w tej chwili miała wrażenie, że w tych samych ramionach mogłaby znaleźć schronienie przed całym złem tego świata.

<><><>



Zdziwiła się, że Draco nie kazał wylądować abraksanowi w stajni, tylko na rozległym tarasie swojego domu.

– Świetna robota Pirat! – pochwalił, jednocześnie pomagając Hermionie zsiąść.

– Dlaczego Pirat? – zapytała, patrząc na wspaniałego, skrzydlatego konia.

– Ponieważ ma przepaskę na oku niczym prawdziwy Pirat – Draco z uśmiechem wskazał na ciemniejszą plamę na jednym ze końskich ślepi.

– Faktycznie! – Hermiona zachichotała.

– Dostałem go od dziadka na dziesiąte urodziny – wyznał z sentymentem w głosie. – To było tuż przed jego śmiercią.

Hermiona posłała mu smutny uśmiech, doskonale rozumiejąc skąd wzięło się jego zamiłowanie do tych wspaniałych zwierząt.

– Wejdźmy do środka – Draco wskazał jej szklane drzwi. – Musisz wziąć ciepłą kąpiel i usiąść na trochę przed kominkiem. Poproszę by podano nam grzane wino.

Burza nadal szalała, gdy Hermiona wreszcie znalazła się pod bezpiecznym dachem. Nie była do końca pewna, ale Malfoy chyba wprowadził ją bezpośrednio do swojej osobistej sypialni. Był to duży pokój, w którym poza ogromnym łóżkiem, znajdowało się również biurko, sofa, fotele oraz misternie rzeźbiony kominek.

– Łazienka jest tam – Draco wskazał jej drzwi na prawo. – Są w niej ręczniki i ciepłe szlafroki. Dam znać Lovegood, że już jesteś bezpieczna.

– Dobrze, dziękuję – Hermiona posłała mu blady uśmiechem, wciąż pamiętając, jak niezwykle się czuła w jego objęciach.

Musiała pozbyć się tych myśli, dlatego czym prędzej udała się do łazienki. Była ona oczywiście urządzona drogo, ale gustownie. Stojąca na środku głęboka wanna, miała sporą ilość kranów z różnokolorowymi płynami do kąpieli. Hermiona jednak stwierdziła, że nie ma czasu na długie wylegiwanie się w bąbelkach, dlatego zdecydowała się na skorzystanie z dużej kabiny prysznicowej.

Poczuła, jak jej ciało odpręża się pod wpływem gorącej wody. Trochę się obawiała, jak jej włosy zniosą wszelkie wydarzenia dzisiejszego przedpołudnia, ale nie miała ochoty narzekać, gdy było jej teraz tak miło.

Po kąpieli wyjęła z swojej torebki suchy komplet bielizny, a później zarzuciła na siebie biały, puszysty szlafrok. Była to jedna z najprzyjemniejszych w dotyku tkanin jaką kiedykolwiek miała na sobie i nie chciała się nawet zastanawiać ile to cudo musiało kosztować.

Gdy wróciła do salonu, okazało się, że Draco również był już ubrany w szlafrok – tyle, że ciemnozielony i ozdobiony na piersi monogramem. Stał przed kominkiem, wyraźnie na nią czekając. Na stoliku obok stały dwa puchary z parującym, czerwonym winem. W kominku miło trzaskał ogień.

– Chodź Granger, usiądź bliżej – Malfoy wskazał jej na miękką pufkę, leżącą tuż przed kominkiem.

Hermiona uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła i usiadła, pilnując przy tym, by szlafrok nie ukazał fragmentu jej bielizny.

Ku jej niemałej konsternacji, Draco przyniósł ich wino i usiadł obok niej, tak blisko, że ich uda i ramiona się ze sobą stykały – rozdzielone jedynie materiałem szlafroków.

– Lepiej? – zapytał.

– Wspaniale – Hermiona szczerze się uśmiechnęła, gdy poczuła ciepło po pierwszym łyku grzańca.

– Czy teraz opowiesz mi czego dowiedziałaś się w czasie tej swojej szaleńczej misji? – Draco odłożył swój puchar i spojrzał na nią uważnie.

Hermiona wzięła drżący oddech i spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że nie spodoba mu się to, co miała mu do przekazania, ale nie miała wyjścia – musiała to zrobić.

<><><>

Widziała, jak z każdym jej słowem szczęka Draco coraz mocniej się zaciskała. Było oczywistym, że fakt iż ktoś z premedytacją próbował skrzywdzić jego zwierzęta mocno go zdenerwował.

– Dobra wiadomość jest taka, że jeszcze dziś mogę podać granianom odtruwający eliksiry i do jutra wszystkie powinny być już zdrowe – tłumaczyła. – Ich pęciny również da się wyleczyć. Nie szło tego zrobić z powodu toksyny w ich krwi, ale gdy tylko eliksir zadziała, wystarczy zwykłe zaklęcie lecznicze, tak dziś w przypadku Sigurda...

Draco niespodziewanie wziął ją za rękę, przerywając potok jej słów.

– Naprawdę nie wiem, jak mam ci się za to odwdzięczyć Granger – wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy.

– To moja praca – odpowiedziała niepewnie.

Draco uśmiechnął się w dziwnie czuły sposób.

– Już od czasów Hogwartu, wiedziałem, że w przyszłości będziesz robiła z pewnością coś, co będzie niosło za sobą ochronę słabszych od ciebie.

Hermiona poczuła, jak gorąco uderza w jej policzki. Czy naprawdę od dawna tak o niej myślał? To było dziwnie ujmujące.

Niestety tę miłą chwilę zepsuło pukanie do drzwi. Okazało się, że była to Luna, która chciała sprawdzić co z Hermioną. Po opowiedzeniu jej o swoich odkryciach, Lovegood zdecydowała się pójść, by przygotować eliksir, który miały wkrótce podać granianom.

Przez chwilę Hermiona miała nadzieję, że dziwnie intymna atmosfera pomiędzy nią i blondynem powróci, ale zaraz za Luną do pokoju wszedł Steven, oznajmiając, że Malfoy ma pilne połączenie Fiuu z Anglii.

– Odbiorę tutaj jeśli nie masz nic przeciwko – Draco zwrócił się z tym pytaniem bezpośrednio do Hermiony.

– Ależ nie! Pójdę... – próbowała odpowiedzieć.

– Nie – Draco zabrzmiał bezkompromisowo. – To z pewnością nie potrwa długo.

Hermiona została na swoim miejscu, świadoma tego, że ktokolwiek dzwonił, mógł dość dwuznacznie odebrać to, że siedziała razem z Draco w jego sypialni, na dodatek w samych szlafrokach...

Sytuacja znacząco się pogorszyła, gdy w zielonych płomieniach ukazała się twarz nie kogo innego, a samego Lucjusza Malfoya.

– Czego znowu ode mnie chcesz? – przywitał ojca warkliwie Draco.

– Dzień dobry... – Hermiona zauważyła, jak oczy Malfoya seniora rozszerzyły się w szoku na jej widok. – Czyżbym ci w czymś przeszkadzał?

– Oczywiście, że tak – odpowiedział mu cierpko syn. – Mów czego chcesz i znikaj!

– Postanowiłem się z tobą skontaktować na prośbę Astorii... – Lucjusz miał mocno zaciśnięte usta, a jego irytacja wyraźnie narastała. Nie spojrzał już też więcej w stronę Hermiony, jakby zamierzając w zupełności zignorować jej obecność.

– Tylko nie znowu to! – Draco również wyglądał na coraz bardziej wkurzonego.

– Wybiera się jutro do Francji i chciała...

– Nie! Nie zatrzyma się więcej w moim domu! I nie obchodzi mnie jakie przysługi jesteś winny jej rodzicom! Ostatnim razem niemal nie kazałem wyrzucić jej stąd siłą!

– Przecież wiesz, że ona nadal cię...

– Powiedziałem nie! – powtórzył z większą siłą Draco. – Zresztą... nie oczekujesz chyba, że przyjmę w swoim domu tą zdradliwą sukę, w czasie gdy gości u mnie moja nowa dziewczyna? – Blondyn objął Hermionę ramieniem i mocno przycisnął ją do siebie.

W płomieniach Fiuu nie było to możliwe do zauważenia, ale Hermiona mogła się założyć, że Lucjusz w tej chwili pobladł jeszcze bardziej niż zwykle. Pewnie założył, że ona i Draco tylko się ze sobą zabawiali, a nie że tworzyli jakikolwiek związek... Nie żeby coś z tego było choć bliskie prawdy.

– Nie możesz mówić poważnie! – Lucjusz, aż się zapowietrzył. – Astoria jest dla ciebie...

– Astoria niech wreszcie porzuci nadzieję, bo właśnie zacząłem spotykać się z kimś innym. A jeśli chce odwiedzać Francję, to niech wynajmnie sobie hotel! Żegnaj ojcze! – Draco machnął dłonią, a płomienie w kominku wygasły.

Malfoy puścił Hermionę i wyraźnie sfrustrowany ukrył twarz w dłoniach.

– Przepraszam cię za to – wymamrotał cicho. – Ale miałem nadzieję, że to go zmusi, by wreszcie się odczepił. Od mojego rozstania z Astorią, ona, ojciec i jej rodzice nieustannie próbują nas pogodzić, nie zważając nawet na to, że zerwałem z nią bo dowiedziałem się, że mnie wielokrotnie zdradzała...

– Przykro mi – Hermiona sama nie wiedziała co ją popchnęło do tego, by położyć dłoń na jego ramieniu. – A co na to wszystko twoja matka?

– Obecnie nienawidzi Greengrass i nie zaprasza jej nigdy do swojego towarzystwa – Draco zabrał dłonie sprzed swojej twarzy i uśmiechnął się cierpko. – Astoria robi co może, by odzyskać jej łaski, ale matka jest nieugięta. Nigdy nie wybaczy komuś, kto z rozmysłem mnie zranił.

Hermiona uśmiechnęła się do niego, widząc z jaką czułością opowiadał o Narcyzie. To wspaniale, że Draco miał w niej wsparcie, w czasie gdy Lucjusz nadal trochę próbował rządzić jego życiem.

– Mam podejrzenie, że to ojciec mógł maczać palce w tym co stało się na pastwisku granianów. Theo zna prywatną agencję detektywistyczną. Zlecę im pełne przeprowadzenie śledztwa.

– Dlaczego twój ojciec miałby zrobić ci coś tak podłego? – zdziwiła się Hermiona.

– On nigdy nie przebierał w środkach. Usilnie chce bym wrócił na stałe do Anglii i wreszcie poślubił odpowiednią dziedziczkę czystej krwi, tak by móc przejąć obowiązki należne spadkobiercy Malfoyów – Draco nerwowym ruchem potarł skroń.

Hermiona zabrała dłoń z ramienia blondyna i powoli podniosła się z miejsca.

– Czuję się już dobrze, więc pójdę się przebrać i możemy zacząć podawać eliksir.

– Jasne – Draco uniósł głowę i próbował spojrzeć jej w oczy, ale ona unikała jego spojrzenia.

Przypomnienie o tym, że Draco miał obowiązki wobec swojej rodziny, pozwoliło jej trochę ostudzić własne emocje. Nie mogła nawet myśleć o zaangażowani się z nim w cokolwiek – nawet krótki romans. Ten mężczyzna naprawdę mocno na nią oddziaływał i lepiej było to przerwać, nim w ogóle się zaczęło. Ostatnim czego obecnie potrzebowała w swoim życiu było złamane serce.

<><><>

Podanie eliksiru przebiegło bardzo sprawnie, a Hermiona wraz z Luną uznały, że po niedzielnym śniadaniu będą mogły ostatni raz przebadać stado i wrócić świstoklikiem do domu zaraz po lunchu.

Już sam fakt, że Hermiona odczuwała dziwne drżenie serca na samą myśl o wyjeździe, sprawiał, że była jeszcze bardziej zdeterminowana do tego, by jak najszybciej uciec z rezydencji Malfoya. Luna zdaje się podzielała to pragnienie. Hermiona nie naciskała, ale wreszcie zapytała ją, jak naprawdę się mają sprawy z Nottem.

– On nie może zrozumieć, że nie mamy szans na bycie razem... – wyszeptała.

– Dlaczego nie? – Hermiona znała przyjaciółkę na tyle, by zauważyć, że i dla niej przystojny brunet nie był tak do końca obojętny.

– Wiesz, co jego środowisko powiedziałoby na to, że chce się umawiać z córką szalonego Ksenofiliusa Lovegooda? Jego ojciec i macocha, by go za to wydziedziczyli – Luna ze smutkiem pokręciła głową.

– Theodore pracuje na własny rachunek jako auror – zauważyła Hermiona. – Myślę, że nie zależy mu na tyle na galeonach, by to przez nie zrezygnował z ciebie.

– Powiedział mi to samo, ale nie chcę by musiał dokonywać takiego wyboru – powiedziała twardo Luna. – Lepiej zakończyć to teraz, nim nie jest za późno. Żadne z nas się jeszcze na poważnie w nic nie zaangażowało...

– Czy aby na pewno? – zapytała szeptem Hermiona.

W odpowiedzi Luna odwróciła się i ukryła twarz w jej ramieniu, szlochając cicho. Pocieszając ją Hermiona zdała sobie to samo pytanie.

Czy aby na pewno dla jej serca nie było już za późno?

<><><>

Tym razem to Hermiona wymówiła się z kolacji, tłumacząc to zmęczeniem po przebytej tego dnia przygodzie. Gospodyni Malfoya przyniosła jedzenie do jej komnaty i przekazała, że pan Malfoy kazał zapytać, czy nie potrzebuje przypadkiem jakiegoś eliksiru regeneracyjnego lub przeciwbólowego.

Hermiona była miło zaskoczona jego troską, ale od razu postanowiła zdusić w sobie te uczucia. Musiała jak najmniej o nim myśleć, jeśli chciała szybko zapomnieć... O ile tylko była w stanie to zrobić.

Miała wrażenie, że dopiero co zasnęła, gdy ktoś nagle głośno załomotał w jej drzwi. Wyskoczyła z łóżka i odruchowo sprawdziła godzinę, łapiąc z nocnego stolika swoją różdżkę. Okazało się, że było po drugiej w nocy.

– Co się dzieje? – spytała, gdy po otworzeniu drzwi, zobaczyła w nich bladego Stevena.

– Jedna z klaczy rodzi! – wyjąkał. – Pan Malfoy już tam jest, ale kazał cię sprowadzić...

– Greta! – zawołała w panice Hermiona, po czym przywołując swoje buty i ciepły sweter, pędem ruszyła w stronę stajni.



<><><>



Hermiona odesłała Lunę, mówiąc jej, że zaklęcia diagnostyczne nie wskazują na żadne komplikacje, nawet pomimo podania Grecie eliksiru odtruwającego. Nie było wręcz sensu, by obie spędziły noc w stajni, by odebrać prosty poród źrebaka.

Luna zarumieniona podziękowała jej i wyszła, chyba nieświadoma tego, że jej źle założona piżama i czerwona malinka na szyii, świadczyły o tym, że najpewniej nie spędzała tej nocy sama, nim Steven zapukał również do jej drzwi.

Draco jednak nie pozwolił się wypłoszyć ze stajni, dzielnie trwając przy boku Grety i spokojnie głaszcząc jej wilgotną grzywę. Wyjaśnił Hermionie, że był obecny przy wszystkich porodach swoich źrebaków, niezależnie od rasy i absolutnie nie mógł tego przegapić. Jego konie były dla niego niczym rodzina.

Musiała na chwilę odwrócić wzrok, słuchając jego wyznań i próbując uspokoić coraz mocniej bijące dla niego serce. Był naprawdę niezwykłym mężczyzną i Hermiona nie miała wątpliwości, że kobieta, z którą w przyszłości on zwiąże swoje życie, będzie bardzo szczęśliwa. Ktoś, kto umiał tak bezwarunkowo kochać, z pewnością był idealnym materiałem na życiowego partnera.

Szkoda tylko, że nie dla niej... A raczej to ona nie była odpowiednia dla niego.

Poród Grety był bezproblemowy, choć Draco denerwował się prawie tak, jak ojciec źrebaka – Lechio. Mały konik był prześlicznie ubarwiony, miał srebrną sierść swego ojca, ale jego grzywa i ogon oraz kilka piór na skrzydłach, były w kolorze brązowym, jak u Grety. I miał oczy o barwie czystego, złocistego miodu. Wyglądało na to, że miał być naprawdę niezwykłym okazem.

Gdy maluch wreszcie wstał, chcąc odpowiednio się posilić, Draco i Hermiona wyszli z boksu, pozostawiając szczęśliwą rodzinę sam na sam.

– Jak go nazwiesz? – spytała Hermiona, z czułością patrząc na wspaniałego źrebaczka.

– Sam nie wiem – Draco również wciąż się uśmiechał. – Może ty coś wymyślisz? W końcu powinnaś zostać jego matką chrzestną, skoro pomogłaś mu dostać się na ten świat, a wcześniej uratowałaś życie jego rodziców.

– Och! Naprawdę? – Hermiona cała się rozpromieniła. – Sama nie wiem... Zasługuje na jakieś naprawdę wyjątkowe imię!

– Może Tisamenus? – zaproponował z rozbawieniem Draco.

– Syn mitologicznej Hermiony? – zapytała rownież chichocząc, nieco zdziwiona tym, że Malfoy o tym wiedział. – Nie! To zdecydowanie za ciężkie imię i nie bardzo do niego pasuje... Niech się zastanowię... Hm... A może Mel? To po łacinie...

Draco spojrzał na nią z zadziornym uśmieszkiem.

– Miód.

– Tak, to przez jego oczy – Hermiona wciąż nie mogła napatrzeć się na młodego graniana, nagle jednak dotarło do niej, że Draco przez cały ten czas patrzył prosto na nią.

Odwróciła głowę w jego stronę, chcąc zapytać czy coś się stało, gdy to on odezwał się pierwszy.

– Gdy byłaś młodsza, też sądziłem, że masz oczy w kolorze płynnego miodu...

Zabrzmiało to tak delikatnie, że Hermiona poczuła, jak przeszywa ją słodki dreszcz. Draco patrzył na nią w taki sposób, jakiego chyba jeszcze nigdy u niego nie widziała. To było trochę tak, jak gdyby jakaś tajemnicza maska opadła z jego twarzy i stał teraz przed nią w pełni obnażony ze swoimi uczuciami.

– Teraz, gdy w nie patrzę, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę mają barwę najlepszego koniaku. Dojrzałą, pełną odcieni i refleksów. Niespotykaną.

– Ja... – Hermiona nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć, ani jak się zachować.

Nie musiała długo się nad tym zastanawiać, gdy duża dłoń Draco znalazła się na jej szyi, a jej usta zostały mocno zderzone z jego miękkimi wargami.

To był pocałunek pełen pasji, taki wzbudzający wewnętrzną iskrę, która wkrótce zmienia się w płomień, którego nie sposób ugasić.

Hermiona ledwo pamiętała, gdy Draco przycisnął ją do drewnianej bramki pustego boksu, wciąż całując i wędrując dłońmi po jej ciele. Usłyszała, jak proponuje, by wrócili do domu, ale była zbyt zdesperowana, by spokojnie przejść te kilkaset metrów.

I choćby miała tego kiedyś naprawdę gorzko pożałować, to nie mogła sobie tego odmówić. Chociaż ten jeden raz...

To ona otworzyła bramę boksu i pociągnęła go za sobą na stertę świeżego, cudownie pachnącego siana. Draco bezróżdżkowo wyczarował na nim koc, nim opadli spleceni w uścisku. Ostatkiem świadomości, Hermiona rzuciła zaklęcia prywatności – tak, by przypadkiem ni rozpraszać granianów.

Nigdy nie przeżyła czegoś równie namiętnego.

To było tak, jak gdyby pomiędzy nią, a Draco wybuchła nagle jakaś nieznana siła, która sprawiła, że nie mogli oderwać się od siebie. W ferworze uczuć, zerwała z niego koszulę, po drodze gubiąc kilka guzików, a jej spodnie z piżamy wylądowały w boksie obok, gdy Draco odrzucił je na oślep za siebie.

To było gorące i idealne. Każda chwila ich połączenia – każdy dotyk i pocałunek, był dokładnie taki o jakim Hermiona zawsze marzyła, gdy wyobrażała sobie znaleźć spełnienie w ramionach doskonałego kochanka.

Gdy wijąc się z rozkoszy pod jego dobrze umięśnionym ciałem, wykrzyczała jego imię – wtedy już wiedziała, że nie tylko ona, ale również jej serce, byli zupełnie straceni dla tego mężczyzny.

<><><>

Obudziła się rano nakryta ciepłym kocem, orientując się, że wciąż ma na sobie tylko koszulę Draco. Jej piżama i ciepły sweter, leżały złożone w zgrabny stosik, na posłaniu tuż obok niej. Jego nigdzie nie było.

Zdusiła łzy rozczarowania, tłumacząc sobie, że tak było lepiej. Przynajmniej nie miało być pomiędzy nimi żadnej niezręczności. Szybko się ubrała i przemknęła do rezydencji, mając nadzieję, że nikogo nie spotka po drodze.

Właśnie wyszła spod prysznica, gdy rozległo się pukanie do drzwi jej sypialni. Podeszła otworzyć i zdziwiła się nieco, widząc że to Draco.

– Jesteś tu... – wymruczał, patrząc na jej odziane w ręcznik, wilgotne ciało.

– A gdzie miałabym być? – zapytała głucho w odpowiedzi.

– Wyszedłem tylko na chwilę, by odwołać poranne sprzątanie w boksach, ale jeden z pracowników miał do mnie sprawę. Nie sądziłem... – Draco nerwowo przeczesał włosy, jakby nie wiedząc, co dokładnie chce jej powiedzieć.

Hermiona zrozumiała, że nieudolnie próbował jej się wytłumaczyć, dlaczego zostawił ją w stajni samą.

– Wszystko w porządku – zapewniła go, siłą zmuszając się do uśmiechu.

– Na pewno? – Draco patrzył na nią z niepokojem.

– Oczywiście – odpowiedziała, zła na siebie za to, jak sztucznie brzmiał jej głos. – Przebiorę się i jeszcze raz pójdę przebadać stado, a potem...

Cisza zaległa pomiędzy nimi niczym złowroga kotara. Draco patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Znów miał tę maskę, której nie sposób było przeniknąć.

– W porządku. Powiem Jeanne–Marie, by podała ci śniadanie do komnaty – obiecał cicho.

– Świetnie, dziękuję – Hermiona przełknęła napływające jej do oczu łzy.

Naprawdę nie sądziła, że ledwo w dwa dni, może poczuć, aż tak wiele do mężczyzny, którego kiedyś tak bardzo nie znosiła. Musiała sobie jednak jakoś z tym poradzić. Nie pozostało jej nic innego.

<><><>

W czasie wspólnego lunchu Theodore wyglądał na wściekłego, Luna na bliską łez, Draco na odrętwiałego, a Hermiona starała się nie zacząć krzyczeć. Prawie nic nie zjadła, próbując podtrzymać rozmowę o tym, jak wygląda stan zdrowia stada.

Okazało się, że prawdopodobnie to jeden z ludzi, których Draco zwolnił za pijaństwo i zaniedbania, postanowił w zemście zaszkodzić skrzydlatym koniom swojego dawnego szefa. Theodore jeszcze dziś miał przesłuchać kilku świadków, którzy słyszeli, jak ten facet rozgadywał o swoich pomysłach w miejscowym pubie.

Gdy tylko posiłek się skończył, w jadalni pojawił się Steven i oznajmił, że świstoklik jest gotowy i ma się uaktywnić za dziesięć minut. To było najbardziej niezręczne dziesięć minut w jej życiu. Hermiona na pożegnanie uścisnęła dłoń Theodora, obiecują mu, że jeśli on będzie w Londynie, to mogą wyskoczyć razem to pubu.

A potem Draco podszedł do niej, by również uścisnąć jej dłoń...

– Steven dopilnuje, by przelew trafił w poniedziałek na twoje konto.

Ledwo zdusiła chęć na płacz. Naprawdę tylko tyle miał jej do powiedzenia?

– Jasne, dziękuję – szepnęła. – Dbaj proszę o mojego małego chrześniaka, dobrze?

Grdyka Draco dziwnie drgnęła, a w jego oczach błysnęło coś, czego nie mogła rozszyfrować.

– Zawsze możesz go tu odwiedzić. Mel, Greta i Lechio z pewnością się ucieszą...

– Dziękuję – Hermiona nie potrafiła powiedzieć nic więcej, wyrywając dłoń z jego uścisku i odchodząc.

<><><>

Steven czekał w holu, znów trzymając w dłoniach posążek smoka. Luna pocierała oczy, nie patrząc w stronę Theodora. Hermiona uznała, że również nie będzie patrzeć na Dracona. Obaj mężczyźni stanęli nieopodal schodów, wyraźnie czekając, aż świstoklik się aktywuje.

– Zostały dwie minuty – oznajmił Bletchley, zachęcając dziewczyny, by dotknęły posążka.

– Cholera! Nie pozwolę na to po raz drugi! – krzyknął Theodore, podbiegając do Luny i siłą wciągając ją w swoje ramiona.

– Theo! Nie możemy...!

– A właśnie, że możemy i będziemy! – Nott odwrócił blondynkę w swoich ramionach tak, by móc połączyć ze sobą ich usta.

Hermiona była wzruszona. Nie miała nic przeciwko temu, by Luna została na kilka dni dłużej we Francji, tak by ustalili z Theodorem czego wzajemnie od siebie chcą.

– Dziesięć sekund – zapowiedział Steven, a Hermiona ostatni raz spojrzała w stronę Draco, posyłając mu smutny uśmiech i zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy...

Nagle błysnęło jasne światło, a ona z paniką odkryła, że nie trzyma już za świstoklik. Obejrzała się przez ramię, akurat by zobaczyć jak oszołomiony Bletchley znika z kolejnym błyskiem światła.

– Co...? – Chciała zapytać, gdy nagle ją też porwała para silnych, męskich ramion.

– Theo ma rację – usłyszała szept w swoim uchu. – Nie mogę pozwolić ci odejść w ten sposób.

Hermiona mimowolnie się roześmiała, obejmując go z całej siły.

– Więc mi nie pozwalaj – wymruczała wprost w jego usta, a zaraz później pozwoliła mu się pocałować tak, jakby cały świat należał w tej chwili tylko do nich.

<><><>

Epilog:

Przyjęcie odbywało się w eleganckim hotelu z widokiem na Mont Blanc. Goście byli w naprawdę znakomitych nastrojach, popijając dobre wino i wybornego szampana, sprowadzonych na tę okazję z rodzinnych winnic Malfoyów.

Narcyza, jako główna organizatorka przyjęcia, brylowała wśród angielskiej i francuskiej arystokracji, a cała rodzina Weasleyów, która przybyła na miejsce prywatnym świstoklikiem, ciekawie rozglądała się po pięknie udekorowanej sali.

Hermiona uśmiechała się i chętnie gawędziła z każdym, kto do niej podszedł. Bardzo cieszyły ją obecność od jej przyjaciół, oraz fakt, że Luna Lovegood–Nott, stawiła się na przyjęciu, choć termin jej porodu minął dwa dni temu. Jednak to fakt, że prawdziwe autorytety w dziedzinie magicznych stworzeń i magicvetowie z całego świata, tak licznie stawili się na przyjęciu z okazji wydania jej książki o życiu i hodowli latających koni, sprawił jej prawdziwą satysfakcję.

Nie sądziła, że przyjęcie dochodowego zlecenia ponad dwa lata temu, zaowocuje tym, że zamieszka we Francji i będzie miała codzienny kontakt z tymi niesamowitymi stworzeniami. Dziś była już uznanym autorytetem w tej dziedzinie, a także ulubionym magicvetem francuskich czarodziejów, którzy szybko odkryli, że Hermiona jest świetnym specjalistą od wszelkich magicznych stworzeń.

Kochała swoje obecnie życie i za nic, by go nie zmieniła.

– Ciężko się do ciebie dziś dopchać... – Poczuła gorący oddech na swojej szyi, a znajome, silne dłonie objęły je talię.

– Nic dziwnego, skoro twoja mama nazywa mnie gwiazdą wieczoru.

– Przed chwilą słyszałem, jak mój ojciec nazywał cię dumą rodziny Malfoyów.

Hermiona zachichotała, wtulając się mocniej w objęcia ukochanego męża.

Początkowo próbowali utrzymać swój związek na odległość, widując się tylko weekendami, podróżująć świstoklikami. W tym czasie Hermiona nadal prowadziła swój gabinet na Pokątnej. Jednak już po trzech miesiącach, Draco poprosił, by się do niego wprowadziła i przeniosła swoje życie na stałe do Francji.

Pobrali się w pierwszą rocznicę ich ponownego spotkania, a ich ukochane wierzchowce również zostały zaproszone na przyjęcie, które odbywało się w ich ogrodzie, nieopodal padoku. I to właśnie Mel ciągnął karetę, którą odlecieli w swoją podróż poślubną.

Byli szczęśliwi i otoczeni życzliwymi im ludźmi, a Luna i Theo również po ślubie zamieszkali we Francji, więc to z nimi widywali się najczęściej. Rodzice Draco dość szybko pogodzili się z jego wyborem, choć to Narcyza przymusiła męża do wykazania się większą akceptacją dla ukochanej syna. Obecnie mieli bardzo dobre stosunki, a Narcyza, patrząc zazdrośnie na radość rodziców Theo z ciąży Luny, co rusz pytała ich kiedy na świecie wreszcie pojawią się jej wnuki.

Hermiona często żartowała, że nie musiała zbyt długo zastanawiać się nad tym, by zgodzić się związać z Draco. Bo choć wiedziała, że szybko i nieodwołalnie się w nim zakochała, to jednak swobodny dostęp do badań nad stworzeniami, które tak bardzo ją pasjonowały, też był miłym dodatkiem do tej lukratywnej propozycji, jaką było połączenie na stałe jej życia z niesamowitym Draco Malfoyem.

Koniec 💛💛💛

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz