wtorek, 21 października 2025

Bez Wyjątków - Rozdział trzeci

Na chwilę w jadalni zapanowała cisza, a uwaga wszystkich skupiła się na Mai, która miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej przez gardło. Sam głos i spojrzenie Maranzano doprowadzały ją do stanu, którego zupełnie nie rozumiała. Jednocześnie był to niepokój, niepewność i napięcie, ale również jakaś dziwna fascynacja całym mrokiem, który skrywał ten mężczyzna. O co w tym wszystkim chodziło?

Wreszcie jednak ciszę przerwał wybuch śmiechu Tiziana.

– Zabawna anegdotka! – stwierdził gładko, zarzucając ramię na oparcie krzesła narzeczonej, jakby chcąc podkreślić do kogo tak naprawdę należała.

– O mój Boże... – szepnęła cicho Eve. – To mnie zaczyna nieco przerażać.

Maia spojrzała z ukosa na przyjaciółkę i szybko zrozumiała, że Eveline znów dopasowuje tę rozmowę do swojej teorii o tym, że Maranzano chciałby zrobić z niej swoją kochankę. Naprawdę nie sądziła, że to była prawda, ale mimo to jej niepokój wcale nie mijał.

– A wiesz Dario, że Maia ma na drugie imię tak samo, jak nazywała się twoja matka? – wtrącił wciąż rozbawiony Tiziano.

Z całych sił powstrzymywała się w tej chwili przed kopnięciem go w piszczel. Po co w ogóle o tym wspominał? Najchętniej zrobiłaby wszystko, by odwrócić od siebie uwagę, a Tiziano znów ją na nią niepotrzebnie ściągał.

– Naprawdę? – zainteresowała się Riona. – To jakieś popularne włoskie imię, że przez przypadek nosisz akurat takie samo?

Maia odchrząknęła, walcząc z pragnieniem by najpierw się czegoś napić, nim zdobędzie się na odpowiedź. Usiłowała patrzeć wszędzie, byle nie na Daria, który nadal nie odrywał od niej spojrzenia swoich przenikliwych, ciemnych oczu.

– Moja matka chrzestna uznała, że rodzice powinni nadać mi drugie imię na cześć jakiejś silnej kobiety. – Mimo wszelkich starań, głos Mai nie brzmiał o wiele głośniej od szeptu. – A jako, że przyjaźniła się w młodości z Donną Maranzano, to zasugerowała właśnie imię Lucia.

– Czyli wychodzi na to, że naprawdę nosisz drugie imię po matce Daria? – zapytała dziwnie podekscytowana Azzurra.

– Najwyraźniej – mruknęła pod nosem Maia, sięgając wreszcie po swój sok, by spróbować jakoś pozbyć się z gardła tego nieznośnego pieczenia.

– Twoją matką chrzestną była Elizabeth Fusco? – zapytał nagle Dario, a ona o mało co się nie oblała, odruchowo spoglądając w jego stronę.

– Tak... To była bliska kuzynka mojej mamy.

– Czyli nosisz imiona po bogini i dwóch niezwykłych kobietach – Dario o dziwo wreszcie skupił swój wzrok na talerzu, spokojnie krojąc kawałek melona.

Czuła jak jej krew pędzi w żyłach, a policzki zaczynają się rumienić. Czy on naprawdę jakimś cudem zapamiętał, że miała na trzecie imię Elizabeth, bowiem jej matka stwierdziła, że matka chrzestna Mai również zasłużyła w ten sposób na uhonorowanie?

– Szkoda, że nie ma w tym alkoholu – mruknęła Eve, również sięgając po sok. – Czuję, że jest mi on tu coraz bardziej potrzebny.

Maia ostatkiem sił powstrzymała się od tego, by potrzeć ramiona i jakoś pozbyć się z nich gęsiej skórki. Cała ta rozmowa faktycznie była cholernie niezręczna.

– A ja mam na drugię imię Mairead! – wtrąciła się głośno Riona. – To znaczy "perła" i dlatego też perły, to moja ukochana biżuteria! – Kobieta znacząco mrugnęła do Daria, nie pozostawiając wątpliwości, co chciałaby mu zasugerować.
– A ja mam na drugie Eithne! – Cara chyba koniecznie chciała, by ją również zauważono. – A to oznacza "nasionko"!

– Jezu... – wyszeptała Eve. – Naprawdę potrzebuję procentów żeby to jakoś przetrwać.

Na szczęście nikt jej nie usłyszał, a rozmowa szybko zeszła na plany jutrzejszej, porannej przejażdżki konnej. Dzisiejsze popołudnie mieli za to spędzić na odpoczynku nad jeziorem lub basenem, zwiedzaniem rancza lub – w przypadku mężczyzn – na omawianiu interesów w gabinecie Daria.

<><><>



Po lunchu Azzurra zaproponowała, że pokaże Mai i Eve bibliotekę. Panna Sorrentino z radością na to przystała, bowiem od dziecka wprost kochała czytanie książek, jednak Eveline grzecznie odmówiła, woląc przebrać się w bikini i wylegiwać się nad basenem.


Biblioteka była oczywiście wspaniała, a Maia nie mogła nasycić oczu widokiem tych wszystkich regałów wypełnionych przeróżnymi gatunkowo książkami. Z zainteresowaniem słuchała również opowieści Azzy o tym, że wielopokoleniowy rodzinny zbiór dzieł literackich w ich domu w Nowym Jorku jest jeszcze o wiele bardziej okazały. Obie kobiety dość szybko wybrały interesujące je lektury z obszernego zbioru i zajęły się czytaniem. Po godzinie Azzurra jednak stwierdziła, że jest zmęczona i najwyraźniej nadszedł czas na jej drzemkę, przeprosiła więc Maię i skierowała się do wyjścia z biblioteki. Gdy przejechała przez drzwi, te nie zdążyły się szybko do końca zamknąć i tym sposobem do środka wpadły nieco rozbrykane Omerto i Vendetta. Oba psy natychmiast podbiegły do Mai, wesoło merdając swoimi wielkimi ogonami. Od razu zaczęły się też dopraszać drapania za uszami. Jeden z wielkich mastifów wskoczył nawet na skórzaną otomanę, na której siedziała i ułożył swój wielki łeb na jej udzie.

– A tobie w ogóle wolno leżeć na kanapie? – zapytała, głaszcząc wyraźnie

zadowolonego czworonoga. Pies odpowiedział jej cichym skomleniem, na co zachichotała, szczerze rozczulona. Drugi psiak ułożył się tuż przy jej nogach i już po chwile oba zwierzaki wydawały zgodne pomruki, najwyraźniej zapadając w sen. Maia uśmiechnęła się ciepło i z przyjemnością wróciła do dalszej lektury.

Nie miała pojęcia jak długo czytała, gdy drzwi do biblioteki gwałtownie się otworzyły, powodując tym samym, że lekko się wzdrygnęła. Jej dyskomfort jednak szybko się powiększył, gdy zobaczyła, że w progu stoi nie kto inny, tylko sam Dario. Obydwa psy uniosły łby i zamerdały ogonami, ale żaden się nie ruszył się ze swojego miejsca.

– Hej... – Maia postanowiła jako pierwsza się odezwać, nie chcąc dopuścić, by cisza pomiędzy nimi stała się niezręczna. Zauważyła, że wzrok mężczyzny skupił się na wciąż leżący na jej udzie łbie jednego z jego psów. – On zapewnił mnie solennie, że wolno mu leżeć na kanapie – usiłowała zażartować i się uśmiechnąć, mając nadzieję, że wyraźnie ponury don jakoś na to zareaguje. I faktycznie przez sekundę kącik ust mężczyzny drgnął lekko w jakby słabej oznace rozbawienia.

– W takim razie cię okłamał – stwierdził, po czym zagwizdał, a oba psy zerwały się ze swoich miejsc i na jego komendę opuściły bibliotekę.

Maia przełknęła cicho, starając się opanować swoje emocje. Nie mogła okazywać przed tym mężczyzną żadnej słabości. Przecież Maranzano jej nie zabije za samo przebywanie w jego bibliotece, ani za to, że nie wygoniła psa z jego drogiego mebla, prawda?

– Szukam Azzurry – Dario wreszcie podał powód swojego wtargnięcia.

– Och! Postanowiła zrobić sobie krótką drzemkę, bo była zmęczona – popędziła z wyjaśnieniami Maia.

– W porządku. – Wulkan mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, nadal mierząc ją swoim nieodgadnionym spojrzeniem.

Maia uśmiechnęła się nerwowo nie mając pojęcia, o czym jeszcze mogłaby z nim porozmawiać. Najwyraźniej mieli ze sobą bardzo mało wspólnych tematów.

– Nadal za zimno dla ciebie, by wylegiwać się razem z resztą nad basenem? – Maranzano uśmiechnął się szyderczo.

Maia szybko zdusiła cisnącą jej się na język ripostę, stwierdzając, że lepiej będzie nie okazywać nawet cienia irytacji na to, że on najwyraźniej znów próbował ją ośmieszyć. To mogłoby tylko przynieść mu satysfakcję, a ją znów upokorzyć.

– Miałam zamiar tam pójść, gdy tylko skończę następny rozdział. Lektura okazała się bardzo wciągająca – wyjaśniła, mając nadzieję, że zabrzmiało to swobodnie, prawdziwie i rzeczowo.

– Jasne. – W głosie Daria wyraźnie było słychać, że jej nie uwierzył. – Tylko przypadkiem po drodze nie próbuj znów zaprzyjaźnić się, z którymś z ochroniarzy – dodał cierpko. – Oni są od tego żeby cię chronić, a nie oprowadzać i zabawiać swoim towarzystwem.

Gdy tylko skończył to mówić, odwrócił się na pięcie i wyszedł z biblioteki, dość niedelikatnie zatrzaskując za sobą drzwi. Maia z rezygnacją opadła na oparcie kanapy, czując jak to wszystko coraz bardziej ją przytłacza. Co takiego zrobiła, że ten mężczyzna, aż tak bardzo jej nie znosił? Coraz bardziej utwierdzała się w swoim przekonaniu o tym, że Dario miał zamiar w jakiś sposób zniszczyć jej związek z narzeczonym. Pozostawało jej się chyba tylko modlić o to, by te koszmarne przeczucia się jednak nie sprawdziły. Nie miała pojęcia jak miałaby z tym walczyć. Prawdopodobnie nikt, a już zwłaszcza nie ona, nie miał zbyt wielkich szans w starciu z samym Wulkanem Maranzano.

<><><>

Maia ostatecznie zrezygnowała z pójścia na basen, obawiając się że wcześniej czy później natknie się tam na tego wrednego typa. Jednak po jakiejś godzinie, to Tizio znalazł ją w bibliotece i zaproponował wspólne wyjście na spacer. Z ochotą się zgodziła, mając nadzieję, że narzeczony opowie jej coś więcej o tym, czy Dario w jakiś sposób poruszył już przy nim temat ich związku.

Obeszli dookoła wielki padok dla młodych koni, wciąż trzymając się za ręce i gawędząc o błahych sprawach takich jak szanse Riony na zostanie nową donną, czy poczucie humoru Gambiniego. Wreszcie przystanęli przy najdalszym końcu, a Tiziano niezwłocznie przyciągnął narzeczoną do siebie i namiętnie ją pocałował.

– Nareszcie... – wymruczał w jej usta, na co parsknęła cichym śmiechem i mocniej objęła go za szyję. Uwielbiała te jego czułe pocałunki i pełen namiętności dotyk jego długich palców. Tiziano miał piękne szare oczy, jasnobrązowe włosy i urok typowego, amerykańskiego chłopca, choć przecież z pochodzenia również był Włochem. Był przystojny i Maia doskonale wiedziała, jak wiele kobiet z mafijnych rodzin zazdrościło jej tego, że zakochał się właśnie w niej. Od ich pierwszego spotkania uwielbiała ten jego zawadiacki uśmiech, swobodne poczucie humoru oraz to, że często patrzył na nią tak, jakby gdyby była samym centrum jego prywatnego wszechświata. Od dawna nie miała wątpliwości, że Tiziano Nicoletti był w niej szczerze zakochany.

– Jesteś taka piękna moja sarenko – Tizio mocno ją przytulił, delikatnie sunąc nosem po gładkiej skórze na jej szyi. – Nawet Gambino głośno dziś przyznał, że udało mi się wyrwać naprawdę niesamowitą laskę.

Maia zachichotała, zadowolona z tego, że narzeczony najwyraźniej był z niej dumny. Naprawdę miała nadzieję, że w razie problemów z Wulkanem, Tizio będzie ze wszystkich sił walczył o ich związek. Może razem coś wymyślą i jakoś dają radę mu się przeciwstawić?

– Wiem, że wcale nie chciałaś tu przyjeżdżać. – Tiziano delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. – Ale dla mnie ten wyjazd już okazał się sporym sukcesem. Dario zapowiedział, że zamierza mnie włączyć w kilka swoich najnowszych, poważnych interesów. To wielka szansa na awans w hierarchii bez pomocy i nadzoru mojego ojca...

Maia wiedziała, że Tizio był ambitny, a ciągłe napominania i rozkazy Nicolettiego seniora nieco go już męczyły. Nie była jednak ani trochę zachwycona tym, że miał teraz pracować w pobliżu Daria. To znów za bardzo pasowało do jej teorii o tym, że don z zimną krwią planował ich rozdzielić.

– Co to dokładnie jest za praca? – dopytywała, usiłując ukryć swój niepokój.

– Jeszcze nie wiem niczego na pewno, ale już sam fakt, że Dario zdaje się mi ufać, jest naprawdę bardzo znaczący. – Tiziano uśmiechnął się szeroko, po czym przytknął swoje czoło do jej, wzdychając lekko. – Chcę, by dobrze się nam żyło i bym mógł sprawić, że nigdy niczego ci nie zabraknie, moja cudna sarenko.

– Don Maranzano mówił, że nie podoba mu się, gdy tak się do mnie zwracasz – przypomniała, odsuwając się trochę, by uważnie przyjrzeć się minie narzeczonego.

Tiziano prychnął drwiąco.

– Przecież nie będzie słyszał tego, jak będę mówił do ciebie w zaciszu naszej sypialni. – Nicoletti wymownie poruszył brwiami, a Maia zachichotała i lekko się zarumieniła. Zawsze na samą myśl o tym, że w niedalekiej przyszłości będzie uprawiała seks z Tiziem, w jej brzuchu budziło się fantastyczne uczucie gorąca i trzepoczących motyli.

Tiziano znów przycisnął ją mocniej do swojego torsu i najwyraźniej planował po raz kolejny namiętnie ją pocałować, gdy nagle tuż obok nich rozległo się niezręczne chrząknięcie. Obydwoje natychmiast oderwali się od siebie, choć Tizio nadal trzymał swoje dłonie na jej talii.

– O co chodzi Pozzi? – zapytał, patrząc wrogo na ochroniarza, który raczył im przerwać.

– Dario wszędzie cię szuka – wyjaśnił naprędce tamten. – Masz natychmiast zjawić się w jego gabinecie.

Tiziano westchnął z rezygnacją, po czym wypuścił Maię z objęć i łapiąc ją za dłoń, powoli ruszył w stronę domu.

– Lepiej idź szybciej przodem, a ja sam odprowadzę pannę Sorrentino do rezydencji – zaproponował ochroniarz, patrząc na nich z dziwnym napięciem.

– Poganiacze niewolników! – narzekał Nicoletti, szybko cmokając ukochaną w usta i ruszając truchtem w stronę domu.

– Chodzi o coś poważnego? – zaniepokoiła się Maia, patrząc na oddalającą się sylwetkę narzeczonego.

– Wiem tylko, że pan Maranzano był wściekły, że Tiziano wyszedł gdzieś razem z panienką bez wcześniejszego uprzedzenia – wyjawił, idąc powoli obok Mai.

Miała ochotę wypytać go o coś więcej, ale naprawdę nie chciała, by Dario znów zarzucił jej, że spoufala się z ochroną. Dlatego wolała zachować milczenie i głęboko zatopić się we własnych myślach.

<><><>

Reszta dnia minęła bez większych wpadek, choć gdy po wieczornym drinku w salonie, Tiziano chciał odprowadzić ją do pokoju, Gambino od razu przypomniał mu, że miał wykonać jeszcze jakiś ważny telefon. To dlatego zakochani nie zdołali pożegnać się nawet krótkim pocałunkiem na dobranoc. Za to Eveline chętnie wróciła z nią na górę, coraz głębiej przekonana o niecnych zamiarach Wulkana, co do jej przyjaciółki. Maia jednak nie chciała tego dłużej słuchać. To był długi, męczący i pełen wrażeń dzień i jedyne o czym marzyła to ciepły prysznic i głęboki sen – w który jak miała nadzieję, nawet na sekundę nie pojawi się twarz Dario Maranzano.


Następnego dnia w jadalni zastał ich ustawiony bufet, bowiem jak się okazało – każdy przychodził na śniadanie w innym czasie. Gdy Maia i Eve zajadały się bekonem i jajecznicą, Tiziano wraz z Enzem wpadli tylko na chwilę, by złapać kilka kanapek i pognali do jakiegoś bardzo ważnego zadania, które wyznaczył im szef wszystkich szefów. Na szczęście Riona i Cara najwyraźniej lubiły długo wylegiwać się w łóżkach, więc dziewczyny zjadły posiłek tylko w przyjemnym towarzystwie Azzurry. Siostra Wulkana przyznała, że jej brat w ogóle rzadko jadał śniadania, a jeśli już – robił to zawsze w swoim gabinecie, co Maia przyjęła z niewysłowioną ulgą.



Eveline od rana nieco się denerwowała, ponieważ siedziała w życiu tylko trzy razy na koniu i nigdy nie były to zbyt udane przejażdżki. Maia uspokajała ją, że skoro była to zaplanowana wycieczka wokół terenów należących do ranczach Maranzianów, to z pewnością nie pojadą ani za szybko, ani po trudnych przeszkodach. Nic złego nie powinno się nikomu stać. Zwłaszcza, że z tego co słyszały podczas śniadania, Azzurra miała jechać razem z nimi w specjalnie zaprojektowany dla niej siodle, a Riona Coyle, również dopiero drugi raz w życiu miała wspiąć się na grzbiet wierzchowca. Jej przyjaciółka – Cara, w ogóle odmówiła udziału w przejażdżce, podobno tłumacząc się uczuleniem na końską sierść. Zdaniem Eve, bardziej chodziło o to, że ta mała, pyskata Irlandka uważała, że konie są brudne i okropnie śmierdzą.

Gdy Maia razem z przyjaciółką wyszły przed frontową werandę, zastały tam już paru stajennych i kilka wspaniałych, już osiodłanych rumaków. Od razu zauważyła, że Dario stał już przy swoim całkowicie karym koniu Hefajstosie, a tuż obok niego Gregorio właśnie sprawdzał mocowanie siodła na równie wspaniałym gniadym ogierze.

– Panna Sorrentino? – młody stajenny podszedł do niej trzymając w dłoni skórzaną szpicrutę. – Panienki klacz jest już gotowa do jazdy – wskazał jej na najpiękniejszego konia, jakiego w życiu widziała. Sierść klaczy mieniła się w słońcu niemal złotym połyskiem, a grzywa była śnieżnobiała.

– Jesteś naprawdę przepiękna... – wyszeptała podchodząc do klaczki i z fascynacją gładząc ją po błyszczącej sierści.

– To Afrodyta – wyjawił Gregorio, jednocześnie uśmiechając się nieco ironicznie. – Klacz rasy achał–tekińskiej. Kosztowała krocie.

– Jest absolutnie przecudowna! – przyznała Maia, wciąż pochłonięta nieszablonową urodą zwierzęcia.

– Kolejna ciekawostka z mitologii. Afrodyta była żoną Hefajstosa – wtrącił wesoło Gambino, wskazując wymownie na ogiera Daria.

– I zdradzała go z Aresem – dodał zgryźliwie Maranzano, jednocześnie z gracją wskakując na grzbiet swojego wierzchowca.

– To dlatego Ares dziś z nami nie jedzie – Gregor zachichotał. – Podobnie zresztą, jak i Tiziano.

Maia automatycznie odwróciła się w stronę domu. Dlaczego nikt jej wcześniej nie poinformował, że jej narzeczony w ostatniej chwili postanowił zrezygnował z udziału w ich konnej wycieczce?

– Wiadomo dlaczego Tiziano do nas nie dołączy? – zaczęła dopytywać.

– Ma ważny telefon do wykonania. To nie może czekać – wyjaśnił jej oschle Dario.

– To może ja też lepiej zostanę? – zaproponowała od razu.

– Znasz się na załatwianiu transportu kokainy z Meksyku? – Maranzano popatrzył na nią z góry, siedząc na grzbiecie Hefajstosa i wyglądając przy tym jak pan i władca całego świata.

– Niestety nie – Maia dała z siebie wszystko, by wytrzymać siłę jego zimnego spojrzenia.

– W takim razie na nic mu się nie przydasz. Wsiadaj wreszcie na konia. Tiziano mówił, że podobno od dziecka umiesz doskonale jeździć. Zobaczymy czy miał rację – głos Wulkana był chłodny i bezkompromisowy.

Maia postanowiła nie dać mu satysfakcji. Nie powinna dłużej okazywać przed nim strachu, ani wahania, bo to absolutnie w niczym nie mogłoby jej pomóc. Nie patrząc na nikogo, sprawnie dosiadła Afrodyty i odebrała od stajennego szpicrutę. Od razu też wyczuła, że klacz będzie się świetnie prowadziła. Skoro nie miała innego wyjścia, postanowiła nacieszyć się tą przejażdżką.

– Ruszamy – zdecydował Maranzano, choć jak na razie tylko Maia, on i Gregorio dosiadali swoich koni.

– A co z resztą? – Spojrzała przez ramię na Eveline, która wciąż rozmawiała z jednym ze pracowników ze stajni Maranzanich i nawet nie zbliżyła się do żadnego konia.

– Dogonią nas po drodze – zaordynował szorstko Dario, po czym po prostu ruszył przed siebie. Maia uznała, że lepiej nie złościć go swoim ociąganiem się, więc zrobiła to samo, a Afrodyta wystrzeliła przed siebie niczym złota strzała. Ich konna eskapada właśnie się rozpoczęła.

<><><>

Jechali naprawdę szybko, a Maia w duchu podziękowała sobie za pomysł na związanie włosów w wygodny warkocz, bo inaczej jak nic przeszkadzałby jej przy takim pędzie. Wciąż widziała przed sobą Daria, nisko pochylonego na swoim koniu i nie zwalniającego ani trochę tempa. Naprawdę miała wątpliwości czy reszta wycieczki kiedykolwiek będzie w stanie dogonić ich trójkę.

Wreszcie po dość długiej chwili takiej jazdy, zorientowała się, że zwalniają i wyjeżdżają na szeroką piaszczystą drogę. Konie były widocznie zziajane po takim rajdzie więc z ulgą przyjęły zwolnienie tempa, podobnie zresztą jak i Maia. Wreszcie mogła obejrzeć się przez ramię i sprawdzić jak daleko od nich znajduje się reszta ich ekipy. Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy zorientowała się, że w okolicy nie ma nikogo poza nią i Dariem. Nawet Gregorio najwyraźniej nie nadążył i zgubił ich gdzieś po drodze. Miała olbrzymią ochotę zawrócić i czym prędzej pognać do domu, ale nie była nawet pewna czy wciąż znajdują się na ziemiach należących do rancza Maranzianich. A co jeśli zabłądzi gdzieś na tym gorącym pustkowiu?

– Nieźle Sorrentino. Najwyraźniej naprawdę umiesz jeździć konno – usłyszała obok siebie i zorientowała się, że gdy ona się rozglądała, Dario zwolnił i poczekał, aż się z nim zrówna.

– Myślałam, że to miała być wycieczka krajoznawcza – burknęła pod nosem. W takim pędzie miała raczej mało okazji do rozglądania się dookoła.

– I taka będzie w drodze powrotnej – Maranzano uśmiechnął się cynicznie, a Maia ledwo powstrzymała opadnięcie swojej szczęki. Czyli on naprawdę potrafił się uśmiechać? A może po tej szybkiej przejażdżce coś lekko pomieszało się jej w głowie i to były tylko omamy?

– Chyba zgubiliśmy resztę – zauważyła, znów oglądając się za siebie z nadzieją, że jednak spostrzeże kogoś na horyzoncie.

– Nie szkodzi. Dołączą do nas później w restauracji.

– W restauracji? – zdziwiłą się.

– Mamy zaplanowany lunch w restauracji mojego znajomego – Dario ruchem głowy wskazał jej niewielki budynek stojący przy końcu drogi. – Tylko ani słowa przy nim o naszym życiu prywatnym! On ciągle myśli, że jestem zwykłym przedsiębiorcą z Nowego Jorku.

– Oczywiście. Nic nie powiem – zapewniła go od razu.

– Lepiej dla ciebie byś się tego trzymała – odpowiedział zimno. – A teraz się pospiesz, bo chcę napić się piwa i poważnie z tobą porozmawiać skoro nadarzyła się już okazja, że jesteśmy sami.

Dario nie dodał nic więcej, tylko znów spiął Hefajstosa i pędem ruszył przed siebie. W tej chwili Maia odnosiła dziwne wrażenie, że podążając za nim jej serce biło szybciej niż był w stanie galopować jej koń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz