Mimo, że samolot nadal stał na pasie startowym, to Maia słyszała jak szumi jej w uszach i coś mocno przewraca się w żołądku. Spojrzenie tych oczu śmiało można było porównać do spojrzenia drapieżnika, który paraliżował wzrokiem swoją ofiarę, by wkrótce bez reszty ją pożreć. Nie miała pojęcia, jak wyglądała jej mina ani czy nie była teraz blada, jak kilkudniowy trup. Jej elokwentny zwykle język zdrętwiał, a w głowie czuła tylko pustkę. Pustkę i strach.
– Ależ oczywiście, że to będzie udany weekend! – zapewniła wesoło Azzurra, a Maia prawie rzuciła się by ją uściskać z wdzięczności, bowiem Dario odruchowo skupił teraz swoją uwagę na siostrze.
– Będzie wspaniały, ja już to wiem! – dopowiedział Tiziano, który wyłonił się zza pleców Maranzano i szybko pochylił się nad Eve, by móc sięgnąć ust narzeczonej i powitać ją czułym pocałunkiem. – Dzień dobry moja piękna sarenko!
– Sarenko? – Dario bardziej warknął, niż naprawdę wypowiedział to słowo, a na jego twarzy natychmiast pojawił się głęboki niesmak.
Maia ledwo zdusiła jęk rozpaczy, od razu dochodząc do wniosku, że już od samego początku wszystko szło nie tak, jak trzeba.
– Tizi wymyślił kiedyś jakąś bzdurę o tym, że Maia ma oczy jak spłoszona sarna – odezwała się pogardliwie Eveline, wymownie się przy tym krzywiąc.
Maia znów zesztywniała, bowiem spojrzenie dona ponownie skupiło się na niej. Na kilka sekund zapadła ciężka cisza, po czym Maranzano prychnął drwiąco.
– Rzeczywiście brzmi jak dziecinna bzdura. – Wulkan wreszcie oderwał wzrok od Mai i przeniósł go na Eveline. – Domyślam się, że to ty jesteś przyjaciółką panny Sorrentino?
– Najlepszą przyjaciółką – doprecyzowała z uśmiechem. – Eveline Vaccaro, bardzo mi miło i dziękuję za zaproszenie – dodała, o dziwo w ogóle nie skrępowana dominującą osobowością Daria.
– Cała przyjemność po naszej stronie! – zapewnił gorliwie wysoki brunet, przepychając się przed Maranzano, by móc na powitanie ucałować dłoń Eveline. – Jestem Gregorio Gambino, ale możesz mi mówić Gregor. – Gdy tylko to oznajmił, szybko przechylił się nad lekko zszokowaną Eve i mocno cmoknął Maię w policzek rzucając przy tym wesoło: – Cześć mała! – A zaraz potem, jak gdyby nigdy nic, zajął wolne miejsce naprzeciwko nich i z równym entuzjazmem ucałował Azzurrę, która zachichotała i uroczo się zarumieniła.
– Ale się popisuje – burknął ponuro pod nosem Enzo – młodszy brat Tiziana, patrząc z wyrzutem na Gregoria. – Maia doskonale wiedziała, że Eveline wpadła mu w oko od praktycznie ich pierwszego spotkania, ale Enzo Nicoletti był od niej o trzy lata młodszy, a na dodatek jego rodzina nie mogła sobie pozwolić na drugi ślub z tak marnymi koneksjami. Już i tak plotkowano tylko o tym, że Tiziano znalazł narzeczoną poniżej swojej sfery.
Maranzano w tym czasie przeszedł na drugą stronę samolotu, by przywitać się z Rioną i Carą. Obie kobiety na jego widok natychmiast poderwały się z miejsc i głupio rechocząc rzuciły się, by go uściskać i wycałować. Maia nie miała pewności, bowiem Dario stał do niej plecami, niemniej coś w jego sztywnej postawie wyraźnie mówiło jej, że capo wcale nie był zachwycony tak wylewnym i bezpośrednim powitaniem.
Nastąpiło małe zamieszanie z zajmowaniem miejsc, ale z ulgą przyjęła to, że Tiziano postanowił usiąść ze swoim bratem. Dario zajął miejsce z dala od nich – naprzeciwko Riony i jej przyjaciółki, a obok niego usiadł Vincenzo Corti – który, z tego co Maia wiedziała, od wielu lat był szefem jego ochrony.
Samolot wreszcie wystartował, a panna Sorrentino z cichym westchnieniem dokończyła swoją mimozę. Naprawdę czuła coraz większy niepokój z powodu tego, że Wulkan Maranzano najwyraźniej naprawdę jej nie polubił. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jednak zdoła go jakoś do siebie przekonać, nim ten wspólny weekend dobiegnie końca.
<><><>
Po wylądowaniu, Dario jako pierwszy wysiadł z samolotu, co Maia przyjęła z drobną ulgą, do czasu, aż nie zorientowała się, że Wulkan czekał tuż przy wąskich schodkach odrzutowca i z kurtuazją podawał dłoń wychodzącym z niego paniom. Riona i Cara chichotały niczym nastolatki, chwaląc jego dżentelmeńską postawę, a Eveline uśmiechnęła się i puściła jego rękę, gdy tylko jej obcasy zetknęły się z płytą lotniska.
Maia czuła, jak głucho waliło jej serce. Nie chciała dotykać Maranzano, jeśli nie było to konieczne, ale z drugiej strony mogła go urazić jeśli nie skorzystałaby z jego pomocy. Gdy znalazła się w połowie zejścia, ich spojrzenia się spotkały, a jej ciało znów przeszył dreszcz. Jeśli tak miało być do samego końca tego wyjazdu, to obawiała się trochę, że wróci do domu z nerwami w strzępach. Zmusiła się do niepewnego uśmiechu, niechętnie pozwalając by duża, silna dłoń Maranzano zamknęła się na jej, o wiele mniejszej i lodowatej z nerwów rączce. Ze wszystkich sił usiłowała się nie wzdrygnąć, ale surowe spojrzenie Daria, wraz z kontrastem, jaki dawało ciepło jego skóry sprawiały, że dosłownie cała dygotała.
– Dziękuję – wymamrotała, starając się nie zachwiać przy ostatnim stopniu.
– Zimno ci? – spytał, uważnie się jej przyglądając i nieco mocniej ściskając jej palce.
– Trochę – odszepnęła wyraźnie speszona.
– Tutaj jest dwadzieścia osiem stopni – burknął mrużąc złowrogo oczy. – Jak na dziewczynę z Filadelfii marzniesz w dość wysokich temperaturach. – Dario nadal świdrował ją spojrzeniem, praktycznie wprost zarzucając jej kłamstwo. A okłamywanie dona było prostą drogą do śmierci na dnie rzeki w betonowych butach. Maia przełknęła paniczną chęć, by się teraz rozpłakać. Nie mogła przecież tego zrobić tuż przed nim.
– To pewnie tylko takie pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu – udało jej się wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
– Pierwsze wrażenie jest zawsze najważniejsze. – Dario puścił wreszcie jej rękę i gestem wskazał jej stojące w pobliżu limuzyny.
Maia nie była już w stanie nic mu odpowiedzieć, dlatego faktycznie wyglądając niczym spłoszona sarna, czmychnęła prosto do samochodu, w którym czekała już na nią Eve. Usiadła obok przyjaciółki, usiłując zdusić wciąż napływające jej do oczy łzy, tak by idący właśnie w stronę auta Tiziano, niczego przypadkiem nie zauważył. Odważyła się spojrzeć na wciąż stojącego przy schodkach Daria i z lekkim zaskoczeniem przyglądała się temu, jak odebrał Azzurrę z ramion jej ochroniarza i sam osobiście zaniósł ją do drugiego samochodu. Przynajmniej wychodziło na to, że Maranzano nie dla wszystkich był tylko i wyłącznie przerażającym potworem. Jego siostra śmiała się i wtulała w jego ramiona, jakby to było jej ulubione miejsce na świecie.
Tiziano i Enzo ulokowali się wreszcie w ich limuzynie. Towarzyszył im również jeden z ochroniarzy Daria – Ilaro Pozzi. Podróż do teksańskiego domu capo trwała prawie godzinę, a Maia za nic nie mogła się zrelaksować, choć Tiziano cały czas trzymał jej dłoń i rozprawiał z wielkim entuzjazmem o tym, co będą robić, gdy już dotrą na ranczo. Jako, że wyjechali wcześnie rano, a lot nie trwał specjalnie długo, w sam raz zdążyli by zjawić się tam przed lunchem.
<><><>
Dom oczywiście był piękny i okazały, a okolica sielska i tak typowa dla krajobrazów Teksasu, jakie widywało się na filmach. Maia była zachwycona. Tiziano poszedł pomóc wypakować ich bagaże, a ona, Eveline oraz Riona i Cara stały przed frontową werandą, czekając aż Dario i Basilio pomogą Azzie zasiąść w jej wózku. Podziwianie fasady domu niespodziewanie przerwał głośny krzyk. Maia odwróciła głowę i zobaczyła, jak Riona Coyle biegnie w swoich bardzo wysokich szpilkach i w popłochu wymachuje rękami. Nagle tuż za nią pojawiły się dwie czarne bestie.
– Och! Czy to są...? – chciała zapytać Eveline.
– Mastify neapolitańskie – rozpoznała od razu Maia. – Galena byłaby nimi zachwycona.
Psy, jakby słysząc jej słowa, odwróciły się w jej stronę i rezygnując z gonienia Riony, przybiegły wprost pod nogi Mai. Zamarła na chwilę, w duchu zastanawiając się czy czworonogi nie wyczuły przypadkiem niechęci swojego pana do jej osoby, ale na szczęście psy zamerdały wesoło ogonami, szturchając jej talię swoimi wielkimi łbami. Były naprawdę ogromne i piękne.
– Cóż to za okropne bydlaki? – irytowała się Riona. – Dario! Nie mów mi, że trzymasz to coś w domu!
Maia ledwo zdusiła w sobie okrzyk oburzenia. Jak ta ruda małpa mogła krytykować te wspaniałe psy? To prawda, że w pierwszej chwili mogły wydawać się nieco przerażające, ale obecnie pozwalały jej się drapać za swoimi wielkimi, zwisającymi uszami i były wyraźnie przyjazne.
Maranzano wreszcie odwrócił się w stronę Mai i swoich pupili i zagwizdał głośno, a psy natychmiast do niego podbiegły i grzecznie przy nim usiadły.
– Omerto! Vendetta! Proszę nie straszyć naszych gości! – nakazał surowo, a oba mastify wyglądały, jakby naprawdę zrozumiały każde jego słowo.
– Fajne mają imiona – zauważyła z rozbawieniem Eveline.
– Są doskonale wyszkolone – wtrącił Gregorio. – Ale zawsze najpierw biegną wprost do najsłabszej ofiary.
Maia poczuła, jak jej uśmiech zamiera. Czy naprawdę nawet zwierzęta potrafiły wyczuć, jak bardzo była przerażona wizytą w tym domu? Szybko jednak dotarło do niej, że Gregor patrzył złośliwie prosto na Rionę.
– Ale pozwalają się głaskać tylko tym, którym ufają. Pierwszy raz widziałam, by tak szybko wybrały sobie kogoś takiego. – Azzurra uśmiechnęła się promiennie do Mai. – Mogę się założyć, że przez całą wizytę nie odstąpią cię na krok, a Dario będzie zazdrosny. – Żartowała szarpiąc za rękawa marynarki stojącego obok niej brata.
– Pytanie tylko o kogo konkretnie – mruknęła pod nosem Eve, rzucają Mai z ukosa dziwnie zaniepokojone spojrzenie.
– Moja sarenka to dosłownie zaklinaczka zwierząt, podobnie jak jej siostra. Nawet nie zliczę ile przez ich dom przewinęło się różnych stworzeń, które Galena uratowała ze śmietników i innych tego typu miejsc – opowiadał wszystkim z entuzjazmem Tiziano, podchodząc do Mai i obejmując ją w talii.
– Zwierzęta bez odpowiedniego pochodzenia trzyma w domu tylko hołota – oznajmiła z niesmakiem Cara, a oczy wszystkich w tej samej sekundzie skupiły się na niej.
Wciąż siedzące u stóp Daria psy warknęły cicho, jakby naprawdę zrozumiały, co ta idiotka właśnie powiedziała. Z każdą chwilą atmosfera wyraźnie zaczynała gęstnieć, a Maia pomyślała sobie, że gdyby Maranzano spojrzał na nią w ten sposób, w jaki popatrzył w tej chwili na przyjaciółkę Riony, to jak nic, uciekłaby gdzie pieprz rośnie. I to prawdopodobnie z głośnym krzykiem.
– Lepiej wejdźmy do środka nim upał stanie się nieznośny – zarekomendowała szybko Azzurra, wyraźnie chcąc złagodzić napięcie.
– Tak będzie najlepiej – zgodził się z nią Gregorio, po czym złapał za walizki i pierwszy zniknął we wnętrzu domu.
<><><>
Ich pokój był piękny i przestronny. Miał też widok na znajdujące się nieopodal jezioro. Łóżko było ogromne, więc Maia nie bała się, że w nocy Eve przypadkiem ją z niego wykopie. Szybko rozpakowała swoje rzeczy i odświeżyła się w łazience, a Eveline właśnie kończyła układać sobie włosy. Lunch miał się rozpocząć za jakieś pół godziny.
– I jak tam pierwsze wrażenia? – Maia zwróciła się z tym pytaniem do przyjaciółki.
– O wiele lepsze niż się spodziewałam – przyznała uczciwie Eve. – Azzurra wydaje się naprawdę bardzo miła. Myślę, że spokojnie mogłybyśmy się z nią zaprzyjaźnić.
– Tak, też tak sądzę. Jak na to, co ją spotkało jest wciąż bardzo pogodna i sympatyczna – stwierdziła Maia.
– Za to te dwa niewydarzone rudzielce z Irlandii to zupełnie inna bajka. Są naprawdę okropne. Słyszałam, że Riona Coyle, jest kobietą z klasą, ale ostatnią klasę to ona widziała chyba w szkole i pewnie nawet nie bardzo udawało jej się w niej czegoś nauczyć, sądząc po poziomie jej inteligencji. – Eve z niesmakiem pokręciła głową, a Maia nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu.
– To prawda. Miej nas panie w opiece, skoro to ona ma być naszą przyszłą donną. Już widzę te wulgarne, zakrapiane winem przyjęcia, które wciąż będzie wydawała.
Eveline spojrzała niepewnie na Maię po czym odchrząknęła lekko i splotła ramiona na piersi.
– Maranzano z pewnością się z nią ożeni z powodu tego całego sojuszu, ale to nie znaczy, że nie pójdzie jednocześnie drogą tradycji.
– Jakiej tradycji? – zainteresowała się Maia. – Mamy ich dość sporo...
– Tradycji posiadania na boku stałej kochanki.
Maia z niesmakiem skrzywiła się pod nosem. Znała dość dobrze taką historię, ponieważ spotkała ona siostrę jej ojca – ciotkę Silvię. Przez lata była kochanką capo Pittsburgha. W tym czasie Valencio miał z oficjalną żoną trójkę dzieci. Silvia dzięki temu romansowi żyła w dostatku i zwiedziła naprawdę spory kawał świata, ale nigdy nie urodziła własnego dziecka, wszystkie święta i rodzinne okazje spędzała z dala od ukochanego, a na koniec zabroniono jej nawet pójść na jego pogrzeb. Obecnie ciotka była po pięćdziesiątce i żyła już tylko wspomnieniami o miłości, którą przez wiele lat musiała ukrywać przed światem. To było bardzo przykre i Maia współczuła każdej kobiecie, która miała podzielić podobny los.
– Maranzano wydaje mi się taki zimny i nieprzystępny – wyszeptała z niepokojem spoglądając na drzwi. Miała nadzieję, że ten pokój nie znajdował się na podsłuchu. – Nawet jeśli znajdzie kochankę, to nie sądzę, by okazywał jej jakieś specjalne względy.
Eveline wciąż z dziwnym napięciem patrzyła na swoją przyjaciółkę.
– Widziałam was z limuzyny. O co on cię pytał? Miałam wrażenie, że jesteś przerażona jego towarzystwem, a on wcale nie chce cię wypuścić. – Eve podeszła i usiadła na łóżku obok Mai.
– To ja mam wrażenie, że on naprawdę mnie nie znosi i nie chce bym wyszła za mąż za Tiziana – przyznała Maia, przełykając napływające jej do oczu łzy.
Evelien złapała ją za rękę i uścisnęła ją mocno.
– Nie sądzę. Bardziej obawiam się, że to Dario czegoś od ciebie chce. Na razie widziałam was w swoim towarzystwie tylko trzy razy, ale coś w tym wszystkim naprawdę mnie niepokoi. On wciąż patrzy ci w oczy i zawsze za długo przytrzymuje twoją dłoń.
– Bo mnie sprawdza. To dlatego nas tu zaprosił – Maia zaśmiała się gorzko. – Chce mnie sam ocenić, a potem najpewniej odwieść Tiziana od poślubienia mnie.
– Mam głębokie podejrzenia, że ktoś taki jak Wulkan Maranzano, nie miałby czasu bawić się w sprawdzanie czy jego kuzyn wybrał sobie właściwą kandydatkę na żonę. Tu musi chodzić o coś więcej.
– Obawiam się, że chodzi tylko o to, że jego zdaniem byłoby lepiej, gdyby Tiziano poślubił jakąś kobietę, której wejście do rodziny przyniosłoby jej wymierne korzyści – przyznała z bólem Maia. – To jego kuzyn, a wiesz, że Dario nie ma braci. Ponadto z plotek i własnej krótkiej obserwacji mogę stwierdzić, że nigdy nie oddałby w celu zawiązania sojuszu Azzurry, bo bardzo o nią dba.
– Jeśli mam być z tobą szczera, to z dwojga złego, lepiej by chodziło mu właśnie o to. – Eveline wstała i delikatnie poprawiła za sobą narzutę. – Niż o to, by chciał zabronić wam tego małżeństwa, bo upatrzył sobie ciebie w roli swojej kochanki.
Maia energicznie pokręciła głową. W oczach Maranzano, gdy na nią patrzył, widywała tylko chłód. Ten mężczyzna nie mógł być nią zainteresowany i opcja, o której mówiła Eve nie wchodziła w grę. Jednak na samą myśl o niej panna Sorrentino poczuła, jak robi jej się trochę niedobrze. Wolałaby umrzeć niż skończyć jako erotyczna zabawka, bez prawa do własnej przyszłości, rodziny i życia, o jakim zawsze marzyła.
<><><>
Nie mogąc pozbyć się dość nieprzyjemnego uczucia, jakie pozostawiła w niej rozmowa z przyjaciółką, Maia postanowiła zejść trochę wcześniej na dół i rozejrzeć się po domu. Wiedziona znajomymi odgłosami i wspaniałym zapachem, wreszcie zawędrowała do przestronnej i jasnej kuchni, w której uwijała się gospodyni i jej dwie młodziutkie pomocnice.
– Dzień dobry – przywitała się, mając nadzieję, że im nie przeszkadza.
– Och! Dzień dobry! – Kucharka – starsza, niska, siwowłosa kobieta, odwróciła się w jej stronę i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. – Panna Sorrentino, prawda? – zapytała, a Mai prawie opadła szczęka.
– Tak, to ja – odparła nieśmiało. – Jak pani to odgadła?
– Nie musiałam zgadywać – zaśmiała się. – Miałam naprawdę dobrą podpowiedź. Mam na imię Emma. Miło jest nam panienkę gościć na naszym ranczo. To są Olivia i Camilla – wskazała na dwie pozostałe kobiety, zajęte krojeniem warzyw. Obie dziewczyny uśmiechnęły się uprzejmie i przywitały, a Maia zorientowała się, że cała ta trójka musiała pochodzić z Teksasu. Było to wyraźnie słychać po ich akcencie.
– Może mogłabym w czymś pomóc? – zaoferowała, widząc jak wiele półmisków i talerzy czeka, by nałożyć na nie przygotowane dania. To chyba miał być naprawdę wystawny lunch.
– Nie trzeba panienko, ale proszę sobie usiąść – Emma wskazała jej jedno z wysokich krzeseł, przystawione do kuchennej wyspy. – Może coś do picia? Lemoniady? Mogę też na szybko przygotować mrożonej herbaty, jeśli panienka sobie życzy?
– Nie trzeba, dziękuję – Maia znów uśmiechnęła się do niej. – I proszę mi mówić po imieniu.
– Pod warunkiem, że ty będziesz się do mnie zwracała tak samo – zaproponowała kobieta, a Maia wiedziała, że od razu ją polubi.
– Witaj Emmo! – W kuchni nagle pojawił się Ilario Pozzi – jeden z pracowników ochrony Maranzanich. Podszedł do kucharki i złożył na jej policzku soczystego całusa, a potem pomachał wesoło do pozostałych dziewczyn. – Wór gotowy?
– Tak, leży pod tamtą ścianą. Wszyscy stajenni czekali dziś, aż przyjedziesz – Emma zachichotała. – Konie chyba zaczynają się niecierpliwić.
– Niepoprawne żarłoki! – zaśmiał się Ilario, podchodząc do jutowego worka, który na pierwszy rzut oka wyglądał na wypełniony jabłkami i marchewką.
– Może zabierzesz ze sobą Maię i pokażesz jej naszą zagrodę? – zaproponowała kucharka. – Lunch podamy dopiero za kwadrans.
Do Ilario chyba dopiero teraz dotarło, że Maia zajmowała jedno z kuchennych krzeseł i uśmiechała się do niego przyjaźnie.
– Ależ oczywiście, jeśli panna Sorrentino ma ochotę ze mną pójść, to proszę bardzo – mężczyzna skinął w stronę kuchennego wyjścia.
– Wspaniale! Bardzo dziękuję! – Maia poczuła, jak wraca jej energia. Już nie mogła się doczekać wszystkich tych zdjęć koni, które wkrótce prześle Galenie. Wiedziała, że jej siostra będzie w niebo wzięta.
– Panienka przodem – Ilario otworzył i przytrzymał dla niej drzwi.
– Dzięki i mów mi proszę po imieniu – zaproponowała z uśmiechem.
Ku jej zaskoczeniu Ilario dziwnie zesztywniał, po czym poczekał, aż Maia wyjdzie jako pierwsza i gestem wskazał jej drogę do stojącej jakieś sto metrów dalej stodoły.
– Bardzo mi miło, że panienka to zaproponowała, ale niestety nie mogę – odparł, brzmiąc jakby coś utknęło mu w gardle.
– Jeśli się martwisz, że Tiziano mógłby mieć coś przeciwko, to nie ma problemu, ja...
– Nie podlegam pod rozkazy Tiziana – przerwał jej szybko Ilario.
Maia właśnie w tej chwili przypomniała sobie, że przecież wyraźnie słyszała dziś w limuzynie, że jej narzeczony był z Pozzim po imieniu. O co tu chodziło? Czyżby to Dario zabronił swoim pracownikom nawiązywać z nią bliższych relacji? Ale przecież ledwie chwile wcześniej Emma zachowywała się bardzo przyjaźnie...
– To nic osobistego, naprawdę! Bardzo panią... panienkę polubiłem i doceniam tę propozycję, ale... – rzucił się z zapewnieniami ochroniarz, jąkając się przy tym i ogniście rumieniąc.
– W porządku. Rozumiem. – Maia zmusiła się do uśmiechu, choć tak naprawdę nic, a nic z tego nie rozumiała. Miała jednak przeczucie, graniczące z pewnością, że to Maranzano miał na to jakiś wpływ.
Na szczęście weszli już do stajni i odgłosy radosnego parskania koni odwróciły jej uwagę od tej niezręcznej chwili. Wszystkie wierzchowce najwyraźniej ucieszyły się na widok Ilaria, a zwłaszcza wielkiego worka, który taszczył na plecach.
– Są wspaniałe – pochwaliła Maia, głaszcząc zadbane zwierzęta i pomagając mężczyźnie rozpieszczać je przekąskami.
– Pewnie się panienka cieszy na jutrzejszą przejażdżkę? – dopytywał z łagodnym uśmiechem.
– Bardzo! – Maia nie kryła entuzjazmu. Od dziecka uwielbiała jazdę konną i nie mogła się doczekać, którego rumaka jutro dosiądzie.
Wraz z Pozzim podeszli do wspaniałego, czarnego ogiera. Zwierzę budziło zachwyt swym wyglądem i majestatyczną postawą.
– To ulubiony koń pana Maranzano – wyjawił jej Ilario. – Nazywa się Hefajstos.
Maia lekko się zdziwiła. Nie przypuszczała, że Dario interesował się mitologią, ale najwidoczniej tak właśnie było.
– A jakie są imiona pozostałych koni? – zainteresowała się, ale nim ochroniarz zdołał jej odpowiedzieć do stajni wszedł Gregorio.
– To tu się ukrywacie! – zawołał radośnie, jakby naprawdę ktoś próbował bawić się z nim w chowanego. – Wszyscy zaczynają się już schodzić do jadalni. A wierzcie mi, nie chcecie się spóźnić i rozgniewać dziś naszego capo. Mamy jakiś poważny problem z transportami z Meksyku i Dario już zaczyna dymić. A gdy z wulkanu zaczyna unosić się dym...
Maia zdziwiła się trochę, że Gregor zdradza przy niej takie szczegóły, ale postanowiła, że lepiej będzie o nic nie pytać i jak najszybciej wrócić do domu. Naprawdę za nic w świecie nie chciała jeszcze bardziej wkurzyć dziś Maranzano. Nagle pomysł na wizytę w stajni przed samym posiłkiem wydał jej się strasznie głupi. Na szczęście ani jej ubranie – zwiewna sukienka w duże, czerwone kwiaty, ani buty – kremowe sandałki na niskim obcasie, nie nosiły żadnych śladów tej wizyty.
<><><>
Gdy weszła do jadalni okazało się, że są w niej już wszyscy poza Dariem i Azzurrą.
– Gdzie się podziewałaś sarenko? – Tiziano uśmiechnął się do niej z czułością i wskazał jej wolne krzesło pomiędzy sobą, a Eveline, która posłała przyjaciółce lekko zaniepokojony uśmiech, jakby chcąc zapytać w ten sposób czy wszystko z nią ok.
– Słyszałeś, co powiedział Dario? – Gregorio spojrzał poważnie na Tizia, zanim zajął swoje miejsce po drugiej stronie stołu.
– Nie mam pojęcia co go obchodzi to, jak zwracam się do własnej narzeczonej – Tiziano wymownie przewrócił oczami, a Maia poczuła, jak cierpnie jej skóra. Czyżby Maranzano naprawdę rozmawiał z Tiziem o tym, że ten nazywał ją swoją "sarenką"?
– Po prostu uznał to przezwisko za dziecinne i ma w tym rację. A poza tym Maia wcale nie przypomina sarny. – Gregor posłał jej cyniczni uśmieszek. – Jak już to smukłą gazelę.
Maia już otwierała usta, by zaprotestować, gdy od strony drzwi rozległ się zimny głos.
– Gambino! Co ja dziś wam mówiłem o tych śmiesznych, zwierzęcych przezwiskach? – warczał, choć jego mina wcale nie wskazywała na to, że naprawdę był zły.
– Daj spokój Dario! – Riona zaśmiała się słodko. – Ja tam nie miałabym nic przeciwko temu, żebyś nazywał mnie swoją lisiczką lub wiewióreczką!
– Jak dobrze, że jeszcze nic nie zjadłam – Eve skrzywiła się pod nosem, mówiąc tak cicho, by tylko Maia mogła ją usłyszeć. W duchu szybko zgodziła się z przyjaciółką, kątem oka przez cały czas zerkając na capo.
– Już dobrze stary! – Gregor wyszczerzył się do przyjaciela. – Po prostu usiądź wreszcie bo umieram z głodu! – popędził go.
Dario bez dalszych komentarzy zajął swoje miejsce u szczytu stołu, a po chwili Azzurra wjechała do jadalni i radosnych uśmiechem pomachała do wszystkich.
– Ja też umieram z głodu! Basilio przekaż proszę do kuchni, że mogą już zacząć podawać! – zaordynowała w stronę swojego ochroniarza, nadal nie tracąc szerokiego uśmiechu.
Przez kilka chwil panowała przyjemna cisza, gdy wszyscy zajęli się nakładaniem sobie na talerze przepysznie wyglądających dań. Jedzenie było naprawdę znakomite i Maia zapisała sobie w pamięci, by później pójść i podziękować za to Emmie.
– Maiu, widziałam z okna, że poszłaś z Ilariem zobaczyć stajnie? – Azzurra podjęła rozmowę, najwyraźniej chcąc przerwać ciszę.
– Tak. To naprawdę fantastyczne miejsce, a wasze konie są absolutnie wspaniałe! – przyznała z entuzjazmem Sorrentino.
– Widziałaś Hefajstosa? Prawda, że jest wielki? To oczko w głowie Daria – zachwalał Gambino.
– Tak, to niesamowity koń – przyznała Maia, mając jednocześnie nadzieję, że Maranzano nie uzna tego za próbę podlizywania się mu.
– Dario nazwał go tak, bo grecki bóg Hefajstos jest odpowiednikiem Wulkana z mitów rzymskich – wyjaśniła wszystkim Azzurra.
Maia uśmiechnęła się lekko pod nosem. Wychodziło na to, że Maranzano naprawdę dość mocno interesował się mitologią.
– A teraz ciekawostka! – zawołał wesoło Gregor. – Kto wie, jak nazywała się żona Wulkana?
– Przecież Wulkan jeszcze nie miał żony! – zauważyła głupio Cara, patrząc na wszystkich dość mocno skonsternowana.
– Chodziło mu o boga Wulkana z mitologii – wytłumaczył jej z kpiącym uśmieszkiem Tiziano, chyba nieświadomy tego jak mocno właśnie pobladła jego narzeczona.
Ona doskonale znała odpowiedź na to pytanie.
– Maia. To była bogini Maia – odpowiedział spokojnie Dario, po czym znów skupił swoje spojrzenie wyłącznie na niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz