wtorek, 21 października 2025

Bez Wyjątków - Rozdział siódmy


Pomimo, iż nie było jeszcze specjalnie późno klub "Esencja", którego właścicielem była rodzina Nicolettich, był pełen młodych, rozgadanych i roztańczonych ludzi. Tiziano mocno trzymał dłoń narzeczonej, przeciskając się w stronę baru, a idący zaraz za nimi Ilario, czujnie rozglądał się dookoła.

Maia nie była specjalnie zachwycona tym, iż Tizio nalegał na to, by przyjechali akurat w to miejsce. Liczyła na miłą, romantyczną kolację we dwoje w towarzystwie dobrego wina i przyjemnej włoskiej muzyki, a nie na parną, pełną pijanych ludzi dyskotekę, gdzie by porozmawiać, to tak naprawdę trzeba było do siebie krzyczeć.

– Chodź, weźmiemy sobie jakieś fajne drinki – Tiziano nachylił się do niej, ale i tak Maia bardziej wyczytała to z ruchu jego warg, niż usłyszała przez głośno dudniąca muzykę.

– Nie mam ochoty na alkohol – poinformowała go dość oschle.

Naprawdę nie chciała psuć pierwszego od dawna razem spędzonego wieczoru, ale fakt, że Tiziano bez uprzedzenia zmienił ich plany i najwyraźniej znów był nieco podpity, skutecznie zepsuł jej humor. Przez chwilę miała nawet ochotę poprosić Ilaria, by jak najszybciej odwiózł ją do domu.

Stanęli przy barze, a Tizio gestem dał znać barmanowi, że powinien natychmiast podejść i przyjąć ich zamówienie, co ten niezwłocznie uczynił. Nicoletti zamówił całą butelkę whisky, a Maia poprosiła dla siebie tylko o wodę z lodem.

– Weźmiemy napoje i pójdziemy do mojego gabinetu – zaproponował z chłopięcym uśmiechem, który od zawsze tak lubiła. – Tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać i nacieszyć się sobą. – Mówił to wszystko wprost do jej do ucha, tak by upewnić się, że dobrze go usłyszała.

– W porządku – odpowiedziała, starając się robić dobrą minę do złej gry.

– Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że jesteśmy tu dziś razem! – Tizio zarzucił jej rękę na ramię i przycisnął ją do swego boku, mimo iż było to dość niewygodne, gdy wspinali się po wąskich schodach.

– Też się z tego cieszę... – powiedziała to, choć wcale nie była tak do końca o tym przekonana.

Gabinet Tizia był umiejscowiony na poddaszu. Było to dość spore pomieszczenie, którego jedną ze ścian w całości stanowiły lustra weneckie, umieszczone bezpośrednio nad parkietem. Poza tym wyposażeniem pokoju były: duże biurko, wygodny, biurowy fotel i mały stoliczek, stojący tuż obok niewielkiej, skórzanej, czarnej kanapy.

Tiziano wszedł jako pierwszy do pokoju i odstawił ich napoje, po czym odwrócił się i obdarzył Maię uwodzicielskim uśmiechem.

W tym czasie ona rozejrzała się po pokoju i zauważyła, że na biurku było zawalone jakimiś papierami, a na kanapie leżała niewielka poduszka i skotłowany koc. Czyżby jej narzeczony sypiał w tym gabinecie? To byłoby dziwne, bowiem Maia była przekonana, że większość czasu Tizio spędzał ostatnio w Nowym Jorku, wykonując bezpośrednie rozkazy Daria.

Jej oględziny i rozmyślania przerwał cichy szczęk zamka. Szybko się odwróciła i spostrzegła, że jej narzeczony przekręcił klucz tkwiący w drzwiach.

– To tylko po to, by nikt nam przypadkiem nie przeszkadzał – pośpieszył z wyjaśnieniami Tizio, widząc jej zaskoczoną minę.

– Niby w czym mieliby nam tu przeszkadzać? – zapytała ponuro. Cała ta sytuacja coraz mniej zaczynała jej się podobać.

Tiziano podszedł do niej powoli, uśmiechając się dwuznacznie. Maia starała się nie wzdrygnąć, gdy jego dłonie przejechały po jej odkrytych ramionach.

– Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłem przez te ostatnie tygodnie – Tiziano mocno przyciągnął ją do siebie, składając na jej szyi gorący pocałunek.

– Też tęskniłam – przyznała szczerze. – Ale rozumiem, że jesteś teraz zapracowany. Może będziemy widywać się częściej, gdy już obydwoje zamieszkamy w Nowym Jorku.

– Na pewno tak będzie. – Tiziano wyglądał jakby rozpierał go entuzjazm. – I nie chcę żebyś wprowadzała się do swoich rodziców...

– Wiesz, że ustaliliśmy, że zamieszkam z nimi do czasu ślubu – Maia zrobiła krok w tył, by móc spojrzeć mu w twarz i wyczytać jego emocje.

Tiziano skrzywił się pod nosem.

– Właśnie dlatego chciałem z tobą porozmawiać sam na sam. – Blondyn mocno złapał ją za dłoń i zaprowadził na kanapę, wcześniej zrzucając z niej koc i poduszkę.

– O czym konkretnie? – Maia starała się nie okazywać zniecierpliwienia.

Tiziano przysunął się najbliżej jak mógł, obejmując Maię ramieniem i mocno przyciągając do siebie.

– Ucieknijmy – zaproponował, zanurzając nos w jej włosach i ewidentnie napawając się ich zapachem.

– Co? – Maia, aż się zapowietrzyła. – O czym ty mówisz?

– Wiem, że Adrienne i twoja matka chcą eleganckiego, wystawnego wesela – Tiziano znacząco przewrócił oczami. – Ale to przecież nie twój styl, a ja chcę tylko żebyś była szczęśliwa. Ucieknijmy jutro do Vegas i pobierzmy się tam w jakiejś uroczej kapliczce.

Maia miała wrażenie, że za chwilę będzie musiała sama uszczypnąć się w ramię. To przecież jej narzeczony od samego początku nalegał, by zarówno zaręczyny, jak i ich wesele były towarzyskimi wydarzeniami roku w ich kręgach. Gdy raz jeden napomniała, że wolałaby nieco skromniejszą ceremonię, uśmiechnął się tylko pobłażliwie i przypomniał jej, że wychodzi za mąż za przyszłego podszefa Filadelfii, więc musi od razu zacząć przyzwyczajać się do wystawnego stylu życia.

– Nasze rodziny wpadłyby w szał, gdybyśmy odwalili coś podobnego – Maia starała się, by narzeczony nie usłyszał, jak bardzo zaniepokoił ją ten absurdalny pomysł.

– A kogo to obchodzi? – Tizio wyglądał na poirytowanego, gdy sięgnął gwałtownie po swoją whisky. – To przecież nasza sprawa, a oni tylko będą musieli pogodzić się z konsekwencjami. Możemy przecież potem odwalić tę całą szopkę z ślubem w kościele i weselem w eleganckiej sali. Ważne, że będziesz już wcześniej panią Nicoletti i nic nas wtedy nie rozdzieli.

– A jeśli poczekamy ze ślubem do daty, którą wcześniej ustaliliśmy, to ktoś spróbuje nas rozdzielić? – Maia czuła narastający niepokój.

Tiziano zacisnął mocniej usta, ona odniosła wrażenie, że nawet trochę zbladł.

– Oczywiście, że nie! – zapewnił szybko, choć zabrzmiało to dziwnie nienaturalnie. – Kochamy się i nikt, nigdy nie stanie pomiędzy nami sarenko! – Mężczyzna tak mocno przycisnął ją do siebie, że to, aż zabolało, dlatego Maia szybko się oswobodziła i wstała, chcąc choć na chwilę oddalić się od niego.

– Co się ostatnio z tobą dzieję Tiz? – Nie mogła powstrzymać dłużej tego pytania. – Mam wrażenie, że momentami w ogóle cię nie poznaję. – Pokręciła smutno głową i podeszła do luster weneckich, by móc spojrzeć na parkiet. Od razu zauważyła wyraźnie spiętego Ilaria, który siedział przy barze i mimo panującego w klubie chaosu, rozmawiał z kimś przez komórkę.

– Przepraszam cię skarbie – Tiziano podszedł i przytulił ją od tyłu. – To przez presję związaną z moją nową pracą, no i dochodzi jeszcze ten strach o zdrowie staruszka...

– Twój ojciec czuje się świetnie! – sarknęła. – Wczoraj cały poranek spędził na polu golfowym i jak słyszałam, swoje zwycięstwo świętował potem hucznie w klubowej restauracji!

– To tylko pozory – Tiziano wbił podbródek w jej ramię, coraz mocniej przytulając ją do siebie. – Naprawdę się martwię, co z nim będzie kiedy stąd na stałe wyjadę.

Maia odwróciła się w ramionach narzeczonego i czułym gestem pogłaskała go po policzku.

– Enzo tu zostanie i na pewno wszystkim się zajmie, a my będziemy tu wpadać na weekendy. Jeśli jednak to cię uspokoi, to możemy też spróbować ściągnąć twojego ojca do Nowego Jorku i tam zlecić dla niego jakieś bardziej szczegółowe badania.

Tiziano westchnął lekko i oparł swoje czoło o jej.

– Jesteś taka dobra, taka wyjątkowa... Nie zasługuję na ciebie... – wyszeptał, a Maia starała się nie skrzywić, znów czując w jego oddechu whisky. – I nie chce spędzić nawet jeszcze jednego dnia z dala od ciebie. Proszę cię sarenko... Ucieknij ze mną i zostań już jutro moją żoną. Obiecuję, że będziesz przy mnie najszczęśliwsza na świecie!

Maia odsunęła się od niego, niedowierzając, że znów wracał do tego tematu. To było kompletne szaleństwo i prawdę mówiąc, nawet nie miała ochoty o tym słuchać. Ślub w Las Vegas zawsze wydawał jej się czymś niezwykle prymitywnym. To było odpowiednie dla tych par, którym nie przeszkadzało świętowanie swojego szczęścia w towarzystwie pijanych, śmiesznie przebranych ludzi, kiczowatej muzyki i zapachu taniego jedzenia. Nie żeby była jakąś wyniosłą snobką, ale to absolutnie do niej nie pasowało. Zawsze marzyła o ślubie w kościele. O tym, że to ojciec odprowadzi ją do ołtarza, a Eveline i Galena będą jej druhnami. Na swoim weselu chciała pięknych kwiatów, romantycznych melodii i doskonałego szampana. Pomysł na ślub Vegas absolutnie odpadał.

– Jeśli tak bardzo ci zależy, możemy porozmawiać z naszymi rodzicami o przyśpieszeniu daty ślubu – zaproponowała. – Może jeśli zmniejszymy listę gości, to jakaś sala weselna akurat będzie miała szybciej wolny termin.

– Nie! – Tiziano odsunął się i mocno złapał ją za ramiona. – Nie rozumiesz tego? Nie chcę czekać, aż znajdzie się jakaś głupia, wolna sala! Chcę móc powiedzieć, że jesteś moja i to teraz, zaraz!

Niespodziewanie Tizio przycisnął Maię do zimnej tafli szkła za jej plecami i wycisnął na jej ustach desperacki pocałunek. Była tak zszokowana jego zachowaniem, że początkowo tylko biernie stała, nie opierając się przed tymi nachalnymi zalotami.

– Przestań! – Maia wreszcie oprzytomniała na tyle, by odepchnąć go od siebie. – Co się z tobą u diabła dzieje?!

– Chcesz wiedzieć co? – Tiziano wyglądał, jakby za chwilę dosłownie miał się zapalić. – Dzieje się to, że kocham cię bardziej niż własne życie i nie wyobrażam sobie swojego świata bez ciebie! Ani chwili dłużej! – wykrzyczał, brutalnie przyciskając ją do siebie, wbijając palce w jej ciało i przywierając ustami do jej szyi. Całował, przygryzał i ssał jej skórę tak intensywnie, że Maia znów zaczęła się mu wyrywać.

– Puść mnie! Zostaw mnie! Puszczaj! – wrzeszczała, z całej siły odpychając go od siebie, kopiąc i drapiąc niczym w amoku.

Wreszcie udało jej się odsunąć na tyle, by móc dać mu w twarz. Ten policzek sprawił, że Tiziano oprzytomniał. Szybko odsunął się od niej, chyba sam zszokowany tym jak mocno go poniosło.

– O kurwa... – szepnął, drżąc lekko. – Przepraszam... Przepraszam cię sarenko, ja...

Z gardła Mai wyrwał się szloch, a po policzku spłynęły gorące łzy. Nigdy nie poznała Tiziana z tak agresywnej strony i teraz zarówno szok, jak i rozczarowanie kompletnie przejęły jej emocje.

– Ja pierdole... Maia! – Tiziano podszedł i spróbował przytulić ją do siebie, ale ona znów stanowczo się od niego odepchnęła. – Przepraszam, przepraszam cię kochanie... Ja...

– Zostaw mnie – poprosiła płaczliwie, opierając się o lustra i cicho szlochając.

Tiziano widocznie chciał coś jeszcze powiedzieć, wyjaśnić lub ponownie ją przeprosić, ale ktoś mocno zapukał w drzwi prowadzące do gabinetu, po czym od razu szarpnął za klamkę.

– Kochanie, wybacz mi proszę... – Nicoletti wyglądał na kompletnie załamanego.

Drzwi, aż zadygotały pod wpływem kolejnego, donośnego pukania, ale Tiziano nie wyglądał na chętnego do ich otwarcia. Maia sama nie wiedziała, co ma z sobą począć. Chęć ucieczki walczyła w niej ze współczuciem dla wyglądającego na bliskiego płaczu narzeczonego. Wiedziała, że tak naprawdę nie chciał ją skrzywdzić. Po prostu coś mu odbiło.

Jej rozważania przerwał gwałtowny wstrząs, a zaraz potem drzwi wyleciały z zawiasów obrazowo opadając z hukiem na podłogę. Maia odniosła wrażenie, że jej serce zamarło, gdy czerwony ze wściekłości Ilario wpadł do gabinetu, już od progu celując ze swojej broni prosto w Tiziana.

– Co ty sobie kurwa myślisz, Nicoletti?! – zapytał, brzmiąc przy tym tak cholernie groźnie, że Maia aż się wzdrygnęła.

– Pojebało cię Pozzi?! – Tiziano po przetrawieniu pierwszego szoku, gwałtownie ruszył w stronę ochroniarza, jednocześnie sięgając pod własną marynarkę, gdzie jak Maia wiedziała – zawsze trzymał broń.

– Daj mi tylko powód, bardzo cię proszę! – wycedził przez zęby Ilario, mierząc pistoletem prosto w głowę blondyna.

Tiziano zatrzymał się w pół kroku, z ręką wciąż pod marynarką. Chyba właśnie do niego dotarło, że ochroniarz wcale nie żartował i naprawdę byłby w tej chwili skłonny bez pardonu go zastrzelić.

– Bez rozkazu wyważyłeś drzwi do mojego gabinetu głąbie! – warknął Tizio. – I już za samo to powinieneś oberwać kulkę!

– O rozkazie jeszcze pogadamy! A ty nie miałeś prawa zamykać się tu z panną Sorrentino, wbrew jej woli! – Ilario patrzył twardo na Tiziana i nie spuszczał go z muszki, gdy przechodził obok, kierując się w stronę wciąż rozdygotanej Mai.

– Chciałem tylko spędzić kilka chwil sam na sam z narzeczoną – tłumaczył nieudolnie Tiziano. – I to wcale nie było wbrew jej woli!

– Skoro nie, to dlaczego masz czerwony policzek, poszarpaną koszulę i zadrapanie na szyi? – Ilario patrzył na drugiego mężczyznę, jak gdyby ten był tylko nędznym robakiem, którego chciałby rozdeptać.

Nicoletti uniósł rękę i syknął cicho, dotykając kilku niewielkich ranek na szyi. Chyba nie był świadomy tego, że Maia rozorała mu skórę, gdy próbowała się bronić przed jego natarczywymi pocałunkami.

– Wiesz, że słono za to zapłacisz? – Ilario wreszcie schował broń, ale wciąż uważnie patrzył na Tiziana, gdy zdejmował swoją marynarkę, by móc okryć nią Maię.

– To ty grubo mi zapłacisz za wtargnięcie tu bez pozwolenia! – Tiziano zrezygnował wreszcie z prób wyciągnięcia broni i teraz stał tylko na środku swojego gabinetu, z zaciśniętymi pięściami, wyglądając przy tym trochę jak mały, nieporadny chłopczyk.

– Na pewno nic się panience nie stało? – upewnił się Ilario.

– To było tylko drobne nieporozumienie – skłamała, nie chcąc by którykolwiek z nich miał przez to poważniejsze kłopoty.

– Zapewne. – Głos ochroniarza był przepełniony drwiną. – Ale to już szanowny panicz Nicoletti wyjaśni sobie z odpowiednimi osobami. – Pozzi znów spojrzał z obrzydzeniem na przyszłego podszefa Filadelfii, po czym delikatnie złapał Maię za ramię i zaczął prowadzić ją w kierunku wyjścia.

– Sarenko... – głos Tiziana był zdławiony, jak gdyby mężczyzna ledwo wykrztusił te słowo.

– Zadzwonię do ciebie jutro – powiedziała spokojnie, doskonale wiedząc, że tego nie zrobi. Dzisiejsze zachowanie jej narzeczonego kompletnie ją oszołomiło i z pewnością miała potrzebować kilku dni, by móc po tym dojść do siebie.

– Dobrze. Kocham cię – wyszeptał Tizio, a Mai lekko drgnęło serce na widok tego, jak bardzo był w tej chwili załamany. Postanowiła jednak nic mu nie odpowiadać i po prostu pozwoliła swojemu ochroniarzowi, by ten bezpiecznie zabrał ją do domu.

<><><>

Do ich wyprowadzki został już ledwo tydzień. Maia była ostatnio bardzo zajęta, pomaganiem matce w pakowaniu, oraz siostrze w zapewnieniu odpowiedniego transportu dla tego całego jej zwierzyńca. Dziś na szczęście miała wolne popołudnie i postanowiła odwiedzić jedną z ich piekarni, doskonale wiedząc, iż Eveline miała popołudniową zmianę. Wczoraj wieczorem jej rodzicielka przekazała jej, iż postanowiła uczynić z panny Vaccaro szefową w piekarni położonej w centrum, w której Eve pracowała już od kilku lat. Maia bardzo się z tego powodu ucieszyła, doskonale wiedząc iż Gabrielle przy tym wyborze wcale nie kierowała się wyłącznie sympatią do najlepszej przyjaciółki swojej córki, a po prostu tym, iż Eveline od zawsze była doskonałą pracownicą.

Maia uwielbiała obie piekarnie prowadzone przez jej rodziców. Panowała w nich niesamowicie domowa atmosfera, a wypieki – najczęściej tworzone jeszcze ze starych przepisów jej prababci Giovanny - były znane w całym mieście i bardzo wysoko cenione. Spędzała naprawdę miłe popołudnie w towarzystwie swojej przyjaciółki i ochroniarza, obsługując klientów i podjadając smakołyki, by w ten sposób nieco niwelować stres spowodowany ostatnimi zachowaniami jej narzeczonego.

Od incydentu w klubie, Tiziano często odwiedzał ją wieczorem w domu, przywożąc przy tym wielkie bukiety kwiatów i za każdym razem próbując wyciągnąć ją na uroczy spacer. Maia nie była w stanie policzyć, ile razy przepraszał ją za swoje wcześniejsze zachowanie i tłumaczył się, że to przez problemy w pracy, na chwilę dosłownie mu odwaliło. Okazywał jej przy tym bardzo wiele czułości, ale ponownie raz czy dwa, wspomniał niby mimochodem o tym, że mogliby gdzieś uciec i pobrać się w tajemnicy przed ich rodzinami. Maia nawet nie miała zamiaru tego słuchać, wciąż dochodząc do siebie po tym co się wydarzyło.

Odłożyła pustą blachę i kątem oka spojrzała na rozpromienioną Evelinę, zajętą właśnie wypisywaniem cenników. Sukces przyjaciółki niezmiernie ją cieszył, zwłaszcza że Eve do wszystkiego w swoim życiu musiała dochodzić sama. Dobrze było wiedzieć, że nawet po wyprowadzce Mai do innego miasta, jej przyjaciółka będzie sobie dobrze radziła.

– To już twój trzeci pączek dzisiaj – zauważyła Eveline, nawet nie podnosząc głowy sponad swojej roboty. – Jeszcze trochę i zaczniesz przypominać posturą jakiegoś ogra.

– To wszystko wina panny Sorrentino – mruknął Ilario, wpychając resztkę słodkości do ust. – To ona chciała tu przyjechać, chociaż dobrze wie, że nie potrafię się oprzeć waszym wypiekom.

– Lepiej mu nie dokuczaj Eve, bo znów wpadnie na jakiś głupi pomysł, by mnie wyciągnąć na poranne bieganie. – Maia obrazowo się skrzywiła. – Choć od ostatniego razu minęły dwa tygodnie, to moje łydki nadal to pamiętają.

Ilario wyraźnie zamierzał to skomentować, ale przerwał mu dźwięk dzwonka w jego komórce. Szybko wydobył ją z wewnętrznej kieszeni marynarki, a Maia zauważyła lekki grymas, który przemknął po jego twarzy nim pośpiesznie odebrał połączenie. Ochroniarz bardzo uważnie wysłuchał tego, co miał mu do powiedzenia jego rozmówca.

– Rozumiem – rzucił wreszcie pod nosem, po czym zakończył połączenie.

– Coś się stało? – zainteresowała się Maia.

– Za chwilę podjedzie dostawa od strony zaplecza, musisz iść im otworzyć. – Ilario wymownie spojrzał na Eveline.

– Dostawa? Niby czego? Niczego przecież nie zamawialiśmy! I niby dlaczego dzwonią w tej sprawie akurat do ciebie? – Eve wyraźnie się zdenerwowała.

– Dowiesz się wszystkiego, jak już tam pójdziemy! – warknął w odpowiedzi.

– Poczekaj, tylko zawołam Matilde, by w tym czasie stanęła za kasą – Eveline z irytacją zakręciła marker, którym wcześniej wypisywała ceny.

– Nie trzeba – wtrąciła się Maia. – Mogę obsługiwać klientów, gdy wy będziecie się tym zajmować – zapewniła, uśmiechając się uspokajająco do przyjaciółki.

– W razie jakiś problemów, po prostu mnie zawołaj – poprosiła Eve, po czym razem z Pozzim skierowali się na zaplecze.

Maia zajęła się umieszczaniem cenników na odpowiednich blachach z babeczkami, gdy zabrzęczał dzwonek nad drzwiami. Uniosła głowę, chcąc przywitać kolejnego klienta serdecznym uśmiechem, lecz ten natychmiast zamarł na jej ustach, gdy zorientowała się kto właśnie wszedł do piekarni.

– Dzień dobry – przywitała się, na nowo próbując przywołać uśmiech. Absolutnie nie chciała, by don Maranzano pomyślał, że nie ucieszyła się na jego widok.

– Witaj. – Swobodny ton Daria nieco ją zaskoczył, ale delikatny uśmiech, który zagościł w kącikach ust mężczyzny sprawił, że Maia nieco się rozluźniał. Najwyraźniej nie przybył tutaj w żadnych niecnych zamiarach.

– Nie wiedziałam, że miałeś w planach odwiedzić nasze miasto – zagadnęła, jednocześnie bez sensu przekładając ciastka na jednej z pater, by móc czymś zająć ręce.

– Miałem tu tylko jedną, ważną sprawę do załatwienia – Dario podszedł bliżej lady, a Maia odniosła wrażenie, że uważnie śledził ruchy jej palców, układających słodkości.

– A co sprowadza cię do naszej piekarnii? – odważyła się zapytać. – Bo jeśli chciałbyś porozmawiać z moim tatą...

– Nie – przerwał jej spokojnie Dario. – Wielu moich ludzi bardzo zachwalało wizytę w piekarni rodziny Sorrentino, więc postanowiłem sam się przekonać o czym mowa.

– W takim razie, co mogę ci podać? – zapytała, starając się nie okazywać zdenerwowania. – Mamy spory wybór kaw i gorących napoi, a większość wypieków dopiero co niedawno zeszła z blachy... – zachęcała.

– Dużą, czarną kawę na wynos.

– Jasne, już się robi. – Maia znów się uśmiechnęła, mając nadzieję, że dłonie jej nie zadrżą i zaraz naprawdę zrobi najlepszą kawę w swoim dotychczasowym życiu,

– Często pracujesz w tej piekarni? – zagadnął Dario, gdy ona zajęła się obsługą ekspresu.

– Od dziecka lubiłam wpadać tu w każdej wolnej chwili – przyznała uczciwie. – Ale rzadko mam okazję stanąć za ladą, bowiem rodzice mają bardzo sumiennych pracowników. Po prostu teraz Eveline musiała na chwilę wyjść... – Tłumaczyła nieco nieudolnie, w duchu zastanawiając się, jak mogła mieć takie szczęście, że została tu sama, akurat wtedy, gdy szef wszystkich szefów postanowił ich odwiedzić, by napić się kawy.

Chyba, że to nie był przypadek... Ta myśl spowodowała, że lekko się wzdrygnęła.

– To bardzo miłe miejsce – zabrzmiało to całkiem szczerze i Maia tym razem zupełnie naturalnie uśmiechnęła się do niego.

– To prawda. Klienci często doceniają tę atmosferę – przyznała, kładąc gorący napój na blacie i przesuwając go w jego stronę. – Mogę zaproponować ci coś słodkiego do kawy? Babeczki orzechowe to jeden z naszych hitów...

– Nie lubię słodyczy – Dario lekko zacisnął usta. – Ale wezmę kilka dla moich ludzi. Pewnie się ucieszą, skoro tak bardzo lubią wasze wypieki.

– Jasne – Maia szybko spakowała do dwóch papierowych toreb tuzin najładniejszych babeczek.

– A ty masz jakieś ulubione ciastko? – Dario uważnie rozejrzał się po całej ladzie.

– Pewnie, że tak – Maia zachichotała. – Uwielbiam prawie wszystkie...

– Której najbardziej? – Maranzano spojrzał jej w oczy, a ona postanowiła zrobić wszystko, by to spojrzenie tym razem jej nie speszyło.

– Lubię rajską gruszkę – wyznała, wskazując mu koszyczek z francuskiego ciasta, w którym zamknięta była gruszka w syropie. – Pod spodem jest nieco kremu z żurawiny, dzięki czemu to ciastko nie jest za słodkie – tłumaczyła.

– W takim razie poproszę jedną – Dario wciąż nie odrywał od niej spojrzenia, a ona szybko schyliła się pod ladę po mały kartonik, by móc odpowiednio zapakować mu ciastko. Coś jej mówiło, że pomimo tego, iż don podobno nie lubił słodyczy, to miał zamiar sam je zjeść.

– Proszę bardzo – Maia przesunęła w jego stronę pakunki, znów uprzejmie się uśmiechając. Nie zdążyła zabrać ręki, gdy Maranzano złapał za torbę z babeczkami i ich palce przypadkowo się o siebie otarły.

Gdyby nie fakt, że było to niemożliwe, Maia uznałaby, iż mężczyzna musiał wcześniej trzymać tę dłoń w ukropie, bowiem już tylko od jego lekkiego dotyku, zrobiło się jej niesamowicie gorąco. Cofnęła rękę, tylko siłą woli powstrzymując się przed natychmiastowym włożeniem jej do chłodziarki, gdzie przechowywali torty lodowe.

– Ile płacę? – Dario sięgnął do kieszeni swojej drogiej marynarki i wyjął elegancki, skórzany portfel. Na nim ich wcześniejszy niewinny dotyk, najwyraźniej nie zrobił najmniejszego wrażenia.

– Pierwsze zakupy na koszt firmy. – Chciała zabrzmieć żartobliwie, choć doskonale wiedziała, że tak naprawdę nigdy nie mogłaby wziąć od niego pieniędzy, nawet jeśli spróbowałby wynieść połowę piekarni. Rodzice chyba by ją zamordowali, gdyby postąpiła inaczej.

Mimo jej słów Dario wydobył z portfela banknot studolarowy, po czym położył go na ladzie i zabrał swoje zamówienie.

– To zdecydowanie za dużo... – zaczęła protestować Maia.

– Reszta to napiwek za miłą obsługę. Miłego dnia i do kolejnego spotkania, panno Sorrentino – Maranzano znów posłał jej ten swój półuśmiech, po czym odwrócił się i wyszedł z piekarni.

– Dziękuję i wzajemnie! Do zobaczenia! – zawołała za nim, starając się zabrzmieć, jakby naprawdę było jej miło znów go zobaczyć.

Jednak tak naprawdę przetaczał się przez nią teraz huragan emocji . Wciąż było jej nieznośnie gorąco i mogła się założyć, że była w tej chwili nie zdrowo zarumieniona.

– Co za bęcwał! – Evelina wypadła z zaplecza dosłownie warcząc.

– Kto? – Maia mimo wszystko postanowiła opłukać dłonie pod zimną wodą, licząc na to, że to trochę złagodzi to dziwne napięcie.

– Twój durny ochroniarz! Ta jego dostawa, to tak naprawdę były dwa kartony worków na śmieci! Nie raz dostawca zostawia nam to pod drzwiami i nikt nigdy nie musi się tym zajmować, a przez tego idiotę stałam tam dziesięć minut i bez sensu na to czekałam! Skąd on w ogóle wiedział, że mają nam to dostarczyć? I kto to w ogóle zamówił, skoro nie dalej jak trzy dni temu odebraliśmy cały karton! – piekliła się Eve.

Maia wychyliła się i spojrzała na zaplecze, ale Ilaria na szczęście nigdzie nie było widać.

– To chyba była tylko wymówka... – przyznała, czując jak nerwy na nowo zaczynają w niej buzować.

– Wymówka? – zdziwiła się Eveline. – Niby po co?

– Maranzano tu przed chwilą był – wyszeptała, z niepokojem spoglądając na drzwi, jakby spodziewając się, że don zaraz wróci.

– Dario Maranzano? – Eve wyraźnie pobladła. – Niby po co?

– Tak naprawdę to nie wiem – przyznała uczciwie Maia. – Może po prostu chciał zobaczyć piekarnie?

– Gdyby tego chciał, to poprosiłby twojego ojca o oprowadzenie – Eveline wyglądała na nieco oszołomioną. – Powiedział coś? Jakoś skomentował tę swoją niespodziewaną wizytę?

– Wspomniał, że jest przejazdem w mieście, a jego ludzie chwalą nasze wypieki, więc sam chciał sprawdzić o co chodzi.

– Brzmi jak totalna bzdura – westchnęła Eve.

– Sama nie wiem – Maia potarła skroń, czując zbliżający się ból głowy. – Kupił im tuzin babeczek.

– Kupił?! – Eve zabrzmiała bardzo piskliwie. – Nie mów, że kazałaś mu za nie zapłacić!

– Oczywiście, że nie! – Maia wymownie wywróciła oczami. – Ale i tak zostawił pieniądze – wskazała przyjaciółce na wciąż leżący na blacie studolarowy banknot.

– Ma facet gest – Eveline zręcznie zgarnęła forsę. – Mówił może coś jeszcze?

– Spytał o moje ulubione ciastko – przyznała niechętnie, znów mimowolnie się przy tym rumieniąc.

– I niech zgadnę... – Eve patrzyła na nią z przekorą. – Kupił je dla siebie?

– Nie mam pojęcia – stwierdziła uczciwie Maia. – Ale kazał sobie zapakować jedną rajską gruszkę...

– Mówiłam ci już, że obawiam się, że on zechce zrobić sobie z ciebie swoją stałą kochankę, pamiętasz? – Eveline złapała i mocno uścisnęła jej dłoń.

– To niemożliwe... – zaczęła szybko zaprzeczać Maia.

– To naprawdę miałoby sens, gdy byłaś córką księgowego z Filadelfii. Ale ten niespodziewany awans twojego ojca...

– Eve...

– Teraz jednak obawiam się, że Maranzano chce od ciebie czegoś znacznie gorszego. – Vaccaro przygryzła wargę, patrząc na przyjaciółkę ze szczerym niepokojem.

– Niby czego takiego? – dopytywała Maia, zastanawiając się jednocześnie, czy naprawdę chciałaby poznać tę odpowiedź.

Może lepiej będzie wcale nie słuchać złowróżbnych przypuszczeń jej przyjaciółki? Po co miała się niepotrzebnie stresować czymś, co wcale nie musiało być prawdą?

Eve najpewniej zamierzała podzielić się z nią swoimi obawami, lecz przerwał jej dźwięk dzwonka umieszczonego nad drzwiami. Właśnie zaczynała się fala powrotów ludzi z pracy i każdy z nich chciał zabrać ze sobą do domu świeże pieczywo, dlatego dziewczyny nie miały już czasu na plotki.

Maia nawet się ucieszyła, że nie musiała już roztrząsać tego czy chciałaby wiedzieć o jakie zamiary Eve podejrzewa ich dona, czy jednak wolała nadal żyć w swojej błogiej nieświadomości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz