wtorek, 21 października 2025

Bez Wyjątków - Rozdział ósmy

Echo wizyty Daria w piekarni jej rodziców nie opuszczało Mai przez cały wieczór, a także i noc. Nie była w stanie tak łatwo otrząsnąć się z tego dziwnego napięcia, jakie wywołało u niej samo lekkie muśnięcie jego palców. Starała się pozbyć tych myśli z głowy i zająć czymś produktywnym, ale to okazało się wcale nie łatwe – zwłaszcza, że Tiziano akurat tym razem nie miał czasu, by ją odwiedzić, ani nawet na to, by porozmawiać z nią krótko przez telefon. Wysłał jej tylko jakąś lakoniczną wiadomość o tym, że obecnie rozwiązuje bardzo poważny problem i że powinna pamiętać, że on kocha ją najbardziej na świecie.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak gapienie się w sufit i analizowanie raz po raz tego niespodziewanego spotkania z ich przywódcą i każdego słowa, jakie padło pomiędzy nimi w trakcie ich rozmowy.



<><><>



Po ciężkiej nocy, poranek kolejnego dnia Maia spędziła na swojej dotychczasowej uczelni, załatwiając ostatnie formalności związane z jej przeniesieniem na Uniwersytet w Nowym Jorku. Była tym bardzo podekscytowana i w pełni nastawiona na nowe wyzwania, jakie teraz miały się przed nią pojawić. Coraz częściej myślała też o swojej przyszłości w kontekście zostania wkrótce żoną, a być może też całkiem niedługo... matką. Zawsze marzyła o pełnej, szczęśliwej rodzinie i cały czas miała nadzieję, iż pomimo życia w takim środowisku uda jej się to zrealizować.

Niemniej nie mogła ukrywać sama przed sobą swoich coraz większych wątpliwości, co do ostatnich dziwnych zachowań Tiziana, ani tego, że dręczyło ją jakieś nieznane jej dotąd przeczucie, że dookoła dzieje się coś o czym wiedzą wszyscy, poza nią. Chciałaby móc zwalić to na stres związany ze zmianami zachodzącymi obecnie w jej życiu: przeprowadzką, nową uczelnią i ślubem, który zbliżał się coraz większymi krokami, ale też ciągle czuła, że gdzieś w tym wszystkim umykał jej jakiś znaczący element – taki, który mógł mieć wpływ na całe jej dalsze życie.

<><><>



Weszła do domu z uśmiechem lawirując pomiędzy walającymi się wszędzie kartonami. Ekipa od przeprowadzek miała zacząć przewozić ich rzeczy do nowego domu już od jutra, a to sprawiało, że jej mama powoli popadała w lekką panikę czy aby na pewno ze wszystkim zdążą. Maia wiedziała, że jeśli Tiziano nie zaproponuje dziś żadnej randki, to znów najpewniej spędzi wieczór na pakowaniu, zaklejaniu i opisywaniu kartonów z ich rodzinnym dobytkiem.

Odłożyła torebkę i z jękiem ulgi zrzuciła z siebie buty. Choć Ilario wszędzie ją woził, to bieganie od rana po całej uczelni dość mocno nadszarpnęło jej siły. Potrzebowała relaksującej kąpieli i dużego kubka ciepłej herbaty, nim znów zaoferuje się ze swoją pomocą przy napełnianiu pudeł rodową porcelaną. Nim jednak zdołała wspiąć się na piętro, jej mama pojawiła się w korytarzu prowadzącym do ich salonu.

– Córeczko... – zwróciła się do niej nad wyraz łagodnie.

– Cześć mamo! – Przywitała ją wesoło. – Załatwiłam na uczelni wszystko, co było potrzebne.

– Kochanie... – Maia dopiero teraz zauważyła, jak bardzo poważną minę miała jej matka.

– Czy coś się stało? – zapytała z niepokojem.

Gabrielle lekko przygryzła wargę, jakby się przed czymś wahając, po czym podeszła do Mai i delikatnie ujęła jej dłoń.

– Cokolwiek się dzieje, zawsze pamiętaj, że twoja rodzina jest z tobą.

– Ale, że niby co się dzieje? Przyznaję, że trochę mnie teraz przerażasz... – Maia starała się opanować przebiegające po jej ciele nieprzyjemne dreszcze.

– Twój ojciec, a także Tiziano i senior Nicoletti czekają na ciebie w gabinecie. – Pani Sorrentino jeszcze raz mocniej uścisnęła jej rękę.

Maia od razu zauważyła, że matka nie była nawet w stanie na dłużej spojrzeć jej w oczy. O co u diabła mogło tu chodzić?

Pełna niepokoju cicho podeszła pod drzwi domowego biura ojca, mając nadzieję, że być może uda jej się coś tam podsłuchać. Nim jednak zdołała przyłożyć ucho do drewnianej powierzchni, drzwi otworzyły się gwałtownym szarpnięciem, a jej narzeczony prawie na nią wpadł, tak bardzo się gdzieś śpieszył.

– Sarenko... – sapnął, a jego spojrzenie od razu dziwnie się zaszkliło. – Już tu dotarłaś... – dodał ochryple.

– Cześć – przywitała się z niepewnym uśmiechem. – Wychodzisz gdzieś?

– Ja...

– Wracaj tu synu! – padła ostra komenda. – Nie zachowuj się jak skończony tchórz! Okaż chociaż jakieś resztki honoru!

Maia wzdrygnęła się słysząc ten bezwzględny ton ze strony swojego przyszłego teścia, a Tizio wciąż nie odrywał od niej przepełnionych rozpaczą oczu. Była doskonale świadoma tego, że to nie mogło oznaczać niczego pozytywnego.

– Wejdź Maiu. – Głos jej ojca zdradzał spore pokłady napięcia. – Tak się składa, że musimy ci o czymś powiedzieć.

– Nie! – Tizianio wyglądał jakby zaraz miał wpaść w prawdziwą panikę. – Wcale nie musimy! Ja...

– Zamknij się! – Senior Nicoletti pojawił się tuż za synem i szarpnął go mocno za ramię, umożliwiając wreszcie Mai wejście głębiej do gabinetu.

– Co tak strasznego się stało, że macie, aż tak grobowe miny? – Odważyła się zapytać, w czasie gdy przez jej głowę przelatywały w tej chwili setki możliwych scenariuszy.

Jednak pierwszy i najbardziej prawdopodobny wydał jej się ten, że Maranzano jednak znalazł jakiś sposób, by doprowadzić do zerwania ich zaręczyn. Poczuła jak ściska jej się gardło, a serce zaczyna głucho walić w piersi. Oby tylko to nie było to!

– Usiądź proszę. – Andrea gestem wskazał jej miejsce na niewielkiej skórzanej sofie. – Zaraz ci wszystko wyjaśnimy.

– Nie! – Tiziano wyglądał na kompletnie zdesperowanego. – Nie trzeba! Nie musimy nic jej mówić!

Gianluca bezpardonowo wymierzył synowi siarczysty policzek, sprawiając tym samym, że ten wreszcie zamilknął.

– Ty nie masz prawa w ogóle się odzywać! – wypluł z pogardą. – Zhańbiłeś naszą rodzinę i naraziłeś na szwank nasze stosunki z wieloma prominentnymi rodzinami famiglii!

Maia próbowała uspokoić drżenie rąk, przeskakując wzrokiem pomiędzy swoim ojcem, narzeczonym i przyszłym teściem. Już teraz była w pełni świadoma tego, że jakkolwiek potoczy się ta rozmowa prawdopodobnie złamie jej serce.

– Sarenko... – Tiziano wyminął wyraźnie wściekłego ojca, po czym opadł przed nią na kolana, jednocześnie próbując ująć jej dłonie.

Nim jednak zdołał to zrobić Andrea gwałtownie podniósł się ze swojego miejsca.

– Nie masz prawa jej dotykać! – wypluł wściekle, a Maia na kilka sekund zamarła. Chyba nigdy wcześniej nie widziała, by jej ojciec wpadł w tak zimną furię.

– Sorrentino ma rację. – Gianaluca znów złapał syna za ramię i mocnym szarpnięciem odsunął go od Mai, pilnując jednak, by ten pozostał na kolanach. – Możesz klęczeć i przepraszać, ale nie masz już żadnych praw do zbliżania się do tej dziewczyny.

– Mogę wreszcie dowiedzieć się, co takiego się tu tak właściwie dzieje? – wyszeptała, próbując walczyć z napływającymi jej do oczu łzami. Wszystko wskazywało na to, że klęczący w tej chwili przed nią mężczyzna, wcale nie był już jej narzeczonym.

– Od dziś twoje zaręczyny z moim synem zostały oficjalnie zerwane – Gianluca popatrzył na nią ze szczerym smutkiem. – Wiedz jednak, że nasza rodzina bardzo ubolewa z tego powodu. Wszyscy zawsze bardzo cię lubiliśmy i uważaliśmy, iż będziesz doskonałą kolejną panią Nicoletti. Gdyby nie fakt, że Enzo jest kilka lat od ciebie młodszy...

– Nie! – przerwał mu dość ostro Andrea, a Maia znów się zdziwiła widząc postawę ojca. Nigdy wcześniej nie słyszała, by odezwał się w ten sposób do kogokolwiek, a już zwłaszcza do swojego obecnie już swojego byłego szefa. – Żadna z moich córek już nigdy więcej nie będzie miała nic wspólnego z tą rodziną! Doceniamy waszą dotychczasową przyjaźń, ale po tym co się wydarzyło, nasze relacje nie będą w stanie zbyt szybko powrócić do poprzedniego stanu rzeczy.

Maia kątem oka spostrzegła, jak szczęki senior Nicolettiego zacisnęły się z taką siłą, że o mały włos nie pokruszył sobie przy tym zębów. Wiedziała, że nie spodobał mu się taki brak szacunku, jaki w tej chwili okazywał mu jego dawnym podwładny, ale prawda była taka, iż w obecnej chwili ci dwaj mężczyźni byli sobie równi w hierarchii. Jeden nie mógł zrobić niczego drugiemu bez sprowadzenia na siebie gniewu Daria Maranzano.

– Masz do tego prawo przyjacielu – starszy Nicoletti podkreślił mocno ostatnie słowo. – Ale jeśli szybkie zaręczyny Enza i Galeny mogłoby jakoś temu zaradzić...

– Nie! – Tym razem odezwała się Maia. Dobrze wiedziała, że jej siostra naprawdę z całych sił nienawidziła młodszego Nicolettiego, za to że raz w jej towarzystwie opowiedział, jak to dla rozrywki zastrzelił kiedyś bezpańskiego psa. Nie mogła dopuścić, by jej siostra miała poślubić kogoś takiego.

– To twój syn zawinił i nie sądzę, by ktokolwiek poza nim miał ponieść za to odpowiedzialność. – Andrea hardo uniósł głowę. – A Maia sobie poradzi. Gdy tylko wieść o zerwaniu zaręczynach się rozejdzie, to wkrótce potem przed naszymi drzwiami pojawi się cała kolejka kandydatów chętnych do jej ręki.

– Nie! – Tiziano zawył niczym ranne zwierzę. – Nie zgadzam się! To się jeszcze da odkręcić! Spróbuję coś wymyślić! To jeszcze nie koniec!

– Powiedziałem – zamknij się! – Gianluca uderzył syna w potylicę z taką siłą, że ten aż jęknął z bólu. – Ty już nie masz tu nic do powiedzenia!

Maia odchrząknęła starając się zebrać w sobie całą siłę i godność, jaka jeszcze w niej pozostała.

– Dowiem się wreszcie, co takiego zrobił szanowny panicz Nicoletti, że nasze zaręczyny muszą zostać natychmiast zerwane?

Na chwilę w gabinecie zapadła cisza, a Maia z determinacją wpatrywała się w swojego byłego narzeczonego, oczekując pełnych wyjaśnień.

– Zrobił dziecko innej kobiecie – wyrzucił z siebie wreszcie jej ojciec.

Maia gwałtownie wciągnęła powietrze, a w oczach nieco jej pociemniało. Odnosiła nieodparte wrażenie, że ściany gabinetu nagle zaczynają się do niej zbliżać. To była najgorsza z możliwych opcji. Zdrada, o której wszyscy się wkrótce dowiedzą. Upokorzenie, którego nie zmaże z niej nawet szybkie wyjście za mąż za innego. Plama na jej honorze, którą będą jej wypominać w plotkach i szeptach za jej plecami przez wiele kolejnych lat.

– Komu? – zdołała z siebie wykrztusić, ze wszystkich sił próbując zdusić narastający jej w piersi szloch.

W pokoju ponownie zapanowała grobowa cisza, aż wreszcie Tiziano z opuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę, otworzył swe blade usta.

– Carze Devlin... Wtedy... Gdy byliśmy na ranczu Daria w Teksasie.

Maia nie zamierzała dłużej na niego patrzeć, dlatego zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju. Przez jej głowę niczym skrót jakiegoś filmu przebiegały obrazy z tamtego dnia, gdy po powrocie z konnej przejażdżki Tizianio od razu zarządził ich natychmiastowy wyjazd do domu. Była taka głupia! Ten cały zawał jego ojca najpewniej był tylko zwykłą wymówką! Pretekstem, który miał dać im powód do szybszego opuszczenia rancza tak, by ta irytująca lalunia się nie wygadała, że Tizio mimo, że tak bardzo zajęty zadaniami zleconymi mu przez Maranzano, to jednak jakoś znalazł czas na to by ją szybko przelecieć! Co to był za koszmar!

– Sarenko! – Nicoletti dogonił ją na półpiętrze i mocno złapał za ramię.

Nie zawahała się nawet chwili, odwracając się do niego i z całej siły uderzając go w twarz.

– Ty draniu! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie waż się mnie więcej dotykać i nazywać w ten sposób! I najlepiej nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj, ty pieprzony bydlaku!

Tiziano wyglądał, jakby autentycznie miał się zaraz rozpłakać. Patrzył na nią zdruzgotany, przełykając napływające mu do oczu łzy.

– Tak bardzo cię przepraszam... Wiesz, że cię kocham... Zawsze będziesz dla mnie moją sarenką... Jedyną miłością w moim życiu! – Ostatnie słowa wykrzyczał, łapią ją mocno za ramiona, a Maia jak przez mgłę zauważyła na jego twarzy ślady łez. – Nie chciałem tego zrobić! Ta irlandzka dziwka mnie uwiodła! Zakręciła tyłkiem i błagała mnie o to! Wiesz, że od naszych zaręczyn byłem ci wierny i ja... Rozmawiałem wtedy przez telefon, a ona tak po prostu tam weszła i rozpięła mi spodnie, a potem padła przede mną na kolana i... – Nie dokończył, bowiem Maia wymierzyła mu kolejny siarczysty policzek.

– Myślisz, że chcę tego słuchać?! Że zamierzam poznać szczegóły tego, jak włożyłeś w tę rudą zdzirę swojego kutasa i przy okazji zrobiłeś jej dziecko?!

– Powiedziała mi, że bierze pigułki... – Tiziano zabrzmiał tak żałośnie, że aż zrobiło jej się od tego niedobrze. Czym prędzej odtrąciła od siebie jego ręce robiąc dwa szybkie kroki w tył.

– Jesteś obrzydliwy! – Wypluła z siebie z goryczą. – Nigdy więcej nie chcę cię widzieć na oczy!

– Maia nie! – Tiziano znów doskoczył do niej, mocno wbijając palce w jej przedramiona. – To się musi dać jakoś odkręcić! Dario nie może mnie zmusić, bym się z ożenił dla dobra jakiegoś głupiego sojuszu! A poza tym przecież to dziecko wcale nie musi być moje! Przecież tak naprawdę nie wiadomo z kim i gdzie w całym Bostonie ta idiotka może się prowadzać! Jak urodzi, to zrobię testy na ojcostwo i wtedy my możemy...

Maia odepchnęła go od siebie gwałtownie, wybuchając jednocześnie głośnym, gorzkim i szyderczym śmiechem.

– Doskonale wiesz, że Irlandzka mafia, zresztą tak samo jak i Włoska nie uznaje rozwodów! Nawet jeśli to dziecko nie jest twoje, to i tak będziesz musiał wychowywać je pod swoim nazwiskiem. A jeśli to będzie chłopiec, to zostanie też twoim pełnoprawnym dziedzicem!

Ramiona Tiziana opadły w geście kompletnej porażki, a Maia wykorzystała ten moment, by znów odtrącić od siebie jego ręce. Na samą myśl o tym, że dotykał nimi tej całej Devlin czuła się skrajnie obrzydzona. Teraz to wszystko nabrało dla niej większego sensu. To, jak Tizio najpierw próbował się od niej zdystansować z powodów wyrzutów sumienia, a później chciał się do niej dobierać. To jak błagał, by z nim uciekła i wzięła potajemny ślub. Te wszystkie prezenty i jego zalewanie poczucia winy hektolitrami whisky. To wszystko teraz stało się zupełnie jasne. Analizując te wspomnienia, nie zauważyła, że jej były narzeczony znów się zbliżył i mocno zamknął ją w swoich objęciach. Od razu zaczęła się z nim gwałtownie szarpać.

– Kocham cię! – Wykrzykiwał przepełnionym bólem głosem. – Obiecuję, że jeszcze spróbuję coś wymyśli! Nie ożenię się z nią za nic na świecie! Tylko daj mi czas! Nie możesz się zgodzić na żadne inne zaręczyny!

– Puść mnie! – Maia zaciekle walczyła, by uwolnić się z jego odrażającego uścisku.

– I wiem, że ty też mnie kochasz Sarenko! Spieprzyłem, wiem! Przepraszam! Ale wciąż możemy...

– Ty to zaraz możesz trafić do piachu, jeśli jej kurwa w tej chwili nie puścisz! - Padła zimna obietnica.

Maia uniosła głowę i spojrzała na stojącą na górnym piętrze siostrze, która celowała prosto w tył głowy jej byłego narzeczonego z niewielkiego pistoletu, który chyba jakimś cudem wykradła swojemu ochroniarzowi.

– Nie wygłupiaj się Gal! – parsknął Tizio, jednak przezornie puścił Maię i nieco się cofnął. – To nie jest twoja sprawa!

– Nie wiem jeszcze, co takiego zrobiłeś mojej siostrze, ale najwyraźniej nie chce żebyś się do niej zbliżał, a na dodatek najwyraźniej przez ciebie płacze. To są dla mnie wystarczające powody do tego, by odstrzelić ci ten beznadziejny łeb przy samej dupie Nicoletti!

– On zrobił dziecko Carze Devlin – wyszeptała Maia, uświadamiając sobie z całą mocą, że to była absolutna prawda.

Tiziano naprawdę ją zdradził i w konsekwencji tego, wkrótce będzie musiał poślubić inną kobietę, a zaraz potem ona urodzi mu dziecko. To naprawdę był definitywny i nieodwołalny koniec ich związku.

– Mam go zastrzelić Mai? Skoro i tak wkrótce stąd wyjeżdżamy, to raczej nikt go nie będzie szukać w naszym ogrodzie – Galena butnie uniosła podbródek, nie przestając celować w sam środek czoła swojego niedoszłego szwagra.

– Nie jest wart nawet tego, by mieć go na sumieniu. – Maia zsunęła z dłoni pierścionek zaręczynowy, po czym obcesowo rzuciła go pod nogi byłego narzeczonego. – Tak naprawdę on nie jest już wart niczego. – Dodała zimno, po czym odwróciła się i zaczęła wchodzić po schodach.

– Maia błagam cię! – Nicoletti brzmiał na kompletnie pokonanego.

– Słyszałeś co powiedziała moja siostra? W tej chwili wynoś się z naszego domu! I lepiej zapamiętaj, że jeśli choć jeszcze raz się do niej zbliżysz, to odstrzelę ci jaja, choć to będzie dla mnie wyjątkowo mały cel!

Maia zdołała już dotrzeć na piętro, ani razu nie oglądając się przy tym za siebie. Wyminęła Galenę, po drodze cmokając ją szybko w policzek w geście podziękowania za wsparcie. Wciąż starając się zdusić niechciane łzy, ruszyła prosto w stronę swojego pokoju. Desperacko potrzebowała w tej chwili zmyć z siebie całą tą sytuację, choć wiedziała, że nie uda jej się tego dokonać za pomocą samej wody i mydła.

<><><>



POV Dario



Postukał palcem o swój drogi zegarek – ręcznie wykonany, na specjalne zamówienie, jedyny taki egzemplarz na świecie – prezent od kogoś komu bardzo zależało, by znalazł się on po jego stronie. Niechętnie spojrzał na fasadę niewielkiego, białego domku. Wyglądał bardzo przytulnie, choć wysoki żywopłot i kilku ochroniarzy kręcących się dookoła, na pewno trochę psuło wrażenie tej sielskości. Wiedział, że nominowanie Andrei Sorrentina na nowego podszefa New Jersey, przewróciło życie jego i całej jego rodziny do góry nogami.
Cóż... Tak jednak musiało się stać, jeśli jego plany miały zostać wkrótce zrealizowane.

Westchnął nieco zirytowany, tak naprawdę - w tej chwili - najbardziej na samego siebie. Powinien był już wczoraj wrócić do Nowego Jorku, gdzie czekało na niego milion ważnych spraw do załatwienia. Jednak z jakiegoś nieznanego mu powodu, nie mógł sobie odmówić tego, by zobaczyć tę scenę na własne oczy.

Rozległ się dzwonek jego komórki, a on uniósł głowę i dostrzegł, jak firanka w jednym z pokoi na piętrze lekko się unosi. Odebrał, nie odzywając się jednak ani słowem.

– Już jej powiedzieli. Z tego co udało mi się usłyszeć i ustalić, dała mu kilka razy w twarz i kazała się nigdy więcej do siebie nie zbliżać, a jej siostra chyba planowała go rozstrzelać niczym pojedynczy pluton egzekucyjny.

Kącik jego ust lekko drgnął. Legendy o Galenie Sorrentino, jak widać wcale nie były przesadzone. Wprost nie mógł się doczekać, by się dowiedzieć, kto kiedyś okiełzna tę jej gorącą krew. A wszystko wskazywało na to, iż będzie mógł to oglądać dosłownie z pierwszego rzędu.

– Zaraz wychodzą. Nicoletti chyba jeszcze raz próbuje przekonać Sorrentina, by ten nie zrywał z nimi ostatecznie wszystkich kontaktów. Z moich ustaleń wynika, że Andrea wciąż pilnuje większości jego rachunków i najpewniej zna też wszystkie grzeszki i tajemnice. Pewnie stary Gianluca boi się, że nowy podszef Jersey o tym wszystkim teraz doniesie.

– Niech się trochę pomartwi. I tak najwyraźniej ma w życiu za mało rozrywek – mruknął w odpowiedzi. – A co z... – Nie chciał zadawać tego pytania, ale to było silniejsze od niego.

– Obecnie jest w swoim pokoju. – Pośpieszył z wyjaśnieniami Pozzi. – Jej matka już gotuje wszystkie jej ulubione potrawy, a panienka Galena chyba właśnie zeszła do piwniczki z winem. Słyszałem jak informowała Marca, że Eveline jest już w drodze. Zapowiada się na silne wsparcie...

– Dobrze. Ty też na wszelki wypadek nie spuszczaj jej z oczu i informuj mnie o wszystkim na bieżąco.

– Zawsze na rozkaz szefie!

Dario odłożył komórkę i sięgnął po szklaneczkę wypełnioną whisky. Zawsze lubił w ten sposób wznosić drobny toast, gdy wszystko szło zgodnie z jego planem. Idealnie.
Ledwie zdołał przełknąć pierwszy łyk, gdy drzwi się wreszcie otworzyły. To było właśnie to. Scena porażki, którą z tak wielką przyjemnością chciał dziś zobaczyć. Zgodnie z jego oczekiwaniami pierwszy ze środka wytoczył się jego kuzyn. Wyglądał jakby właśnie stratował go rozwścieczony byk na corridzie... Albo całe stado wściekłych byków.

Doskonale. Właśnie tego oczekiwał.

– Zawołaj do mnie starego – nakazał, a Vincenzo posłusznie kiwnął głową i od razu wysiadł z limuzyny.

Minutę później wyraźnie skonsternowany Gianluca wtoczył się na tylne siedzenie, dyszący i czerwieniąc się przy tym na całej twarzy.

– Dario, synu...! – sapnął. – Nie spodziewałem się tu dziś ciebie. Myślałem, że po wczorajszych ustaleniach wróciłeś od razu do Nowego Jorku.

– Miałem tu coś jeszcze do załatwienia. – Maranzano poruszył szklanką, patrząc jak kostki lodu obijają się przyjemnie o siebie. – I jak poszło?

Jego w wuj w odpowiedzi obrazowo skrzywił się pod nosem.

– Niespecjalnie. Na całe szczęście Andrea nie należy do ludzi, którzy domagaliby się krwi za taką zniewagę.

– Zaproponowałeś mu jakieś godne zadośćuczynienie? – Dario spojrzał na podszefa Filadelfii z zainteresowaniem.

– Zapytałem... O możliwość ślubu Enza, z tą młodszą... – przyznał niechętnie Nicoletti. – Choć naprawdę dużo bardziej wolałbym powitać w rodzinie Maie. Jest ładna, niegłupia i nie taka bardzo narwana, jak jej siostra.

– I co na to wszystko Sorrentino?

– Absolutnie się nie zgodził. – Gianluca westchnął ciężko. – Ale może gdybyś ty z nim porozmawiał i wydał specjalną zgodę, by pomimo różnicy wieku Maia i Enzo mogli...?

Dario spojrzał na niego tak ostro, że jego wuj w sekundę zamilkł, przełykając przy tym nerwowo, a wielka żyła na jego czole dziko pulsowała z obawy, że siostrzeniec za chwile wyciągnie broń i po prostu go zastrzeli.

– Jak zwykle, składasz propozycje, które są korzystne tylko dla ciebie, prawda? – Dario uśmiechnął się drwiąco. – I zapewne nie jesteś zachwycony tym, że teraz obie panny Sorrentino nie podlegają już twojej jurysdykcji, jeśli chodzi o wydawanie zgody na ich małżeństwa...

– Andrea dobitnie mi o tym przypomniał. W końcu ta mała jest teraz córką podszefa, a nie tylko jakiegoś zwykłego księgowego – narzekał Gianluca, sięgając po chusteczkę, by móc otrzeć wyraźnie spocone czoło.

– Nadal jednak to ja mam decydujące prawo głosu przy zawieraniu małżeństw dzieci moich ludzi – oświadczył zimno Maranzano.

– Wczoraj dałeś tego dobitny pokaz, przywożąc mi do domu tego całego Coyla i tego idiotę Devlina – Nicoletti nie był w stanie ukryć swojej złości. – Co za hańba, że ta głupia, irlandzka dziwka ma teraz zostać moją synową! Żeby chociaż jeszcze była to córka przywódcy! Ale nie! Ten idiota - mój syn - musiał się zadać akurat z pomiotem jakiegoś zwykłego, podrzędnego zastępcy!

– Jakoś nie zauważyłem, żeby przeszkadzało ci to, że Sorrentino była córką przeciętnego księgowego, gdy zgodziłeś się na jej zaręczyny z twoim cudownym dziedzicem – Dario uśmiechnął się kpiąco pod nosem.

– Przynajmniej ona pochodziła z tradycyjnej włoskiej rodziny! – wściekał się dalej Nicoletti. – I wkrótce ma zostać prawnikiem, a zawsze się przydaje mieć takiego papugę w rodzinie!

– Tak, okazuje się, że Maia Sorrentino to obecnie naprawdę niezła partia – zgodził się Dario, znów bawiąc się lodem w swojej szklaneczce z whisky.

– Andrea chełpił się tym, że zapewne nie będzie musiał zbyt długo czekać, nim pojawią się u niego kolejni kandydaci do jej ręki. Stawiam, że już wkrótce przedstawi ci nowego, potencjalnego narzeczonego...

Maranzano ponownie spojrzał na wuja w taki sposób, że temu głos utknął w gardle ze strachu.

– Jest tylko jedna osoba na całym świecie, która może kiedykolwiek zdecydować o małżeństwie Mai Sorrentino. – Odpowiedział mu cierpko Dario. – I tą osobą jestem właśnie ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz