wtorek, 21 października 2025
Bez Wyjątków - Rozdział pierwszy
Przejechała szczotką po wciąż wilgotnych włosach, usiłując jednocześnie skupić się na leżącej przed nią książce. Chciała w miarę szybko przyswoić nowy materiał, choć do rozpoczęcia kolejnego semestru zostało jeszcze ładnych parę tygodni. Lubiła jednak być przygotowana na wszystko. Jej wzrok mimowolnie powędrował do pierścionka zaręczynowego tkwiącego dumnie na jej palcu. Okrągły brylant był okazały, choć nieco zbyt krzykliwy. Maia mogła się założyć, że to Adrianne – macocha Tiziana pomagała w jego wyborze. Ten klejnot był dokładnie w guście tej kobiety. Mimo wszystko Maia uznała, że pierścionek jest ładny i była naprawdę szczęśliwa, gdy Tizo wręczył jej go wraz z obietnicą, że już zawsze będzie ją kochał, szanował i o nią dbał. I to szczęście tamtego dnia mogłoby być naprawdę pełne, gdyby nie pojawienia się na ich przyjęciu nowego dona wraz z całą jego obstawą.
Wciąż pamiętała każdą sekundę przedłużającej się ciszy, która zapadła po dobitnym oświadczeniu Maranzano, że potrzebują również jego zgody na zawarcie tego małżeństwa. Na szczęście Gregorio nie wytrzymał zbyt długo i gruchnął głośnym śmiechem, szybko tłumacząc, że to z powodu wyjątkowo głupiej miny Tiziana. Całą sytuację od razu obrócono w zwykły żart, wprawiając tym w rozbawienie resztę gości. Maia jednak mimo to nie odczuła żadnej ulgi. Poważne, wciąż skupione tylko na niej spojrzenie Dario dosłownie zmroziło jej krew. W tamtej chwili, gdy głęboko popatrzył jej w oczy w jego własnych nie było nawet krzty rozbawienia. Maia nie miała pewności, ale coś wyraźnie mówiło jej, że nowy don nowojorskiej mafii wcale nie był zadowolony z małżeńskich planów swojego kuzyna. Czy uważał ją za niegodną wstąpienia do rodziny Nicolettich? Naprawdę obawiała się, że tak właśnie było.
Trzask mocno zamykanych drzwi i dudniące na schodach kroki wyrwały ją z zamyślenia. Odłożyła szczotkę i wstała z łóżka, chcąc sprawdzić kto tak głośno tłucze się po całym domu. Dosłownie zaraz za drzwiami swojej sypialni natknęła się na personifikację chmury burzowej.
– O co się wściekasz tym razem? – przywitała się Maia.
– O nic! – odburknęła wrogo Galena, przeczesując palcami swoje mocno potargane włosy.
Maia uważnie przyjrzała się swojej o trzy lata młodszej siostrze. Gal miała dziś na sobie swoją ulubioną spraną bluzę i powycierane jeansy. Maia była pewna, że matka na jej widok jak nic dostałaby palpitacji. Na szczęście Gabrielle była dziś zajęta, w którejś ze swoich piekarni.
Gal – jak zwykła nazywać ją rodzina – choć lubiła ubierać się jak chłopczyca, skakać przez płoty i wchodzić po drzewach, to tak naprawdę z wyglądu przypominała bardziej delikatną lalkę. Miała włosy w kolorze ciemnego blondu i niesamowicie ładne, zielone oczy. Nieco wyższa od Mai – czego siostra jej zazdrościła – smukła i z jasną cerą, odziedziczyła urodę po ich matce pół Włoszce– pół Francuzce. Maia ku swojemu niezadowoleniu była bardziej podobna do ojca – jej długie do pasa włosy były ciemno brązowe, a duże piwne oczy, faktycznie sprawiały, że momentami przypominała spłoszoną sarnę. Miała ciemniejszą cerę niż siostra i była szczupła, a wręcz drobna – jak często lubił mówić o niej Tiziano. W oczach wszystkich to Maia od zawsze uchodziła za tę poważną, racjonalną i dobrze poukładaną, w czasie gdy Galena kochała kłopoty i często spędzała rodzicom sen z powiek.
Maia obawiała się, że i tym razem szykowała się jakaś nowa afera, gdy tylko zauważyła dziwne wybrzuszenie wystające z przodu jasnoniebieskiej bluzy siostry.
– Co tam znowu chowasz? – zapytała, szybko sięgając w tamtym kierunku.
– Nic! – Gal klepnęła ją w dłoń, jednocześnie próbując odskoczyć.
– Kłamczucha! – Zręcznie zamknęła siostrę w uścisku i wsunęła palce do kieszeni jej bluzy. Niemal od razu natrafiła tam na podłużny, metalowy przedmiot.
– Serio? – Maia aż sapnęła z oburzenia. – Znowu to robisz? Za mało ci jeszcze problemów?
Galena założyła ręce na piersi, patrząc na nią z wyraźną urazą.
– Nie rozumiesz? Musiałam to zrobić! Dziś na dworze jest potwornie zimno, a ten skończony kutas znów przypiął Caldo do budy! I to na ciężkim łańcuchu!
– I miałaś zamiar go przepiłować właśnie tym? – Maia z pogardą spojrzała na niewielką piłkę do metalu, którą obecnie trzymała w dłoni.
– Tak! I udałoby mi się to, gdyby ten przeklęty śmieć nie zaczął do mnie strzelać z wiatrówki!
Maia potarła skroń, biorąc głęboki, uspokajający oddech. Wiedziała, że jej siostra już od dziecka była prawdopodobnie największym miłośnikiem zwierząt chodzącym po świecie. Galena kochała każde żywe stworzenie – począwszy od robaka, a skończywszy na nosorożcu. Odkąd tylko nauczyła się mówić, zawsze powtarzała wszystkim dookoła, że zostanie kiedyś wybitnym weterynarzem, który sprawi, że zwierzęta nigdy już nie będą chorowały. Czasem Maia żartowała wraz z rodzicami, że gdyby tylko dinozaury się odrodziły, to Galena jako pierwsza zechciałaby udomowić tyranozaura w swoim ogródku.
– Posłuchaj... – Maia odłożyła brzeszczot na stojącą w korytarzu komodę i podeszła do siostry zakleszczając jej zimne dłonie w mocnym uścisku. – Doskonale rozumiem, że nie doszłaś jeszcze do siebie po stracie Amore... – W oczach Galeny natychmiast po tych słowach pojawiły się łzy. Ich ukochany, piętnastoletni charcik włoski zmarł zaledwie przed dwoma miesiącami i Gal wciąż bardzo mocno to przeżywała. Dostała go od ojca na swoje trzecie urodziny, więc ten czworonóg był jej najlepszym przyjacielem przez prawie całe jej dotychczasowe życie.
– To prawda, że bardzo tęsknię za Amim, ale to wcale nie dlatego próbuje uwolnić psa sąsiadów! – oburzyła się. – Robię to, bo ten bydlak trzyma go w nieludzkich warunkach, a wszelkie organizacje ochrony praw zwierząt jakie dotychczas wezwałam na pomoc nic z tym nie zrobiły! Ten kretyn chyba ma jakieś znajomości w ratuszu. Ale może gdy powiem dziś tacie, że odważył się do mnie strzelać, to wtedy wreszcie ktoś się nim zajmie?
– Wtargnęłaś bezprawnie na jego posesję, uzbrojona w ostre narzędzie – przypomniała jej cicho Maia.
– I co z tego! Znam ludzi, którzy na moją prośbę mogą odrąbać mu głowę i porzucić ją w jakiejś starej piwnicy! I jeśli wkrótce nic się nie zmieni, to kto wie, czy jednak kogoś o to nie poproszę! – piekliła się dalej Gal.
Maia wzdrygnęła się lekko szybko analizując słowa siostry. Naprawdę nie chciała, by w ich sąsiedztwie doszło wkrótce do jakichś krwawych rozgrywek.
– Porozmawiam dziś z Tizio i może on coś na to poradzi – zaproponowała. – Jego znajomości powinny przebić te, jakie ma w ratuszu stary pan Galvani. Spróbuję jakoś to załatwić... – Maia mocniej ścisnęła dłonie siostry. – A ty lepiej już nic nie kombinuj i idź nakarmić ten swój zwierzyniec, bo nie dalej, jak pół godziny temu Costello znów drapał w moje drzwi. Dobrze wiesz jak nienawidzę, gdy roznosi mi po pokoju tę swoją sierść. – Maia uśmiechnęła się pocieszająco do siostry, mając nadzieję, że Galena się trochę uspokoi i nie wpadnie w najbliższym czasie na kolejne głupie pomysły.
– Czekasz na Tiziano? – zagadnęła młoda. – Macie dziś randkę?
– Czekam, bo dzwonił, że ma dla mnie jakieś ważne wieści. – Maia westchnęła cicho. – Miał też przywieźć próbki serwetek na przyjęcie niespodziankę dla jego macochy.
– Współczuje ci, że musisz się zajmować tym syfem – Galena mimo swoich słów, uśmiechnęła się złośliwie. – Dobrze wiesz, że Adrianne i tak będzie niezadowolona.
– Wiem. I też współczuje sama sobie – skrzywiła się ponuro, ale nie zdążyła dodać nic więcej, bowiem z dołu dobiegł głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Miała tylko nadzieję, że nowiny jakie miał przynieść dziś jej narzeczony, nie zepsują jej do reszty i tak już parszywego humoru.
<><><>
Zamrugała, mając nadzieję, że być może to pomoże jej obudzić się z tego snu, który z minuty na minutę robił się coraz bardziej nieprzyjemny.
– Jak to na weekend do Teksasu? – wyszeptała, czując suchość w gardle.
– Tak po prostu! – Tiziano wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. – Powiedział, że od pół roku haruje jak wół, próbując przejąć wszystkie sprawy swojego ojca i koniecznie potrzebuje małej chwili oddechu. To dlatego zabiera nas i kilku innych najbliższych przyjaciół na swoje ranczo. Zobaczysz, że będzie cudownie! Zrobimy ognisko, pojeździmy konno i zjemy najlepszy stek pod słońcem – ostatnie słowa Tizio wypowiedział szeptem, niepewnie spoglądając w stronę schodów. Doskonale wiedział, że jego przyszła szwagierka wpadłaby w furię, gdyby znów podkreślał przy niej swoje zamiłowanie do pożerania niesamowitych ilości mięsa.
– I spośród wszystkich swoich licznych przyjaciół Maranzano postanowił, że chce zabrać ze sobą akurat nas? – Maia poczuła, jak ściska się jej żołądek. Złe przeczucia zalały ją wysoką falą i bała się, że za chwile ją to całkowicie pochłonie.
– Tak! Dario powiedział, że dobrze się bawił na naszym przyjęciu zaręczynowym i...
– Dobrze się bawił? – Maia ledwo zdusiła szydercze parsknięcie. – Został na nim tylko przez godzinę i nie zrobił nic poza siedzeniem przy stole. Prawie do nikogo się nie odezwał, niczego nie zjadł i nawet nie wzniósł z nami toastu. Nie sądze, by to można było określić mianem dobrej zabawy.
Tiziano skrzywił się pod nosem, najwyraźniej nie mając argumentów przeciw jej słowom.
– Mimo to, powiedział mi, że przyjemnie spędzi czas w naszym towarzystwie i dlatego teraz to on chętnie ugości nas u siebie. Wiesz, że nie możemy mu odmówić, prawda?
Maia tak mocno przygryzła swoją wargę, że obawiała się, że za chwilę popłynie z niej krew.
– Moi rodzice nie będą tym zachwyceni. Wiesz jaki mają pogląd na nasze nocowanie gdzieś razem przed ślubem. – Maia lekko się zarumieniła. – Zarówno ona, jak i Tiziano szanowali przekonania swoich rodzin, co do wytrwania w czystości panny młodej, aż do samej nocy poślubnej. I mimo, że wiele razy mieli okazję pójść dalej w swoich coraz to bardziej namiętnych pieszczotach, zgodnie postanowili poczekać i sprawić, by początek ich małżeństwa stał się naprawdę wyjątkowy.
– To dlatego Dario zaproponował bym ja zabrał ze sobą Enza, a ty Eveline lub jakąś inną przyjaciółkę. – Tiziano uśmiechnął się z zadowoleniem. – Będziemy dzielić z nimi pokoje, więc rodzice będą mogli spać spokojnie. A poza tym Dario zaprosił również Rionę Coyle i jej koleżankę, tę głupiutką blondynkę, która była razem z nią na naszym przyjęciu zaręczynowym.
– To była Cara Devlin – przypomniała mu Maia. – Córka zastępcy Conora Coyla, Patricka Devilna.
– No właśnie! – Tiziano klasnął w dłonie. – Tak więc Riona również będzie nocowała tam razem z przyjaciółką, bowiem Dario także szanuje nasze tradycje, a jak wiadomo, oni nie wyznaczyli jeszcze nawet daty zaręczyn.
Maia znów ledwie zdusiła swoją chęć na szydercze parsknięcie. Tiziano chyba upadł na głowę, jeśli sądził, że Dario nie skorzystał jeszcze z atutów, które tak hojnie podtykała mu pod nos ta rudowłosa piękność. Irlandczycy nie mieli, aż tak wyostrzonych reguł moralnego prowadzenia się, jak Włosi. Maia mogła się założyć o swój pierścionek zaręczynowy, że związek ich dona i mafijnej księżniczki Bostonu wcale nie był wyłącznie platoniczny.
– Z pewnością pojedzie też z nami Gregor, no i oczywiście siostra Daria – Azzurra.
Maia otworzyła szerzej oczy. Nigdy nie miała okazji spotkać młodszej, przyrodniej siostry Wulkana. Azzurra Maranzano była kiedyś powszechnie uważana za niesamowitą piękność. Urodę odziedziczyła podobno po swojej matce – drugiej żonie Narcisa – Isabelle. Azzurra była w wieku Tiziana i z tego co narzeczony jej opowiadał, była kiedyś bardzo żywiołową i wesołą dziewczyną. Wszystko nieco się zmieniło przed czterema laty zaraz po wypadku samochodowym, w którym zginęła jej matka, a Azzurra odniosła tak poważne obrażenia, że już do końca życia miała poruszać się na wózku.
– Jak się tam dostaniemy? – zapytała zrezygnowana Maia, doskonale wiedząc, że nie znajdzie żadnego sposobu na wykręcenie się z tego wyjazdu. Miała tylko nadzieję, że po jego zakończeniu Dario nie postanowi, że ona i dziedzic rodu Nicolettich powinni również na zawsze zakończyć swój związek. To była jej szansa, by zjednać sobie sympatię nowego dona i przekonać go, że będzie pasowała do ich rodziny.
– Prywatnym odrzutowcem Maranzanich. Będzie fantastycznie, zobaczysz moja sarenko! – Tizio serdecznie uścisnął jej dłoń, po czym pochylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
– Upewnię się, czy Eveline będzie mogła z nami pojechać. – Maia westchnęła cicho, mając nadzieję, że jej przyjaciółka da radę jej towarzyszyć. Z pracą nie powinno być problemów, bowiem Eveline pracowała obecnie w jednej z piekarni jej matki. Gorzej z wyrwaniem się z domu. Jej przyjaciółka często bywała uziemiona z powodu konieczności pomocy swojej rodzicielce, która samotnie wychowywała ją i trójkę jej rodzeństwa. Na dodatek cała ich rodzina zajmowała się też ciężko chorą babcią.
– Jeśli będzie trzeba podeślę im którąś z naszych pokojówek do pomocy na czas wyjazdu – zaoferował chojnie Tiziano. – Wiesz, że nawet lubię Eve, choć nie przystaje za bardzo do naszej sfery.
Maia aż cała się spięła słysząc słowa narzeczonego. Wiedziała, że Tiziano wolałby żeby obracała się w towarzystwie żon i córek innych podszefów lub chociażby kapitanów. Ojciec Eveline nim zginął w strzelaninie przed dekadą, był w mafii tylko zwykłym chłopcem na posyłki. Po jego śmierci Famiglia otoczyła jego rodzinę opieką, ale tak naprawdę Eveline mimo swej urody od początku nie miała żadnych szans na małżeństwo z kimś wysoko postawionym. Za to coraz bardziej obawiała się tego, że brat jej ojca, który teraz oficjalnie sprawował nad nią pieczę, odda ją wreszcie w ręce jakiegoś starego bydlaka, byle tylko nie dopuścić, by dziewczyna zaczęła rozglądać się za kimś, kto nie należał do ich środowiska.
– Eve jest dla mnie, jak druga siostra – podkreśliła oschle Maia. – I tak będzie już zawsze! – dodała twardo.
Tiziano westchnął i przewrócił oczami, jakby powoli brakowało mu cierpliwości do postawy narzeczonej. Maia wiedziała, że niewielu mężczyzn mafii potrafiłoby tolerować u swoich kobiet taką hardość, ale nie zamierzała za to przepraszać. Tiziano od początku wiedział z czym będzie musiał się mierzyć pragnąć pojąc ją za żonę. I nie zamierzała się zmieniać dla niego, nawet po ich ślubie.
– Skończmy na razie ten temat i zajmijmy się tym głupim wyborem serwetek. Wiesz, że Adrianne zawsze wymaga, by wszystko było perfekcyjne. Dostanie się nam bura jeśli jej przyjęcie urodzinowe nie będzie całkowicie idealne.
– W porządku. – Maia posłała mu kwaśny uśmiech. – Z dwojga złego wolała już wybierać jakieś głupie dodatki na jakieś beznadziejne przyjęcie, niż wciąż na nowo roztrząsać w swej głowie to, o co też naprawdę mogło chodzi Wulkanowi Maranzano.
<><><>
Widziała, jak Eveline nerwowo zaciska palce na rączce swojej nowej torebki. W poprzednim tygodniu wraz z Maią wybrały się na zakupy, by odpowiednio wyposażyć się na weekend, który miały spędzić w Teksasie na wielkim i luksusowym rancho Maranzanich. Tiziano okazał się hojny i kazał Mai zapłacić za wszystko ze swojej karty kredytowej. Nie miał pojęcia, że jednocześnie skorzystała ona z podobnej propozycji od swojego ojca i tym samym pomogła Eveline kupić kilka drogich i gustownych ubrań, tak by przyjaciółka nie poczuła się tam gorsza. Mai nigdy nie zależało na zrobieniu wrażenia na nadętych snobach, którzy przewijali się przez najwyższe kręgi władzy w mafii. Nie chciała jednak, by ktoś na tym wyjeździe wytykał ją lub Eve palcami z powodu tego, co miały na sobie.
– Nie denerwuj się, to nic takiego – Maia uśmiechnęła się pocieszająco do przyjaciółki i mocno uścisnęła jej dłoń.
– Łatwo ci mówić, bo ty już nie raz leciałaś samolotem – Eveline nerwowo przełknęła. – Umrę tam na zawał, przysięgam!
Maia zdusiła w sobie chęć parsknięcia śmiechem, nie chcąc jej urazić. To było nawet urocze, że swój pierwszy lot Eveline miała przeżyć właśnie na pokładzie wysokiej klasy, prywatnego odrzutowca.
– Chociaż tyle dobrze, że ten twój wymuskany narzeczony nie jedzie z nami na lotnisko – mruknęła pod nosem Eveline, tak by nie usłyszał jej przypadkiem pracujący dla Nicolettiego kierowca. – Jak nic ciągle by się ze mnie teraz wyśmiewał.
Maia dobrze wiedziała, że Eve nie przepadała specjalnie za Tiziano i jego zamiłowaniem do nadmiernego dbania o swój wygląd. Mimo to wspierała ją w jej wyborze, doskonale wiedząc, że Maia uważała, iż Tizio będzie dla niej dobrym mężem.
– Nic podobnego, nie pozwoliłabym mu na to – zapewniła, czując jak napięcie w jej ciele mimowolnie narasta. – A co jeśli to dla niej Maranzano będzie niemiły? Co jeśli oficjalnie przy wszystkich oznajmi, że Maia nie nadaje się na żonę Tiziana? Te i inne pytania dręczyły ją prawie bez przerwy od kiedy tylko dowiedziała się o całym tym wyjeździe.
Samochód się zatrzymał, a Maia usłyszała, jak Eve gwałtownie wciągnęła powietrze. Odrzutowiec wyglądał naprawdę imponująco stojąc na płycie lotniska w porannym słońcu.
– Ale odlot – wyszeptała Eveline, czekając, aż jeden z ludzi Maranzano podejdzie, by otworzyć im drzwi.
– Cieszę się, że ci się podoba – Maia wysiliła się na uśmiech, mając nadzieję, że jej własne napięcie nie udzieli się i nie pogorszy jeszcze stanu nerwów jej przyjaciółki.
Po zapewnieniu ich, że obsługa samolotu zajmie się ich bagażami, jeden z ochroniarzy Daria – ten sam, który był przy nim na przyjęciu zaręczynowym – wskazał im gestem że mogą już wsiąść do odrzutowca.
Sorrentino wstrzymała oddech, obawiając się pierwszej konfrontacji z nieprzejednanym donem, ale na szczęście po wejściu na pokład okazało się, że w środku znajdują się obecnie tylko trzy kobiety. Riona Coyle i jej przyjaciółka Cara, raczyły się już dużymi kieliszkami czerwonego wina, chichocząc przy tym głośno, na przemian z namiętnym szeptaniem sobie czegoś do ucha. W fotelu po drugiej stronie samolotu siedziała bardzo ładna, choć nieco blada blondynka.
– Dzień dobry – przywitała się Maia, a Eveline szybko poszła w jej ślady, mamrotając powitanie i wciąż rozglądając się z zainteresowaniem po całym wnętrzu.
Riona i Cara zaprzestały na chwilę chichotać, jednak nic nie odpowiedziały, zdobywając się jedynie na niechętne spojrzenie.
– Dzień dobry – odezwała się blondynka, uśmiechając się przy tym uprzejmie. – Wybierzcie sobie proszę miejsca. Nasi panowie jak zwykle mieli ważne sprawy do obgadania i trochę się spóźniają, ale zapewne wkrótce do nas dołączą – wyjaśniła spokojnym, choć ciepło i melodyjnie brzmiącym głosem.
– Super – mruknęła Eveline. – Ale czy jest tu gdzieś może toaleta? Totalnie muszę zaraz skorzystać...
Riona i Cara parsknęły szyderczym śmiechem, a Maia gniewnie zacisnęła usta. Już teraz miała przeczucie, jak będzie wyglądał cały weekend w towarzystwie tych dwóch kretynek.
– Oczywiście. Basilio zaraz wskaże ci drogę. – Blondynka machnęła ręką na postawnego mężczyznę, który wcześniej wprowadził je do samolotu. Ten skinął na Eveline i poprowadził ją w głąb odrzutowca.
Maia nie bardzo wiedząc co zrobić, postanowiła, że najrozsądniej będzie zająć miejsca w pobliżu uprzejmej kobiety i z dala od wrednej, rudowłosej panny Coyle.
– Jestem Maia Sorrentino – przedstawiła się z niepewnym uśmiechem.
– Azzurra Maranzano – blondynka wyciągnęła do niej rękę, uśmiechając się przy tym promiennie. – Nie masz pojęcia ile o tobie słyszałam!
– Naprawdę? – Maia zaśmiała się cicho, zajmując miejsce w jednym z dwóch foteli naprzeciwko. – Mam nadzieję, że Tiziano nie naopowiadał ci o mnie jakiś kompletnych głupot...
– Absolutnie nie! – Azzurra znowu się roześmiała. – On mówił tylko i wyłącznie o tym jaka jesteś niesamowita. A mój brat i jego najlepszy przyjaciel Gregorio tylko to wszystko z nawiązką potwierdzili – zapewniła.
Maia usiłowała zdusić przebiegający po jej ciele dreszcz niepokoju. Jakoś naprawdę nie mogła uwierzyć w to, że Dario Maranzano miał o niej coś dobrego do powiedzenia.
– Miło mi to słyszeć – odpowiedziała jednak kurtuazyjnie.
Młoda i atrakcyjna stewardessa podeszła do nich, by zapytać co mogłaby podać im do picia.
– Dla mnie wystarczy jakiś sok, jednak dla mojej przyjaciółki również poproszę o wino. To jej pierwszy lot i bardzo się denerwuje – przyznała Maia, bardziej kierując te informacje do Azzurry niż do kobiety z obsługi.
– Lepiej przynieś nam trzy mimozy – poleciła panna Maranzano. – Dario i inni mężczyźni z naszego środowiska nie przepadają za kobietami, które tak ostentacyjnie upijają się i to jeszcze przed południem – wyjaśniła, gdy tylko stewardessa się od nich oddaliła. – Zapewne założą, że my pijemy zwykły sok. – Kątem oka Azzurra spojrzała na wciąż głupi chichoczące i rozmawiające po gaelicku Rionę i Carę. – Czego o nich nie można powiedzieć. Te idiotki najwyraźniej nigdy by nie wpadły na tak prosty pomysł – dodała płynnie po włosku.
– Najwyraźniej nie – zgodziła się w tym samym języku Maia, uśmiechając się pod nosem.
Od razu było widać, że Azza nie przepada za potencjalną przyszłą narzeczoną swojego brata. Ciekawe czy to mogło mieć jakiś wpływ na jego decyzję w tej sprawie?
Eveline wróciła z łazienki i ciężko opadła na siedzenie obok Mai.
– Cześć raz jeszcze. Jestem Eveline Vaccaro – przywitała się bez skrępowania wyciągając dłoń do Azzy.
– Azzurra Maranzano. Mam nadzieję, że już dobrze się czujesz? – Uśmiechnęła się do niej uprzejmie. – Zadbałyśmy wraz z Maią o to, by ta podróż była dla ciebie nieco przyjemniejsza – dodała, mrugając konspiracyjnie.
Stewardessa wybrała właśnie ten moment, by przynieść im ich napoje.
– Jestem już prawie pewna, że cię polubię – Eveline wyszczerzyła się szeroko do siostry Daria.
– Odnoszę to samo wrażenie – Azza zachichotała. – I naprawdę się cieszę, że mój brat zaprosił na ten weekend też kogoś normalnego, bo inaczej mogłoby być kiepsko. – Kobieta lekko kiwnęła głową w stronę coraz bardziej wstawionych Irlandek.
– Proponuję toast – Maia uniosła swój kieliszek. – Za udany weekend!
– Czyżby istniała jakaś obawa, że taki nie będzie? – usłyszała tuż za swoimi plecami i o mały włos nie oblała się swoim drinkiem. – Czując jak głucho wali jej serce, powoli odwróciła się przez ramię i napotkała prosto na nieprzeniknione i jak zwykle chłodne spojrzenie Dario Maranzano.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz