Czerwona, wykończona brokatem suknia otarła się o jej nogi przy kolejnym obrocie w tańcu. Miała wrażenie, że dookoła niej wirują wszelkie kolory, ale nic nie jest stałe. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Cicho liczyła na to, że cały jej niepokój o przyszłość, od dziś wreszcie będzie mógł odejść w niepamięć. Bardzo tego pragnęła. Dorastanie w takiej rodzinie, jak jej zawsze niosło za sobą obawę. Obawę o to, że w końcu straci to, co jej zdaniem było w życiu najważniejsze - wolność.
Przy kolejnym obrocie wtopiła się mocniej w ramiona swojego partnera, próbując uspokoić oddech i mając nadzieję, że za chwilę wróci jej ostrość widzenia. Ciepłe usta musnęły jej ucho, a przyjemny śmiech zadudnił tuż pod jej dłonią, którą trzymała na jego klatce piersiowej.
– Czyżby zakręciło ci się w głowie, sarenko? – Od zawsze ją tak nazywał ze względu na jej duże, brązowe oczy, które podobno przypominały mu Bambi.
– Trochę – przyznała, również chichocząc.
– Chodź, zejdziemy na chwilę z parkietu i pójdziemy się czegoś napić – zaproponował, czule odgarniając z jej policzka kosmyk włosów, który wymknął się z misternego upięcia jej koka.
Wciąż się uśmiechała, gdy narzeczony poprowadził ją w stronę baru. Ich impreza zaręczynowa z pewnością miała zostać określona mianem bardzo udanej, skoro parkiet non stop był prawie pełen tańczących par, a ilość alkoholu zadowalająca, patrząc na wesołe i wyraźnie podchmielone oblicza niektórych gości.
– Czego się napijesz? – ramię Tiziano oplotło ciasno jej talię, gdy jego rozbawieni wujkowie przepuścili ich przodem w kolejce, krzycząc coś o przywilejach należnych głównym bohaterom wieczoru.
– Może być szampan. Ten przy naszym pierwszym toaście był naprawdę świetny. Zamów drinki, a ja pójdę w tym czasie zamienić kilka słów z moją mamą – Maia uśmiechnęła się porozumiewawczo do narzeczonego, delikatnie gładząc jego ramię.
– Jasne. Znajdę cię, gdy napoje będą gotowe – Tiziano mrugnął do niej uroczo, po czym odwrócił się w stronę barmana, gotowego by przyjąć jego zamówienie.
Przechodząc przez wypełnioną salę z promiennym uśmiechem dziękowała gościom za przybycie oraz za gratulacje i słowa pochwały względem organizacji przyjęcia. Przez prawie pół roku ona, jej matka, siostra oraz macocha jej narzeczonego planowały każdy szczegół tego przyjęcia i Maia wiedziała, że dla jej mamy - Gabrielle - cały ten dzień był okupiony olbrzymim stresem. Miała jednak nadzieję, że rodzicielka nieco się rozluźniła, gdy impreza na dobre się rozkręciła. Im jednak bliżej podchodziła do stojącej w rogu sali matki, której obecnie towarzyszył ojciec, tym wyraźniej zauważyła troskę wciąż wypisaną na jej twarzy.
Maia czując narastający niepokój, na powitanie odruchowo przytuliła mamę. Z przyjemnością uściskałaby również ojca, ale w tym towarzystwie nie wypadało jej tego zrobić. Andrea Sorrentino musiał dziś zachować pozory powagi. Byli tu wszak obecni zarówno jego podwładni, jak i szefowie – ludzie postawieni o wiele wyżej w hierarchii, jaką charakteryzowała się Famiglia, niż zwykły księgowy jednego z podszefów. Maia doskonale wiedziała, że ona - choć jej rodzina była lubiana i szanowana - nie była tym czego się spodziewano, gdy ogłoszono, że pierworodny syn i następca podszefa Filadelfii – Tiziano Nicoletti - postanowił się wreszcie ożenić.
Większość zgromadzonych tu gości nie miała pojęcia o tym, że ich relacja zaczęła się tak naprawdę już prawie sześć lat temu – na osiemnastych urodzinach Tiziana. Starszy od Mai o trzy lata chłopak od początku usiłował sobie zjednać jej przychylność i sympatię. I choć początkowo Maia sądziła, że chodziło tu tylko o to, że lubił z nią rozmawiać, to gdy tylko ona skończyła osiemnaście lat, młody Nicoletti oficjalnie poprosił jej ojca o zgodę na zalecanie się do niej.
Do dziś pamiętała szok, jaki wtedy przeżyła. Od zawsze obawiała się tego, że zgodnie z zasadami życia w mafii, zostanie wreszcie zmuszona, by wstąpić w aranżowany związek małżeński. Cierpiała na samą myśl o tym, bowiem od dziecka cicho marzyła, że będzie kiedyś studiować, a później pracować w wybranym przez siebie zawodzie. Pragnęła tego, by jej przyszłość różniła się od tego życia, jakie wiodły jej matka czy ciotki. Prawdziwe kobiety mafii miały być zawsze wierne i poddane swoim mężom. Miały skupiać się na pilnowaniu domowego ogniska i wychowaniu silnych i godnych następców. Nierzadko były też poniżane, wykorzystywane i krzywdzone przez mężczyzn, którzy bardziej przypominali ich właścicieli niż partnerów.
W jej domu na szczęście nigdy nie było przemocy, a jej rodzice byli sobie szczerze oddani. To dlatego Maia od zawsze chciała dla siebie tego samego – chciała po prostu być szczęśliwa, a ponadto wartościowa dla swojego męża i rodziny, którą razem z nim stworzy. Na miłość wtedy specjalnie nie liczyła, bo w ich świecie zdarzała się rzadko, jednak dziś nie miała wątpliwości, że Tiziano bardzo łatwo było pokochać. Był dla niej po prostu idealny. Rozumiał jej potrzebę zrealizowania marzeń i ambicji, dlatego bez przeszkód zgodził się na to, by poszła na studia i by mogła kontynuować je nawet po ich ślubie. Jej wybór padł więc na prawo, które zarówno jej tata jak i ojciec Tiziana zgodnie zaaprobowali, bo dobry prawnik był w mafii zawsze bardzo potrzebny.
Panna Sorrentino miała nadzieję, że Tiziano wstrzyma się z oświadczynami do końca jej studiów, jednak gdy tylko skończyła dwadzieścia jeden lat, mężczyzna stwierdził, że nie zamierza dłużej czekać, by pokazać całemu światu, że ona należy tylko do niego. Twierdził, że nie może już dłużej patrzeć na to, jak na mafijnych imprezach całe rzesze młodych żołnierzy umizgują się do niej i próbują mu ją odbić. Śmiała się z tej jego zazdrości, zawsze tak samo szczęśliwa, że los się do niej uśmiechnął i postawił na jej drodze kogoś właśnie takiego jak Tizio. Dobrze się dogadywali, a chemia między nimi była niezaprzeczalna. Maia od początku wiedziała, że przy nim będzie mogła zrealizować wszelkie swoje plany i nadzieje na przyszłość. Będzie bezpieczna, szanowana i szczęśliwa. To małżeństwo miało dodatkowy plus w postaci umocnienia pozycji jej rodziny – bowiem miała przez nie wejść do najwyższych kręgów mafijnych elit na całym wschodnim wybrzeżu USA.
Tiziano naprawdę nie chciał zbyt długo zwlekać z planowaniem ślubu i zaręczyn, jednak jego zamiary pokrzyżowała nagła śmierć najwyższego capo – Narcisa Maranzano – dona i władcy absolutnego. Maranzano był kuzynem ojca Tiziano, dlatego ich rodzinę również obowiązywała tradycyjna, półroczna żałoba. O dziwo Narcis wcale nie zginął w mafijnych porachunkach, tylko w czasie jednej z wystawnych kolacji, które tak bardzo lubił urządzać. Podobno dostał zawału i nikt nie zdołał go na czas odratować.
W pierwszy weekend po upłynięciu czasu koniecznego na godne opłakanie ich przywódcy, Tiziano i jego rodzina postanowili z rozmachem zorganizować przyjęcie zaręczynowe w luksusowym hotelu Ritz–Carlton w samym centrum Filadelfii. I to właśnie dlatego świętowali tu dziś razem z ponad dwustu pięćdziesięcioma gośćmi.
Wszystko jednak wydawało się wyglądać dobrze, dlatego Maia nie rozumiała skąd wzięło się to napięcie wypisane na twarzach jej rodziców. Przeczuwała, że ojciec mógł się trochę martwić rachunkiem za tę wystawną imprezę, choć to rodzice Tiziana zaoferowali, że zapłacą za to wszystko.
Jej ojciec jako księgowy mafii nie zarabiał źle, jednak ich rodzina nie miała nawet ułamka majątku, którym dysponowała rodzina jej narzeczonego. Mama Mai prowadziła obecnie dwie piekarnie w centrum miasta, a brat ojca – wuj Bruno, warsztat przeznaczony wyłącznie dla samochodów należących do członków mafii. Maia i jej siostra - w przeciwieństwie do Tiziana i jego brata - nie chodziły do prywatnej szkoły, tylko do zwykłej publicznej, a na wakacje z rodzicami najczęściej jeździli do Hamptons, a nie zwiedzać najwspanialsze zabytki w Europie.
– Wszystko w porządku? – Maia ujęła matkę pod rękę i z niepokojem spojrzała na wciąż napięty wyraz twarzy ojca.
– W jak najlepszym skarbie – Gabrielle posłała jej niepewny uśmiech, ukradkiem spoglądając na męża.
– Wszyscy mówią, że przyjęcie jest bardzo udane, a Gianluca już dwa razy podkreślał, że Tiziano dobrze wybrał, bo jesteś nie tylko piękna, ale i mądra – Andrea Sorrentino mówił do córki, jednocześnie uważnie rozglądając się po sali, jakby chcąc się upewnić, że wszystko nadal jest w należytym porządku.
– Mam wrażenie, że coś jednak ukrywacie – Maia czuła, jak jej niepokój się pogłębia. – Dlaczego jej rodzice byli, aż tak bardzo zestresowani?
Z ust Gabrielle wyrwał się nerwowy chichot, ale szybko zamarł, gdy mąż rzucił jej zimne spojrzenie.
– To nic takiego. Po prostu wkrótce dołączy do nas jeszcze kilku gości – wyjaśnił ojciec, wyraźnie usiłując zabrzmieć obojętnie.
– Naprawdę? Jacy goście się tak mocno spóźniają? – zdziwiła się szczerze Maia.
Jej matka chrząknęła i przez chwilę mocniej ścisnęła ramię córki.
– Oni nigdy się nie spóźniają. Są zawsze dokładnie na czas – wymamrotał Andrea, niespokojnie wpatrując się w wejście do sali. – Wyraźnie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie dołączył do nich Tiziano i podał Mai kieliszek wypełniony złocistym szampanem.
– Muszę przyznać pani Sorrentino, że przeszła pani samą siebie przy organizacji tego przyjęcia. Wszystko jest naprawdę spektakularne – Tiziano z przymilnym uśmieszkiem podlizywał się przyszłej teściowej.
– Adrianne oraz Maia i Galena również bardzo przy tym wszystkim pomagały – odpowiedziała szybko Gabrielle, wyginając naprędce usta w coś na kształt uśmiechu, a jej córka zauważyła, że ona również, co chwilę nerwowo spoglądała w stronę wejścia.
– Tu jesteście! Słyszeliście już dobre wieści? – senior Nicoletti podszedł do nich i mocno klepnął syna w ramię. – Właśnie dotarła do mnie informacja, że nasz specjalny gość jednak dotrze dziś na przyjęcie. To prawdziwy zaszczyt!
– Specjalny gość? – powtórzyła głucho Maia, znów patrząc na kamienne miny rodziców.
– Czy mówisz o...? – chciał zapytać Tiziano, jednak nie dane było mu dokończyć, bowiem właśnie w tym momencie drzwi do sali otworzyły się dosłownie na oścież.
Do środka najpierw weszło dwóch mężczyzn ubranych całkowicie na czarno. Nietrudno było zauważyć, że mieli przy sobie broń. Maia od razu domyśliła się, że byli to członkowie straży przybocznej kogoś naprawdę ważnego. Zaraz za nimi wkroczył ktoś, kogo nieco kojarzyła ze zdjęć widywanych czasem w prasie, no i oczywiście z rozmów wszystkich panien na wydaniu w ich środowisku – Gregorio Gambino – nowy główny consiglieri Familgi, który zastąpił na tym stanowisku swojego ojca, gdy ten odszedł na emeryturę po śmierci ostatniego dona. Gregorio – przez najbliższych przyjaciół nazywany "Gregor", był bardzo wysokim szatynem, wyglądem przypominającym bardziej koszykarza, niż doradcę szefa mafii. Mówiono o nim, iż jest niesamowicie bystry, sprytny i przewidujący – żaden aspekt stanowiska, na jakim przyszło mu zasiąść nie mógł go zaskoczyć. Podobno geniuszem już niedługo miał prześcignąć dokonania swojego ojca. Nikogo więc nie zdziwiło, że nowy don postawił na niego.
Maia poczuła, jak z nerwów gardło nieco się jej zaciska, dlatego szybko upiła mały łyk szampana. Jeśli przeczucie jej nie myliło, doskonale wiedziała, kto zaraz uświetni swoją obecnością jej przyjęcie zaręczynowe. Oddech mimowolnie zamarł jej w piersi, gdy ubrany w czarny garnitur i bordową koszulę mężczyzna przekroczył próg sali balowej. Nigdy wcześniej nie widziała go na żywo – jak bowiem było wiadomo – jej rodzina nie należała do bezpośrednich kręgów towarzyskich capo. Widziała go jednak na kilku zdjęciach, którymi tak mocno fascynowała się jej młodsza siostra. Był wysoki i dobrze zbudowany, a jego postawna sylwetka nie pozostawiała złudzeń, co do jego siły. Chodziły pogłoski, że bez większych przeszkód potrafił łamać karki swoich wrogów. Miał szerokie barki, umięśniony tors i dość wąskie biodra. Jego włosy były czarne niczym heban, a jego oczy były równie ciemne i przenikliwe. Był bardzo przystojny, ale mrok czający się w jego spojrzeniu i mocno zaciśnięte usta sprawiły, że włoski na całym ciele Mai dosłownie stanęły dęba. Ten mężczyzna był piekielnie przerażający – i choć skończył dopiero trzydzieści lat – to idealnie pasował do swojej nowej roli przywódcy absolutnego. Wszyscy zgromadzeni w sali nie kryli zdziwienia, gdy okazało się, że to sam Don Dario "Wulkan" Maranzano osobiście zaszczycił ich swoją obecnością.
Oczywiście - zgodnie z tradycją - to on jako pierwszy otrzymał zaproszenie na tę imprezę, jednak prawie nikt się nie spodziewał, że raczy z niego skorzystać. Nie tylko dlatego, że Dario dopiero co zakończył żałobę ani też dlatego, że nie odesłał im żadnej odpowiedzi. Nie spodziewano się go głównie dlatego, bo jako dopiero co ustanowiony szef mafii, miał zbyt wiele problemów na głowie, by opuszczać Nowy Jork i swobodnie uczestniczyć w przyjęciach.
– Wiedziałem, że jednak przyjedzie – oznajmił arogancko Tiziano. – W końcu od dawna wiadomo, że to ja jestem jego ulubionym krewnym. Nie mogło go zabraknąć w tak ważnym dla mnie dniu.
– Bezsprzecznie tak jest! – Gianluca, podobnie jak jego syn, wyraźnie chełpił się obecnością ich przywódcy. – Dario zawsze bardzo szanował naszą rodzinę. Kto wie synu? Może nawet będzie miał dla ciebie w ramach prezentu zaręczynowego jakieś tymczasowe stanowisko w Nowym Jorku, nim nadejdzie czas byś przejął po mnie schedę?
Tiziano najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie szybkim krokiem podeszła do nich zdenerwowana Adrianne – macocha Tizia.
– Co tak stoicie?! – syknęła wściekle. – Wypada wam podjeść go przywitać nim zajmie miejsce przy stole!
– Oczywiście! – pierwsza zreflektowała się Gabrielle, wyrywając kieliszek szampana z dłoni córki i szybko poprawiając ramiączko jej sukienki.
– Chodźmy sarenko – Tiziano z uśmiechem złapał za dłoń Mai. – Nie ma się czego obawiać. Dario naprawdę jest jak wulkan. Nigdy nie wybucha bez wyraźniej przyczyny.
– Ale gdy już wybuchnie, to niszczy dosłownie wszystko co napotka na swojej drodze – mruknęła pod nosem Maia, starając się ze wszystkich sił przywdziać na usta coś na kształt uprzejmego uśmiechu.
Podchodząc bliżej zauważyli, że wraz z ochroną i swoim doradcą, Dario przyprowadził na przyjęcie również kilka elegancko ubranych kobiet. Maia od razu rozpoznała jedną z nich, bowiem ją też w mediach społecznościowych z zapałem śledziła jej młodsza siostra. Riona Coyle była córką szefa bostońskiego odłamu irlandzkiej mafii i jak głosiły najnowsze i najgorętsze plotki - po zawarciu intratnego sojuszu - już wkrótce miała zostać panią Maranzano. Wystarczyło na nią spojrzeć, by nikt nie miał wątpliwości, że idealnie nadawała się do tej roli. Wysoka, ognistoruda piękność była uosobieniem dobrego gustu i klasy. Maia mimowolnie poczuła się przy niej mała i zupełnie nieciekawa, choć to przecież ona powinna być gwiazdą dzisiejszego wieczoru.
– Dario! Jak zwykle wspaniale cię widzieć! – Tiziano puścił na chwilę dłoń narzeczonej, by uściskać serdecznie swojego ulubionego kuzyna.
W czasie, gdy się obejmowali Maranzano spojrzał ponad ramieniem Nicolettiego prosto w oczy Mai. W tej samej sekundzie po jej plecach przebiegł zimny dreszcz. Okazało się prawdą, to co o nim mówiono – potrafił zmrozić swoich wrogów tylko jednym spojrzeniem. Poczuła, że ma ogromne szczęście, że się do nich obecnie nie zaliczała.
– Pozwól, że przedstawię ci wreszcie moją narzeczoną! – Tiziano odwrócił się i z uśmiechem objął ją w talii, a ona wtuliła się w niego, szukając w narzeczonym niezbędnego jej teraz wsparcia. – To Maia Lucia Elisabeth Sorrentino.
Maia wciąż uśmiechając się niepewnie, lekko się ukłoniła, po czym, gdy tylko się wyprostowała na jej twarz natychmiast pojawiły się ogniste rumieńce.
Czy ona naprawdę właśnie dygnęła przed najgroźniejszym facetem w tym kraju? O Boże! Co ona sobie myślała? Właśnie zrobiła z siebie skończoną idiotkę!
– Bardzo mi miło – wymamrotała pod nosem, robiąc wszystko co w jej mocny, by zaraz nie spłonąć ze wstydu ani nie zacząć głupio chichotać i tym samym pogrążyć się jeszcze bardziej.
– Maia... – Dario wypowiedział jej imię, jakby chcąc sprawdzić, jak będzie brzmiało w jego ustach. – A brzmiało naprawdę dobrze. Mężczyzna miał głęboki, lekko zachrypnięty głos, bez grama włoskiego akcentu. Wiedziała, że Dario urodził się i do dwunastego roku życia wychowywał we Włoszech, stąd jej lekkie zdziwienie, że tak całkowicie się go pozbył.
– Don Maranzano – odpowiedziała zażenowana tym jak drżał jej głos.
W zimnych oczach mężczyzny coś na chwilę błysnęło, a jego wąskie wargi lekko drgnęły.
– Mów mi Dario – odpowiedział, wyćwiczonym gestem sięgając po jej dłoń i składając na niej delikatny pocałunek.
Maia poczuła, jak gorące iskry rozchodzą się po jej ciele od miejsca, gdzie jego usta zetknęły się z jej skórą. Miała tylko nadzieję, że nie wywoła zaraz skandalu mdlejąc prosto u stóp ich capo.
– Strasznie się cieszymy, że jednak postanowiłeś wpaść! – Tiziano owinął mocniej ramię wokół talii narzeczonej i przyciągnął ją bliżej swojego boku, sprawiając tym samym, że Dario wreszcie puścił jej rękę.
– Cała przyjemność po mojej stronie – Maranzano bez cienia emocji na twarzy, skupił nieprzenikniony wzrok na swoim kuzynie. – Przypomnij mi tylko proszę... Czy mój ojciec zdążył wydać zgodę na zawarcie tego związku? – Jego głos był cichy i nad wyraz spokojny, ale zarówno Tiziano, jak i Maia natychmiast się spięli. O co mu chodziło?
– Oczywiście – odpowiedział za nich senior Nicoletti, który od razu pojawił się u ich boku. – Poprosiliśmy go o zgodę już ponad rok temu i Narcis nie miał nic przeciwko. Uznał, że rodzina Sorrentino, od dawna zasłużona w naszej sprawie, zasługuje na awans w strukturach jaki zapewni im oddanie nam ręki ich najstarszej córki.
Dario w milczeniu zaczął przyglądać się najpierw Gianluce, a później powoli przeniósł swoje spojrzenie na Tiziano.
– To wspaniale – odezwał się w końcu. – Jednak jeśli ślub ma się odbyć, już po tym jak to ja przejąłem władzę, to konieczna jest wam też do niego moja zgoda.
Maranzano przeniósł swoje mroczne spojrzenie na lekko drżącą z nerwów Maię, a gdy ich oczy ponownie się spotkały, ona znów na chwilę straciła oddech.
– I dotyczy to każdego – dodał. – Bez wyjątków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz