wtorek, 21 października 2025

Bez Wyjątków - Rozdział piąty

Tiziano przespał cały lot, wtulony mocno w jej ramię. Maia nie miała pojęcia co go, aż tak wymęczyło. Czy był to strach o ojca, czy może stres jaki odczuwał wcześniej w związku z zadaniem jakie wyznaczył mu Maranzano? Może to właśnie dlatego Tizio był, aż tak bardzo zaniepokojony? Czy to kumulacja tych dwóch sprawa mogła w ten sposób na niego zadziałać?

Po wylądowaniu w Filadelfii razem z Ilariem odwieźli Maię prosto do domu, mimo że wielokrotnie proponowała narzeczonemu, że pojedzie razem z nimi do szpitala. Tiziano odmówił, tłumacząc się, że lepiej nie robić zamieszania. Obiecał, że od razu sam pojedzie sprawdzić jak miewa się senior Nicoletti, a zaraz później zadzwoni do Mai i zda jej z tego wszystkiego obszerną relację.

<><><>

Z cichym westchnieniem ulgi, weszła do ukochanego domu. Uwielbiała to miejsce i jego atmosferę i naprawdę nie wyobrażała sobie, jak to będzie już wkrótce się stąd wyprowadzić. Nagle coś małego i szybkiego przebiegło tuż przy jej butach, potrącając przy tym walizkę. Maia rozejrzała się szybko dookoła próbując dostrzec, co to tak właściwie było, ale nie zobaczyła nic, poza mokrym śladem na marmurowej posadzce. Jedyne co przychodziło jej w tej chwili do głowy, to tylko to, że Galenie nawiał jej ukochany szczur – Escobar. Jednak odniosła wrażenie, że to, co właśnie obok niej przemknęło było sporo od niego większe.

– Hej! – Gal była zziajana i zlana potem. Wbiegła do holu i choć się przywitała, to jednak nawet na krótko nie spojrzała w stronę siostry, wyraźnie zajęta rozglądaniem się po wszystkich zakamarkach, jakby czegoś usilnie szukała. – Nie wiedziałam, że to już dziś miałaś wrócić – sapnęła, pochylając się i nadal zaglądając w każdy kąt.

– Plany nam się pozmieniały – odpowiedziała zdawkowo Maia, doskonale wiedząc, że Gal i tak jej w tej chwili prawdopodobnie nie słuchała.

– Świetnie, świetnie – wymamrotała młoda, jednocześnie pochylając się, by spojrzeć pod stojącą w holu komodę.

– Tata u siebie? – zapytała Maia, chcąc jak najszybciej przekazać ojcu ciążącą jej w torebce kopertę. Całą drogę powrotną do domu zachodziła w głowę, czego to Maranzano mógł chcieć od jej ojca.

– Nie wiem, chyba tak – Galena obeszła siostrę, usiłując jednocześnie zajrzeć pod jej walizkę.

– Szukasz czegoś? – zdecydowała się wreszcie zapytać Maia.

– Cholera! – Galena przyłożyła dłoń do spoconego czoła. – Nie widziałaś przypadkiem gdzieś Draco?

– Draco? – Maia zamrugała w konsternacji. – Jakiego Draco?

– Jako to jakiego Draco? Malfoy'a! – Galena posłała jej spojrzenie pełne dezaprobaty.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że to małe mokre coś, co przebiegło mi praktycznie po butach to była cholerna fertka?! – wykrzyknęła Maia.

Galena uśmiechnęła się przepraszająco.

– Mój kumpel z klasy dostał go na urodziny, ale jego matka uznała, że jest obrzydliwy i kazała mu go natychmiast wyrzucić. Dobrze wiesz, że nie mogłam dopuścić do tego, by wylądował na ulicy! – wyrzucała z siebie pośpiesznie wyjaśnienia.

– No co ty nie powiesz! – Maia potarła skronie, mając nadzieję, że ten dzień nie przyniesie jej bólu głowy.

– Właśnie go wykąpałam, bo trochę cuchnął, ale gdy tylko odwróciłam się po ręcznik, to ten mały skurkowaniec mi nawiał – Galena wyglądała na wyraźnie zmęczoną. – A mama i tata jeszcze o nim nie wiedzą. Proszę cię! Tylko jeszcze nic im nie mów! Trochę się boję, jak zareagują po tym ostatnim incydencie z kameleonem...

Maia właśnie zamierzała wygłosić siostrze tyradę o jej ciągłym braku rozsądku w ilości przygarniętych przez nią porzuconych zwierząt, gdy nagle z głębi domu rozległ się głośny wrzask.

– Galena! Cholera! Co to za przeklęty gryzoń próbuje właśnie pożreć moje faktury?!

– Chyba tata właśnie znalazł twojego nowego przyjaciela, więc problem z jego reakcją masz już z głowy – Maia nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Jasna jego mać! – Gal nieco ślizgając się po mokrej podłodze, czym prędzej pognała do gabinetu ojca, a Maia wyjęła z torebki kopertę od Maranzano i powoli ruszyła w ślad za nią. Miała tylko nadzieję, że po incydencie z fretką jej ojciec nie znajdzie w tym liście niczego, co w równym stopniu mogłoby go zirytować.

<><><>

– Twoja siostra wpędzi mnie przedwcześnie do grobu, to jest bardziej niż pewne! – warczał Andrea, próbując jednocześnie uporządkować dokumenty, które fretka najwyraźniej zamierzała skonsumować. – Brakuje jeszcze tylko, żeby zaczęła ratować węże i pająki! Twoja matka byłaby tym zachwycona... – burczał dalej.

– Gal ma po prostu bardzo dobre serce – Maia uśmiechnęła się delikatnie. – Oczywiście tylko dla zwierząt. Większości ludzi z zasady nie lubi.

– To akurat prawda – ojciec również się uśmiechnął. – Jest jakiś szczególny powód tego, że skróciliście swój wyjazd? Don Maranzano miał jakiś problem i dlatego musieliście wracać?

– Myślałam, że już wiesz o tym, że ojciec Tiziana miał dziś rano atak serca. – Maia była trochę zaskoczona tym, że nikt z ludzi capo Filadelfii nie poinformował jego bliskiego współpracownika o tak poważnej sprawie.

– Gianluca? – Ojciec zdziwił się szczerze. – To niemożliwe! Jadłem z nim dziś lunch i wyglądał mi na okaz zdrowia. Na nic się nie uskarżał i miał nadspodziewanie dobry humor z powodu faktu, iż Maranzano zamierza wkrótce awansować Tiziana.

Maia nerwowo przygryzła wargę i spojrzała na stojący na kominku zegar. Wyraźnie pamiętała, iż Tizio powiedział, że jego ojciec źle poczuł się rano. Czyżby Adrienne w telefonie do pasierba jakimś cudem pomyliła pory dnia?

– Tizio ma do mnie zadzwonić, gdy tylko wyjdzie od ojca ze szpitala.

– Zaraz skontaktuje się z Fabio – zdecydował Sorrentino. Fabio był najbliższym doradcą podszefa Filadelfii i z pewnością miał najnowsze informacje o stanie jego zdrowia.

– Zanim to zrobisz, może najpierw dam ci to – Maia wyciągnęła w jego stronę kopertę. – Maranzano poprosił bym ci przekazała list od niego.

– List? – Jej ojciec spojrzał na kopertę z miną, jakby miał się w niej ukrywać jadowity skorpion. – Po co sam capo miałby wysyłać do mnie list? Przecież wszelkie sprawy pomiędzy nami od zawsze załatwiamy przez Gianlucę.

– Też się zdziwiłam, ale gdy żegnaliśmy się przed odjazdem, wręczył mi tę kopertę i poprosił bym ci ją dostarczyła do rąk własnych – wyjaśniła pokrótce.

Andrea wreszcie odebrał od niej wiadomość, a Maia starała się nie zwracać uwagi na to, jak drżą mu przy tym palce. Ojciec powoli oderwał lakową pieczęć i usiadł za swoim biurkiem, jednocześnie przeglądając treść wydrukowaną na logowanej papeterii.

– To zaproszenie – wykrztusił wreszcie.

– Zaproszenie? – Szczęka dosłownie jej opadła. Gdzie też Maranzano mógł chcieć zaprosić akurat jej ojca. I najważniejsze – po co?

– W przyszły piątek mam się stawić w Nowym Jorku. – Andrea nerwowym ruchem potarł górną wargę. Widać było, że był wyraźnie poruszony. Nic dziwnego. Z tego co Maia wiedziała, ani don Narcisso ani Dario nigdy wcześniej nie wzywali jej ojca do swojej głównej siedziby na Manhattanie.

– Nie masz żadnych podejrzeń o co może mu chodzić? – zapytała, czując jak ogarnia ją coraz większy niepokój.

– Nie, a ty? – Ojciec rzucił jej uważne spojrzenie.

Maia potrząsnęła głową, starając się jakoś uporządkować chaos, który właśnie zapanował w jej myślach.

– Wiem tylko, że Tizio dostał taką samą kopertę dla swojego ojca – przypomniała sobie.

Andrea westchnął ciężko i odkładając zaproszenie, rozparł się wygodniej w swoim fotelu.

– Ostatnio pojawiło się kilka plotek dotyczących tego, że don Maranzano nie jest do końca zadowolony z twoich zaręczyn z Tizianem – przyznał niechętnie. – Ten cały niby żart z koniecznością wydania jego zgody na zawarcie waszego małżeństwa najwyraźniej wywołał całą lawinę spekulacji...

– Nie musisz się o to martwić – Maia uśmiechnęła się pocieszająco. – Rozmawiałam z nim dziś w czasie lunchu i osobiście mi obiecał, że nie stanie nam na drodze do szczęścia.

– Doprawdy? Rozmawiałaś z donem? Będąc z nim sam na sam? – Ojciec popatrzył na nią podejrzliwie.

– Dojechaliśmy do restauracji jako pierwsi i nim zjawiła się reszta, Dario przyznał, że być może zamierza przenieść Tiziana na stałe do Nowego Jorku. Pytał jak się na to zapatruję, a gdy powiedziałam mu, że jestem gotowa na przeprowadzkę, dał swoje błogosławieństwo dla mojego związku z jego kuzynem.

– Dobrze to słyszeć – Andrea wyglądał jakby mu ulżyło. – Mam tylko nadzieję, że nie zmieni nagle zdania. Przyznam szczerze, że zaczynałem się już trochę o to martwić.

– Tak, nie tylko ty – wyznała Maia, wstając i obchodząc biurko. Pochyliła się i ucałowała ojca w policzek, a on uścisnął jej dłoń.

– Nie mogę uwierzyć, że jedna z moich małych córeczek wkrótce wychodzi za mąż. – Sorrentino z uśmiechem pokręcił głową.

– A co to będzie, gdy na horyzoncie pojawią się wnuki? – Maia zachichotała.

– Przyznam, że nie mogę się wprost tego doczekać, a twoja matka nie mówi ostatnio o niczym innym – Andrea zrobił przesadnie przejętą minę, czym rozśmieszył córkę.

– Wszystko po kolei – droczyła się Maia, po czym w o wiele lepszym nastroju wyszła z gabinetu ojca. Miała zamiar jak najszybciej zadzwonić do swojego narzeczonego i dokładnie wypytać go o stan zdrowia swojego przyszłego teścia.

<><><>

Po kilku dniach od przyjazdu z Teksasu Maia doszła do wniosku, że jednak Tiziano musiał bardzo mocno przeżyć atak serca swojego ojca. Narzeczony, którego zwykle widywała co drugi dzień, teraz wcale jej nie odwiedzał, a ich rozmowy były krótkie i dziwnie rzeczowe. Tizio w ich trakcie pokrótce przekazywał jej, jak się miewa Gianluca, wspominał o kolejnych zadaniach, jakie wyznaczał mu jego kuzyn oraz wielokrotnie powtarzał jej, jak bardzo ją kocha i jak bardzo nie może się już doczekać dnia ich ślubu. Przy kilku takich telefonach, Maia miała nawet pewne wątpliwości co do tego, czy jej ukochany aby na pewno był do końca trzeźwy. Dziwił ją również fakt, że od samego powrotu, codziennie otrzymywała od Tizia wspaniałe prezenty. Duże kosze kwiatów, drogie, luksusowe czekoladki, vouchery do SPA i nawet zestaw przepięknej, markowej bielizny – coś, czego narzeczony nigdy wcześniej jej nie podarował z racji panujących pomiędzy nimi ustaleń, co do ich intymności przed ślubem. Naprawdę nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.

<><><>

W dniu, gdy jej ojciec miał stawić się w Nowym Jorku na audiencji u samego dona Maranzano, Maia, jej mama i Galena postanowiły zostać w domu i wspólnie przygotować na kolację jego ulubione włoskie dania. Cokolwiek miało zostać mu dziś przekazane w głównej siedzibie capo, z pewnością nie było w stanie zniwelować tego całego stresu, który Andrea odczuwał przez cały poprzedni tydzień. Maia doskonale wiedziała, że zarówno jej matka, jak i siostra również bardzo się tym denerwowały. Choć gotując razem przez cały czas starały się żartować, to mimo wszystko żadna z nich nie potrafiła tak do końca się rozluźnić. Galena właśnie wyjmowała z piekarnika lasagne, a Maia przenosiła na stół do jadalni pieczywo czosnkowe, gdy usłyszały samochód parkujący na podjeździe ich domu. Gabrielle od razu pośpieszyła do okna, a Maia patrzyła jak matka oddycha z ulgą na widok bezpiecznego powrotu ukochanego męża.

– Ojciec już jest, ale nie przyjechał sam – wyjaśniła im z napięciem Gabrielle. – Właśnie tuż za nim zaparkował drugi samochód – nastąpiła chwila napiętej ciszy. – Wydaje mi się, że skądś kojarzę tego mężczyznę...

Maia szybko podeszła do matki, aby również móc spojrzeć na podjazd. Naprawdę żadna z nich nie spodziewała się, że tata przywiezie dziś do domu jakiegoś gościa.

– To Ilario Pozzi – Maia od razu rozpoznała postawnego bruneta. – Jeden z osobistych ochroniarzy rodziny Maranzano.

– Po co ochroniarz samego dona miałby przyjechał tu razem z ojcem? – zaniepokoiła się Galena.

Wszystkie trzy kobiety wymieniły napięte spojrzenia. Nim jednak drzwi frontowe zdążyły się otworzyć, zmusiły się do przybrania na twarze uprzejmych uśmiechów i stanęły zgodnie przy stole w jadalni.

– Witajcie moje drogie – powitał je oficjalnie ojciec, ale jego delikatny uśmiech i fakt, że ucałował każdą z nich w policzek, nieco uspokoił Maię.

– Dobry wieczór paniom – przywitał się Ilario. – Przepraszam za najście w porze posiłku.

– Już ci mówiłem, że zapraszam cię dziś na kolację – Andrea uśmiechnął się uprzejmie do mężczyzny. – Zjemy razem, a później możemy omówić resztę naszych interesów. Wspomniałem też, że mamy wolny pokój gościnny i wcale nie musisz gnieździć się w hotelu.

– Nie chciałbym się państwu narzucać – Ilario uśmiechnął się niepewnie.

– Nonsens – odezwała się Gabrielle. – Chętnie pana u siebie ugościmy.

– Zostajesz w naszym mieście? – Maia nie mogła powstrzymać dłużej tego pytania.

– Na jakiś czas – Ilario uśmiechnął się do niej. – Jak zwykle miło mi panienkę widzieć, panno Sorrentino.

Galena nie powstrzymała głośnego parsknięcia śmiechem.

– Od kiedy taka z ciebie snobka, że pozwalasz ochronie mówić do siebie per "panno"? – zakpiła z siostry.

Maia i Ilario wymienili krótkie spojrzenie, a ona doszła do wniosku, iż Pozzi nadal z jakiegoś powodu nie zamierzał zwracania się do niej po imieniu.

– Usiądźmy do stołu – zachęciła wszystkich Gabrielle, jednocześnie dając swoim córkom wyraźny znak, że to nie jest odpowiedni moment na jakieś głupie docinki czy kłótnie.

– Jak już wspominałem, moja żona świetnie gotuje, więc czeka cię prawdziwa uczta.

– Z przyjemnością zjem z państwem kolację, bardzo dziękuję – Ilario uśmiechnął się pogodnie, po czym zajął miejsce przy stole dokładnie naprzeciwko Mai.

– Jak podróż? – zapytała Gabrielle, podając mężowi półmisek z pieczywem.

– Wszystko w porządku, na szczęście obyło się bez korków – odpowiedział zdawkowo Andrea.

– Kurde! Powiesz wreszcie po co capo cię do siebie wezwał?! Cały dzień dosłownie umierałam z ciekawości! – Galena i jej gorąca krew dość szybko dały o sobie znać.

Przy stole przez chwilę zapanowała cisza, a Maia spodziewała się, że któreś z rodziców zaraz udzieli jej siostrze ostrej reprymendy. Tak się jednak nie stało. Sorrentino powoli odłożył sztućce i odchrząknął.

– Zostałem wezwany przed oblicze naszego dona, bowiem zaistniała potrzeba, bym teraz trochę bardziej zaangażował się w pracę dla naszej organizacji – wyjaśnił oględnie.

– Co to dokładnie oznacza? – zapytała Gabrielle, widocznie usiłując zamaskować przed Ilariem swój niepokój.

– Konkretniej oznacza to awans na wyższe stanowisko i większy zakres kompetencji – Andrea uciekł wzrokiem gdzieś w bok, a Maia poczuła nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

Jej ojciec od urodzenia należał do mafii podobnie, jak cała jego rodzina, ale nigdy nie wykonywał żadnych ważnych zadań, ani nie musiał brać udziału w żadnych krwawych akcjach. Była niemal pewna, że ani razu nie uczestniczył w strzelaninie, nigdy nikogo nie torturował i z całą pewnością – nigdy nikogo nie zabił.

– Jaki awans? Czyżbyś miał zostać teraz księgowym u samego dona? – dopytywała dalej Galena, z emocji lekko podskakując na swoim krześle.

Maia wiedziała, że jej siostra od dawna marzyła o przeprowadzce do Nowego Jorku i stażu w jednej z tamtejszych klinik weterynaryjnych.

– Nie będę już dłużej księgowym – Andrea odchrząknął znów z ukosa spoglądając na żonę. – A przynajmniej nie w pełnym wymiarze.

– No to kim teraz będziesz? – Gal widocznie traciła cierpliwość.

– Wasz ojciec chyba jest zbyt skromny, by wprost wam powiedzieć, że został dziś desygnowany na nowego capo New Jersey – wyjaśnił im Ilario, uśmiechając się w stronę wyraźnie skrępowanego Sorrentino.

– Co takiego...? – wyszeptała Gabrielle, a jej twarz przybrała ten sam odcień co biały obrósł leżący na stole.

– Capo...? Nie powinieneś najpierw zostać kapitanem, albo chociaż jakimś doradcą...? – Maia wprost nie dowierzała. To było niemożliwe. Jej ojca tak naprawdę trudno byłoby choćby nazwać wiernym żołnierzem mafii, a co dopiero zrobić z niego podszefa całego regionu.

– To ogromny zaszczyt i wyróżnienie – dopowiedział szybko Andrea, posyłając swojej rodzinie wymowne spojrzenie.

Maia nic z tego nie rozumiała. Dlaczego Dario miałby, aż tak bardzo awansować jej ojca w hierarchii? Przecież po drodze znajdowało się przynajmniej kilkanaście innych, bardziej zasłużonych dla Famigli rodów, które powinny były zająć to stanowisko, skoro jakimś cudem się zwolniło.

– To dość... Niespodziewane... – Gabrielle spojrzała na męża porozumiewawczo, a Maia wiedziała, że żadne z nich nie jest zachwycone tym, że tak się stało. Wiedziała, że rodzice od zawsze woleli się specjalnie nie wychylać, bo bycie na świeczniku w ich świecie zwykle niosło za sobą tylko kłopoty.

– Czy to oznacza, że teraz przeprowadzimy się do New Jersey? – dopytywała podekscytowana Galena.

– Don Maranzano zasugerował, że ty i Maia możecie chcieć studiować w Nowym Jorku i zamieszkać wtedy bliżej centrum – wyjaśnił Andrea, rzucając swojej starszej córce zaniepokojone spojrzenie.

– Przecież New Jersey nie jest daleko. Możemy dojeżdżać! – Galena nie kryła swojej radości z tego, że jej marzenia wkrótce mogą się ziścić.

– Czyli to już postanowione, że Tiziano też zostanie tam przeniesiony? – zainteresowała się Maia.

– Don Maranzano dał mi do zrozumienia, że wkrótce twój narzeczony również zmieni miejsce zamieszkania – odpowiedział jej ojciec.

– Przepraszam, że zapytam. – Galena uśmiechnęła się nieco ironicznie. – Ale po co tak właściwie przyjechał tu z tobą pan ochroniarz? Czyżby już coś nam groziło?

– Nie o to chodzi – pośpieszył z wyjaśnieniami Ilario. – Po prostu jako rodzina podszefa, wszystkie panie muszą od teraz mieć stałą ochronę. Takie są zasady. I właśnie po to tu jestem. Mam za zadanie upewnić się, że do tej pracy zostaną wybrani tylko nasi najlepsi ludzie.

– Ale ja nie chcę mieć ochrony! – wkurzyła się Gal. – Wystarczy, że czasem Tiziano wysyła z nami na zakupy tego swojego goryla! Wtedy wszyscy w galerii wszyscy się na nas dziwnie patrzą! Nienawidzę tego!

– Przykro mi, ale to niestety konieczne. Jutro rano ma się tu stawić kilku kandydatów. Wybierzemy czterech ochroniarzy. Jednego dla panny Galeny, kolejnego dla pani Sorrentino i dwóch do osobistej ochrony nowego podszefa, w czasie gdy będzie zajęty przenoszeniem swojej siedziby do Jersey – tłumaczył im spokojnie Pozzi, jednocześnie biorąc sobie dokładkę sałatki.

– A Maia nie musi mieć ochrony? Przecież to ona wychodzi za mąż za syna innego podszefa! – Zirytowała się młodsza z sióstr.

– Do czasu ślubu i ewentualnej zmiany decyzji męża panny Sorrentino w tej sprawie, to ja dostałem za zadanie osobiście zająć się jej ochroną – Ilario uśmiechnął się do niej uprzejmie.

– Nie żartuj! – Maia nie powstrzymała wybuchu oburzenia. – Tiziano nie może na poważnie oczekiwać, że będziesz za mną chodził przez następne pół roku! To jakiś absurd! Zapewne masz swoje życie w Nowym Jorku, a nie wiadomo jeszcze dokładnie kiedy my się tam przeprowadzimy...

– Dom w New Jersey już czeka – odpowiedział jej ojciec. – Mamy miesiąc na zamknięcie wszystkich swoich spraw i przeniesienie. Na razie będziesz mogła zostać z nami i dopiero po ślubie zamieszkasz w domu męża.

– Miesiąc? To dość szybko – Gabrielle wyglądała na szczerze zmartwioną. – A co z moimi piekarniami?

– Nadal będziesz je nadzorowała, tylko rzadziej w nich osobiście bywała – Andrea uśmiechnął się pocieszająco do żony.

– To i tak głupota, oczekiwać, że będziesz za mną chodził przez kilka kolejnych miesięcy! – kłóciła się dalej Maia, mając nadzieję, że Ilario w końcu się z nią zgodzi i przemówi Tiziano do rozsądku w tej sprawie.

– Nie będę pilnował panienki przez całą dobę. W domu będzie zewnętrzna ochrona, a w czasie weekendów będę mógł poprosić o zmiennika. Naprawdę mi to nie przeszkadza i z przyjemnością podjąłem się tego zadania – Pozzi uśmiechnął się do niej uspokajająco.

– I tak zamierzam omówić to z Tizianem – upierała się. – Wiem, że nowe stanowisko taty jest ważne, ale nie musimy od razu popadać w taką paranoję!

– Nie sądzę, by cokolwiek mogło zmienić tę decyzję – Ilario wzruszył nonszalancko ramionami. – Wspaniała kolacja pani Sorrentino. Smakuje prawie tak samo, jak u mojej mamy.

– Bardzo się cieszę – Gabrielle obdarzyła mężczyznę ciepłym uśmiechem, a Maia zdusiła w sobie sarkastyczny komentarz. Wyglądało na to, że Pozzi zostanie z nimi na dłużej, a jej rodzinie chyba ten stan nie będzie specjalnie przeszkadzał.

– Wiadomo już kiedy oficjalnie ogłoszą to, że jesteś nowym podszefem? – interesowała się Galena.

– Don Maranzano ma zamiar przekazać tę informację na przyjęciu urodzinowym pani Nicoletti, jako że będą tam wtedy obecni wszyscy najbardziej zainteresowani tematem – odpowiedział zdawkowo Andrea.

Maia, jej matka i jej siostra szybko wymieniły znaczące spojrzenia. Dla wszystkich było jasne, że Adrienne będzie wściekła z powodu tego, że w dniu jej święta, choć na chwilę zostanie odwrócona od niej cała uwaga, którą tak bardzo kochała.

<><><>

Maia od razu po kolacji zadzwoniła do narzeczonego i próbowała go przekonać do zmiany zdania. Tiziano skomentował tylko, że to dla jej dobra i cieszy się, że to zaufany człowiek jego kuzyna miał ją mieć od teraz na oku. Maia długo jeszcze wściekała się o tę decyzję, ale kolejne dni i stała obecność Ilaria gdzieś w pobliżu w końcu ostudziła jej nadzieję, na jakiekolwiek zmiany w tym temacie.

W kolejnych dniach Tizio również jej nie odwiedzał – wciąż tłumacząc się nawałem pracy. Za to strumień drogich prezentów od niego napływał nieprzerwanie każdego dnia. Maia starała się nie mieć do niego pretensji o brak randek, rozumiejąc jak bardzo musiało mu zależeć na zrobieniu dobrego wrażenia przed jego kuzynem. Ona sama również była dość zajęła przenoszeniem swoich dokumentów na nową uczelnię, pomocą mamie w organizacji przeprowadzki oraz pogłębianiem swojej wiedzy o strukturach i zasadach panujących w Familgi. Skoro jej ojciec miał zostać teraz podszefem, a wychodziło na to, że ona i Tiziano zaraz po ślubie planowali przeprowadzić się do Nowego Jorku, to wolała być przygotowana na wszystko, co mogło ją tam spotkać.

Trochę dziwnie czuła się z tym, iż nie widziała ukochanego przez całe dwa tygodnie, jakie dzieliły ich od dnia przyjęcia zorganizowanego na cześć trzydziestych piątych urodzin jego macochy. Oczywiście na sali był absolutny zakaz umieszczania gdziekolwiek cyfr informujących o tym ile lat skończyła w tym dniu Adrienne. Maia starała się nie być urażona tym, że Tiziano nie pofatygował się nawet, by po nią przyjechać. Zrehabilitował się jednak trochę wysyłając po nią, Galenę i jej rodziców luksusową limuzynę.

Restauracja, w której odbywały się urodziny była oczywiście z najwyższej półki. Adrienne od zawsze gustowała tylko w tym co najlepsze, a małżeństwo z o dwadzieścia pięć lat starszym Gianlucą Nicolettim mogło jej to zapewnić. Gdy podjechali pod główne wejście, Maia z ulgą przyjęła, że Tiziano już tam na nich czekał. Wreszcie będzie mogła go zobaczyć. Ilario jako pierwszy opuścił samochód i stanął zaraz obok Tizia, czujnie rozglądając się dookoła.

– Dobry wieczór! – przywitał wszystkich wesoło Nicoletti, a jego błyszczący wzrok z uznaniem spoczął na Mai ubranej w długą, srebrną, satynową suknię. – Wyglądasz olśniewająco moja cudowna sarenko! – zachwycił się, podając Mai dłoń i pomagając jej wysiąść z pojazdu.

– Dziękuję – odpowiedziała lekko zarumieniona i szczęśliwa, że znów go widzi.

Tiziano nie zważając na innych pojawiających się przed restauracją gości, a także rodziców Mai, porwał ją w ramiona i wycisnął na jej ustach mocny, wręcz nieco brutalny pocałunek. Tym, co od razu ją zaniepokoiło był fakt, iż wyczuła w jego oddechu mocny zapach whisky. Czyżby zdążył już wypić jakiegoś drinka przed rozpoczęciem przyjęcia? To było dość do niego niepodobne...

– Lepiej wejdźmy do środka – zarządził oschle Ilario, przerywając im tę intymną chwilę. – Tak będzie bezpieczniej.

– Chodź kochanie, potem znajdziemy gdzieś sobie jakiś kącik na chwilę sam na sam – Tiziano mocno objął ją w talii i wprowadził do środka, a Maia nie mogła się pozbyć przeczucia, że dziś może wydarzyć się coś naprawdę złego. Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że te złe przewidywania wcale się nie spełnią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz