Draco mocno trzymał jej ramię i prowadził ją po niekończącym się labiryncie schodów i korytarzy. Powoli zaczynała się dziwić jak może poruszać się tu bez mapy. Wreszcie jednak zatrzymali się przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Draco puścił jej ramię i zapukał w drzwi, a po chwili przejście się otworzyło. Weszli do jakiegoś niewielkiego pokoju, w którym siedział młody strażnik. Na ich widok zerwał się na równe nogi i ukłonił nisko.
– Witam, generale Malfoy – wyszeptał z nosem skierowanym w podłogę.
– Koń gotowy? - zapytał z wyższością blondyn.
– Oczywiście, pana mugolski parobek go przygotował...
– Mugolski parobek? - wyszeptała zdziwiona Hermiona.
– Milcz, niewolnico! - syknął na nią Draco, a strażnik spojrzał na nią ciekawie.
Hermiona szybko pokornie opuściła głowę, wiedziała, że blondyn nic jej za to nie zrobi, ale przecież nie powinni wzbudzać plotek i podejrzeń. Wszyscy mieli brać go za chorego sadystę, więc ona musiała wyglądać jakby się go naprawdę bała. Malfoy złapał za pióro i zaznaczył coś w wielkiej księdze leżącej na drewnianym stoliku - oprócz jednego krzesła był on jedynym meblem w tym ponurym pokoiku.
– Słyszałem, że sir Lestrange proponował panu za nią swojego Xandora – strażnik wskazał na Hermionę.
– Marna to dla mnie wymiana, niewolnica za konia. Jedynie stary Rast mógł wymyślić coś tak głupiego – Draco westchnął, jakby ta rozmowa wyraźnie go nudziła.
– Xandor jest przecież championem...
– Poprawka, Serwey, on nim był. Idziemy, niewolnico! - warknął na nią, a Hermiona niezwłocznie do niego podeszła.
Draco znów złapał jej ramię i pociągnął ją w stronę kolejnych drzwi. Dziewczyna bardzo się zdziwiła, gdy je otworzył i okazało się, że znajdują się w stajni... W boksach stały konie różnej maści i rasy. Wszystkie wyglądały imponująco... i strasznie. Hermiona bała się koni od dziecka. Niepewnie rozglądała się dookoła, reagując nerwowym podskokiem na każdy odgłos prychnięcia. Kątem oka zauważyła, że Malfoya najwyraźniej śmieszy jej reakcja. Przeszli przez prawie całą stajnię, zatrzymując się przed jednym z ostatnich boksów. Stał w nim wielki, czarny koń, który zarżał radośnie na widok Dracona. Blondyn puścił jej ramię i podszedł do zwierzęcia, by pogłaskać go po potężnym pysku.
– Jak tam Er, gotów na przejażdżkę? - zapytał łagodnie, a Hermiona miała wrażenie, że koń doskonale go rozumie – Chodź bliżej, Granger, on nic ci nie zrobi – zachęcił ją, choć widział, jaka jest przestraszona.
– Ja nie... nie... - próbowała wyjąkać.
– No chodź. Erydan jest bardzo łagodny, jeśli się go nie wkurzy - zaśmiał się lekko pod nosem i złapał za jej dłoń.
Jego chłodne palce poprowadziły jej rękę bliżej pyska Erydana, a koń stał spokojnie, jakby wiedząc, że ona się go boi. Hermiona westchnęła cicho, gdy jej dłoń zetknęła się z czarną jak smoła sierścią zwierzęcia. Nigdy nie sądziła, że może być tak niesamowicie przyjemna w dotyku. Ręka blondyna wciąż przykrywała jej, znacznie mniejszą, i razem głaskali Erydana po pysku i po szyi, a koń cichutko rżał, najwyraźniej zadowolony. Draco stał zaraz za nią, tak blisko, że praktycznie opierała się o jego tors. Poza zapachem świeżego siana wyraźnie czuła też zapach jego wody kolońskiej, ciepło jego ciała... Stwierdziła, że musi się od niego odsunąć, bo te doznania są dla niej zbyt silne. Cofnęła rękę i odeszła na bok.
– Jest wspaniały – mruknęła z uznaniem.
– Prawda? To rasowy ogier, dostałem go na szesnaste urodziny - o mały włos nie zakrztusiła się własną śliną patrząc na minę blondyna w tej chwili. Pierwszy raz bowiem widziała coś takiego na jego twarzy. To było coś jak... czułość.
– Masz, Granger, potrzymaj róże – Draco podał jej bukiet.
Wzięła go ostrożnie, bojąc się, czy nie skaleczy się kolcami, wciąż zastanawiając się, po co mu te kwiaty. Malfoy w tym czasie otwierał boks, by wyprowadzić konia. Hermiona zauważyła, że jest on już osiodłany... pewnie mugolski parobek o to zadbał. Obiecała sobie, że jeśli będzie okazja, to zapyta go o kwestię mugoli. Nie miała pojęcia, że niemagiczni ludzie w ogóle przebywają w Umbra Walpurgis.
– Taki widok jeszcze przed lunchem, ale ze mnie cholerny szczęściarz – Hermiona podskoczyła lekko, słysząc za swoimi plecami rozbawiony głos.
Odwróciła się i natrafiła prosto na cudowny błękit oczu Daniela Lestrenge'a.
– Cześć ślicznotko, gdzie się wybierasz? - zagadał do niej.
– Eee ja... - Hermiona niepewnie spojrzała na Dracona, który właśnie do nich podszedł.
– Orion, później możesz ją bajerować,teraz nam się spieszy. – blondyn wyglądał na zniecierpliwionego.
– Gdzie jedziecie, Smoku? - zapytał Daniel, wciąż gapiąc się na Hermionę.
– Na wycieczkę krajoznawczą – burknął Draco ponuro.
– Jak możesz, to nie pozdrawiaj ode mnie Demonicznej Ciotki. Wcale nie tęsknię – ku zdziwieniu Hermiony, Orion wybuchnął śmiechem.
Draco również uśmiechnął się pod nosem, ale raczej cierpko.
– Taa, chyba nikt za nią nie tęskni. Dobra, wskakuj, Granger – i, nim Hermiona zdążyła chociaż pisnąć, Draco złapał ją w pasie i pomógł jej wsiąść na wielkiego konia. Erydan stał spokojnie, za co w tym momencie była mu bardzo wdzięczna. Czuła, jak przerażenie powoli mija, mimo to mocno złapała się końskiej grzywy tak, by nie spaść.
– Miło cię było znów spotkać, Hermiono, mam nadzieję, że wkrótce znów będę miał tę przyjemność. – Daniel mrugnął do niej zalotnie i uśmiechnął się w taki sposób, ze nie mogła odpowiedzieć inaczej niż uśmiechem.
Draco prychnął pod nosem i sam bez problemów skoczył na konia, usadawiając się zaraz za nią. Hermiona wzdrygnęła się lekko, czując, że on znów jest tak blisko niej. Blondyn objął ją ramionami, sięgając po wodze, które leżały tuż przed nią. Czuła na swoim uchu jego oddech, a w duchu cicho dziękowała, że nie widzi jej twarzy, bowiem jego bliskość wywołała na niej ogniste rumieńce.
Erydan skierował się w stronę wyjścia ze stajni, a ona cieszyła się, że choć na trochę będzie mogła wyjść na świeże powietrze. Zmrużyła oczy, bo choć słońce nie było bardzo mocne, to nie były one przygotowane na taką jasność. Wewnątrz twierdzy bowiem zawsze panował ten złowrogi półmrok.
Draco gwizdnął cicho, a koń ruszył z kopyta po drewnianej kładce. Hermiona przymknęła oczy i mocniej wtuliła się w tors blondyna, gdyż pęd powietrza był niesamowicie silny.
– Nie bój się... - usłyszała szept przy swoim uchu.
W odpowiedzi skinęła tylko głową, choć przerażenie ścinało jej wnętrzności. Koń był wielki i galopował z olbrzymią szybkością. Jedną dłonią desperacko trzymała grzywę Erydana, a w drugiej ściskała bukiet białych róż, usiłując nie połamać ich łodyg przez kurczowo zaciśniętą dłoń. Naprawdę nie przepadała za konną jazdą, choć ufała Malfoyowi, że nic jej się nie stanie.
⚡⚡⚡
Pogoda była pochmurna, ale przynajmniej nie padał deszcz, wiał dość przenikliwy wiatr, który wciąż rozwiewał ich peleryny, gdy stanęli na szczycie jakiegoś skalistego klifu. Ocean przecinały ogromne fale, a jego ogrom był porażający. Hermiona uważnie rozejrzała się dookoła. Więc jednak byli na wyspie!
– Oto Cień Śmierci w swej okazałości. – znów usłyszała ten aksamitny głos.
Spojrzała na ogromną twierdzę i zamarła z wrażenia. Umbra Walpurgis była wielkim, ponurym zamczyskiem jak z horroru. Zamek księcia Draculi w Transylwanii nie budził nawet w połowie takiej grozy. Ta wielka twierdza była jak wizytówka zła i cierpienia, jednocześnie jej wielkość i majestat budziły prawdziwy podziw i szacunek. Hermiona przyglądała się strzelistym wieżom – podobnym do tych w Hogwarcie. Tęskniła bardzo za swoją starą szkołą. Nagle spostrzegła jakąś postać w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży. Niemal od razu rozpoznała tę burzę miedziano rudych włosów! Ginny!
Wiedziała jednak, że nie ma sensu jej wołać, gdyż przyjaciółka albo nie usłyszy, albo będzie miała kłopoty jeśli odpowie. Ona zresztą też mogła je mieć, za taki pokaz nieposłuszeństwa względem swojego pana.
– Ginny... - szepnęła, czując, jak do jej oczu napływają łzy.
Tak bardzo tęskniła za swoją przyjaciółką, ich relacjami, jej uśmiechem, tą pozytywną energią do działania.
– To komnaty Lorda. Niektórzy cicho żartują sobie, że chciał kiedyś być gryfonem, skoro zamieszkał w najwyższej wieży. – zaśmiał się cicho Draco.
– Skąd wiesz, że mieszkaliśmy w wieży? - zapytała go, również się uśmiechając.
W tym samym czasie Draco powoli skierował konia do zejścia z klifu i na ścieżkę prowadzącą pomiędzy ponurymi drzewami.
– Nie tylko Potter i Weasley potrafili wleźć do salonu Ślizgonów! My też potrafiliśmy załatwić eliksir wielosokowy, przejść przez portret Grubej Damy i zabawić się z Gryfiakami.
– Naprawdę to zrobiłeś? - zawołała zdziwiona.
– Nie będę ci zdradzał wszystkich swoich sekretów, Granger – zaśmiał się pod nosem, znów cicho gwiżdżąc, by jego koń przyśpieszył.
Jadąc przez kilka minut Hermiona musiała przyznać, że cała ta wyspa jest strasznie ponura. Roślinność prawie tu nie istniała, a w koronach spróchniałych drzew zamiast nadmorskich ptaków siedziały czarne kruki i nietoperze...
⚡⚡⚡
Wyjechali na kolejne urwisko, o dziwo, otoczone starym, zardzewiałym płotem. Tu o wiele silniej wiało i słychać było szum fal. Draco zeskoczył z konia, ale gdy Hermiona chciała zejść tuż za nim, powstrzymał ją gestem i chwycił za wodzę. Poprowadził Erydana do jednego z metalowych pachołków w płocie i przywiązał konia do niego. Dopiero później złapał ją w pasie i pomógł jej zsiąść z wierzchowca. Przez chwilę ich ciała znów się ze sobą zetknęły, a Hermiona poczuła, że znów zaczyna się rumienić.
– Zmarzłaś? - zapytał Draco, przykładając dłoń do jej policzka, a ona szybko opuściła głowę.
Po porostu nie mogła wytrzymać spojrzenia tych przenikliwych oczu.
– W porządku – burknęła pod nosem, gdy wreszcie zabrał palce z jej twarzy.
Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że bawi go jej zawstydzenie. Złapał ją za rękę i poprowadził przez gąszcze starych, wysuszonych krzaków, a jej oczom ukazały się rzędy kamiennych płyt. Groby. Draco poprowadził ją dalej, na niewielkie wzniesienie przy samym końcu tego ponurego cmentarzyska. Stały tam dwa nagrobki. Jeden z czarnego granitu, a drugi z białego marmuru...
⚡⚡⚡
Porywisty wiatr rozwiewał włosy siedzącego na trawie mężczyzny. Pomimo chłodu nie miał on jednak zamiaru ubrać peleryny, która leżała tuż obok. Gorąca krew buzowała mu w żyłach tak bardzo, że praktycznie nie czuł zimna.
– Dobrze być w domu - zwrócił się do niego jego czarnowłosy przyjaciel, siadając tuż obok i wdychając zapach jesiennego powietrza.
– To już nie dom, już nie... - westchnął smutno Ron.
– Dlaczego tak mówisz?
– Mój dom jest tam, gdzie serce, a serce jest z nią... z Hermioną.
Harry spojrzał na niego z prawdziwym współczuciem. Doskonale rozumiał jego emocje. Sam czuł to samo. Wielką, czarną dziurę wypaloną przez sam środek serca.
– Słyszałeś profesora. Nic im nie jest, obie są bezpieczne... Mamy się nie martwić.
– Nie martwić? Nie martwić? - zdenerwował się Ron.
– Posłuchaj! Wiem, że jest fatalnie! Wiem, że nie tego oczekiwałeś, gdy nasza misja się udała i z radością wracaliśmy do Białego Feniksa, ale nic nie możemy zrobić...
– Nic nie możemy zrobić – powtórzył po nim Ron, smętnie zwieszając głowę.
– Myślisz, że ja się nie boję? Ron, mój największy wróg przetrzymuje moją ukochaną... jestem tym przerażony...
– A mój największy wróg, przetrzymuje moją! Voldemort to stary, obrzydliwy potwór i Ginny pewnie się nim brzydzi, ale Malfoy to parszywa gnida! Ulizany, tleniony goguś, który myśli, że wszystko mu wolno! Skrzywdzi Hermionę... wiem, że tak – W oczach Rudzielca błysnęły łzy.
– Musimy zaufać Dumbledore'owi, Ron, nie mamy innego wyjścia – Harry poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Gdyby było inne wyjście, już byłbym w drodze po nią. Świadomość, że wpadła w łapy tej Fretki jest gorsza od prawdziwego crucio.
– Malfoy wie, co mu grozi, jeśli jej coś zrobi...
– Malfoy ma w dupie wszelkie zasady, wcale się nie zmienił i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej! To wstrętny śmieć i tyle!
– Musimy być dobrej myśli, Ron. Twoja matka i matka Hermiony nas teraz potrzebują. Odwagi, przyjacielu... - Harry po raz ostatni spojrzał na kumpla i ruszył z powrotem w stronę Białego Feniksa.
Ron otworzył dłoń, którą od kilku godzin kurczowo ściskał. Spojrzał na niewielki, złoty pierścionek z maleńkim brylantem. Chciał się jej oświadczyć, pokazać, że chce spędzić z nią resztę swojego życia, że po wojnie zostaną już na zawsze razem... Miał nadzieję, że jeśli przeżyje, to będzie im to dane. Schował pierścionek do kieszonki swojej koszuli. Jeszcze będzie okazja jej go wręczyć. Z daleka widział, że zbliża się do niego Padma Patil. Wyprostował się i wygładził rozmierzwione przez wiatr włosy. Rozpacz, rozpaczą, ale przecież jakoś trzeba się prezentować w damskim towarzystwie.
i zawsze na końcu tego rozdziału normalnie padam na twarz.xD
OdpowiedzUsuńRon, biedny Ron, przyszłość jest niepewna, w szczególności jego miłosna droga...
OdpowiedzUsuńJejku... Jest pięknie i przerażająco... Idealnie. <3
OdpowiedzUsuńGarielka
Kocham to opowiadanie !!
OdpowiedzUsuńZawsze nie lubiłam Rona, uwielbiam kiedy w opowiadaniu jest przedstawiany jako prostak 😅
OdpowiedzUsuń