wtorek, 21 października 2025

HARDOŚĆ - Faza 2 - Tylko prawda



POV Hermiony

Patrzyła na niego, nie do końca dowierzając w to co widzi. Czy naprawdę jej przyjaciel stał teraz tuż przed nią? Był tak samo wysoki, choć o wiele szczuplejszy niż zapamiętała. Uśmiechał się do niej nieco niepewnie.

- Co ty tu robisz? - zapytała, rzucając się do przodu i obejmując go ramionami. - Czy oni też cię porwali? Jesteś tu zakładnikiem?

- Witaj Hermiona - powiedział spokojnie, powoli wyplątując się z jej uścisku. - Pozwolisz, że usiądziemy nim wszystko ci opowiem? - zaproponował wskazując jej stare krzesło, do którego była wcześniej przywiązana, a samemu wyjmując różdżkę, by przywołać dla siebie kolejne.

- Naprawdę nie wierzę, że cię tu spotkałam! - Hermiona ledwo powstrzymała się przed przetarciem oczu. - Przez cały czas byłam przekonana, że jesteś znanym magicznym botanikiem w Kanadzie!

- W Kanadzie? - Neville roześmiał się głośno. - Nie mogli w swoich bajkach wysłać mnie do cieplejszego miejsca? W Kanadzie nie ma zbyt wielu udanych magicznych hodowli roślin.

- W bajkach? - powtórzyła głucho. Co Neville miał przez to na myśli?

- Nigdy nie byłem w Kanadzie, Hermiono - wyjaśnił spokojnie. - Nie wysyłałem ci też żadnych listów czy kartek, jeśli przez ostatnie lata jakiekolwiek ode mnie dostałaś.

- O czym ty mówisz Nev? Jeszcze dziś usłyszałam, że przysłałeś mi wspaniały prezent ślubny! - Hermiona poczuła, jak z emocji drżą jej ręce. Dlaczego ktoś miałby okłamywać ją na temat prawdziwego miejsca pobytu Neville'a?

- Niestety nie byłby ode mnie - Longbottom skrzywił się pod nosem. - W zasadzie naprawdę nie wiem, dlaczego dotychczas nie okłamali cię, że umarłem. Podejrzewam, że obawiali się, że możesz zacząć zadawać zbyt wiele pytań. Myślę jednak, że jeśli naciskałabyś bardziej na nasze spotkanie, wkrótce poinformowaliby cię o mojej nagłej śmierci w jakimś tragicznym wypadku, takim jak uduszenie przez Diabelskie Sidła, albo pożarcie przez Jadowitą Tentakulę.

Hermiona czuła, jak wiruje jej w głowie.

- Mówiąc o "nich" masz na myśli...? - zapytała cicho.

Neville spojrzał na nią z troską i współczuciem, po czym powoli ujął jej dłoń i pogładził jej wierzch kciukiem.

- Nie musisz mi uwierzyć, choć przysięgam, że powiem ci tylko prawdę. Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy jako przyjaciele i chcę żebyś wiedziała, że to się nigdy dla mnie nie zmieniło - Neville puścił jej rękę, wyprostował się i wziął głęboki oddech.

Hermiona przyglądała mu się uważnie, szukając w nim jakichkolwiek oznak działania na niego eliksiru lub zaklęcia, lecz na razie niczego podobnego nie zauważyła.

- Gdy Kingsley Shacklebolt był jeszcze tymczasowym Ministrem Magii, przeprowadzono pierwsze procesy byłych popleczników Voldemorta. Na jednym z ostatnich zwołanych spotkań Zakonu Feniksa, Alastor Moody powiedział nam, że nie zgadza się na to, by Śmierciożercom ich zbrodnie uchodziły na sucho i że koniecznie musimy coś z tym zrobić. Uważał, że wyroki Wizengamotu są zbyt niskie, a Kingsley jako nowy przywódca nie wywiera na sąd odpowiedniego nacisku, by skazywano więcej osób na Pocałunek Dementora.

- Chyba nie było mnie wtedy na tym spotkaniu... - zauważyła skonsternowana.

- Nie, byliśmy tam tylko ja, Ron, Harry i Percy Weasley. Ty i inni członkowie zakonu zdążyliście już wyjść z sali konferencyjnej ministerstwa i pójść na lunch.

- Mów dalej - poprosiła.

- Moody długo pieklił się nad tym, że takie rodziny jak Selwynowie czy Malfoyowie wywinęli się od odpowiedzialności. Ron się z nim zgodził, a później jego brat - Percy, zaproponował by w ramach wyroków założyć monitoring na różdżki były Śmierciożerców - nawet jeśli Wizengamot ich uniewinnił. I to był początek wszystkiego...

Hermiona przełknęła nerwowo. Pamiętała jaki szok wywołało w niej to, że Harry i Percy wystąpili przed Wizengamotem z orędziem o powołanie specjalniej Komisji, która miałaby za zadanie monitorować rodziny czystej krwi, tak by upewnić się, że nie są dłużej zagrożeniem dla bezpieczeństwa magicznego świata.

- Może nawet na początku miało to sens - zauważył Neville. - Takie rodziny jak Goyle czy Yaxley faktycznie posiadały w swoich domach artefakty groźne dla mugolsko urodzonych czarownic i czarodziejów. To dlatego pomysł na działania Komisji Rejestracji Osób Czystej Krwi szybko zyskał ogólne poparcie społeczne.

- Pamiętam - Hermiona nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Wspominanie tego wszystkiego nie było zbyt przyjemne. Pamiętała, jak wtedy buntowała się przed tym by sięgać po metody klasyfikacji czarownic i czarodziejów rodem z pomysłów Umbridge. Jednak wszyscy uważali, że to konieczne, podkreślając że jako mugolaczka powinna walczyć o prawa ludzi takich jak ona.

- Nie wiem kiedy to zmieniło się w spisek mający na celu wyeliminowanie rodzin czystej krwi z naszego świata - Nev skrzywił się ponuro. - Z tego, co udało mi się dowiedzieć później, to Narcyza Malfoy była ich pierwszą ofiarą. Prawdopodobnie to sam Moody ją zabił. Była jedną z pierwszych osób wezwanych na przesłuchanie, bowiem jakimś dziwnym trafem sklasyfikowano ją pod nazwiskiem Black...

- Co ty opowiadasz Neville? Narcyza Malfoy umarła z powodu klątwy krwi! Sama zatwierdzałam raport uzdrowiciela ze świętego Munga na ten temat! - zawołała.

- I było w nim zapisane, że zasłabła w Ministerstwie Magii w czasie wizyty przed komisją, a później nie wybudziła się przez tydzień ze śpiączki zanim umarła, prawda? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy.

Hermiona poczuła zimny dreszcz, przebiegający jej po krzyżu.

- To nie było nic dziwnego, że to stres aktywował tę klątwę...

- A czy nie dziwne było to, że jej synowi odmówiono odwiedzin w szpitalu? Albo, że gdy Lucjusz Malfoy zaczął dopytywać w ministerstwie o to, co naprawdę się stało, nagle sam zginął przez avadę rzuconą na niego przez jakiegoś nigdy nieodnalezionego szaleńca?

- Lucjusz był byłym Śmierciożercą. Nikogo nie dziwiło, że ktoś poszukiwał na nim zemsty, gdy Wizengamot skazał go jedynie na grzywnę i kontrolę różdżki - wymamrotała, czując jak zaczyna coraz mocniej się pocić.

- Zapewne ten raport również zatwierdzałaś - Neville posłał jej cierpkie spojrzenie. - I nie zdziwiło cię, że zaatakowano go w biały dzień, a na ulicy przypadkiem nie było ani jednego świadka tego zdarzenia?

- Wszystko opierało się na raportach aurorów. Przecież sam byłeś wtedy jednym z nich. Powiedziałbyś mi gdybyś miał wątpliwości co do tej sprawy, mam rację? - naciskała.

- Tak - Neville potwierdził. - Ale podobnie jak ty, sądziłem że mamy do czynienia ze zwykłą zemstą jakiegoś psychopaty. Nie przypuszczałem, co tak naprawdę może się za tym kryć.

- Nie ma żadnych dowodów...

- Nie, nie ma - przyznał. - Ale mamy dowody na wiele innych rzeczy, takie jak brak obozów tymczasowych, w których miały być przetrzymywane rodziny czystej krwi, które odmówiły rejestracji swoich różdżek oraz brak domów opieki dla dzieci z takich rodzin. Te miejsca nie istnieją i nigdy ich nie stworzono. Ministerstwo cały czas wszystkich na ten temat okłamuje - dodał z mocą.

- Nie - Hermiona przecząco pokręciła głową. - Nie uwierzę w coś takiego! Są przecież dokumenty z tych placówek, a budżet ministerstwa je finansuje. Widziałam zdjęcia i czytałam w gazetach wywiady z ludźmi, którzy tam pracują...

- Są podstawieni. A pieniądze zgarnia ktoś ze szczytu władz. Zapewne Potter albo któryś z Weasleyów - Longbottom wymówił oba te nazwiska z nieskrywaną pogardą.

- Nie wiem co oni ci zrobili - Hermiona wskazała wymownie dłonią na drzwi. - Ale pomożemy ci Neville! Jeśli tylko damy radę obydwoje stąd uciec, przysięgam, że znajdę sposób by...

- Wielokrotnie zastanawiałem się czy Ron nie faszeruje cię jakimś eliksirem uległości, albo nie trzyma przypadkiem pod zaklęciem - Neville skrzywił się lekko. - Ale chyba jednak wystarczyło by przez lata zgrabnie poddał cię praniu mózgu, byś straciła cały swój instynkt i spostrzegawczość i żyła wygodnie w tej ułudzie, która dla ciebie stworzyli. Ty - kiedyś najjaśniejsza czarownica swojego pokolenia...

Chciała w odpowiedzi rzucić mu jakąś ciętą ripostę, ale coś mocno ścisnęło ją w gardle. Czy nie raz i nie dwa zastanawiała się nad tym, dlaczego Harry i Ron podejmują wszelkie decyzje bez niej, a ją traktują trochę jak maszynkę do składania podpisów pod wygodnymi dla nich dekretami? Czy przez lata nie zauważyła dystansu jaki pojawił się między ich trójką, który próbowali maskować kolacjami w eleganckich miejscach i drogimi prezentami? Ron - kiedyś skromny i bezpośredni chłopak, zmienił się w obytego światowca, który z każdym znalazł wspólny temat i lekką ręką trwonił galeony na swoje liczne zachcianki. Hermiona wiedziała, że doskonale zarabiał na swoim podwójnym stanowisku, ale nawet ją czasem nachodziły wątpliwości, czy jej narzeczony aby na pewno pozyskuje swoje dochody tylko z legalnych źródeł, skoro zawsze miał do wydania tyle złota...

- Opowiedz mi swoją historię dalej - poprosiła cicho, przekonana że musi poznać całą wersję Nevilla, by wiedzieć co tak naprawdę ma o tym myśleć.

- Pierwsze miesiące działania Komisji przebiegały gładko, choć według oficjalnych raportów większość rodzin czystej krwi odmawiała współpracy i za to podobno zamykano ich w obozach tymczasowych - Neville parsknął pogardliwie. - Jednak problemem okazało się przejmowanie ich majątków. Ministerstwo nie mogło tego zrobić, jeśli gdzieś żyli krewni uwzględnieni w prawie dziedziczenia.

- Ale majątki nie miały być im odbierane, tylko zamrażane...

- Przestań Hermiono - poprosił cierpko. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że uwierzyłaś że Weasleyowie wzbogacili się tak bardzo na stanowisku doradczym Arthura lub charytatywnej działalności Molly? Dostali gratyfikacje za medale przyznane im po wojnie, ale to była tylko kropla w morzu tego, z czego zaczęli korzystać wkrótce po rozpoczęciu działania Komisji.

Hermiona przełknęła, ale twarda gula która pojawiła się w jej gardle nie zniknęła. To prawda, że czasem zastanawiała się skąd u Weasleyów wzięło się nagle tyle galeonów, no i dziwiła się temu jak bardzo pokochali oni swoje bogactwo i sławę. Pamiętała, że nawet raz zapytała o to Rona, ale odpowiedział jej tylko, że jego rodzicom płacono za liczne wywiady dla prasy, a poza tym on i reszta rodzeństwa również im finansowo pomagali.

- Kontynuuj - poprosiła.

- Oczywiście Harry i jego ludzie zadbali o to, by nie dotykać rodzin z nim zaprzyjaźnionych, takich jak Abottowie lub Olivanderowie. Jednak przez jakieś przeoczenie, komisja wezwała do siebie mojego wuja Algiego i jego żonę Enid. Nigdy nie wrócili do domu - Neville westchnął ciężko i przetarł palcami załzawione oczy.

- Nev... - Hermiona sama poczuła pieczenie pod powiekami.

- Ja i moja babcia próbowaliśmy się dowiedzieć, co się stało. Poszedłem do Harry'ego i Rona, proszą ich o pomoc. Zapewnili mnie, że zaszło nieporozumienie i wuj oraz ciotka wkrótce zostaną uwolnieni z obozu tymczasowego. Kilka dni później, przysłali nam ich akty zgonu, tłumacząc że w czasie tygodniowego pobytu tam zapadli na Smoczą Ospę i obydwoje umarli.

- To niemożliwe! Przecież... - Hermiona zaczęła się jąkać.

- Moja babcia żądała wyjaśnień. Codziennie odwiedzała ministerstwo, domagając się widzenia z Harrym i odpowiedzi na pytania o to, co tak naprawdę stało się z naszymi bliskimi. Wkrótce potem jakimś cudem znalazła się w Świętym Mungu akurat w dniu zamachu na niego Kryształowych Węży.

- Słyszałam o tym - przyznała Hermiona, wycierając z policzka pierwszą łzę. - Wysłałam ci kondolencje, bo nie mogłam się dowiedzieć gdzie cię znaleźć... A potem Ron powiedział mi, że z rozpaczy postanowiłeś wyjechać z kraju, ale zostawiłeś mi krótki list z pożegnaniem.

Neville roześmiał się gorzko i ukrył twarz w dłoniach.

- Babcia była okazem zdrowia. Nie miała czego szukać w szpitalu. Nie znalazła się tam dobrowolnie, a to oznaczało że i ten zamach nie był przypadkiem. Gdy to zrozumiałem, chciałem pójść do ministerstwa i samodzielnie zabić Harry'ego. Jednak na szczęście na mojej drodze pojawił się ktoś, kto odwiódł mnie od tego pomysłu, a potem pomógł się dostać tutaj. Gdybym tam został i zaczął zadawać kolejne pytania, zapewne wkrótce podzieliłbym los babci...

Hermiona objęła się ramionami, czując jak cała drży. Czy to mogła być prawda? Czy naprawdę wszystkie bliskie jej osoby, mogły być tak strasznie zepsute, złe i okrutne tuż obok niej, w czasie gdy ona nie miała o tym zielonego pojęcia?

- Oni nie wiedzą, że tu jestem - przyznał Nev. - Zapewne sądzą, że uciekłem gdzieś na drugi koniec świata i trzymam się z daleka. Wiem, że próbowali mnie szukać - wysłali za mną wyszkolony szwadron najemników. Nie mam pojęcia czy mieli rozkaz, by tylko mnie znaleźć czy od razu zabić, ale wiem na pewno że to Harry im zapłacił.

- Ron i Harry wciąż mówią, że mają szpiegów w tym obozie i że wkrótce go rozbiją - przyznała.

- Mamy pewność, że pozbyliśmy się stąd wszystkich zdrajców, bo od roku nie noszę zaklęcia maskującego i nikt nadal o mnie nie doniósł - Neville uśmiechnął się krzywo. - Jednak jestem tu rozpoznawany jako Frank Shortstick. Tylko nieliczni znają moje prawdziwe nazwisko...

- I Malfoy przyjął cię do swoich szeregów ot tak, nie bojąc się że jesteś szpiegiem? - zdziwiła się.

- Tak. Nie mówię, że od początku zdobyłem jego zaufanie, a on od razu w pełni zasłużył na moje. Jednak przez lata udowodniłem mu swoją lojalność. Draco jest moim przyjacielem i obydwaj wiemy, że możemy polegać na sobie bezgranicznie, bo przeszliśmy razem przez piekło, które zgotowali nam tak zwani - wybawcy magicznego świata.

Kolejna łza spłynęła jej po twarzy, gdy uświadomiła sobie, że Neville również ją miał teraz na myśli.

- Jeśli to co mówisz jest prawdą... Ja nie miałam o niczym pojęcia... - wyszeptała z bólem.

- Wiedziałem o tym, choć Draco i reszta z naszej rady wątpiła w to, by wszelkie te machlojki mogły dziać się obok ciebie niezauważone. Sądze jednak, że Ron i jego rodzina nauczyli się sprytnie tobą manipulować i wmawiać ci, jak wiele im zawdzięczasz, skoro możesz być ich częścią.

Teraz Hermiona płakała już otwarcie. Czuła się rozdarta, a coś w jej wnętrzu praktycznie wyło z rozpaczy.

- Oni... Zajęli się mna, gdy moi rodzice...

Neville westchnął i sięgnął po niewielki aparat, który wcześniej przyniósł ze sobą do pokoju.

- Rozpoznajesz to? - zapytał unosząc aparat wyżej.

Hermiona przez chwilę zmarszczyła brwi.

- Wygląda trochę jak stary aparat Colina Creeveya?

- Wiedziałem, że dasz radę to zidentyfikować - Neville po raz pierwszy od przyjścia tutaj, uśmiechnął się do niej szczerze. - W czasie jednej z akcji udało nam się go odzyskać. Było na nim wiele ciekawych zdjęć, w tym te... - Neville sięgnął do kieszeni szaty i wyjął z niej plik czarno-białych kwadratów, wyciągnął dłoń i podał je Hermionie.

Wzdrygnęła się, gdy jej wzrok zatrzymał się na pierwszym zdjęciu.

- To... - przełknęła łzy. - To zdjęcia, które dał mi Harry. Z domu moich rodziców, po masakrze jakiej dokonał tam Malfoy i jego banda - zamknęła oczy, by nie patrzeć na zwłoki jej ukochanych rodziców, rozrzucone niczym martwe lalki.

- Były w aparacie Colina - powiedział spokojnie Neville. - A Draco nigdy nie był w Australii... I nigdy nikogo nie zamordował.

Hermiona już otwierała usta, by zaprotestować, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Neville opowiedział jej już tyle rewelacji... Może powinna wysłuchać jeszcze i tej?

- Przejrzyj kolejne zdjęcia - poprosił.

Zrobiła jak powiedział. Drżącymi dłońmi przerzucała fotografie. Miała wrażenie, że jej szczęka opada z każdą kolejną coraz niżej.

Na jednym ze zdjęć jej rodzice siedzieli, zamiast leżeć, mieli otwarte oczy i wyraźnie mówili coś do kogoś zza obiektywu. Kolejne zdjęcie musiało być zrobione wcześniej, bowiem obie postaci stały, rozglądając się po planie pokoju, w którym wkrótce miało dojść do masakry. Ostatnie zdjęcie było miażdżącym ciosem. Pomiędzy jej matką i ojcem stał sam Harry Potter, wyraźnie im coś tłumacząc...

- Co na Merlina...? - wyszeptała zdruzgotana.

- Uważamy, że twoi rodzice być może nadal żyją - przyznał Neville. - Po prostu Harry i Ron chcieli byś nie traciła czasu na ich poszukiwania. Byłaś im potrzebna tu na miejscu jako ważny element propagandy antyczystokrwistej. Poza tym załamana śmiercią swoich bliskich, przez kilka miesięcy mniej patrzyłaś im obu na ręce i nie protestowałaś już przed powołanie Komisji Rejestracji Osób Czystej Krwi. Wyraźnie chcieli, byś potraktowała tę ohydną zbrodnię, która cię dotknęła jako zemstę największych wrogów mugolaków, którymi miały być Kryształowe Węże.

- Czyli to nie są moi rodzice, tylko jacyś podstawieni aktorzy? - zapytała z niedowierzaniem, mocno zaciskając palce na zdjęciach.

- Tak nam się wydaje. Ron wielokrotnie był w twoim rodzinnym domu, więc zapewne nie miał problemu z wejściem do dawnej sypialni twoich rodziców i zdobyciem jakiś ich włosów do wykorzystania z eliksirem wielosokowym. Później razem z Potterem poprosili Colina, by zrobił zdjęcia z zaaranżowanego miejsca zbrodni i pokazali ci tylko rezultaty tego.

- Nie wierzę! Jak mogli tak okrutnie mnie okłamać? Przecież musieli wiedzieć jak strasznie potem cierpiałam! - Hermiona nie powstrzymała kolejnej fali łez.

Neville przez kilka chwil milczał, po czym ponownie wziął ją za rękę i mocno uścisnął.

- Wydaje mi się, że zyski z opowiedzenia ci takiej historii, mogły przewyższyć straty. Dzięki temu zbliżyłaś się bardziej do rodziny Weasleyów, traktując ich jak własnych krewnych. A swoich bliskich zwykle nie chcemy dobrowolnie oskarżyć o złe uczynki...

- Nie mogę w to uwierzyć! - Hermiona rzuciła zdjęciami przez cały pokój po czym wstała z krzesła i zaczęła się gwałtownie przechadzać.

Rozpacz, ból, niezrozumienie, rozczarowanie i nienawiść - sama nie wiedziała, co dominowało w niej teraz najbardziej.

- Mam taki mętlik w głowie! Kompletny chaos! - płakała, próbując ogarnąć, co tak naprawdę się dookoła niej działo. Jak mogła być taka zaślepiona? A może to jednak wciąż wszystko jedna, wielka manipulacja? Miała tyle pytań. Tak wiele wątpliwości.

- Za chwilę i tak będzie kolacja - Neville spojrzał przez okno, za którym powoli zapadał zmrok. To był naprawdę długi i pokręcony dzień. - Zjedź coś, przebierz się i prześpij. Porozmawiamy jeszcze raz jutro rano - zaproponował wstając i zabierając ze sobą aparat.

- Jak możesz sądzić, że w ogóle zasnę po tym wszystkim? - zapytała martwym głosem opierając się o ścianę obok okna, żeby nie upaść.

- Pamiętam, że zawsze w obliczu tak wielu zagadek i niejasności, potrzebowałaś czasu by wszystko dokładnie przeanalizować - Neville posłał jej słaby uśmiechem, po czym sięgnął po różdżkę i przywołał pióro i pergamin. - Zapisz wszystkie pytania, jakie tylko ci się nasuną, a obiecuję że jutro spróbuję ci na nie odpowiedzieć, dobrze?

Hermiona poczuła się zbyt zmęczona, by w ogóle to skomentować, dlatego jedynie kiwnęła krótko głową w odpowiedzi.

- W takim razie do jutra - Neville pożegnał ją kolejnym - wyglądającym na szczery uśmiechem i wyszedł z pokoju.

Nie usłyszała żadnego szczęku przekręcanego zamka, ale nie miała siły się tym przejmować. Czuła się, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w twarz, aż zadzwoniło jej od tego w uszach. Wszelkie drobne wątpliwości, małe nieścisłości w wersjach wydarzeń czy to Rona, czy Harry'ego zaczęły układać się teraz w logiczny schemat. Z jękiem osunęła się po ścianie i opadła na starą, kamienną podłogę. Jak mogła być aż tak głupia i ślepa?

Dopiero dźwięk po raz kolejny otwieranych drzwi, wyrwał ją z zamyślenia. Do komnaty weszły dwie kobiety. Obie były ubrane w stare, przypominające stroje mieszczańskie z XVIII wieku suknie, które były bardzo znoszone. Wyższa i chyba nieco starsza blondynka wydała się Hermionie dziwnie znajoma, choć trudno było jej skupić się na czymś innym niż na okropnej bliźnie, która szpeciła jej twarz przez całą długość lewego policzka. Druga dziewczyna była niską, szczupłą szatynką, która patrzyła na Hermionę z niepewnością, ale chyba również i z niechęcią.

- Przyniosłyśmy ci kolację i wodę do umycia - odezwała się blondynka, stawiając na krześle drewnianą tacę z jakąś niewielką miską i pajdą nierówno pokrojonego chleba. Młodsza z kobiet w tym czasie postawiła na ziemi białą miednicę, dzban z wodą i coś co chyba było starą koszulą nocną.

- Czy my się znamy? - Hermiona była prawie pewna, że tak.

- Znałyśmy się kiedyś Granger - odwarknęła starsza. - Choć nawet wtedy z pewnością za sobą nie przepadałyśmy.

W tym momencie ją rozpoznała.

- Jesteś Daphne Greengrass - wyszeptała zaskoczona.

- Miło wiedzieć, że zapamiętałaś - Daphne wykrzywiła usta w kwaśnym grymasie. - Albo, że rozpoznałaś mnie pomimo tego szpecącego szkaradztwa na mojej twarzy.

- Powiedziano mi, że nie żyjesz... Podobno zabiłaś siebie i swojego ojca w drodze na przesłuchanie Komisji Rejestracyjnej - Hermiona miała ochotę gorzko się roześmiać. Kolejne kłamstwo. Pamiętała to jednak wyraźnie, bowiem wielka afera zaczęła się od tego, że jakiś dziennikarz przypadkiem odkrył zwłok starego Greengrassa w kotłowni Ministerstwa Magii, gdy poszedł tam na papierosa.

- To twój niedoszły szwagier zabił mojego ojca, gdy ten próbował mnie przed nim obronić, gdy próbował mnie zgwałcić! - w oczach Daphne błyszczały łzy. - Musiałam uciekać i ochronić siostrę, przed tymi zwyrodnialcami, którzy chcieli nas skrzywdzić, a potem najpewniej również zgładzić!

Hermiona ukryła twarz w dłoniach. Jak to wszystko naprawdę mogło się dziać?!

- Chodźmy stąd Daph. Nie musisz jej niczego wyjaśniać, ani dłużej jej oglądać - powiedziała młodsza z kobiet, a Hermiona przypomniała sobie, że siostra Greengrass była dwa lata niżej od nich w Hogwarcie i miała na imię Astoria.

- Który szwagier? - odważyła się zapytać.

- A jak myślisz, który z nich potrafi rzucić klątwę, po której powstaje nieuleczalna w żaden sposób blizna? - zadrwiła Daphne, po czym gwałtownie wybiegła z komnaty.
Astoria patrzyła w ciszy na Hermionę jeszcze przez kilka sekund, po czym odwróciła się i również odeszła.

Hermiona wiedziała, że łzy znów samoistnie płynął po jej policzkach. Wiedziała, że Bill działał w Komisji, ale nigdy nie sądziła że byłby zdolny do czegoś tak okrutnego jak gwałt czy morderstwo. Najstarszy brat jej narzeczonego zawsze jawił jej się jako idealny mąż i ojciec. Coś w niej samej buntowało się i krzyczało, że Daphne wcale nie musiała powiedzieć jej prawdy, jednak cichy głos rozsądku przypominał jej o licznych artykułach na temat śmierci Greengrassa i jego szalonej córki. Zwłoki w kotłowni Ministerstwa Magii? Merlinie! A co jeśli oni to właśnie tam...?

Przełknęła żółć, która napłynęła jej do gardła i powoli wstała. Nie mogła spędzić nocy na zimnej podłodze, wypłakując oczy. Skoro już tu trafiła, a zdaniem Nevilla będzie mogła usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania, to zamierzała je zadać i odkryć, co tak naprawdę działo się w całym jej dotychczasowym życiu.

<><><>



POV Draco

Na kolację dzisiejszego wieczoru była serwowana zupa z ziemniaków i pora. Niezbyt pożywna jeśli chodziło o dorosłych mężczyzn, ale za to lubiana przez dzieci. Draco z uśmiechem patrzył jak mały Milton, siedząc na kolanach Pansy starał się z zapałem zjeść swoją porcję. Codziennie powtarzali mu, że musi dużo jeść by wyzdrowieć. Małe, białe kłamstwa... Ale chłopczyk w nie wierzył całym sobą.

- Przynajmniej nie pożałowali dziś chleba - mruknął Blaise, łapiąc za kolejną pajdę i wydrapując dno w swojej misce.

- Udało się nam tanio kupić zalegające zapas mąki u młynarza w wiosce - wtrąciła Tracey, sprzątając brudne naczynia, po tych którzy już skończyli jeść. - Musimy jednak ją zużyć nim zalęgną się w niej robale, dlatego Petra Burke zdecydowała, że upieczemy dużo chleba, a potem rzucimy na niego zaklęcie zastoju.

- Brzmi dobrze - zdecydował Draco, kończąc swój posiłek. Dawna sala balowa jego dworu, która teraz służyła dla nich za prowizoryczną jadalnię była dziś pełna rozgadanych ludzi.

Wszyscy lubili ten wieczorny czas spędzony razem, po całym dniu wspólnej walki o przetrwanie. Dzieci opowiadały o swoich psotach, a dorośli o tym jak wyglądają zapasy i do jakiej pracy należy przyłożyć się najbardziej w najbliższych dniach. Byli trochę jak jedna, wielka rodzina. Pansy z pomocą Sunny prowadziła nawet szkółkę i przedszkole dla dzieciaków, chcąc by w przyszłości miały szansę na jakąś pracę - choćby w świecie mugoli, skoro ich własny - magiczny - uznał ich za wyrzutków i banitów.

- Idzie Frank - zauważył Theodore, jak zwykle nie wkładając w ton swojego głosu żadnych emocji.

- I jak ci z nią poszło? - spytał niecierpliwie Blaise.

- Niespecjalnie - przyznał niechętnie mężczyzna, klapiąc ciężko na drewnianą ławę. - Jak można się było tego spodziewać jest w szoku. Teraz należy dać jej trochę czasu, by jej analityczny umysł to wszystko przetrawił.

- Nie mamy czasu! - zdenerwował się Draco, ledwo hamując się przed uderzeniem pięścią w stół.

- Zaufaj mi - poprosił Neville, patrząc mu prosto w oczy. - Przyda nam się dużo bardziej, jeśli będzie po naszej stronie.

- Wcale.nie.potrzebujemy.by.ona.była.po.naszej.stronie! - Malfoy dosłownie warczał przez zaciśnięte zęby, drżąc z oburzenia.

- Uspokój się - poprosił łagodnie Theodore, kładąc mu dłoń na ramieniu. - W tym, co mówi Frank jest dużo sensu.

- Chcę tylko mieć to już za sobą - Draco spojrzał krzywo na przyjaciela, próbują opanować swoje emocje. Czasem zazdrościł Theo tego, że potrafił być taki beznamiętny we wszystkim, co robił poza miłością do Sunny.

- I wkrótce tak się stanie. To nawet lepiej jeśli nie wyślemy im od razu wiadomości. Niech się trochę pomartwią - pocieszał go Blaise.

- Chcę tylko, by ta przeklęta kobieta jak najszybciej zniknęła z mojego domu! - Draco odsunął od siebie pustą miskę i wstał. Nie rzucił nikomu nawet jednego spojrzenia, gdy szybko odszedł od stołu.

Neville spojrzał na Notta i Zabiniego, którzy wymienili szybkie, ale wyraźnie zmartwione spojrzenia.

- Słowo wyjaśnienia? - poprosił ich cicho.

- Nie mamy żadnego - odpowiedział mu Theo.

- Poza takim, że wciąż dręczy go myśl, że to ona uratowała go kiedyś przed Azkabanem - dodał Blaise, zanim cała trójka na dobre zamilkła.

<><><>

POV Hermiony

Nie spała zbyt wiele i to wcale nie dlatego, że łóżko było stare lub niewygodne. W głowie wciąż kotłowało jej się od myśli i pytań i ostatecznie sama już nie wiedziała, w co tak naprawdę ma uwierzyć. Ledwo za oknem zaświtało, gdy wstała i przyciągnęła krzesło do starego parapetu. Spojrzała na pogrążoną we mgle okolicę i powoli rozwinęła arkusz czystego pergaminu, który zostawił jej Neville. Jakie mogła mieć do niego pytania?

Czy Kryształowe Węże w ogóle popełniły jakąkolwiek zbrodnie, którą się im przypisuje?

Ilu ich tu jest i z czego się utrzymują, skoro najwyraźniej nie z kradzieży drogocennych zapasów?

Kto im pomaga? I czy ten ktoś pomógł im również w jej uprowadzeniu?

Czy Malfoy naprawdę myśli, że Ron i Harry zgodzą się za nią zapłacić, skoro najwyraźniej uważa ich za bezduszne potwory? A co jeśli będą woleli ją poświęcić?

I najważniejsze pytanie:

Gdzie jest Luna? Skoro wcale nie mieszkała w Kanadzie razem z Nevillem, to czy oni wiedzą, co się z nią teraz dzieje?

Zastanawiała się nad kolejnym pytaniem, machinalnie przejeżdżając końcówką pióra po swoich ustach. Zauważyła, że mgła zaczęła się nieco podnosić, a w obejściu pojawili się pierwsi ludzie. Zmierzali w stronę pól lub do oddalonych, drewnianych budynków - gdzie jak przypuszczała - mogli trzymać jakieś zwierzęta gospodarskie.

Znów widziała kobiety z koszami, które wędrowały w stronę zalesionego terenu w oddali. Widać było, że każdy miał tu swoje zadanie i najwyraźniej nikt nie migał się od pracy. Czy naprawdę ci wszyscy ludzie byli kiedyś częścią rozpieszczonej arystokracji czystej krwi? Nie sposób było w to uwierzyć.

Nagle jej uwagę przykuła wysoka smukła postać w dziwnie znajomym, zielonym kapturze. Mężczyzna przemykał w poprzek polany, w swoich wysokich, skórzanych butach. Widziała jak machał dłonią na powitanie, a ludzie z uśmiechem odwzajemniają ten gest. Wreszcie zatrzymał się przy ułożonej niechlujnie stercie drewna.

Puls jej przyśpieszył, gdy mężczyzna zrzucił kaptur i okazało się, że to nie kto inny tylko sam Malfoy. Tych platynowo-blond włosów nie sposób było z kimś innym pomylić. Postanowiła, że nie będzie na niego patrzeć, ale nie minęły nawet dwie sekundy, gdy złamała to postanowienie.

Draco zdjął z siebie wierzchnią pelerynę. Miał na sobie coś, co przypominało białą, lnianą koszulę w chłopskim stylu i brązowe spodnie, wsunięte w wysokie buty. Grzywka delikatnie opadała mu na czoło, gdy uważnie badał każdy porzucony kawałek drewna, nim wreszcie poskładał je w zgrabny stos. Hermiona poczuła, jak oddech zamiera jej w piersi, gdy blondyn złapał za siekierę. A potem ot tak - zwyczajnie - zaczął rąbać drewno z taką wprawą, jakby niczego innego w życiu nie robił.

Malfoy - rozpieszczony, arogancki buc, pracował w pocie czoła, bez chwili zawahania. Przerywał swoją robotę tylko raz na jakiś czas, by porozmawiać z kimś, kto akurat na chwilę się przy nim zatrzymał. Zawsze się wtedy uśmiechał i wydawał kompletnie wyluzowany - zupełnie inny, niż wtedy gdy wczoraj na nią krzyczał.

Nie mogła oderwać od niego wzroku, czując niemal fascynację tym, jak ten ciężko pracujący mężczyzna, mocno odstawał od jego wizerunku dawnego Księcia Slytherinu. Przez chwilę wydawało jej się, że Malfoy co jakiś czas zerka w stronę okna w wieży. Nie sądziła jednak, by mógł ją dostrzec z takiej odległości. Wreszcie jednak odwrócił się plecami do dworu i rąbał dalej drewno na opał. Hermiona mogła teraz tylko podziwiać, jak koszula coraz mocniej lgnie do jego wyraźnie spoconych pleców. Sama nie wiedziała dlaczego wciąż nie mogła odejść od okna i przestać go obserwować.

Zauważyła też moment, gdy ta sama dziewczyna, która była wczoraj w jej pokoju - Astoria - podeszła do niego z pucharem i dzbankiem wody. Widziała, jak Malfoy powitał ją uśmiechem. Chyba byli ze sobą blisko, patrząc na to jak Greengrass czule dotykała jego ramienia i wyraźnie śmiała się z czegoś, co do niej powiedział. Nie pocałowali się jednak, ani nawet nie przytulili nim Astoria odeszła, więc Hermiona uznała że jednak nie byli parą. Jej myśli uciekały do tego, by zastanawiać się głębiej nad jego życiem. Czy był z kimś związany? Czy miał przy swoim boku kobietę, która pomogła mu tu to wszystko jakoś zorganizować? Sama nie wiedziała dlaczego ją to interesowało, ale ledwo się powstrzymała by nie dopisać tych pytań do swojej listy dla Neville'a.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a Hermiona uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Miała nadzieję, że dziś jej spotkanie z dawnym przyjacielem potoczy się jakoś lepiej.

Drzwi się otworzyły, a ona po raz drugi od kiedy trafiła do tego miejsca, na chwilę zamarła. To znów było prawie nie do uwierzenia.

- Witaj Hermiono, jak dobrze że już nie śpisz - ciemnowłosa kobieta uśmiechnęła się do niej, jednak ta twarz, oczy i znajomo brzmiący głos, nie pozostawiły wątpliwości.

- Luna! - Hermiona praktycznie przebiegła przez pokój, rzucając się by objąć przyjaciółkę.

Nie widziały się od czasów, gdy Lovegood wyjechała na wyprawę w celu zbadania rzadkiego gatunku magicznych pszczół. Całą tę ekspedycję sfinansowało Ministerstwo Magii. Dopiero po czasie Hermiona otrzymała list, w którym Luna krótko wyjaśniła, że w czasie ekspedycji znów spotkała Nevilla i ich uczucia do siebie ewoluowały z przyjaźni w miłość i dlatego postanowiła z nim zamieszkać w Kanadzie.

To wszystko musiały być kolejne kłamstwa!

Przyjaciółka poklepała ją po ramionach, ale Hermiona wyraźnie wyczuła, że była dziwnie sztywna w jej objęciach.

- Przepraszam... - Hermiona poczuła, że musi jej to powiedzieć, nim się od niej odsunęła.

- Nie... To nie dlatego, że nie chcę cię przytulić. Po prostu obecnie zwykle unikam ludzkiego dotyku - Luna uśmiechnęła się do niej smutno.

Dopiero teraz można było zauważyć, że w spojrzeniu kobiety nie było już dawnego rozmarzenia, a jedynie ostrożność i dystans.

- Co tu robisz? - Hermiona poczuła, że zaczyna brakować jej tchu. - Co złego ci się przydarzyło, że też tu trafiłaś?

- Może usiądziemy - Luna wskazała na stare krzesło, a sama zajęła to samo, które wczoraj wyczarował Neville.

Hermiona usiadła, powstrzymując się przed wzdrygnięcia od chłodu. Koszula nocna była cienka, a kamienna podłoga bardzo zimna, ale wiedziała, że jest jej też zimno ze strachu przed tym, co może za chwilę usłyszeć.

- Nie jestem pewna co ci o mnie powiedzieli - zaczęła łagodnie. - Ze strzępków, które do nas dotarły chyba wmawiali ci, że wyjechałam gdzieś tam, gdzie miał być Neville?

- Tak. Obydwoje mieliście mieszkać w Kanadzie i tam prowadzić swoje badania - Hermiona potarła zmarznięte ramiona. - Dostawałam od was sporadycznie listy i kartki i przysięgłabym na wszystko, że rozpoznałam na nich wasze charaktery pisma.

- Zapewne jest na to jakieś zaklęcie - Luna smutno pokiwała głową. - Przysięgam Hermiono, że od czasów gdy jestem tutaj, ani raz do ciebie nie napisałam. Oczywiście nie oznacza to, że nie chciałam, ale niestety nie mogłam zaryzykować.

- Rozumiem - Hermiona przełknęła łzy. - To co wczoraj opowiedział mi Neville wydaje mi się kompletnie nierealne, ale z drugiej strony tak wiele rzeczy wydaje się dopiero teraz zyskiwać trochę logiki...

- Do dziś nie wiem kiedy Harry i Ron nauczyli się tak dobrze kłamać - Luna nerwowo potarła policzek. - Ale sądze, że to ludzie tacy jak Percy czy Bill Weasley, a także... - głos jej się nieco załamał. - A także bracia Creveey im to ułatwili. Wiedzieli, że dzięki nim będą mogli czerpać wielki zysk z tego wszystkiego, a w końcowym efekcie Harry i Ron też pokochali tę władzę i pieniądze.

Hermiona znów zadrżała, to wszystko wydawało jej się tak niewyobrażalne... ale czy niemożliwe? Czy przez lata nie dostrzegała wielkiego zamiłowania do rządzenia i luksusu, którym jej narzeczony i najlepszy przyjaciel zaczęli hołdować?

- Ty i Neville jesteście dwójką najbardziej szczerych i uczciwych osób, które znam. Dlaczego mielibyście mnie okłamywać? - Hermiona znów poczuła, że płacze. - Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, jak mogła niczego nie zauważyć?

- To bardzo proste - Luna posłała jej nikły uśmiech. - Ron i Harry umyślnie wpędzali cię w poczucie winy. Za każdym razem, gdy zaczynałaś za mocno interesować się ich sprawami, wymyślali jakiś sposób by cię od tego odsunąć. Śmierć rodziców. Twoją traumę po dokonaniu zamachu na mugolski sierociniec - wiem, że obwiniałaś się o to, że zeznawałaś na procesie Draco i pomogłaś mu uniknąć więzienia, a Ron umyślnie podsycał twoje poczucie winy. A gdy mnie spotkało coś strasznego... - Luna ponownie się zawahała. - Szybko odesłali cię do Paryża, byś pomogła Fleur kompletować wyprawkę dla jej kolejnej córki...

Hermiona dopiero teraz sobie przypomniała, że faktycznie tak było. Fleur nagle, dosłownie z dnia na dzień poprosiła ją o wybranie się z nią na zakupy. Nigdy nie były specjalnie ze sobą blisko, ale ze względu na Rona, zgodziła się wtedy pojechać. Dopiero, gdy wróciła Harry powiedział jej o nagłej przeprowadzce Luny do Kanady.

Wiedziała, że za chwile usłysz coś najprawdopodobniej strasznego, ale musiała wiedzieć i dlatego postanowiła zadać to pytanie.

- Co takiego ci się przytrafiło Luno i jak w ogóle tu trafiłaś?

W niebieskich oczach jej przyjaciółki błysnęły łzy, a ramiona lekko opadły.

- Na naszą wyprawę, zorganizowaną wtedy przez ministerstwo zostali zaproszeni najlepsi, francuscy badacze - Luna przełknęła ciężko. - A w ramach prośby od Harry'ego, Colin Creevey postanowił zostać naszym kronikarzem. Miał zrobić reportaż o wyprawie i wszystko sfotografować.

- To było zanim jego brat postanowił zostać Wielkim Kapłanem Magicznych Więzi? - zapytała Hermiona.

- Krótko przed - wyszeptała Luna. - Ale obydwaj mieli już wtedy bliskie powiązania z Harrym i całym ministerstwem.

- Pamiętam - przyznała Hermiona, wciąż drżąc w oczekiwaniu na opowieść przyjaciółki.

- Początkowo nasza ekspedycja przebiegała sprawnie. Wszystko układało się dobrze - ręce Luny lekko drżały. - Aż do nocy, którą mieliśmy spędzić na łące pod gołym niebem. Mieliśmy rozstawione namioty. Poza Colinem i mną było tam jeszcze trzech badaczy z Francji i moja asystentka - kuzynka Erniego Macmillana... Eva.

- Czy ona nie uległa wtedy jakiemuś groźnemu wypadkowi? - przypomniała sobie nagle Hermiona.

- Nie - Luna pozwoliła, by łzy popłynęły swobodnie po jej twarzy.

- Posłuchaj, jeśli to dla ciebie zbyt trudne to ja...

- Nie. Muszę ci to opowiedzieć. Tamtego wieczoru po powrocie z badań, spotkała nas niespodzianka. Okazało się, że przy namiotach czekał na nas Denis, który postanowił dołączyć na jeden wieczór do naszej ekspedycji, by odwiedzić brata.

- To dziwne - przyznała Hermiona.

- Też tak wtedy pomyślałam, ale postanowiłam się tym nie przejmować - Luna otarła łzy.

- Czy oni... - Hermiona poczuła jak coś mocno ściska jej krtań. Nie mogła wypowiedzieć tych słów na głos.

- Tak. Obaj byli pijani, gdy w nocy wdarli się do namiotu mojego i Evy i... Pobili nas, a także wielokrotnie zgwałcili. Rzucili zaklęcia wyciszające, by francuzi nie usłyszeli naszych krzyków.

Hermiona przyłożyła drżącą dłoń do ust. To był najgorszy scenariusz jakiego się spodziewała. Koszmar o którym wolałaby się nigdy nie dowiedzieć.

- Zostawili nas tam ciężko ranne, a sami zniknęli - Luna tępo patrzyła w podłogę - Inni badacze znaleźli nas rano i szybko odstawili mnie i Evę do szpitala.

- Przysięgam, że nie miałam o niczym pojęcia! - Hermiona bardzo chciała podejść i przytulić przyjaciółkę, ale uznała, że to w tej chwili zły pomysł.

- Wiem o tym - Luna uśmiechnęła się przez łzy. - Wiem, że gdybyś wiedziała, wtedy nie pozwoliłabyś by to zatuszowali. Co innego Ginny...

- Ginny? O czym ty mówisz? - Hermiona znów poczuła jak wstrząsają nią dreszcze. Miała ochotę zwymiotować, choć nie jadła nic od wielu godzin - przecież nawet nie tknęła wczorajszej kolacji.

- Była u mnie w szpitalu, by dowiedzieć się co dokładnie się stało - Luna odchrząknęła i otarła łzy. - Już gdy jej o tym mówiłam, wiedziałam, że jest dziwnie niezadowolona. Jednak na koniec złapała mnie mocno za dłoń i obiecała, że to załatwi, a ja mam się niczego nie bać.

- A Harry, albo Ron? Czy oni byli wtedy u ciebie?

Luna przecząco pokręciła głową.

- Z historii Ginny wynikało, że obaj przebywali za granicą. To samo zresztą powiedziano mi o moim ojcu, co mocno mnie zdziwiło, bowiem nie planował wcześniej żadnej podróży.

- Twój ojciec podobno wyjechał razem z tobą, a później zmarł w Kanadzie na zawał. Wysłałam ci list kondolencyjny jakieś półtora roku temu - wspominała Hermiona.

- Nigdy więcej nie zobaczyłam mojego ojca - Luna znów otarła łzy. - Nie wiem co się z nim dokładnie stało, ale raczej mogę się tego domyślać...

- O mój Boże! Luna! - Hermiona zacisnęła pięści, czująć jak skumulowana magia trzeszczy jej w palcach. Skala zwyrodnienia jakich dopuścili się jej przyjaciele, przekraczała wszelkie granice jej percepcji. Nie mogła w to uwierzyć, ale całą sobą czuła, że przegapiła coś bardzo wielkiego w swoim życiu i teraz przyjdzie jej za to słono zapłacić.

- Kilka godzin po wyjściu Ginny przypadkiem dowiedziałam się od młodego uzdrowiciela, że z Evą stało się coś dziwnego. Wyglądało na to, że w jakiś dziwny sposób straciła całą swoją pamięć - Luna odgarnęła włosy z twarzy. - Byłam pewna, że ze mną wkrótce zrobią to samo, ale na szczęście przypadkiem w ten dzień w szpitalu był szpieg Kryształowych Węży. Doniósł im o wszystkim, a Neville ubłagał ich, by spróbowali mnie uratować. Na szczęście im się udało. Nikt z nas nie wiedział, że pakując z namiotu moje rzeczy, francuscy badacze omyłkowo włożyli do mojej torby stary aparat Colina, który ten chyba niechcący porzucił. To na nim odkryto później zdjęcia z mistyfikacji śmierci twoich rodziców.

- To naprawdę okropna historia! Gdybym tylko jakoś mogła... - Jednak Hermiona nie dokończyła, bowiem drzwi gwałtownie się otwarły, a do środka wpadł zarumieniony wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.

Musiało minąć kilka długich sekund, w czasie których on skanował swoim zimnym wzrokiem całym pokój, nim Hermiona uświadomiła sobie, że był to jej kolejny dawny, szkolny kolega - Theodore Nott.

- Przywitaj się ładnie, skoro już tu wpadasz bez pukania, jak do siebie - skarciła go Luna, uśmiechając się po raz pierwszy w taki sposób, w jaki Hermiona to pamiętała.

- Mówiłem ci, że masz do niej nie przychodzić beze mnie. Zapomniałaś już, że jest naszym jeńcem? Może być niebezpieczna - Theodore mówił na pozór spokojnie, jednak napięcie w linii jego szczęki zdradzało, że był zdenerwowany.

Luna wstała i podeszła do niego, delikatnie kładąc mu dłonie na ramionach.

- Hermiona nigdy by mnie nie skrzywdziła i jest na tyle bystra, by dawno zrozumieć, że z tego domu nie ma ucieczki, bowiem chronią go linie krwi. Wiadomym jest, że tylko Draco może kogoś stąd bezpiecznie wyprowadzić.

Hermiona usiłowała nie pozwolić, by choć ślad zaskoczenia pojawił się na jej twarzy. Jej brak próby ucieczki, bardziej zmotywowany był ciekawością, po tym co wczoraj opowiedział jej Neville, niż faktyczną analizą dostępnych dla niej opcji.

- I tak nie powinnaś była przychodzić tu sama Sun... - Nott delikatnie dotknął policzka Luny, a Hermiona nie miała wątpliwości, że ta dwójka była w sobie kompletnie zakochana.

- Nic mi nie jest. Opowiedziałam Hermionie moja historię i nawet nieco mi po tym lepiej, wiesz?

- Naprawdę? - Theo uważnie przyglądał się twarzy swojej dziewczyny.

- Tak. Wszystko jest w porządku. Możemy zejść na dół i pozwolić Hermionie by jeszcze chwilę o tym wszystkim pomyślała...

- Nie - przerwała jej Hermiona. - Nie muszę już o niczym myśleć. Chcę tylko pilnie porozmawiać z Malfoyem.

- W takim razie powinnaś pójść z nami na śniadanie - Luna uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Draco na pewno już tam będzie.

- To nienajlepszy pomysł... - wtrącił szybko Nott.

- Daj spokój. I tak wszyscy wiedzą, że Hermiona tu jest. Bądź tak dobry i przywołaj z naszych komnat moją niebieską suknię, powinna pasować Hermionie nie tyle, by mogła pójść z nami do jadalni.

Theodore wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale Luna popędziła go wymownym gestem - stukając palcami w różdżkę ukrytą w kaburze na jego ramieniu. Wreszcie z cichym westchnieniem porażki Nott zrobił to, o co prosiła.

Hermiona wzięła płytki oddech. Musiała poznać ostatnią część tej układanki, a jedyną osobą, która mogła dostarczyć jej do tego odpowiednich elementów był nie kto inny, tylko sam Draco Malfoy.

<><><>


POV Draco


Był zmęczony po porannym rąbaniu drewna, ale znał swój organizm na tyle, by wiedzieć że po śniadaniu i półgodzinnym odpoczynku w towarzystwie kubka taniej kawy, w którą wciąż zaopatrywali się u mugoli - da radę dopełnić sprawnie reszty obowiązków, które miał zaplanowane na ten dzień. Starał się nie krzywić, gdy myślał że wśród nich, znajdzie się rozmowa z tą upartą brązowooką harpią, która potrafiła go wkurzyć jak nikt inny na całym świecie. Myślałby kto, że po tylu latach jej umiejętności w tym zakresie osłabły, ale niestety tak się nie stało - co wczoraj dobitnie mu udowodniła.

Wkurzało go nawet to, że spędziła dzisiejszy poranek bez przerwy gapiąc się na niego z okna, gdy pracował przy składzie opału. Biała szata, w której spała mocno odbijała się w tej brudnej szybie. Nie miał wątpliwości, że z pogardą śledziła każdy jego ruch, zapewne szydząc z tego, że niegdysiejszy dziedzic największej, magicznej fortuny, upadł teraz tak nisko.

Nie żeby się tym przejmował, albo go to dotykało. Granger jasno wczoraj określiła, że nie uważa go nawet za godnego miana człowieka. I tak miał gdzieś jej opinie. Chciał już tylko by jak najszybciej ponownie zniknęła z jego życia - tym razem najlepiej na zawsze.

Jadł swoją jajecznicę siedząc obok Miltona i innych dzieciaków, które koniecznie chciały mu opowiedzieć o planach na cały swój dzisiejszy dzień. Jako że był lipiec i na dworze było ciepło, Pansy i Sunny urządzały im lekcje na świeżym powietrzu, których nie mogli się doczekać.

- Ciocia Pansy powiedziała mi, że jeśli zjem dziś całe śniadanie, to być może będę wystarczająco silny, by móc wyjść samemu do ogrodu! - Chłopczyk uśmiechnął się do Draco i przez chwilę nie wyglądał na tak bardzo chorego, jak w rzeczywistości był. Higgs przewidywał, że zostało mu ledwie kilka tygodni...

- Tak? To może zjesz też trochę mojej? Wtedy nabierzesz jeszcze więcej siły! - Draco z uśmiechem zgarnął połowę swojej porcji na talerz malca. Wiedział, że ich codzienne racje żywnościowe są w najlepszym przypadku ledwo wystarczające, by nie cierpieć z głodu. Jednak jeśli w ten sposób mógł choć trochę podbudować wiarę chłopca w siebie, to mógł się pogodzić z burczeniem w brzuchu w późniejszej części dnia.

- Dziękuję wujku! Teraz być może będę wystarczająco silny, by nawet pobiegać! - Milton przytulił się do jego ramienia, a Draco roześmiał się i poczochrał jego jasne włoski.

Dopiero po chwili zorientował się, że w całej jadalni nagle zapadła grobowa cisza. Draco powoli uniósł głowę i o mało co nie warknął na głos ze złości.

- Co ona tu robi? - syknął, szybko się podnosząc i patrząc złowrogo na Granger.

Nie miała już na sobie sukni ślubnej, tylko jakąś nieco na nią za ciasną - zwłaszcza w biuście - niebieską szatę. Jej włosy były rozpuszczone i układały się w symetryczne loki, które sprawiały, że wyglądem trochę przypominała nimfę wodą. Miał ochotę zakląć, gdy zdał sobie sprawę z tego porównania.

- Hermiona chce z tobą porozmawiać - wyjaśniła mu pogodnie Sunny.

Draco rzucił jej ostre spojrzenie.

- Mogliście mnie wezwać do jej komnaty, a nie przyprowadzać ją tutaj! - Nadal syczał, doskonale wiedząc, że cała jadalnia i tak się na nich gapi.

- Oni po prostu chcieli zaoszczędzić trochę czasu - Granger wreszcie się odezwała, ale Draco miał wrażenie, że patrzy na niego, jakby pierwszy raz w życiu w ogóle widziała go na oczy. O co jej do diabła chodziło?

- W porządku - warknął i zbliżył się do niej. - Możemy porozmawiać w moim gabinecie! - Chciał ją złapać za ramię i wyprowadzić, ale coś mówiło mu, że lepiej jeśli nie będzie jej dotykał. To dlatego wyminął ją i wyszedł z jadalni mając nadzieję, że najbardziej uparta istota jaką znał, pójdzie za nim i szybko wyjaśni mu o czym tak pilnie musiała z nim porozmawiać. I oby tylko tym razem bez wzajemnych krzyków, wyzwisk i oskarżeń...

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz