wtorek, 21 października 2025
HARDOŚĆ - Faza 1 - Punkt widzenia
POV Hermiony
Zasłony były ciężkie i długie, ale i tak delikatna poświata porannego słońca przedarła się przez mały, niezasłonięty fragment i padła prosto na jej twarz. Hermiona zamrugała, po czym uśmiechnęła się sama do siebie. Cud, że w ogóle tej nocy zasnęła - pomimo ekscytacji tym, co miało się wkrótce wydarzyć.
Najważniejszy dzień w jej życiu.
To prawda, że ostatnio dręczyły ją trochę wątpliwości czy naprawdę chciała wyjść za mąż za Rona, ale Padma i Parvati zapewniły ją, że to normalne odczucia tuż przed ślubem. One obie podobno czuły dokładnie to samo w przededniu swoich zamążpójść, więc Hermiona naprawdę nie miała się czym stresować.
Spojrzała na wiszącą na drzwiach szafy okazałą, białą suknię. Była wspaniała i kosztowała małą fortunę, ale Fleur i Molly Weasley nalegały, by ją zamówiła u najlepszej krawcowej w Paryżu. W końcu wychodziła za samego Wiceministra Weasleya - drugą, najważniejszą osobę w państwie. I choć ona sama również była bardzo cenioną w magicznym świecie personą - jako Sędzia Najwyższy Wizengamotu - to jednak to Ron był tu prawdziwą gwiazdą. Łącznie z funkcją wiceministra pełnił również rolę Rzecznika Prasowego Ministra Pottera. Któż nadawałby się do tego lepiej, niż jego najlepszy przyjaciel? Wszyscy uwielbiali ich dwójkę i panowało ogólne szaleństwo z okazji - jak nazywali to dziennikarze - "Najwspanialszego Ślubu Dziesięciolecia".
Hermiona wiedziała, że Ginny była trochę kwaśna z powodu tego, co wyprawiało się w prasie. Ona sama poślubiła Harry'ego krótko po wojnie, gdy jeszcze nie był Ministrem Magii. Ich ślub był szeroko opisywany w prasie, ale nikt nie traktował go jak ceremonii królewskiej pary, do czego ostatnio zaczęto coraz częściej porównywać ślub Rona i Hermiony.
Początkowo protestowała przed tym by robić z najważniejszego dnia w ich życiu publiczne widowisko, jednak Ron i Harry przekonali ją, że taka jest obecnie konieczność polityczna. Po latach walki z rebeliantami zwanymi Grupą Kryształowych Węży, magiczna populacja potrzebowała dobrego wydarzenia - jakiejś okazji do wspólnego świętowania. To dlatego Hermiona wreszcie się na to zgodziła i nie protestowała, gdy to Harry i jego komitet doradców ustalił ostateczną liczbę gości na weselu.
Wstała z łóżka i podeszła, by rozsunąć zasłony. To był piękny, słoneczny dzień. Idealny na ślub. To już siedem lat, jak ona i Ron zostali parą. Ponad siedem lat od Wielkiej Bitwy o Hogwart... I nieco mniej, od kiedy nieświadomie pomogła uwolnić od widma Azkabanu najgroźniejszego przestępcę w całym Magicznym Świecie.
Spojrzała w niebo - delikatny błękit tego poranka, przywodził jej na myśl parę oczu o bardzo podobnym kolorze. Walczyła o to, by Wizengamot uniewinnił Malfoya z jego zbrodni wojennych, tłumacząc go młodym wiekiem i presją otoczenia. Wierzyła, że naprawdę nie był w stanie nikogo zabić i nie powinno się go wykluczać z magicznego społeczeństwa.
Niecałe trzy lata później on i jego zbrodnicza organizacja odnaleźli w Australii jej zaginionych rodziców i zamordowali ich z zimną krwią w imię swojej walki z nowymi ustawami mającymi chronić mugolsko-urodzonych przed niesprawiedliwością w magicznym świecie. Nigdy sobie nie wybaczyła, że swoim naiwnym patrzeniem na świat i wiarą w ludzi, doprowadziła do takiej tragedii.
Nie tylko ona ucierpiała przez swój wielki błąd. Grupa Malfoya dokonała zamachu w Izbie Przyjęć św. Munga, zabijając czterech niewinnych czarodziejów... A potem wysadziła w powietrze mugolski sierociniec. Zginęło sześcioro dzieci i dwie opiekunki. Do dziś nie mogła pojąć, jak mogła nie zauważyć, że Malfoy naprawdę był psychopatycznym, pozbawionym skrupułów mordercą, a nie tylko ofiarą chorych manipulacji swojego ojca. Wiedziała, że nigdy nie będzie potrafiła sobie tego wybaczyć.
Otrząsnęła się i zmusiła do niewielkiego uśmiechu. Nie powinna w taki dzień myśleć o najczarniejszych chwilach swojego życia. Wiedziała, że jej rodzice by tego nie chcieli. Powinna być dzisiaj szczęśliwa - w końcu miała zostać poślubiona miłości swojego życia. I nawet jeśli miała wrażenie, że ze strachu jej serce ucieka jej praktycznie do stóp, to wcale nie oznaczało, że tego nie chciała.
Ciche pyknięcie wyrwało ją z zamyślenia. Odwróciła się i uśmiechnęła do Konwalii - skrzatki domowej, która od kilku lat służyła w rodzinie Weasleyów i która po ślubie miała zostać podarowana jej i Ronowi.
Uśmiech jednak zamarł jej na ustach, gdy spostrzegła siną pręgę na czole stworzenia. Długo jej zajęło pogodzenie się z tym, że nie udało jej się uwolnić Skrzatów Domowych, a jeszcze dłużej przyjmowała do wiadomości to, że Molly Weasley, jej córka i synowe sprawiły sobie taką formę pomocy w swoich domach. Wiedziała jednak, że u nich skrzaty były bezpieczne i szczęśliwe i to musiało jej wystarczyć.
- Dzień dobry Konwalio - przywitała się pierwsza.
- Dzień dobry panienko Hermiono. - Skrzatka nawet nie patrzyła w jej stronę, rozkładając śniadanie na niewielkim stoliczku pod drugim oknem.
- Co ci się stało?
Konwalia rzuciła jej spanikowane spojrzenie, po czym szybko odwróciła się tak, by nie było widać siniaka.
- Konwalia z nieuwagi uderzyła się o szafkę - wyjąkała, a jej wielkie, złote oczy zaszły łzami.
Hermiona zmarszczyła brwi. Nie wiedziała czemu, ale nie wydawało jej się, żeby skrzatka powiedziała prawdę.
- Mogę uleczyć to jeśli...
- Nie trzeba! - zawołała, po czym od razu skuliła się w sobie. - Bardzo przepraszam panienko! Konwalia nie chciała podnosić głosu! - służka, aż cała drżała z niepokoju.
Hermiona zacisnęła usta. Nie sądziła, by szafka była sprawcą krzywdy tej biednej istoty, ale w dzień taki jak dziś nie mogła tego roztrząsać. Obiecała sobie jednak, że zaraz po ślubie, gdy już Konwalia zamieszka z nią i Ronem, nigdy więcej nie spotka jej żadna krzywda. Już ona tego dopilnuje!
Podeszła do nakrytego stołu, postanawiając że mimo nerwów spróbuje coś zjeść. Dopiero po chwili zobaczyła niewielką, kremową kopertę która leżała na srebrnej tacy. Sięgnęła po nią z delikatnym uśmiechem.
"Od dziś już na zawsze będziesz tylko moja"
Ron.
To było słodkie. Naprawdę mogła docenić, że nawet w dniu ich ślubu Ron pomimo natłoku zajęć znalazł czas, by wysłać jej ten słodki liścik. Nigdy nie lubiła, gdy mówił jej, że należy do niego - nie była przecież żadną rzeczą, ale dziś mogła mu wybaczyć to drobne niedopatrzenie. Pewnie i tak wariował z niepokoju, zwłaszcza że na ślubie nie tylko mieli być obecni różni dygnitarze ze wszystkich stron Europy, ale również najlepsi zawodnicy z drużyn Quidditcha, których Ron był wielkim fanem.
Ledwo skończyła jeść śniadanie, gdy ktoś zapukał do jej drzwi. Uśmiechnęła się, nim poprosiła swoje podekscytowane druhny do środka. Na pewno już nie mogły się doczekać całych tych przygotowań.
Lavender, Padma i Parvati były naprawdę podekscytowane tym, że poprosiła je o pomoc w planowaniu tego wyjątkowego dnia. Sama nie bardzo miała do tego głowę, a Fleur i Molly z pewnością potrzebowały pomocy. Miała tylko nadzieję, że wszystkie razem jakoś dały radę dojść do kompromisu.
Ginny - która była pierwszą druhną Hermiony, nie była zainteresowana udziałem w przygotowaniach, zbyt zajęta swoją karierą modelki. Nie chciała jednak zrezygnować z głównej funkcji, której wybór trochę Ron, Harry i pani Weasley narzucili Hermionie, tłumacząc że jeśli nie wybierze Ginny, prasa będzie zadawać zbyt dużo zbędnych pytań. Ostatecznie to nie miało zbyt wielkiego znaczenia...
Pełne entuzjazmu Padma i Parvati wbiegły do jej sypialni, przekrzykując się o najważniejszym dniu w jej życiu, a Lavender dziwnie przygaszona, uśmiechała się do niej z wyraźnym przymusem. Hermiona jeszcze raz spojrzała na notatkę od swojego narzeczonego. Będzie z nim związana na zawsze. Czy to jest to, czego właśnie chciała?
Wydawało jej się, że tak... I miała nadzieję, że to wystarczyło.
<><><>
POV Draco
Budynek był starą, opuszczoną ruderą, która śmierdziała stęchlizną i odchodami gryzoni. Było to jednak najlepsze miejsce, jakie mogli zająć by mieć szansę na powodzenie swojej misji. Świstoklik dostarczony im przez szpiega na czarnym rynku byłby wart fortunę, ale był im niezbędny dla powodzenia misji. Musieli to wszystko zrobić, jeśli w ogóle chcieli zapewnić sobie jakąś przyszłość.
W Malfoy Manor - jego podupadającym dziedzictwie rodowym, mieszkało obecnie prawie dwieście osób. I choć dom był wielki, to i tak rzadko można było znaleźć w nim choć odrobinę prywatności. Wszyscy, którzy znaleźli tam ochronę w czasie działania Komisji Rejestracji Osób Czystej Krwi, musieli obecnie pracować w ten czy inny sposób na ich wspólne przetrwanie.
Mieli kilka morg obsianej ziemi, która nie dawała zbyt wielkich plonów. Parę krów i kur, których hodowli tak naprawdę dopiero się uczyli, no i skąpy dostęp do produktów z mugolskiego świata, które zapewniały im dość lichą egzystencję - tak daleką od pełni życia, które kiedyś jako bogaci arystokraci w większości prowadzili.
Ta akcja była ich ostatnią szansą.
Wiedział, że Grecki rząd nie współpracuje bezpośrednio z reżimem Pottera. Francuzi i Duńczycy już dawno ulegli jego wpływom, ale reszta Europy nadal trzymała się z daleka, co dobrze wróżyło ich szansie na kilka lat spokoju na ukrytej, prywatnej wyspie. Wiedział jednak, że to nie wystarczy. Potter będzie go ścigał, aż nie wyda ostatniego tchnienia, gdziekolwiek na planecie nie zechciałby się ukryć.
Od dawna już wiedział, że być może przyjdzie mu się poświęcić w imię dobra jego ludzi... Nie żeby nie był na to gotowy. Od kiedy stracił swoich rodziców oraz oglądał tak wiele niesprawiedliwości i niepotrzebnej śmierci, nauczył się inaczej patrzeć na swoje życie i inaczej je doceniać.
- Sądzisz, że dobrze zrobiliśmy nie zabierając ze sobą Shortsticka? - Theodore stanął tuż obok jego ramienia i teraz obydwoje patrzyli przez okno na mugolską ulicę, którą za mniej niż godzinę miała przejeżdżać karoca ślubna Granger.
- Myślę, że to mogłoby być dla niego zbyt trudne - Draco spojrzał w pozbawione emocji oczy przyjaciela, doskonale wiedzą, że Theo kalkulował powodzenie ich misji w zupełnie inny sposób. To dlatego nie mógł zrozumieć, czym dla Franka byłoby to zadanie.
- On dobrze zna ich sposoby działania. Przydałby nam się tu - Theodore nie zmienił wyrazu twarzy, ale Draco wiedział, że był pełen dezaprobaty.
- Poradzimy sobie we czterech - odpowiedział blondyn, mając nadzieję że jego głos zabrzmiał pewnie. - Blaise i Pucey są świetni w pojedynkach.
- Nie wątpię, że uda nam się ją przejąć - Nott odwrócił się tak, by spojrzeć Malfoyowi prosto w twarz. - Chcę tylko mieć pewność, że twoje dawne relacje z tą kobietą, nie wpłyną na twój osąd podczas, gdy będzie z nami mieszkać.
Draco ledwo nie warknął ze złości.
- Nie mam z nią żadnych relacji! Nienawidziła mnie wtedy i nienawidzi mnie teraz. Nic się nigdy nie zmieniło i gwarantuje ci, że do końca świata właśnie tak pozostanie.
- Zawsze mocno na ciebie działała. Nawet w szkole... - wyszeptał Theo, a Draco mógłby przysiąc że zauważył na jego twarzy drobny cień emocji - niepewność.
- Nie jesteśmy już w szkole! Zresztą sam dobrze wiesz, co propaganda Pottera musiała wmówić Granger. Może zna prawdę o zamachach w mugolskim świecie, jeśli ją w to wtajemniczyli, ale na pewno nie wie nic o swoich rodzicach.
- Masz zamiar jej o tym powiedzieć?
- Nie wiem - przyznał cicho Draco. - Ale myślę, że to i tak niewiele zmieni.
- Frank uważa, że ona o niczym nie wie, a Sunny się z nim zgadza. Obydwoje sądzą, że gdyby poznała całą prawdę, już dawno byłaby po naszej stronie.
- Nierealne - Draco zaśmiał się ponuro. - Ona kocha do szpiku kości tych dwóch parszywców. Nic jej nigdy do nich nie zrazi.
- I nie będziesz próbował przekonać jej, że nie jesteś tym za kogo bierze cię cały magiczny świat? - upewnił się Theodore.
- Nie mam czasu na próby zmiany przekonań jednej, naiwnej kobietki. Nasza misja ma inny cel - głos Draco brzmiał twardo i bezkompromisowo.
- To dobrze. Nie chcę byś wszedł z nią w jakąś relację, która mogłaby cię potem tylko zranić - Nott poklepał go przyjacielsko po ramieniu, a Draco zacisnął usta, postanawiając nic więcej nie powiedzieć.
Wszelkie jego dawne uczucia i emocje związane z Hermioną Granger, musiały zostać głęboko pogrzebane i zapomniane. Liczył, że przekonanie Pottera do oddania im zawartości skarbców nie powinno zająć więcej niż dwa tygodnie. To tylko kilka dni uwięzienia Granger w jego domu. Poradzi sobie z tym. Na pewno.
<><><>
POV Hermiony
Kolia z brylantami wielkości piłeczek golfowych była prezentem od rodziców Rona. Hermiona patrząc na tę niezwykle kosztowną rzecz, zastanawiała się czy Molly i Artur w ogóle jeszcze pamiętali czasy, gdy byli biedną ale bardzo zżytą ze sobą i szczęśliwą rodziną? Teraz ich dzieci były zajęte pracą na najwyższych szczeblach Magicznej Administracji Państwowej i nie miały specjalnie czasu by odwiedzać rodziców. Jednak chyba specjalnie im to nie przeszkadzało. Arthur był jednym z doradców Harry'ego, a Molly zajmowała się wieloma organizacjami charytatywnymi, podróżując po kraju i rozdając swoje uśmiechy i słowa wsparcia. Była traktowana niczym pierwsza dama Magicznego Świata, choć to Ginny tak naprawdę nią była. Jednak żona Ministra Magii - znana modelka i projektantka własnej linii odzieżowej, większość czasu spędzała mieszkając w Paryżu. Hermiona ciągle zastanawiała się, jak małżeństwo Potterów mogło być tak udane, skoro tak rzadko się widywali.
Parvati pomogła jej zapiąć kolię, a Hermiona machnięciem różdżki ukryła złoty łańcuszek z niewielką zawieszką w kształcie litery "H". "H" jak "Helen"... Ten naszyjnik jej tata podarował mamie na jedną z rocznic ich ślubu. To było najcenniejsza pamiątka, jaka została jej obecnie po rodzicach. Z powodu zagrożenia terrorystycznego tuż po ich śmierci, nie mogła nawet pojechać na pogrzeb do Australii. Malfoy i jego banda przestępców odebrali jej nawet to... Nie mogła dziś pójść do ślubu, nie mając tego łańcuszka na sobie. Dlatego użyła na nim zaklęcia niewidzialności.
Zmusiła się do uniesienia kącików ust, choć serce waliło jej głucho w piersi. Była już ubrana i umalowana i musiała przyznać, że dziewczyny odwaliły kawał dobrej roboty. Jej włosy były misternie upięte i poprzetykane brylantowymi spinkami, a tiara ciotki Muriel została odnowiona i również dołożono do niej kilka błyskotek, tak by wyglądała bardziej okazale. Welon był długi prawie tak, jak jej tren. To wszystko było bardzo majestatyczne. Hermiona z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że bardziej przypominała dziś jakąś królową niż pannę młodą. Nie do końca takiego ślubu zawsze chciała...
Jako mała dziewczynka, kiedyś odwiedzając Francję, zamarzyła o ślubie na plaży przy zachodzie słońca, w prostej sukience, bez welonu, za to z prawdziwymi kwiatami we włosach. Pan młody mógłby mieć na sobie tylko eleganckie spodnie i białą koszulę. Obydwoje mogliby stać boso na złocistym piasku, a gośćmi weselnymi powinni być tylko ich najbliżsi rodzina i przyjaciele.
Nie zorientowała się, gdy jedna łza spłynęła jej po policzku. Wytarła ją szybko w jedwabną chusteczkę, którą Parvati kazała jej schować za dekolt sukni, przewidując że może się wzruszyć w trakcie ceremonii. Swoją różdżkę również tam umieściła, choć dziewczyny jej to odradzały. Niemniej nie mogłaby nigdzie się ruszyć bez niej - nie czułaby się wtedy bezpieczna.
- Jest już twoja karoca, a pan Weasley czeka na ciebie na dole - poinformowała ją Lavender, sama ubrana w przesadnie falbaniastą, jasnoróżową suknię druhny. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą i Hermiona zwaliła to na karb jej źle dobranej kreacji.
- Kiedy musimy wyjeżdżać? - zapytała, mając nadzieję że gdy już wyruszy do katedry, wszelkie jej wątpliwości ponownie przeminą.
- Za pięć minut - poinformowała Parvati, wnosząc do pokoju piękny bukiet białych i jasnoróżowych róż. Hermiona lekko się skrzywiła. Prawdę mówiąc, wolałaby inne kwiaty, ale skoro pozostawiła wszelkie decyzje innym, nie miała teraz prawa narzekać.
- Ucieszysz się, że prawie wszyscy goście się dziś pojawią - Padma zaklaskała w dłonie, niczym mała dziewczynka.
- Naprawdę? - Hermiona zmusiła się do uśmiechu. - Czy Luna i Neville przyjechali z Kanady?
Jej druhny spojrzały na siebie krótko, nagle tracąc swoje uśmiechy.
- Niestety Nev nie mógł się pojawić, bo przeprowadza jakiś wielki, roślinny projekt, a wiesz że Luna po swoim wypadku nie lubi podróżować bez niego. - Parvati posłała jej przepraszający uśmiech. - Ale z tego co wiem, przysłali wam jakiś wspaniały prezent!
Hermiona westchnęła cicho. Od przeszło trzech lat jej kontakt z tą dwójką przyjaciół był bardzo ograniczony. Wysyłali sobie tylko okazjonalne kartki, a na jej listy odpisywali zwykle krótko, tylko wspominając oględnie co się u nich ostatnio działo i odrzucając wszystkie jej propozycje spotkania. Tęskniła za nimi i nie bardzo rozumiała dlaczego ich relacja tak mocno się popsuła, skoro po wojnie byli ze sobą blisko.
- Jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką w życiu widziałam! - Parvati nie kryła swojego wzruszenia, a Lavender ze łzami w oczach uciekła z pokoju.
- Raczej nie mów tego przed Ginny - Padma szturchnęła siostrę łokciem i obie zachichotały.
- Twoja pierwsza druhna Hermiono, będzie czekać pod kościołem - poinformowała Parvati.
- Pewnie tuż obok stanowisk dla prasy - prychnęła z niesmakiem Padma, po czym zaraz uśmiechnęła się przepraszająco. - Oczywiście ktoś z rodziny musi odpowiednio powitać dziennikarzy...
- Tak, Ginny się do tego nadaje - mruknęła Hermiona, starając się powstrzymać swój grymas. Nie chciała się dziś przejmować takimi bzdurami.
- Pora ruszać! - popędziła je Parvati, podchodząc by złapać za długi tren sukni Hermiony.
Granger wzięła głęboki oddech i ponownie zmusiła się do uśmiechu, wiedząc że przed domem też będą kręcić się dziennikarze. To było właśnie to - najważniejszy dzień w jej życiu i choć specjalnie się tak nie czuła, to naprawdę powinna być teraz szczęśliwa.
<><><>
Trochę zmęczyło ją pozowanie do zdjęć, ale pan Weasley nalegał, że powinni to zrobić, nim wyruszą do katedry. Wreszcie jednak z niemałą pomocą swoich druhen, Hermionę zapakowano do królewskiej, perłowej karety niczym z bajki o Kopciuszku. Pan Weasley usiadł naprzeciwko niej, a dziewczyny skorzystały z podstawionego przez ministerstwo samochodu z siedzącą w środku obstawą aurorów, która miała ich eskortować.
- Reporterzy będą stać rozstawieni po całej trasie - poinformował ją Arthur. - Dlatego powinnaś raz na jakiś czas do nich pomachać, tak by zdołali to uchwycić.
Hermiona ledwo zdusiła jęk. Nienawidziła robić z siebie widowiska, a zapowiadało się, że będzie tak dziś przez cały dzień. Żałowała, że nie omówiła wcześniej z Ronem udziału prasy w tym wszystkim. To było spore zaniedbanie z jej strony.
Jechali w ciszy, w czasie gdy Arthur uśmiechał się i machał do każdego kto z ulicy choć spojrzał w stronę pojazdu. W tym czasie Hermiona pogrążyła się w swoich myślach o tym, jak bardzo inaczej kiedyś to wszystko sobie wyobrażała.
Nagle jednak powozem ostro szarpnęło, a coś mocno uderzyło w dach.
- Nie ruszaj się! - nakazał jej pan Weasley. - Sprawdzę co się dzieje.
- To była płonąca strzała! Ktoś do nas strzelił! - zawołał stangret, który powoził karocą.
Hermiona poczuła, jak krew cierpnie jej w żyłach. Była tylko jedna grupa ludzi, która mogłaby się na to odważyć.
- Zostań na miejscu! - zawołał Arthur i szybko wydobył swoją różdżkę, a Hermiona od razu zrobiła to samo.
Chciałaby móc wyskoczyć i zobaczyć co naprawdę się dzieje, ale jej suknia uniemożliwiała jej płynne ruchy. Właśnie zastanawiała się czy nie powinna jej obciąć za pomocą zaklęcia, by móc w razie czego swobodnie walczyć, gdy powozem ponownie zatrzęsło.
- Gdzie ci przeklęci aurorzy?! Jak mogli dopuścić, by ich od nas odcięto?! - pan Weasley krzyczał, szybko przywołując swojego patronusa - białą gęś i wzywając przez niego pomocy.
Hermiona jednak wiedziała, że choć są blisko katedry, mogą nie zdążyć na czas jeśli Kryształowe Węże przybyli tu, by ich zabić.
Nagle Arthur krzyknął, a później coś głucho upadło. Hermiona wiedziała, że to jej ostatnia szansa. Sprawnym zaklęciem tnącym pozbyła się trenu sukni i wyszarpała z włosów welon i tiarę. Chciała jak najszybciej wysiąść z karocy i podjąć walkę. Ledwo jednak otworzyła drzwi, gdy stanęła przed nią wysoka postać. Jego twarz była ukryta w cieniu zielonego kaptura.
Oddech zamarł jej w piersi, gdy zorientowała się kto to mógł być.
- Dzień dobry - wyszeptał, a ona zyskała pewność od razu rozpoznając jego głos. Zacisnęła palce na różdżce, kumulując w sobie chęć na rzucenie avady. - I jednocześnie - dobranoc księżniczko - mruknął, unosząc dłoń i dmuchając jej w twarz, jakby chciał posłać jej słodki pocałunek.
Księżycowy pył - zarejestrowały jej zmysły, gdy jej powieki powoli opadły i wszystko otoczyła ciemność.
<><><>
POV Draco
Był głodny i zmęczony, ale zadowolony z rezultatów ich misji. Co prawda Pucey dostał w ramię jakąś paskudną klątwą tnącą od starego Weasleya, ale Higgs zapowiedział, że jakoś się z tego wyliże. Akcja poszła sprawniej niż przypuszczali. Aurorzy, którzy mieli chronić powóz ślubny Granger, byli niedoświadoczonymi młokosami. Wiele lat bez większych akcj ze strony Kryształowych Węży - poza okazjonalnym okradaniem magazynów - zapewne utwierdziły Pottera i Weasleya w przekonaniu, że tak ich zgnębili, że już na nic więcej się nie odważą. Dobrze było im pokazać, jak bardzo się pomylili.
"Prorok Wieczorny", dostarczony im przez sowę na pierwsze stronie przedstawiał coś interesującego. Jakiś reporter zdołał z daleka zrobić zdjęcie, na którym zamaskowany pod kapturem Draco, wynosi w swoich ramionach z powozu nieprzytomną Hermionę Granger. Naprawdę wyglądał jak bajkowy złoczyńca, właśnie porywający księżniczkę.
Żałował bardzo, że nie mógł zobaczyć miny Weasleya, gdy dotarło do niego, co tak naprawdę się stało. Z doniesień, jakie udało im się zebrać usłyszeli, że Weasley stał już przy ołtarzu, gdy dotarły do niego druzgocące wieści. Świadkowie widzieli, jak kopał zniszczony powóz, odgrażając się na głos, że zmiecie całe Wiltshire z powierzchni ziemi, by tylko móc ich dorwać. Wreszcie Potter prawie siłą wepchnął przyjaciela do podstawionego samochodu, z obawy że faktycznie nerwy go poniosą i powie coś nieodpowiedniego.
Draco postanowił zmienić szatę, bowiem jego poprzednia w całości została przesiąknięta zapachem jakichś drogich perfum, którymi spryskana była Granger. W tej oszałamiającej sukni ślubnej naprawdę wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Miała też na sobie mały majątek w postaci biżuterii z brylantami. To będzie dobra premia dla jego ludzi, po trudach tej akcji - jeśli tylko uda się im to jakoś spieniężyć na mugolskim rynku.
Podszedł do szafki i wziął do ręki leżącą na niej różdżkę. Była niezwykła - misternie rzeźbiona. Dziesięć i trzy-czwarte cala, winorośl, a zdaniem Sunny jej rdzeniem powinno było włókno ze smoczego serca. Piękna i potężna, jak jej właścicielka. Draco odłożył ją i odruchowo sprawdził swoją własną różdżkę tkwiącą bezpiecznie w kaburze na jego ramieniu. To cud, że wciąż ją miał, choć już tyle razy próbowano mu ją odebrać.
Jeszcze raz powąchał szatę, którą miał na misji, nim odłożył ją do prania. Ten zapach było upajający. Granger wyrosła na prawdziwą piękność i nie było sensu się z tym spierać. Nigdy nie zaprzeczał przed samym sobą, że była ładna - zwłaszcza gdzieś od ich czwartej klasy, gdy oswoiła włosy i naprawiła zęby. Jednak nigdy i nikomu nie przyznałby się do tej opinii głośno. Od zawsze należała do wrogiego obozu. Była jedną z grupy ludzi, którzy z premedytacją zniszczyli życie jemu i jego przyjaciołom. I nawet jeśli w swojej sukni ślubnej wyglądała jak anioł i pachniała jak niebo, to nadal była złą wiedźmą, odpowiedzialną za wiele ludzkich tragedii - i tak zamierzał ją potraktować.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Proszę - odezwał się, narzucając na siebie nową szatę.
- Cześć - Astoria weszła do komnaty, uśmiechając się do niego nieśmiało. Zawsze była taka słodka i zarumieniona w jego towarzystwie.
- Witaj. W czym mogę ci pomóc? - zapytał uprzejmie.
- Blaise prosił mnie, bym ci przekazała że ona się właśnie obudziła.
- To świetnie, dzięki - Draco zmusił się do niewielkiego uśmiechu, doskonale wiedząc że to poprawi Astorii nastrój. Faktycznie jej twarz prawie od razu się jeszcze bardziej rozpromieniła.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytała gorliwie. - Jakoś wam pomóc?
- Na razie nie, ale dzięki - odpowiedział, kierując się do drzwi.
Wolał nie wciągać w to wszystko zbyt wielu postronnych osób, nie chcąc by w przyszłości zemsta Pottera rozlała się także i na nich. Zaufali mu i wybrali go na swojego przywódcę, dlatego musiał zrobić wszystko co w jego mocy, by ich jakoś chronić.
Zgodnie z sugestią Draco, Granger umieszczono w starej komnacie w północnej wieży. Było tam tylko stare łóżko i jedno krzesło. Początkowo pozwolili jej wygodnie spać, bowiem po działaniu Księżycowego Pyłu, była praktycznie nieprzytomna. Skoro jednak już się obudziła, Draco nakazał Zabiniemu, by przywiązał ją do krzesła - niezbyt mocno - Blaise użył do tego jedwabnych wstęg, którymi kiedyś wiązano we dworze zasłony. Wiedział, że Granger z pewnością nie zechce z nim dobrowolnie współpracować, ale miał przynajmniej nadzieję, że przekaże kilka słów w liście do swojego narzeczonego. Potrzebowali jak najszybciej dostarczyć wiadomość do Weasleya i Pottera. Wszystko musiało dziać się zgodnie z ustalonym harmonogramem.
<><><>
POV Hermiony
Ból w rękach był dokuczliwy, ale to nie tak, że się teraz tym martwiła. Jeśli jej wyobraźnia nie płatała jej jakiś okrutnych figli, to właśnie znalazła się w rękach swoich zaprzysięgłych wrogów. Mogła tylko domyślić się, co będą chcieli z nią zrobić... Opisy tego, co Kryształowe Węże robili z każdą, złapaną przez siebie szlamą często były przedstawiane w raportach ministerstwa. To był prawdziwy koszmar. Cokolwiek na nią czekało - z pewnością będzie to straszne i bolesne, nim nadejdzie upragniony koniec.
Przełknęła gorzkie łzy. Choćby miała konać w potwornych męczarniach, nie pozwoli sobie na błaganie Malfoya o śmierć. Za nic nie da mu tej ostatniej satysfakcji.
Rozpoznała, że mężczyzną, którym przywiązywał ją do krzesła był Blaise Zabini - prawa ręka Malfoya i podobno największy psychol jaki chodził po magicznej ziemi. To jemu przypisywano kompletny brak zahamowań w popełnianiu zbrodni tej organizacji, co podobno wyniósł ze swoich powiązań z Sycylijską Mafią, która go do tego szkoliła.
Hermiona była zdziwiona, że pomimo szorstkości swoich ruchów Zabini nie był dla niej okrutny. Ani razu jej nie uderzył, ani nawet słownie nie obraził. Po prostu w milczeniu wykonał swoją robotę, po czym od razu odszedł.
Stare drzwi znów skrzypnęły cicho, a Hermiona uniosła głowę. Doskonale wiedziała, kto wejdzie teraz do środka.
- Granger - przywitał ją cicho. W dłoniach trzymał stary, metalowy puchar i drewniany dzban pełen wody.
- Morderco! - syknęła, szarpiąc się na swoim miejscu. Gdyby tylko mogła się teraz uwolnić spróbowałaby go zabić - choćby gołymi rękami.
Malfoy posłał jej krzywy uśmieszek, zanim podszedł bliżej. Z pewnością się jej nie bał.
- Powinnaś się napić - powiedział swobodnym tonem konwersacji. - Zapewne masz sucho w gardle po takiej dawce Księżycowego Pyłu.
Malfoy napełnił puchar wodą i przytknął jej go do ust. Niezbyt mocno, ale bez zbędnej delikatności. Hermiona wzięła duży łyk, a później wyprostowała głowę i z całą mocą na niego splunęła.
Był zbyt wysoki, by strumień mógł sięgnąć jego twarzy, ale przynajmniej opluła jego wynędzniałą szatę.
- Draniu! - krzyknęła. - Jak śmiesz w ogóle się do mnie odzywać, po tym wszystkim co mi zrobiłeś? Zabiję cię! Przysięgam, że jeśli tylko dostanę swoją szansę, własnoręcznie cię zamorduje, ty przebrzydły Śmierciożerco! Morderco! Chory zwyrodnialcu!
Nie zdołała wymyślić kolejnej obelgi, gdy nagle zachłysnęła się powietrzem. Cały dzban zimnej wody wylądował prosto na jej twarzy, zamazując jej pole widzenia i zmuszając do dzikiego parskania.
- Widzę, że przez lata niewiele się zmieniło - skomentował cierpko. - Nadal bezsensownie mielisz jęzorem, choć wciąż nikt nie chce tego słuchać.
- Niby dlaczego miałoby mi zależeć na tym czy taki zbrodniarz i degenerat jak ty, chce mnie wysłuchać? Jesteś dla mnie mniej niż człowiekiem Malfoy!
- Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie twoja opinia na mój temat? - Draco stał sztywno wyprostowany i dziwnie spięty. - Obchodzi mnie tylko twoja wartość w złocie Granger i nic poza tym.
Hermiona zamarła przez chwilę. Więc to o to mu chodziło? Chciał szantażować Rona i Harry'ego grożeniem jej życiu, by zapłacili za nią okup?
- Nie dostaniesz za mnie złamanego galeona! - odpowiedziała hardo. - Nasz rząd nie negocjuje z terrorystami i moja rodzina i przyjaciele wiedzą, że wolałabym zginąć, niż być kartą przetargową w rękach takich bestii jak wy!
- To się okaże - Draco uśmiechnął się cynicznie. - Jedyne co musisz zrobić to ładnie uśmiechnąć się do zdjęcia Granger.
- Przez cały czas będę krzyczeć, że mają za mnie nie płacić. Pętla to wychwyci! Nic nie dostaniesz ty łajdaku!
- Ten twój jazgot jest naprawdę męczący. Aż się zastanawiam, jak Weasley znosi to przez te wszystkie lata i jeszcze nie oszalał - Malfoy z dezaprobatą pokręcił głową, po czym odstawił dzbanek i ruszył do wyjścia.
- Tak jest! Uciekaj ode mnie tchórzu! To nie mój głos ci przeszkadza tylko to, co o tobie mówię! - piekliła się, czując jak krew w jej żyłach dosłownie wrze. - A mówię tylko samą prawdę! Jesteś śmieciem! Barbarzyńcą! Tyranem! Dokładną kopią swojego zwyrodniałego ojca! - krzyczała, bo nie miała przeciwko niemu innej broni, niż tylko wykrzyczeć cały swój ból i nienawiść.
Malfoy zatrzymał się tuż przed drzwiami i spojrzał na nią przez ramię z głęboką pogardą, a Hermiona uznała, że właśnie wygrywa w ich potyczce i nie zamierzała się poddać.
- Twoja matka nie była specjalnie dobrą czy miłą osobą, ale nawet ona powinna tarzać się w grobie wiedząc, że wydała na świat takiego potwora!
Nigdy wcześniej nie widziała nikogo, kto poruszał by się tak szybko. Malfoy w mgnieniu oka znalazł się przy niej i szarpnął nią, a wstęgi, które przytrzymywały ją na miejscu, natychmiast puściły.
- Pieprzona hipokrytko! - syknął jej prosto w twarz - tak blisko, że jego ciepły oddech owionął jej policzki.
Jego palce mocno zacisnęły się na jej ramionach, a ich dotyk parzył jej skórę. Nadal była ubrana w swoją podartą i zabrudzoną suknię ślubną z odkrytymi ramionami i potknęła się o nią, gdy Malfoy siłą pociągnął ją w stronę łukowatego okna.
- Chcesz zobaczyć potwora? Popatrz na siebie! - warczał, gdy wskazując na jej odbicie w brudnej szybie, po czym mocnym szarpnięciem otworzył okno.
Hermiona była pewna, że zaraz je przez nie wyrzuci, ale on tylko złapał ją za kark i zmusił, by nieco się wychyliła.
- Spójrz tam! - zażądał, a Hermiona bez protestu to zrobiła. Dostrzegła grupę dzieci, która bawiła się na niewielkim pagórku tuż pod oknem.
Było ich ponad dwadzieścioro i najwyraźniej były w różnym wieku, jednak jednym co je wszystkie łączyło, było to jak biednie były ubrane. Wszystkie były też zauważalnie szczupłe. Nawet z tej odległości mogła dostrzec, że za ich zabawki służył stary kawałek sznura, coś co przypominało podartą piłkę i kilka szmacianych gałganów.
Nie wiedziała dlaczego, ale pomyślała w tej chwili o sześcioletnich bliźniakach George'a i Angeliny, które miały własny mini-pałac, w którym zabawki piętrzyły się w całych stosach, a chłopcy i tak nie byli nimi zainteresowani, woląc latanie na miotłach i jeżdżenie na magicznych kucykach.
- Widzisz tego chłopczyka, który siedzi pod drzewem? - zapytał zimno, mocniej zaciskając palce na jej skórze.
Hermiona wreszcie dostrzegła o co mu chodziło. Pod rozłożystym dębem, na czymś co chyba kiedyś było starym szezlongiem, leżał mały blondynek. Był nakryty podartym kocem, a w dłoni trzymał metalowy kubek. Był jednak śmiertelnie blady i bardzo słaby, choć uśmiechał się pogodnie do koleżanek i kolegów, którzy biegali dookoła.
- To Milton Avery, ma sześć lat - głos Draco brzmiał ostro. - Jest sierotą, bo jego matka i ojciec poszli do ministerstwa na wezwanie Komisji Rejestracji Osób Czystej Krwi, którą z tego co pamiętam, pomogłaś powołać. Nigdy stamtąd nie wrócili! Dziecko zostało pod opieką babci, która zmarła wkrótce potem. Jest na świecie sam, a na dodatek zachorował na Gnomią Ospę.
- Och...! - wyrwało się Hermionie. - Ale przecież ministerstwo stworzyło domy tymczasowe, dla dzieci rodzin, które nie chciały wyrazić aprobaty...
- Doprawdy? - Malfoy pchnął ją tak, że jej żebra wbiły się mocniej w ramę okienną, a ona wychyliła się jeszcze bardziej. - A czy byłaś choć raz w takim domu Granger? Widziałaś go?
Zaparło jej na chwilę oddech i poczuła, jak rumieńce wypływają na jej policzki. To prawda, że nigdy się tym osobiście nie interesowała, ale Molly mówiła jej, że to miłe, dobrze prowadzone i pełne odpowiedniej opieki miejsca.
- Nie? - Malfoy szydził. - Powiem ci dlaczego nie. Bo one nie istnieją. Ministerstwo nie zajęło się ani jedną sierotą, a rodzice tych dzieci nie żyją, bo ty i twój reżim ich zabiliście.
- To nieprawda! - krzyknęła, znów się szarpiąc. - Wszyscy niechętni nowej ustawie, są tylko tymczasowo umieszczeni w...
- W ziemi. Nie żyją, bo odmówili oddania swoich różdżek i całego majątku na rzecz ministerstwa.
- Bzdura! - wypluła z siebie, znów się szarpiąc.
- Nie udawaj, że o tym nie wiedziałaś Granger - Draco puścił ją, jakby sam kontakt z jej skórą wzbudzał teraz w nim wstręt. - Musiałaś o tym wiedzieć, podpisując te wszystkie swoje dekrety.
- Nie próbuj mi robić prania mózgu! - krzyknęła. - Nie jesteśmy wami! Nie mordujemy ludzi! Nasz system tylko zapobiega...
- Reżim - przerwał jej bezkompromisowo. - Wasz reżim morduje wszelkich jego wrogów, a resztę osób czystej krwi zepchnął na społeczny margines. Spójrz na te dzieci Granger... To twoje dzieło. A Milton wkrótce umrze bez rodziny, która mogłaby czuwać przy jego łóżku, bo ty i twoi najlepsi przyjaciele sprawiliście, że w żaden sposób nie możemy zdobyć lekarstwa, by go uratować! Jeśli szukasz potworów, to spójrz w lustro i rozejrzyj się dookoła siebie, gdy już wreszcie wrócisz do domu.
Malfoy odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, mocno zatrzaskując za sobą drzwi i nie przejmując się nawet tym, że nie jest już przywiązana do krzesła.
Hermiona jeszcze raz spojrzała przez okno. Poza biegającymi pod oknami dzieci, spostrzegła niewielkie pole, na którym pracowało kilku ludzi. Jak na jej oko używali starych, ręcznych narzędzi mugoli, służących do uprawy ziemi. Zauważyła też trzy kobiety w wyraźnie zniszczonych sukniach. Niosły ze sobą wielkie kosze z czymś, co wyglądało na mokre pranie.
Całe obejście Malfoy Manor - ogrody i białe pawie, najwyraźniej dawno zniknęło - przypominało to teraz bardziej małą, biedną wieś. Jak to się miało do raportów Rady Głównej Ministerstwa Magii, w których Harry i jego doradcy donosili, że Malfoy pławi się w bogactwach, wciąż napadając ze swoimi ludźmi na transporty kamieni szlachetnych, drogich mioteł, najlepszych cygar, luksusowych alkoholi, a także wyjątkowych dzieł sztuki.
Coś tu się wyraźnie nie zgadzało...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Była zaskoczona słysząc ten dźwięk. Czy ktoś naprawdę sądził, że ona może go powstrzymać przed wejściem tutaj?
Drzwi powoli się uchyliły i do środka wszedł uśmiechnięty mężczyzna. Hermiona pomyślała, że świat dookoła niej lekko się zachwiał. Najwyraźniej było jeszcze gorzej, niż w ogóle dotychczas myślała.
<><><>
POV Draco
Przebiegł przez dwa piętra, nim zdołał się nieco uspokoić. Wpadł do starego gabinetu swojego ojca, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie, ciężko dysząc. Od lat nikt nie trafił pod jego skórę tak mocno, jak udało się to Granger dzisiejszego popołudnia. Nawet, gdy pewnego dnia przeczytał w dostarczonym im ukradkiem wydaniu Proroka, że dokonano zamachu na mugolski sierociniec i oskarżono go o tę straszną zbrodnię, nie był tak poruszony, jak właśnie w tym momencie.
Jak ta przeklęta harpia śmiała bezcześcić imię jego świętej pamięci matki? Miał ochotę ją za to skrzywdzić, upokorzyć, być może nawet... Nie. Wbrew temu co o nim powiedziała, nie był mordercą. I nie zamierzał tego zmieniać, a już zwłaszcza nie z powodu rozkapryszonej księżniczki, która najwyraźniej była nieświadoma tego, co się działo pod jej własnym nosem. Może Frank i Sunny mieli rację, że gdyby Granger wiedziała o wszystkich zbrodniach jakie popełnili Potter i Weasleyowie, to już dawno coś by z tym zrobiła.
Rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem zostały one mocno pchnięte, a Draco odskoczył na bok, by nimi nie dostać.
- Czy pozwoliłem ci tu wejść? - syknął, patrząc złowrogo na przyjaciela.
- Nie, ale też mi tego nie zabroniłeś - oznajmił spokojnie Theodore.
Draco zmiął w ustach przekleństwo. Chłodna logika Notta, naprawdę czasami działała mu na nerwy.
- Czego chcesz? - warknął, nim poszedł w stronę rozklekotanego biurka, by móc zajrzeć do szkiców wiadomości, którą jeszcze dziś chciał wysłać prosto do Pottera.
Theodore nie ruszył się spod drzwi, ale jakiś cień emocji błysnął na chwilę w jego spojrzeniu, nim przybrało znów ten zwyczajny - prawie martwy wyraz.
- Nie chce by Sun zbliżała się do Granger - odezwał się wreszcie po chwili.
- Przecież nikt jej do tego nie zmusza - Draco obojętnie wzruszył ramionami.
- Ona sama chce z nią porozmawiać - Nott skrzywił się lekko. - Obawiam się, że nie jest jednak świadoma tego, że to może przywołać bolesne wspomnienia i cofnąć jej postępy...
- Gdybym przypadkiem kiedykolwiek chciał powstrzymać przed czymś twoją dziewczynę Nott, to z pewnością sam bym się tego nie podejmował, tylko zmusił cię byś odwalił za mnie tę robotę. Te role się teraz nie odwrócą, nie ma na to szans - Draco posłał mu cierpki uśmieszek.
Przez twarz Theo przeleciał szybko kolejny grymas.
- Boje się o nią - przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Malfoy znów się do niego uśmiechnął.
- To wspaniale widzieć, że jednak nie jesteś całkowicie wypranym z uczuć i emocji posągiem. Kochasz ją i dbasz o nią. Prawdę mówiąc nie dziwi mnie to. Jest naprawdę wyjątkowa.
- Jest - zgodził się Nott. - I poprzysiągłem, że kiedyś dopadnę skurwiela, który tak bardzo ją skrzywdził...
- Zrobisz to. Obiecuję, że wcześniej czy później dostaniesz szansę na swoją zemstę. To braterska przysięga, którą już raz ci złożyłem - Draco wyciągnął do niego dłoń, a Theo podszedł i uścisnął ją mocno. Nie byli braćmi z krwi, ale z wyboru i tak miało pozostać na zawsze.
- Frank jest teraz u Granger - dodał po chwili Theodore, wypuszczając dłoń przyjaciela i ciężko opadając na rozklekotane krzesło, które stało przed biurkiem.
- Mam nadzieję, że namówi ją na zrobienie tego zdjęcia - Draco westchnął i przeczesał palcami włosy, wiedząc że z frustracji i tak zrobi w nich tylko większy bałagan.
- Jeśli ktoś ma tego dokonać, to z pewnością będzie to on. Muszę cię jednak ostrzec, że zamierza pokazać jej niektóre dowody...
Draco spiął się lekko. Przewidywał taką opcję, choć nie sądził żeby była właściwa. Granger i tak im nie uwierzy. I wcale nie musi. Nie potrzebował jej mieć po swojej stronie. Potrzebował tylko, by pozwoliła sobie zrobić zdjęcie udowadniające, że naprawdę ją tu mają.
- Jakie dowody? - zapytał od niechcenia.
- Sądzę, że te...- odpowiedział spokojnie Theodore. - Które wskazują na to, że być może jej rodzice wciąż żyją.
CDN...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz