5 lat później
Lubiła tu zaglądać. Wcale nie dlatego, że inni tego nie lubili, ale właśnie dlatego, że było to miejsce, gdzie ona i jej intelekt, mogli złapać odrobinę oddechu od planowania, ciągłego szukania najlepszej opcji, przelewania krwi, knucia i manipulowania. Słowem – tutaj przez chwilę mogła zapomnieć o wojnie.
Zapach był intensywny, ale nie przeszkadzało jej to. Podobnie jak ciepło i wilgoć panująca w tym pomieszczeniu. To była poniekąd część magii i uroku tego miejsca.
– Nie masz dziś treningu? – spytał cicho, zajęty siekaniem kolejnej porcji składników.
– Już jestem po – Hermiona uśmiechnęła się lekko, podchodząc bliżej, by zerknąć do jednego z kociołków. – Co dziś porabiasz? – zapytała z zainteresowaniem.
– Testuję nową wersję eliksiru wielosokowego – odpowiedział gładko.
– Ten, który działa przez osiem godzin, sprawdził się idealnie – Hermiona uśmiechnęła się do niego z uznaniem.
– Udało mi się przedłużyć jego działanie do dwunastu godzin na jednorazowej dawce.
– To naprawdę imponujące panie profesorze – odpowiedziała szczerze.
– Od kiedy to przypomniałaś sobie, jak się prawidłowo do mnie zwracać, panno Granger? – zapytał drwiąco.
– Choć ubolewam nad tym całym sercem – Hermiona teatralnie położyła dłoń na swojej piersi. – Nadal jesteś tu tylko więźniem Severusie.
Snape wykrzywił usta w cynicznym uśmieszku.
– Jeniec wojenny, który produkuje dla was wszystkie wasze zapasy leków i eliksirów – sarknął. – Gdybym chciał, już dawno bym was wszystkich pozabijał za pomocą jakiejś wymyślnej trucizny i tak zakończył całą tę wojnę.
Hermiona przyjrzała mu się uważnie dostrzegając, jak kącik jego ust lekko drgnął. To nie był pierwszy raz, gdy zastanawiała się czy Severus Snape przypadkiem nie pozwolił im się specjalnie pojmać przed trzema laty i to prosto z pola walki.
Miało to miejsce w drugiej bitwie pod Hogsmeade, gdzie starły się największe siły Voldemorta i Zakonu Feniksa. Ta bitwa jednak, po raz kolejny pozostawiła wojnę nierozstrzygniętą. Oni wiedzieli, że nie mogą zabić Czarnego Pana, dopóki nie pozbędą się wciąż pozostającego przy życiu węża noszącego w sobie cząstkę jego duszy. Czarny Pan natomiast sądził, że nie będzie w stanie zabić Harry’ego, dopóki nie posiądzie całej mocy Czarnej Różdżki.
Pięć długich lat… Tak długo to wszystko trwało. Od tak dawna magiczny świat był rozerwany wojną i podzielony na dwie strefy wpływów. Zakon Feniksa miał swoją główną siedzibę w Hogwarcie, a siły Voldemorta skoncentrowane były wokół Londynu i w okolicznych hrabstwach.
Raz na jakiś czas wybuchała kolejna bitwa – krwawa jatka, która kończyła się znacznymi stratami po obu stronach. Głównie cała ta wojna polegała na małych akcjach dywersyjnych, podkopywaniu sobie wzajemnie systemu zaopatrzenia i eliminowaniu najważniejszych ludzi z gwardii wroga.
Największym sukcesem Zakonu, poza porwaniem z pola walki Severusa Snape'a, było zabicie Lucjusza Malfoya i Antonina Dołohowa.
Największym sukcesem armii Voldemorta – poza zabiciem przed pięcioma laty dyrektora Hogwartu, było wyeliminowanie Szalonookiego Moody’ego oraz… śmierć w Drugiej Bitwie pod Hogsmeade najlepszej przyjaciółki Pottera – Hermiony Jane Granger.
Śmierciożerca, który tego dokonał – Thorfinn Rowle, stał się bohaterem, choć wkrótce potem zapadł na jakąś dziwną chorobę i zmarł podobno w straszliwych męczarniach. Nie wiedział on jednak – podobnie jak wszyscy inni ludzie z jego otoczenia, że Hermiona jakimś cudem przeżyła jego śmiercionośną klątwę. Nie było pewności czy stało się tak za sprawą magicznej kamizelki, którą nosiła na sobie, a która była zaczarowana najmocniejszymi zaklęciami tarczy, czy też dlatego – że jak podejrzewano – Rowle był tak magicznie wyczerpany po długiej walce, że jego avada nie zadziałała tak jak należało.
Świeżo pojmany wtedy Snape, miał przy sobie specjalnie skoncentrowany eliksir, mający za zadanie przywrócić nawet kogoś na wpół martwego ze skraju śmierci. I choć Ron i Harry mocno się przed tym wzbraniali, Lupin oraz Kingsley zdecydowali, by podać go Hermionie, co ostatecznie uratowało jej życie.
Śmierciożercy nigdy się o tym nie dowiedzieli, do dzisiejszego dnia uznając Hermionę za martwą. Zakon postanowił podsycić te plotki, robiąc z niej głośny symbol poległej bohaterki, za której pamięć teraz walczyli inni. Wiązało się to z pewnymi ograniczeniami – w każdej misji, czy to szpiegowskiej, czy na polu bitwy, a także w trakcie spotkań, w których udział brali ludzie spoza wewnętrznego kręgu Zakonu Feniksa, Hermiona musiała używać eliksiru wielosokowego, tak by nikt jej nie rozpoznał.
To dlatego lubiła przebywać ze swoim dawnym profesorem eliksirów, bowiem to właśnie on pracował nad tym, by nie musiała pamiętać o zbyt częstym zażywaniu tej okropnej mikstury. Jego eliksir wielosokowy o przedłużonym czasie działania wiele jej ułatwiał. A Snape pomimo swojego zgorzknienia i niechęci do innych członków Zakonu, nigdy nie wyganiał ją ze swojego lochu, gdy przychodziła sprawdzić co tam nowego tworzył.
– Kiedy wyruszasz na kolejną misję? – spytał, podsuwając jej deskę i srebrny nóż, by pomogła mu w siekaniu korzonków do kolejnego eliksiru, nad którym pracował.
– Na chwilę obecną, nie przypisano mnie do żadnej – Hermiona skrzywiła się lekko. – Od tygodnia pomagam Lunie w ułożeniu nowego programu nauczania.
– Nie żebym kiedykolwiek lubił być waszym nauczycielem – Severus uśmiechnął się cynicznie. – Ale dobrze, że to robicie. Kolejne pokolenie, nawet jeśli hodowane na przyszłych żołnierzy, nie powinno się składać z samych zidiociałych analfabetów.
Hermiona zachichotała cicho.
– Ciekawe czy śmierciożercy również jakoś edukują swoje dzieci? – zastanawiała się. – Chodzą plotki, że podobno wszyscy w wieku powyżej dwudziestu lat musieli wziąć śluby i zacząć płodzić nowych sługusów na chwałę swojego mrocznego pana.
– Z tego co wiem, miał być specjalny, wyselekcjonowany program szkoleniowy dla nowego pokolenia małych, czystokrwistych bachorów – Severus skrzywił się z niesmakiem.
– Aż strach pomyśleć, czego mają zamiar ich tam uczyć – mruknęła Hermiona, siekając mocno składniki.
– Zapewne torturowanie wrogów miało być gwoździem programu – Severus znów uniósł kąciki ust, a Hermiona zachichotała.
Jego wisielcze poczucie humoru naprawdę jej odpowiadało. Przynajmniej wiedziała, że nie owijał w bawełnę prawdy i nie szukał gładkich słówek. Brakowało jej takiej szczerej rozmowy z innymi członkami zakonu. Wszystko dookoła pochłaniał mrok i wojna, a strach przed tym, co jeszcze może nadejść zabijał w nich nawet najlżejsze przejawy dobrej zabawy.
Nagle poczuła, jak galeon w jej kieszeni się rozgrzewa. Odłożyła nóż i wyjęła go, by sprawdzić, o co mogło chodzić. Stara metoda komunikacji, zaczerpnięta jeszcze z Gwardii Dumbledore’a, nadal bardzo dobrze zdawała egzamin.
Westchnęła ciężko i schowała monetę.
– Wzywają mnie do dowództwa – wyjaśniła pochmurnie.
– Czyżby pan Weasley nadal nie przestał za tobą potajemnie tęsknić? – Severus drwiąco uniósł brew.
Hermiona parsknęła śmiechem i z dezaprobatą pokręciła głową.
– Ron ma teraz na głowie inne problemy. Jego żona wkrótce rodzi.
– Imbecyl – warknął Snape. – Kto świadomie sprowadza dziecko na świat, gdy dookoła trwa wojna?
– Cóż… Znasz moje zdanie na ten temat – Hermiona posłała mu porozumiewawczy uśmiech. – Sprawdzę o co chodzi, a później wrócę skończyć krojenie – obiecała.
– Jak zawsze, obowiązkowa z ciebie uczennica. – Ton jej dawnego profesora był drwiący, ale Hermiona wiedziała, że nie powiedział tego, by jej urazić.
Jeśli Severus Snape mógł uchodzić za człowieka, który ma przyjaciół, to Hermiona nie miała wątpliwości, że kimś takim właśnie dla niego była. A ta odrobina sarkazmu i uszczypliwości, wciąż obecna w ich relacji, pomagała im obojgu zachować zdrowie psychiczne w całym tym świecie chaosu.
<><><>  
Idąc w stronę głównego dowództwa – które mieściło się w dawnym gabinecie należącym kiedyś do wszystkich dyrektorów Hogwartu, Hermiona rozmyślała o tym, co powiedział Snape. Ron i jego żona Melisa, z pewnością chcieli mieć dziecko – o czym głośno mówili, od chwili gdy pojawiła się dobra nowina.
Niemniej, Severus miał absolutną rację – to nie był dobry czas na zakładanie rodziny. Warunki, w których mieszkali – choć dobre, nadal były mocno ograniczone. Każda rodzina dostawała niewielką kwaterę, zorganizowaną ze starych klas i przyległych do nich schowków. Osoby samotne – nadal mieszkały w wieloosobowych dormitoriach starych, hogwardzkich domów, nie mając dla siebie więcej przestrzeni niż dawało swoje własne biurko i łóżko.
Hermiona jakimś cudem zdobyła dla siebie własny kąt. To dawne biuro prefektury stało się jej miejscem do życia. Ten jeden pokój, który mieścił cały jej świat. W jakiś dziwny sposób, przez lata nie mogła pozbyć się swojego sentymentu do tego pomieszczenia. Tak, jak nie mogła pozbyć się biurka, przy którym kiedyś przez niemal rok, obserwowała jak pilnie i w ciszy pracował jeden z obecnie największych i najważniejszych generałów w Armii Voldemorta.
Nazywano go Herosem Zagłady, bowiem w miejscach gdzie on i jego ludzie uderzali, nie pozostawało nic poza spaloną szatańską pożogą, gołą, jałową ziemią.
Spotkała go tylko raz na polu walki. Miało to miejsce w drugim roku wojny. Stanęli naprzeciwko siebie, z różdżkami gotowymi do walki. Nim jednak zdołała posłać w jego stronę choć jedną klątwę, Draco nagle teleportował się, znikając jej z oczu. Do dziś nie wiedziała, dlaczego nie podjął z nią potyczki, choć z pewnością miał umiejętności, by ją wtedy pokonać.
Ze strzępek informacji, jakie docierały do Zakonu, wynikało, że Draco zajął miejsce Lucjusza w szeregach śmierciożerców, tuż po śmierci ojca, który również zginął w Drugiej Bitwie pod Hogsmeade. Był odpowiedzialnym za transport i zapewnienie zapasów armii Czarnego Pana i wywiązywał się z tego zadania nad wyraz gorliwie, nasyłając swoich ludzi na magazyny feniksów i skutecznie odcinając im nowe linie zaopatrzenia, zwłaszcza te przybywające zza oceanu.
Hermiona słyszała też, że Draco dwa lata temu się ożenił i nadal mieszkał w swoim rodzinnym dworze, wraz ze stacjonującym na jego terenie dywizjonem, którym dowodził. Jego matka podobno już dawno temu opuściła kraj, były to jednak informacje, których zakon nie potrafił w żaden sposób potwierdzić.
Tylko jednej sprawy nie można było postawić pod żadną wątpliwość.
Draco był bezlitosnym tyranem i przez wielu rozpatrywany był jako godny następca Czarnego Pana, jeśli ten kiedyś zginie. Jego imię szeptano z nie mniejszym strachem, a każdy kto stanął z nim kiedyś sam na sam do walki, nigdy nie wychodził z tej potyczki w całości.
Przerwała swoje rozmyślania, gdy dotarła wreszcie do kamiennej Chimery. Harry, Kingsley oraz Remus byli głównodowodzącymi przywódcami Zakonu. Cała rada główna składała się z dwunastu osób – a Hermiona i Ron również do niej należeli.
Gdy Hermiona zjawiła się w gabinecie, zastała tam jednak tylko Remusa.
– Cześć – przywitała go z uśmiechem. – Czegoś ode mnie potrzebujesz?
– Mamy tu kod Black Agnes – Remus spojrzał na nią z powagą.
– Poważnie? – Hermiona zrobiła wielkie oczy. Od dawna nie mieli takiej akcji.
Black Agnes było legendą o starej czarownicy, która porywała i pożerała dzieci. Oni nadali ten kryptonim wszelkim misjom, które oznaczały dobrowolne oddanie się w ich ręce kogoś z obozu wroga. Przez dekadę, zdarzyło się tylko kilka dezercji, przez osoby, które najczęściej w ten sposób ratowały swoje życie przed gniewem Voldemorta.
Zwykle Zakon nie czerpał zbyt wielu korzyści z takich sytuacji, bowiem dezerterzy zobowiązani wieczystą przysięgą, umarliby jeśli tylko spróbowaliby im zdradzić jakieś cenne informacje.
– Gdzie? – spytała tylko, kierując się w stronę kominka, doskonale wiedziała, że żadna z takich akcji nie miała miejsca w zamku, gdzie było zbyt wielu niepotrzebnych gapiów.
– Grimmauld Place – odpowiedział krótko.
Hermiona skinęła mu w ramach potwierdzenia, po czym złapała za garść proszku Fiuu i wskoczyła do kominka. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszego wieczoru Severus będzie musiał samodzielnie poradzić sobie z pokrojeniem składników.
W salonie dawnego domu Harry’ego, który teraz w większości służył im do tajnych narad oraz jako miejsce przetrzymywania i przesłuchiwania więźniów, Hermiona zastała Rona, który gorączkowo przeglądał jakieś mapy.
– Cześć – przywitała go z wymuszonym uśmiechem.
Ich rozstanie przed dwoma laty nie było ładne, ani gładkie – Ron chciał dokładnie tego, co teraz miał – czyli żony, dziecka i własnej, pełnej rodziny. Hermiona nie zamierzała realizować takich celów w ogarniętym wojną świecie. Po wielu kłótniach, rozstaniach i powrotach, wreszcie wspólnie doszli do wniosku, że lepiej będzie jeśli na dobre wrócą do przyjaźni. Niestety nigdy im się w to w pełni nie udało, choć Hermiona ze wszystkich sił starała się dobrze dogadywać z nim i jego młodą, bo ledwo osiemnastoletnią żoną Melisą.
– Są w sali wojennej. Mamy tu niezły pasztet – Ron skrzywił się wymownie pod nosem. – Dwie osoby próbowały dostać się na naszą stronę od północy Zakazanego Lasu. Zaatakowały je akromantule…
– Je? – zdziwiła się Hermiona.
– Najlepiej będzie jeśli sama się przekonasz. Muszę jak najszybciej zgłosić Hagridowi, że pająki chyba przesunęły swoje tereny lęgowe, jeśli zaatakowały tak blisko oznaczonych ścieżek.
– W porządku. Do zobaczenia później – Hermiona starała się ukryć swój uśmiech, gdy zauważyła jak Ron wciąż wzdryga się na samą wzmiankę o pająkach.
Przeszła schodami na górę, gdzie w największym pomieszczeniu w domu – które kiedyś było chyba jadalnią, już przed laty urządzili swój główny pokój narad.
W środku zastała sześć osób. Byli to Harry, Kingsley, pan Weasley, George, Fleur oraz dziwnie znajoma kobieta, ubrana w elegancką pelerynę z bogato haftowanym kapturem, która cicho szlochała w swoją chusteczkę.
– Już jestem – oznajmiła bezpośrednio, od razu po wejściu.
– Witaj Hermiono – Harry posłał jej blady uśmiech. – Czy Remus lub Ron wprowadzili cię w sprawę?
– Pobieżnie – odpowiedziała, znów przyglądając się płaczącej blondynce.
Wyglądała znajomo, ale Hermiona nie potrafiła w tej chwili skojarzyć jej nazwiska.
– Pamiętasz Tracey Davis? – zapytał Kingsley. – Chodziła z wami na ten sam rok do Hogwartu.
Hermiona spojrzała jeszcze raz na kobietę i wtedy to zobaczyła. To naprawdę była Tracey, jedna ze ślizgonek, która była razem z nimi w Hogwarcie. Z tego co Hermiona o niej wiedziała, uciekła ze szkoły razem z Malfoyem i innymi śmierciożercami w ten sam wieczór, gdy zginął Dumbledore. Prawdopodobnie była wierną i lojalną śmierciożerczynią… Dlaczego więc próbowała teraz przedostać się na ich stronę?
– Cześć Davis – zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny.
– Myślałam, że nie żyjesz – Tracey na chwilę przestała płakać, przyglądając się Hermionie z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi w ramach powitania – Hermiona uśmiechnęła się cierpko.
Dobrze, że fakt o tym, że przeżyła klątwę Rowla nadal pozostawał nieznany w obozie wroga.
– Skoro jesteśmy w komplecie pora rozpocząć przesłuchanie – zdecydował Kingsley. – George?
George podszedł i wyjął z kieszeni swoich znoszonych jeansów niewielką fiolkę. Już w pierwszych miesiącach wojny zorientowali się, że podanie jeńcom Veritaserum kończy się ich natychmiastową śmiercią – kolejna ze sprytnych sztuczek Voldemorta. Wieczysta przysięga zabraniała im mówienia dobrowolnie tego, co chcieliby zdradzić. To dlatego zakon wymyślił własną miksturę – wesołe serum prawdy, które działało trochę jak alkohol – po prostu rozplątywało język i ułatwiało mówienie o rzeczach, o których przesłuchany zwykle, by nie miał zamiaru tak lekko opowiadać.
– Nie musicie mi niczego podawać – zaprotestowała Tracey. – Nie składałam wieczystej przysięgi, ani nie mam mrocznego znaku – dla potwierdzenia, odsunęła rękaw szaty.
– Jak to możliwe, skoro przed pięcioma laty uciekłaś z Hogwartu ze zorganizowaną grupą śmierciożerców? – spytał Harry.
– Nie musiałam przyjmować znaku, jeśli zgodziłam się wyjść za mąż za lojalnego i naznaczonego sługę rycerzy Walpurgii – wyszeptała Tracey.
– Jesteś żoną jednego z generałów Czarnego Pana? – zapytała Fleur, która była ich specjalistką od magii psychologicznej – potrafiła swoimi czarami wpłynąć na jeńców tak, by przestali się ich bać.
– Nazywam się Tracey Flint – wyszeptała. – Cztery lata temu zostałam żoną Herosa Mroku – Marcusa Flinta.
Hermiona przełknęła lekko. Heros Mroku – pseudonim ten Flint uzyskał dlatego, że uwielbiał mordować swe ofiary niespodziewanie, pod osłoną nocy. Był najlepiej wyszkolonym, najskuteczniejszym zabójcą na zlecenie w armii Voldemorta.
Wszyscy zgromadzeni w sali poza jeńcem, spojrzeli na siebie. To było bardzo ciekawe. Nigdy wcześniej nie ujęli żony żadnego z tak wysoko postawionych dowódców.
– Dlaczego planowałaś dostać się na naszą stronę poprzez Zakazany Las? – zapytał Harry, który chyba nie mógł się powstrzymać od zadania tego nurtującego wszystkich najmocniej pytania.
Tracey znów zaszlochała głośno, mocno przyciskając chusteczkę do opuchniętych powiek.
– Ja i Asti, po prostu chciałyśmy znów być wolne. Piekło naszych małżeństw trwało od lat i miałyśmy już tego dość. Gdy nasi mężowie zaczęli nam grozić, postanowiłyśmy razem uciec…
– Asti? – spytała Hermiona, nie rozpoznając tego imienia.
– Astoria Malfoy – wyjaśnił jej Kingsley.
Hermiona poczuła, jak jej wnętrznościami szarpie gorący wstrząs. Wiedziała, że żoną Dracona została Astoria Greengrass, młodsza siostra Daphne, która również była z nimi w szkole na jednym roku. Starała się nie myśleć nigdy zbyt wiele o nowej Lady Malfoy, ponieważ to niechybnie prowadziło do myśli o Draco, a to zawsze wywoływało chaos w jej głowie. Wolała tego unikać.
– A teraz ona nie żyje… – Tracey wybuchła falą gwałtownego płaczu i rozpaczliwego szlochu.
Fleur zajęła się uspokajaniem jej, a Hermiona i zebrani w pokoju mężczyźni odeszli na bok, by przedyskutować sprawę.
– Prawdopodobnie trochę zboczyły z oznaczonej ścieżki i to dlatego zaatakowały je głodne Akromantule – wyjaśnił wszystkim Kingsley. – Udało im się przedostać na jedną z polan, gdzie odkrył je nasz patrol, ale żonie Malfoya nie można było już pomóc. Zmarła dziś rano w naszym ambulatorium.
– Jak nic oskarżą nas o jej zamordowanie – Harry westchnął ciężko. – A Malfoy w zemście spali do gołej ziemi każdy nasz magazyn, jaki tylko zdoła namierzyć…
– Musimy dowiedzieć się więcej – zdecydowała Hermiona. – Dlaczego podjęły się tak ryzykownej ucieczki i dlaczego zrobiły to właśnie teraz?
– Dajmy jej jeszcze kwadrans na uspokojenie i wróćmy do przesłuchania – zdecydował Kingsley. Wszyscy zgodnie mu przytaknęli. Zapowiadała się długa noc.
Tracey nie trzeba było specjalnie przekonywać, by mówiła dalej.
Cztery lata temu została zmuszona przez swoją rodzinę do poślubienia Marcusa Flinta, jako najlepszego, najwyżej postawionego kandydata do jej ręki. Z początku ich małżeństwo nie było takie złe – Marcus dużo wyjeżdżał, a Tracey zajmowała się urządzaniem domu i popijaniem herbatek w eleganckim towarzystwie.
Gdy wojna eskalowała, a nie wszystkie misje Marcusa szły po jego myśli, jej mąż zaczął odbijać sobie swoje niepowodzenia na niej. Bił ją i upokarzał, gwałcił i zmuszał do udziału w obrzydliwych przyjęciach, na którym jego ludzie zabawiali się z porwanymi mugolkami lub charłaczkami. Kazał jej oglądać pokazy tortur na pojmanych wrogach reżimu, a nawet samej obciąć rękę jedną z ich służek, gdy ta niechcący wylała na niego zupę.
Hermiona słuchając historii jej życia, nie mogła nie współczuć Tracey tego koszmaru, przez jaki przeszła. Nie tylko ich strona padała ofiarami zbrodniczej działalności Śmierciożerców. Swoim biestialstwem niszczyli nawet własnych bliskich.
Bała się zadać to pytanie, lecz wiedziała, że musi to zrobić.
– Czy Malfoy traktował swoją żonę w podobny sposób? – spytała, starając się zachować neutralny ton.
Tracey gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, Draco nigdy nie uderzył Astorii.
Ulga jaką poczuła, prawie zaskoczyła ją samą. To przecież niczego nie zmieniało…
– Ale był dla niej okropnym mężem – dodała szybko Davis. – Ograniczał ją, na nic jej nie pozwalał i wprost mówił jej, jak bardzo nią pogardza.
– Pogardza? – zapytał Harry.
– Astoria przed ślubem nalegała na klauzulę wierności – Tracey znów zalała się falą łez. – Nie chciała, by Draco miał kochanki wśród własnej służby, tak jak robili to inni arystokraci. O dziwo nawet się przed tym nie bronił… Jednak, gdy Astoria odkryła… – Tracey znów zaszlochała.
– Co takiego odkryła? – w głosie Kingsleya słychać było wyraźne zniecierpliwienie.
– Że ona sama wolała kobiety – Tracey wyznała to tak cicho, że ledwo było widać jak porusza ustami. Niemniej wszyscy usłyszeli to wyznanie.
– Była lesbijką? Czy to oznacza, że wy obie byłyście… – George nagle urwał.
– Tak – Tracey uniosła dumnie głowę. – Od wielu lat byłyśmy kochankami. Klauzula wierności zakłada, że nie wolno było jej zdradzać męża z innym mężczyzną, ale nie było mowy o kobiecie…
– Więc miałyście romans? – Fleur również wyglądała na zaintrygowaną całą tą sprawą.
– Owszem. Ja i Asti od lat byłyśmy ze sobą – Tracey wyginała w dłoniach przemoczoną chusteczkę. – Naprawdę się kochałyśmy i chciałyśmy żyć razem w szczęściu i spokoju. To dlatego między innymi postanowiłyśmy uciec.
– Między innymi? – wyłapała Hermiona. – Jakie były inne powody?
– Draco i Astoria byli małżeństwem od prawie trzech lat. Wcześniej Draco prawie nigdy jej nie zmuszał do wypełniania jej małżeńskich obowiązków…
– Zmuszał? Masz na myśli, że on też czasami ją gwałcił? – zapytał szybko Harry.
Tracey wzruszyła lekko ramionami.
– Astoria wiedziała, że nie może mu odmówić z powodu klauzuli wierności. Jak już mówiłam, Draco nie mógł mieć żadnych kochanek, ani skoków w bok z innymi kobietami, ale on i tak z nią nie sypiał. Co innego mój mąż… Marcus i inni arystokraci, którzy również zawarli klauzule wierności, lubią czasami wykorzystywać młodych charłacznych chłopców do zaspokajania potrzeb swojego chorego popędu. Jednak plotki mówią, że Draco nigdy tego nie robił. To dlatego Astoria nawet proponowała, że będzie chodziła z nim do łóżka, ale opowiadała później, że Draco zawsze z pogardą jej odmawiał. Aczkolwiek minęło już sporo czasu od kiedy się pobrali i sam Czarny Pan zaczął powoli się domagać, by jego ulubiony Heros wreszcie spłodził sobie prawowitego potomka. Astoria nie chciała mieć dziecka i bardzo przeżywała, to że mąż nią gardził gdy byli zmuszeni współżyć. To dlatego postanowiłyśmy, że to najwyższy czas, żeby uciekać.
– A ty nie musiałaś dać dziecka Flintowi? – zainteresował się George.
– Marcus jest bezpłodny. Kilkunastu najlepszych uzdrowicieli to potwierdziło. A poza tym, od pewnego czasu wolał gwałcić młodych, niewinnych chłopców, niż dobrowolnie przyjść do łóżka swojej “brudnej, głupiej, lesbijskiej żony”, jak od zawsze zwykł mnie nazywać – Tracey gniewnie zacisnęła usta. Nie było wątpliwości jak mocno nienawidziła i jak bardzo gardziła swoim mężem.
– Czyli podsumowując – Harry spojrzał uważnie na ich jeńca. – Uciekłyście, bo planowałyście być razem, a Astoria nie chciała mieć dziecka z Malfoyem.
– Tak – Tracey zalała się nową falą łez. – A poza tym, Marcus wciąż mnie bił i źle traktował. Bałam się, że w końcu mnie zabije.
Hermiona nie mogła nie współczuć tej kobiecie. Ta cała historia, naprawdę była bardzo mroczna i przykra.
– Zostawiłyście jakiś list pożegnalny? Choć słowo o tym, że uciekacie? – spytała Hermiona.
Tracey szybko potrząsnęła głową.
– Nie. Miałyśmy pojechać na trzydniowe zakupy do Bristolu. Spodziewają się nas w domu pojutrze przed lunchem. Dopiero po tym czasie, wszystko miało się wydać…
Pozwoli wreszcie odejść Tracey do jej wygodnego, choć zamykanego i strzeżonego pokoju. Pomimo tego, że chętnie z nimi współpracowała, nadal pozostawała ich jeńcem.
Zebrali się na nowo w sali narad, a Ron i Remus do nich dołączyli. Sprawa nie była prosta, a decyzje jakie musieli podjąć miały za zadanie zminimalizować potencjalnie przykre konsekwencje.
– Malfoy się wścieknie – mruknął Ron. – Jak nic, będzie szukał wszelkiej możliwej zemsty.
– Niby za co? – zdenerwował się Harry. – Przecież wyraźnie słyszeliśmy, że wcale nie zależało mu na jego żonie.
– Nie sądzę, by to coś zmieniło – wtrącił Remus. – Nawet jeśli tak było, to będzie musiał udawać przed swoimi ludźmi i innymi śmierciożercami, że pragnie pomścić śmierć Astorii.
– Jakiś pomysł, jak możemy się zabezpieczyć przed jego gniewem? – zapytał Kingsley.
Hermiona spojrzała na nich po kolei, nim postanowiła się odezwać.
– A co jeśli jego żona, wcale by nie umarła? – spytała cicho.
Wszyscy skupili na niej swój wzrok, ewidentnie czekając, aż wyjaśni im co ma na myśli.
– On jeszcze nic nie wie o jej śmierci i nie dowie się o niczym, przynajmniej do pojutrza – ciągnęła. – A co jeśli Astoria po prostu wróciłaby do domu?
– Nic z tego nie rozumiem – burknął Ron. – Przecież jej trup leży w naszym ambulatorium.
– Hermiono… – zaczął ostrożnie Kingsley. – W jeden dzień nie będziemy w stanie zaplanować tak skomplikowanej misji.
– Misji samobójczej – warknął Harry. – W życiu bym nikomu na to nie pozwolił!
– Za dwa tygodnie wypadają urodziny Czarnego Pana, a to oznacza wielki bal w jego pałacu – tłumaczyła im cierpliwie Hermiona. – Wszyscy jego Herosi zawsze są na niego zapraszani wraz ze swoimi rodzinami. Gdybym mogła się tam przedostać i dopaść Nagini…
– Hermiono! – Harry uderzył pięścią w stół. – Wcześniej, zanim by ci się to udało, byłabyś przez dwa tygodnie w domu jednego z najgroźniejszych generałów śmierciożerców! Gdyby Malfoy odkrył twoją przykrywkę, natychmiast by cię zabił!
– Raczej wątpię – wtrącił George. – Wcześniej długo torturowałby ją w celu wyciągnięcia wszystkich naszych sekretów.
– Ale skoro Malfoy mało interesował się żoną – odezwała się Fleur. – To istnieje szansa, że niczego nie zauważy przez te kilka dni…
– I to jest nasza szansa! – Hermiona z determinacją spojrzała w oczy Kingsleya.
Nie mieli obecnie żadnej innej możliwości namierzenia pałacu Voldemorta.
– Hermiono! – Harry i Ron zgodnie zerwali się na równe nogi.
– To zbyt niebezpieczne – Remus spojrzał na nią poważnie. – Nie możemy zaryzykować twojego życia w taki sposób.
Hermiona również wstała, patrząc na nich z determinacją.
– Ta wojna trwa już pięć lat i pochłonęła kilkaset istnień. Jeśli nie znajdziemy sposobu na zabicie tego węża i tego nie przerwiemy, nie przetrwamy już zbyt długo i doskonale o tym wiecie. Nasze drogi zaopatrzenia coraz częściej są przerywane przez Malfoya i jego ludzi, a Flint, Nott i Goyle odnajdują i mordują każdego, kto nie stanie po ich stronie.
– Nasze morale też spada – wtrąciła cicho Fleur. – Ludzie są już zmęczeni.
– Harry… – Hermiona spojrzała w oczy przyjaciela. – Wiem, że chcesz oświadczyć się Lunie i założyć z nią pełną rodzinę. A ty Ron – odwróciła się w jego stronę. – Wkrótce masz zostać ojcem. Naprawdę chcesz, by twoja córka dorastała w świecie rozdartym wojną, skoro właśnie oto pojawił się przed nami sposób, który mógłby pozwolić nam to zakończyć?
Obaj mężczyźni milczeli, wpatrując się w nią ze załzawionymi oczami. Wiedziała, że kochali ją jak siostrę i bali się o nią. Nie mogła jednak dopuścić do tego, by strach ich powstrzymał. Mieli rację, mówiąc jej jak bardzo niebezpieczna była ta misja i jak wielkie było ryzyko, że Hermiona nie wróci z niej cało. Brak szans na bliskie zakończenie wojny, dręczył ich wszystkich. Nie mogli porzucać okazji, gdy te pojawiały się tuż przed nim.
Kingsley również powoli wstał ze swojego miejsca i poprawił rękawy swojej szaty, nim uniósł głowę i spojrzał na Hermionę.
– Chcę wiedzieć co Brutus o tym powie – zdecydował.
Hermiona kiwnęła krótko głową.
Brutus był ich najlepszym szpiegiem w obozie wroga. Tylko Kingsley i Remus znali prawdę o jego tożsamości. Dla całej reszty Feniksów był tylko wysokim mężczyzną w czarnej masce, dzięki któremu raz na jakiś czas udało im się uratować kogoś przed pojmaniem, lub ocalić zapasy nim ludzie Malfoya zdołali je wyśledzić.
To nie był wcale taki zły pomysł. Brutus prawdopodobnie wiedział jak wyglądało z bliska małżeństwo Malfoyów, a gdyby jeszcze Tracey zdołała odpowiedzieć na kilka pytań, szansa na powodzenie tej misji mogła wzrosnąć.
Hermiona była zdeterminowana do tego, by to zrobić. Chciała móc choć mieć szansę na życie w świecie bez wojny. I tak naprawdę chciała sama się przekonać, jak bardzo ta wojna zmieniła oblicze Draco Malfoya, to – które poznała w ich ostatnim roku w szkole.
Musieli pozwolić jej to zrobić, inaczej już nigdy nie mogłaby mieć drugiej, tak dobrej na to szansy. Szansy by wreszcie poznać odpowiedzi na pytania, które dręczyły ją od prawie pięciu lat.
<><><>
Mieszkanie śmierdziało wilgocią, co było ewidentnym skutkiem braku przewietrzenia. Niemniej Hermiona w ciągu ostatnich pięciu lat, stacjonowała w o wiele gorszych warunkach. Na całe szczęście Brutus – doskonały szpieg z obozu wroga, był dziś dostępny i zgodził się z nią pilnie spotkać.
Przez lata Zakon miał jeszcze dwóch, świetnych szpiegów Omegę oraz Minotaura. Hermiona zawsze podejrzewała, że Omegą mogła być Pansy Parkinson, choć ciężko było uwierzyć, że tak lojalna śmierciożerczyni tak chętnie donosiła do obozu przeciwnika. Świadczyć o tym mógłby fakt, że gdy do zakonu dotarła wieść, że Parkinson została skazana przez Voldemorta na śmierć i osobiście stracona, wraz z tym Omega nigdy więcej się z nimi nie skontaktowała. Minotaur ucichł zaraz po drugiej Bitwie o Hogsmeade i Hermiona oraz reszta Zakonu byli prawie pewni, że musiał w jej czasie zginąć.
Na szczęście wciąż mieli Brutusa, który wiedział jak filtrować im informacje tak, by zdołali przetrwać jak najdłużej i jak najlepiej ochronić swoje zapasy. Byliby w o wiele gorszej kondycji, gdyby nie on.
Stała przy oknie i spoglądała na panoramę jednej z biedniejszych dzielnic Londynu. To było jedno z mieszkań kontaktowych zakonu, co oznaczał, że wcześniej musiało należeć do jakiegoś czarodzieja lub charłaka, który zgodził się na współpracę z nimi. Trochę ciekawiło ją jak ktoś czystej krwi – bo zakładała, że kimś takim musiał być jeden z Herosów Voldemorta – mógł zgadzać się na spotkania w takim siedlisku przesiąkniętym obecnością mugoli. Widocznie mu to nie przeszkadzało.
Ogień w kominku buchnął intensywnością swych zielonych płomieni, a Hermiona odruchowo położyła dłoń na przypiętej do uda skórzanej kaburze, która kryła jej różdżkę i kilka sztyletów. Była zawsze gotowa na wszystko.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Jego płaszcz był zrobiony ze skóry, chyba garboroga, na głowie miał kaptur. Jego misternie rzeźbiona maska wyglądała na wykonaną z prawdziwego srebra. Przerażający generał śmierciożerców w całej swojej okazałości.
Wstrzymała oddech, gdy mężczyzna powoli zbliżył się w jej stronę. Cały czas patrzyła na jego pozbawione różdżkę dłonie. Wiedziała, że poplecznicy Voldemorta byli przygotowani do używania zaklęć z precyzyjnie śmiertelną szybkością.
– Czy ta wojna pomieszała mi zmysły? – zapytał cicho. – Przysięgam, że na własne oczy widziałem, jak padłaś martwa na środku pola walki.
Hermiona posłała mu cyniczny uśmieszek. O to jej chodziło. To zaskoczenie zawsze było kwintesencją całej jej działalności i naprawdę lubiła je wykorzystywać.
<><><>
Hej, hej! 💚
Przepraszam za porę dodania rozdziału, ale obowiązku rodzinne i późniejsze spotkanie towarzyskie tak zajęły mi dzień, że prawie o tym zapomniałam. Ale na szczęście już jest! 😁
Na kolejny zapraszam oczywiście za tydzień, a w niedzielę na rozdział 11 "Bez Wyjątków"
Udanego Weekendu!
Vena
PS. Grafika użyta w rozdziale została wygenerowana przez AI.
Idąc w stronę głównego dowództwa – które mieściło się w dawnym gabinecie należącym kiedyś do wszystkich dyrektorów Hogwartu, Hermiona rozmyślała o tym, co powiedział Snape. Ron i jego żona Melisa, z pewnością chcieli mieć dziecko – o czym głośno mówili, od chwili gdy pojawiła się dobra nowina.
Niemniej, Severus miał absolutną rację – to nie był dobry czas na zakładanie rodziny. Warunki, w których mieszkali – choć dobre, nadal były mocno ograniczone. Każda rodzina dostawała niewielką kwaterę, zorganizowaną ze starych klas i przyległych do nich schowków. Osoby samotne – nadal mieszkały w wieloosobowych dormitoriach starych, hogwardzkich domów, nie mając dla siebie więcej przestrzeni niż dawało swoje własne biurko i łóżko.
Hermiona jakimś cudem zdobyła dla siebie własny kąt. To dawne biuro prefektury stało się jej miejscem do życia. Ten jeden pokój, który mieścił cały jej świat. W jakiś dziwny sposób, przez lata nie mogła pozbyć się swojego sentymentu do tego pomieszczenia. Tak, jak nie mogła pozbyć się biurka, przy którym kiedyś przez niemal rok, obserwowała jak pilnie i w ciszy pracował jeden z obecnie największych i najważniejszych generałów w Armii Voldemorta.
Nazywano go Herosem Zagłady, bowiem w miejscach gdzie on i jego ludzie uderzali, nie pozostawało nic poza spaloną szatańską pożogą, gołą, jałową ziemią.
Spotkała go tylko raz na polu walki. Miało to miejsce w drugim roku wojny. Stanęli naprzeciwko siebie, z różdżkami gotowymi do walki. Nim jednak zdołała posłać w jego stronę choć jedną klątwę, Draco nagle teleportował się, znikając jej z oczu. Do dziś nie wiedziała, dlaczego nie podjął z nią potyczki, choć z pewnością miał umiejętności, by ją wtedy pokonać.
Ze strzępek informacji, jakie docierały do Zakonu, wynikało, że Draco zajął miejsce Lucjusza w szeregach śmierciożerców, tuż po śmierci ojca, który również zginął w Drugiej Bitwie pod Hogsmeade. Był odpowiedzialnym za transport i zapewnienie zapasów armii Czarnego Pana i wywiązywał się z tego zadania nad wyraz gorliwie, nasyłając swoich ludzi na magazyny feniksów i skutecznie odcinając im nowe linie zaopatrzenia, zwłaszcza te przybywające zza oceanu.
Hermiona słyszała też, że Draco dwa lata temu się ożenił i nadal mieszkał w swoim rodzinnym dworze, wraz ze stacjonującym na jego terenie dywizjonem, którym dowodził. Jego matka podobno już dawno temu opuściła kraj, były to jednak informacje, których zakon nie potrafił w żaden sposób potwierdzić.
Tylko jednej sprawy nie można było postawić pod żadną wątpliwość.
Draco był bezlitosnym tyranem i przez wielu rozpatrywany był jako godny następca Czarnego Pana, jeśli ten kiedyś zginie. Jego imię szeptano z nie mniejszym strachem, a każdy kto stanął z nim kiedyś sam na sam do walki, nigdy nie wychodził z tej potyczki w całości.
Przerwała swoje rozmyślania, gdy dotarła wreszcie do kamiennej Chimery. Harry, Kingsley oraz Remus byli głównodowodzącymi przywódcami Zakonu. Cała rada główna składała się z dwunastu osób – a Hermiona i Ron również do niej należeli.
Gdy Hermiona zjawiła się w gabinecie, zastała tam jednak tylko Remusa.
– Cześć – przywitała go z uśmiechem. – Czegoś ode mnie potrzebujesz?
– Mamy tu kod Black Agnes – Remus spojrzał na nią z powagą.
– Poważnie? – Hermiona zrobiła wielkie oczy. Od dawna nie mieli takiej akcji.
Black Agnes było legendą o starej czarownicy, która porywała i pożerała dzieci. Oni nadali ten kryptonim wszelkim misjom, które oznaczały dobrowolne oddanie się w ich ręce kogoś z obozu wroga. Przez dekadę, zdarzyło się tylko kilka dezercji, przez osoby, które najczęściej w ten sposób ratowały swoje życie przed gniewem Voldemorta.
Zwykle Zakon nie czerpał zbyt wielu korzyści z takich sytuacji, bowiem dezerterzy zobowiązani wieczystą przysięgą, umarliby jeśli tylko spróbowaliby im zdradzić jakieś cenne informacje.
– Gdzie? – spytała tylko, kierując się w stronę kominka, doskonale wiedziała, że żadna z takich akcji nie miała miejsca w zamku, gdzie było zbyt wielu niepotrzebnych gapiów.
– Grimmauld Place – odpowiedział krótko.
Hermiona skinęła mu w ramach potwierdzenia, po czym złapała za garść proszku Fiuu i wskoczyła do kominka. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszego wieczoru Severus będzie musiał samodzielnie poradzić sobie z pokrojeniem składników.
W salonie dawnego domu Harry’ego, który teraz w większości służył im do tajnych narad oraz jako miejsce przetrzymywania i przesłuchiwania więźniów, Hermiona zastała Rona, który gorączkowo przeglądał jakieś mapy.
– Cześć – przywitała go z wymuszonym uśmiechem.
Ich rozstanie przed dwoma laty nie było ładne, ani gładkie – Ron chciał dokładnie tego, co teraz miał – czyli żony, dziecka i własnej, pełnej rodziny. Hermiona nie zamierzała realizować takich celów w ogarniętym wojną świecie. Po wielu kłótniach, rozstaniach i powrotach, wreszcie wspólnie doszli do wniosku, że lepiej będzie jeśli na dobre wrócą do przyjaźni. Niestety nigdy im się w to w pełni nie udało, choć Hermiona ze wszystkich sił starała się dobrze dogadywać z nim i jego młodą, bo ledwo osiemnastoletnią żoną Melisą.
– Są w sali wojennej. Mamy tu niezły pasztet – Ron skrzywił się wymownie pod nosem. – Dwie osoby próbowały dostać się na naszą stronę od północy Zakazanego Lasu. Zaatakowały je akromantule…
– Je? – zdziwiła się Hermiona.
– Najlepiej będzie jeśli sama się przekonasz. Muszę jak najszybciej zgłosić Hagridowi, że pająki chyba przesunęły swoje tereny lęgowe, jeśli zaatakowały tak blisko oznaczonych ścieżek.
– W porządku. Do zobaczenia później – Hermiona starała się ukryć swój uśmiech, gdy zauważyła jak Ron wciąż wzdryga się na samą wzmiankę o pająkach.
Przeszła schodami na górę, gdzie w największym pomieszczeniu w domu – które kiedyś było chyba jadalnią, już przed laty urządzili swój główny pokój narad.
W środku zastała sześć osób. Byli to Harry, Kingsley, pan Weasley, George, Fleur oraz dziwnie znajoma kobieta, ubrana w elegancką pelerynę z bogato haftowanym kapturem, która cicho szlochała w swoją chusteczkę.
– Już jestem – oznajmiła bezpośrednio, od razu po wejściu.
– Witaj Hermiono – Harry posłał jej blady uśmiech. – Czy Remus lub Ron wprowadzili cię w sprawę?
– Pobieżnie – odpowiedziała, znów przyglądając się płaczącej blondynce.
Wyglądała znajomo, ale Hermiona nie potrafiła w tej chwili skojarzyć jej nazwiska.
– Pamiętasz Tracey Davis? – zapytał Kingsley. – Chodziła z wami na ten sam rok do Hogwartu.
Hermiona spojrzała jeszcze raz na kobietę i wtedy to zobaczyła. To naprawdę była Tracey, jedna ze ślizgonek, która była razem z nimi w Hogwarcie. Z tego co Hermiona o niej wiedziała, uciekła ze szkoły razem z Malfoyem i innymi śmierciożercami w ten sam wieczór, gdy zginął Dumbledore. Prawdopodobnie była wierną i lojalną śmierciożerczynią… Dlaczego więc próbowała teraz przedostać się na ich stronę?
– Cześć Davis – zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny.
– Myślałam, że nie żyjesz – Tracey na chwilę przestała płakać, przyglądając się Hermionie z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi w ramach powitania – Hermiona uśmiechnęła się cierpko.
Dobrze, że fakt o tym, że przeżyła klątwę Rowla nadal pozostawał nieznany w obozie wroga.
– Skoro jesteśmy w komplecie pora rozpocząć przesłuchanie – zdecydował Kingsley. – George?
George podszedł i wyjął z kieszeni swoich znoszonych jeansów niewielką fiolkę. Już w pierwszych miesiącach wojny zorientowali się, że podanie jeńcom Veritaserum kończy się ich natychmiastową śmiercią – kolejna ze sprytnych sztuczek Voldemorta. Wieczysta przysięga zabraniała im mówienia dobrowolnie tego, co chcieliby zdradzić. To dlatego zakon wymyślił własną miksturę – wesołe serum prawdy, które działało trochę jak alkohol – po prostu rozplątywało język i ułatwiało mówienie o rzeczach, o których przesłuchany zwykle, by nie miał zamiaru tak lekko opowiadać.
– Nie musicie mi niczego podawać – zaprotestowała Tracey. – Nie składałam wieczystej przysięgi, ani nie mam mrocznego znaku – dla potwierdzenia, odsunęła rękaw szaty.
– Jak to możliwe, skoro przed pięcioma laty uciekłaś z Hogwartu ze zorganizowaną grupą śmierciożerców? – spytał Harry.
– Nie musiałam przyjmować znaku, jeśli zgodziłam się wyjść za mąż za lojalnego i naznaczonego sługę rycerzy Walpurgii – wyszeptała Tracey.
– Jesteś żoną jednego z generałów Czarnego Pana? – zapytała Fleur, która była ich specjalistką od magii psychologicznej – potrafiła swoimi czarami wpłynąć na jeńców tak, by przestali się ich bać.
– Nazywam się Tracey Flint – wyszeptała. – Cztery lata temu zostałam żoną Herosa Mroku – Marcusa Flinta.
Hermiona przełknęła lekko. Heros Mroku – pseudonim ten Flint uzyskał dlatego, że uwielbiał mordować swe ofiary niespodziewanie, pod osłoną nocy. Był najlepiej wyszkolonym, najskuteczniejszym zabójcą na zlecenie w armii Voldemorta.
Wszyscy zgromadzeni w sali poza jeńcem, spojrzeli na siebie. To było bardzo ciekawe. Nigdy wcześniej nie ujęli żony żadnego z tak wysoko postawionych dowódców.
– Dlaczego planowałaś dostać się na naszą stronę poprzez Zakazany Las? – zapytał Harry, który chyba nie mógł się powstrzymać od zadania tego nurtującego wszystkich najmocniej pytania.
Tracey znów zaszlochała głośno, mocno przyciskając chusteczkę do opuchniętych powiek.
– Ja i Asti, po prostu chciałyśmy znów być wolne. Piekło naszych małżeństw trwało od lat i miałyśmy już tego dość. Gdy nasi mężowie zaczęli nam grozić, postanowiłyśmy razem uciec…
– Asti? – spytała Hermiona, nie rozpoznając tego imienia.
– Astoria Malfoy – wyjaśnił jej Kingsley.
Hermiona poczuła, jak jej wnętrznościami szarpie gorący wstrząs. Wiedziała, że żoną Dracona została Astoria Greengrass, młodsza siostra Daphne, która również była z nimi w szkole na jednym roku. Starała się nie myśleć nigdy zbyt wiele o nowej Lady Malfoy, ponieważ to niechybnie prowadziło do myśli o Draco, a to zawsze wywoływało chaos w jej głowie. Wolała tego unikać.
– A teraz ona nie żyje… – Tracey wybuchła falą gwałtownego płaczu i rozpaczliwego szlochu.
Fleur zajęła się uspokajaniem jej, a Hermiona i zebrani w pokoju mężczyźni odeszli na bok, by przedyskutować sprawę.
– Prawdopodobnie trochę zboczyły z oznaczonej ścieżki i to dlatego zaatakowały je głodne Akromantule – wyjaśnił wszystkim Kingsley. – Udało im się przedostać na jedną z polan, gdzie odkrył je nasz patrol, ale żonie Malfoya nie można było już pomóc. Zmarła dziś rano w naszym ambulatorium.
– Jak nic oskarżą nas o jej zamordowanie – Harry westchnął ciężko. – A Malfoy w zemście spali do gołej ziemi każdy nasz magazyn, jaki tylko zdoła namierzyć…
– Musimy dowiedzieć się więcej – zdecydowała Hermiona. – Dlaczego podjęły się tak ryzykownej ucieczki i dlaczego zrobiły to właśnie teraz?
– Dajmy jej jeszcze kwadrans na uspokojenie i wróćmy do przesłuchania – zdecydował Kingsley. Wszyscy zgodnie mu przytaknęli. Zapowiadała się długa noc.
Tracey nie trzeba było specjalnie przekonywać, by mówiła dalej.
Cztery lata temu została zmuszona przez swoją rodzinę do poślubienia Marcusa Flinta, jako najlepszego, najwyżej postawionego kandydata do jej ręki. Z początku ich małżeństwo nie było takie złe – Marcus dużo wyjeżdżał, a Tracey zajmowała się urządzaniem domu i popijaniem herbatek w eleganckim towarzystwie.
Gdy wojna eskalowała, a nie wszystkie misje Marcusa szły po jego myśli, jej mąż zaczął odbijać sobie swoje niepowodzenia na niej. Bił ją i upokarzał, gwałcił i zmuszał do udziału w obrzydliwych przyjęciach, na którym jego ludzie zabawiali się z porwanymi mugolkami lub charłaczkami. Kazał jej oglądać pokazy tortur na pojmanych wrogach reżimu, a nawet samej obciąć rękę jedną z ich służek, gdy ta niechcący wylała na niego zupę.
Hermiona słuchając historii jej życia, nie mogła nie współczuć Tracey tego koszmaru, przez jaki przeszła. Nie tylko ich strona padała ofiarami zbrodniczej działalności Śmierciożerców. Swoim biestialstwem niszczyli nawet własnych bliskich.
Bała się zadać to pytanie, lecz wiedziała, że musi to zrobić.
– Czy Malfoy traktował swoją żonę w podobny sposób? – spytała, starając się zachować neutralny ton.
Tracey gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, Draco nigdy nie uderzył Astorii.
Ulga jaką poczuła, prawie zaskoczyła ją samą. To przecież niczego nie zmieniało…
– Ale był dla niej okropnym mężem – dodała szybko Davis. – Ograniczał ją, na nic jej nie pozwalał i wprost mówił jej, jak bardzo nią pogardza.
– Pogardza? – zapytał Harry.
– Astoria przed ślubem nalegała na klauzulę wierności – Tracey znów zalała się falą łez. – Nie chciała, by Draco miał kochanki wśród własnej służby, tak jak robili to inni arystokraci. O dziwo nawet się przed tym nie bronił… Jednak, gdy Astoria odkryła… – Tracey znów zaszlochała.
– Co takiego odkryła? – w głosie Kingsleya słychać było wyraźne zniecierpliwienie.
– Że ona sama wolała kobiety – Tracey wyznała to tak cicho, że ledwo było widać jak porusza ustami. Niemniej wszyscy usłyszeli to wyznanie.
– Była lesbijką? Czy to oznacza, że wy obie byłyście… – George nagle urwał.
– Tak – Tracey uniosła dumnie głowę. – Od wielu lat byłyśmy kochankami. Klauzula wierności zakłada, że nie wolno było jej zdradzać męża z innym mężczyzną, ale nie było mowy o kobiecie…
– Więc miałyście romans? – Fleur również wyglądała na zaintrygowaną całą tą sprawą.
– Owszem. Ja i Asti od lat byłyśmy ze sobą – Tracey wyginała w dłoniach przemoczoną chusteczkę. – Naprawdę się kochałyśmy i chciałyśmy żyć razem w szczęściu i spokoju. To dlatego między innymi postanowiłyśmy uciec.
– Między innymi? – wyłapała Hermiona. – Jakie były inne powody?
– Draco i Astoria byli małżeństwem od prawie trzech lat. Wcześniej Draco prawie nigdy jej nie zmuszał do wypełniania jej małżeńskich obowiązków…
– Zmuszał? Masz na myśli, że on też czasami ją gwałcił? – zapytał szybko Harry.
Tracey wzruszyła lekko ramionami.
– Astoria wiedziała, że nie może mu odmówić z powodu klauzuli wierności. Jak już mówiłam, Draco nie mógł mieć żadnych kochanek, ani skoków w bok z innymi kobietami, ale on i tak z nią nie sypiał. Co innego mój mąż… Marcus i inni arystokraci, którzy również zawarli klauzule wierności, lubią czasami wykorzystywać młodych charłacznych chłopców do zaspokajania potrzeb swojego chorego popędu. Jednak plotki mówią, że Draco nigdy tego nie robił. To dlatego Astoria nawet proponowała, że będzie chodziła z nim do łóżka, ale opowiadała później, że Draco zawsze z pogardą jej odmawiał. Aczkolwiek minęło już sporo czasu od kiedy się pobrali i sam Czarny Pan zaczął powoli się domagać, by jego ulubiony Heros wreszcie spłodził sobie prawowitego potomka. Astoria nie chciała mieć dziecka i bardzo przeżywała, to że mąż nią gardził gdy byli zmuszeni współżyć. To dlatego postanowiłyśmy, że to najwyższy czas, żeby uciekać.
– A ty nie musiałaś dać dziecka Flintowi? – zainteresował się George.
– Marcus jest bezpłodny. Kilkunastu najlepszych uzdrowicieli to potwierdziło. A poza tym, od pewnego czasu wolał gwałcić młodych, niewinnych chłopców, niż dobrowolnie przyjść do łóżka swojej “brudnej, głupiej, lesbijskiej żony”, jak od zawsze zwykł mnie nazywać – Tracey gniewnie zacisnęła usta. Nie było wątpliwości jak mocno nienawidziła i jak bardzo gardziła swoim mężem.
– Czyli podsumowując – Harry spojrzał uważnie na ich jeńca. – Uciekłyście, bo planowałyście być razem, a Astoria nie chciała mieć dziecka z Malfoyem.
– Tak – Tracey zalała się nową falą łez. – A poza tym, Marcus wciąż mnie bił i źle traktował. Bałam się, że w końcu mnie zabije.
Hermiona nie mogła nie współczuć tej kobiecie. Ta cała historia, naprawdę była bardzo mroczna i przykra.
– Zostawiłyście jakiś list pożegnalny? Choć słowo o tym, że uciekacie? – spytała Hermiona.
Tracey szybko potrząsnęła głową.
– Nie. Miałyśmy pojechać na trzydniowe zakupy do Bristolu. Spodziewają się nas w domu pojutrze przed lunchem. Dopiero po tym czasie, wszystko miało się wydać…
Pozwoli wreszcie odejść Tracey do jej wygodnego, choć zamykanego i strzeżonego pokoju. Pomimo tego, że chętnie z nimi współpracowała, nadal pozostawała ich jeńcem.
Zebrali się na nowo w sali narad, a Ron i Remus do nich dołączyli. Sprawa nie była prosta, a decyzje jakie musieli podjąć miały za zadanie zminimalizować potencjalnie przykre konsekwencje.
– Malfoy się wścieknie – mruknął Ron. – Jak nic, będzie szukał wszelkiej możliwej zemsty.
– Niby za co? – zdenerwował się Harry. – Przecież wyraźnie słyszeliśmy, że wcale nie zależało mu na jego żonie.
– Nie sądzę, by to coś zmieniło – wtrącił Remus. – Nawet jeśli tak było, to będzie musiał udawać przed swoimi ludźmi i innymi śmierciożercami, że pragnie pomścić śmierć Astorii.
– Jakiś pomysł, jak możemy się zabezpieczyć przed jego gniewem? – zapytał Kingsley.
Hermiona spojrzała na nich po kolei, nim postanowiła się odezwać.
– A co jeśli jego żona, wcale by nie umarła? – spytała cicho.
Wszyscy skupili na niej swój wzrok, ewidentnie czekając, aż wyjaśni im co ma na myśli.
– On jeszcze nic nie wie o jej śmierci i nie dowie się o niczym, przynajmniej do pojutrza – ciągnęła. – A co jeśli Astoria po prostu wróciłaby do domu?
– Nic z tego nie rozumiem – burknął Ron. – Przecież jej trup leży w naszym ambulatorium.
– Hermiono… – zaczął ostrożnie Kingsley. – W jeden dzień nie będziemy w stanie zaplanować tak skomplikowanej misji.
– Misji samobójczej – warknął Harry. – W życiu bym nikomu na to nie pozwolił!
– Za dwa tygodnie wypadają urodziny Czarnego Pana, a to oznacza wielki bal w jego pałacu – tłumaczyła im cierpliwie Hermiona. – Wszyscy jego Herosi zawsze są na niego zapraszani wraz ze swoimi rodzinami. Gdybym mogła się tam przedostać i dopaść Nagini…
– Hermiono! – Harry uderzył pięścią w stół. – Wcześniej, zanim by ci się to udało, byłabyś przez dwa tygodnie w domu jednego z najgroźniejszych generałów śmierciożerców! Gdyby Malfoy odkrył twoją przykrywkę, natychmiast by cię zabił!
– Raczej wątpię – wtrącił George. – Wcześniej długo torturowałby ją w celu wyciągnięcia wszystkich naszych sekretów.
– Ale skoro Malfoy mało interesował się żoną – odezwała się Fleur. – To istnieje szansa, że niczego nie zauważy przez te kilka dni…
– I to jest nasza szansa! – Hermiona z determinacją spojrzała w oczy Kingsleya.
Nie mieli obecnie żadnej innej możliwości namierzenia pałacu Voldemorta.
– Hermiono! – Harry i Ron zgodnie zerwali się na równe nogi.
– To zbyt niebezpieczne – Remus spojrzał na nią poważnie. – Nie możemy zaryzykować twojego życia w taki sposób.
Hermiona również wstała, patrząc na nich z determinacją.
– Ta wojna trwa już pięć lat i pochłonęła kilkaset istnień. Jeśli nie znajdziemy sposobu na zabicie tego węża i tego nie przerwiemy, nie przetrwamy już zbyt długo i doskonale o tym wiecie. Nasze drogi zaopatrzenia coraz częściej są przerywane przez Malfoya i jego ludzi, a Flint, Nott i Goyle odnajdują i mordują każdego, kto nie stanie po ich stronie.
– Nasze morale też spada – wtrąciła cicho Fleur. – Ludzie są już zmęczeni.
– Harry… – Hermiona spojrzała w oczy przyjaciela. – Wiem, że chcesz oświadczyć się Lunie i założyć z nią pełną rodzinę. A ty Ron – odwróciła się w jego stronę. – Wkrótce masz zostać ojcem. Naprawdę chcesz, by twoja córka dorastała w świecie rozdartym wojną, skoro właśnie oto pojawił się przed nami sposób, który mógłby pozwolić nam to zakończyć?
Obaj mężczyźni milczeli, wpatrując się w nią ze załzawionymi oczami. Wiedziała, że kochali ją jak siostrę i bali się o nią. Nie mogła jednak dopuścić do tego, by strach ich powstrzymał. Mieli rację, mówiąc jej jak bardzo niebezpieczna była ta misja i jak wielkie było ryzyko, że Hermiona nie wróci z niej cało. Brak szans na bliskie zakończenie wojny, dręczył ich wszystkich. Nie mogli porzucać okazji, gdy te pojawiały się tuż przed nim.
Kingsley również powoli wstał ze swojego miejsca i poprawił rękawy swojej szaty, nim uniósł głowę i spojrzał na Hermionę.
– Chcę wiedzieć co Brutus o tym powie – zdecydował.
Hermiona kiwnęła krótko głową.
Brutus był ich najlepszym szpiegiem w obozie wroga. Tylko Kingsley i Remus znali prawdę o jego tożsamości. Dla całej reszty Feniksów był tylko wysokim mężczyzną w czarnej masce, dzięki któremu raz na jakiś czas udało im się uratować kogoś przed pojmaniem, lub ocalić zapasy nim ludzie Malfoya zdołali je wyśledzić.
To nie był wcale taki zły pomysł. Brutus prawdopodobnie wiedział jak wyglądało z bliska małżeństwo Malfoyów, a gdyby jeszcze Tracey zdołała odpowiedzieć na kilka pytań, szansa na powodzenie tej misji mogła wzrosnąć.
Hermiona była zdeterminowana do tego, by to zrobić. Chciała móc choć mieć szansę na życie w świecie bez wojny. I tak naprawdę chciała sama się przekonać, jak bardzo ta wojna zmieniła oblicze Draco Malfoya, to – które poznała w ich ostatnim roku w szkole.
Musieli pozwolić jej to zrobić, inaczej już nigdy nie mogłaby mieć drugiej, tak dobrej na to szansy. Szansy by wreszcie poznać odpowiedzi na pytania, które dręczyły ją od prawie pięciu lat.
<><><>
Mieszkanie śmierdziało wilgocią, co było ewidentnym skutkiem braku przewietrzenia. Niemniej Hermiona w ciągu ostatnich pięciu lat, stacjonowała w o wiele gorszych warunkach. Na całe szczęście Brutus – doskonały szpieg z obozu wroga, był dziś dostępny i zgodził się z nią pilnie spotkać.
Przez lata Zakon miał jeszcze dwóch, świetnych szpiegów Omegę oraz Minotaura. Hermiona zawsze podejrzewała, że Omegą mogła być Pansy Parkinson, choć ciężko było uwierzyć, że tak lojalna śmierciożerczyni tak chętnie donosiła do obozu przeciwnika. Świadczyć o tym mógłby fakt, że gdy do zakonu dotarła wieść, że Parkinson została skazana przez Voldemorta na śmierć i osobiście stracona, wraz z tym Omega nigdy więcej się z nimi nie skontaktowała. Minotaur ucichł zaraz po drugiej Bitwie o Hogsmeade i Hermiona oraz reszta Zakonu byli prawie pewni, że musiał w jej czasie zginąć.
Na szczęście wciąż mieli Brutusa, który wiedział jak filtrować im informacje tak, by zdołali przetrwać jak najdłużej i jak najlepiej ochronić swoje zapasy. Byliby w o wiele gorszej kondycji, gdyby nie on.
Stała przy oknie i spoglądała na panoramę jednej z biedniejszych dzielnic Londynu. To było jedno z mieszkań kontaktowych zakonu, co oznaczał, że wcześniej musiało należeć do jakiegoś czarodzieja lub charłaka, który zgodził się na współpracę z nimi. Trochę ciekawiło ją jak ktoś czystej krwi – bo zakładała, że kimś takim musiał być jeden z Herosów Voldemorta – mógł zgadzać się na spotkania w takim siedlisku przesiąkniętym obecnością mugoli. Widocznie mu to nie przeszkadzało.
Ogień w kominku buchnął intensywnością swych zielonych płomieni, a Hermiona odruchowo położyła dłoń na przypiętej do uda skórzanej kaburze, która kryła jej różdżkę i kilka sztyletów. Była zawsze gotowa na wszystko.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Jego płaszcz był zrobiony ze skóry, chyba garboroga, na głowie miał kaptur. Jego misternie rzeźbiona maska wyglądała na wykonaną z prawdziwego srebra. Przerażający generał śmierciożerców w całej swojej okazałości.
Wstrzymała oddech, gdy mężczyzna powoli zbliżył się w jej stronę. Cały czas patrzyła na jego pozbawione różdżkę dłonie. Wiedziała, że poplecznicy Voldemorta byli przygotowani do używania zaklęć z precyzyjnie śmiertelną szybkością.
– Czy ta wojna pomieszała mi zmysły? – zapytał cicho. – Przysięgam, że na własne oczy widziałem, jak padłaś martwa na środku pola walki.
Hermiona posłała mu cyniczny uśmieszek. O to jej chodziło. To zaskoczenie zawsze było kwintesencją całej jej działalności i naprawdę lubiła je wykorzystywać.
<><><>
Hej, hej! 💚
Przepraszam za porę dodania rozdziału, ale obowiązku rodzinne i późniejsze spotkanie towarzyskie tak zajęły mi dzień, że prawie o tym zapomniałam. Ale na szczęście już jest! 😁
Na kolejny zapraszam oczywiście za tydzień, a w niedzielę na rozdział 11 "Bez Wyjątków"
Udanego Weekendu!
Vena
PS. Grafika użyta w rozdziale została wygenerowana przez AI.

Jak ja za Tobą tęskniłam Venetiio ❤️ kocham Twoje opowiadania od lat (boję się liczyć ilu już) 😅 ogromnie się cieszę, że mogę przeczytać kolejne, które już mnie wciągnęło. Czekam na kolejny rozdział! Pozdrawiam 😘😘
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie ❤️ Ja też tęskniłam! 😘
Usuń