niedziela, 9 października 2016

Rubin i Stal 8. T - Trema

Betowała : Kite Millie


– Czy świat wariuje, czy to ja powoli popadam w jakiś obłęd?
Zmarszczył lekko brwi i napił się zimnej już kawy. Miał naprawdę dużo na głowie, ale jego problemy wciąż zdawały się mnożyć z prędkością, z jaką Zabini bajerował kolejne dziewczyny. Trudna noc zamieniła się w jeszcze gorszy poranek, a teraz zbliżało się równie okropne przedpołudnie. Czuł, że cały najbliższy tydzień będzie dla niego zły. Podpisał kilka dokumentów i wezwał Alberta, by zapytać go, czy sprawdził, jak się miewa Hermiona.
Może powinien sam to zrobić? Pewnie tak, jego matka na pewno by sobie tego życzyła. Jednak coś wyraźnie mówiło mu, że i tak jest o dwa kroki za blisko, niż powinien. Dystans Draco, przywróć go i to szybko – powtarzał sobie. Służący przekazał mu, że u jego żony wszystko w porządku – zjadła śniadanie i powoli szykowała się do wyjścia. Dobrze, przynajmniej tyle.
Przetarł twarz dłonią i usiłował skupić się na kolejnym dokumencie, który miał przeczytać. Jednak coś nie dawało mu spokoju, jedna myśl dręczyła go w kółko. Wiedział, że musi poświęcić jej chwilę, bo inaczej oszaleje.
– On chce ją w sobie rozkochać...
Krótkie zdanie, ale jakże wiele dające mu do myślenia! Czy Dafne naprawdę kłamała, tak jak to założył, gdy tylko przyszła mu powiedzieć o rzekomym planie Theodora? Czy aby na pewno mógł być pewien lojalności Notta, by jej nie uwierzyć? Przecież przyjaciel nigdy go nie zawiódł... Ale sam już dawno zauważył, jak ukradkiem zerka na jego żonę. Czy nie próbował go odwieść od planów ślubu z nią? Czy nie sugerował mu innej kandydatki?
Był też wściekły, kiedy Draco wyrzucił go z pokoju zaraz przed tym, gdy pocałował Hermionę...
Hermionę, bo już nie Granger, a nazywanie ją Malfoy było nieco uwłaczające... dla niej. Malfoyowie to brudni kłamcy i manipulatorzy. Ona taka nie była. Czasem sam nie wiedział, kim ona tak właściwie jest... Zaskakiwała go i coraz bardziej intrygowała, a to było niepokojące.

⁂⁂⁂

Nagle drzwi do jego gabinetu otworzyły się z impetem i do środka wpadł zdenerwowany Theodore.
– Wszystko załatwiłem. Apartament Greengrass jest gotowy. Jeszcze dziś może się wynieść! Najepiej zaraz! – zakomunikował na jednym oddechu.
Draco powoli uniósł głowę i spojrzał uważnie na przyjaciela.
–Rozumiesz? –zniecierpliwił się Nott. – Odeślij ją! Zaraz!
Blondyn odchylił się do tyłu i rozparł wygodnie w swoim fotelu, po czym jak gdyby nigdy nic zaczął bawić się swoim piórem.
– Smoku, słyszysz, co mówię? – Theo wyglądał na zupełnie wyprowadzonego z równowagi.
– Nie jestem idiotą Nott – mruknął pod nosem.
– Całe szczęście, bo już myślałem, że chwilowo ogłuchłeś.
– A powiesz mi, co spowodowało, że wstałeś jeszcze przed świtem i osobiście pofatygowałeś się do Londynu, by zobaczyć, czy apartament Dafne jest już wyremontowany?
– Jak to co? Ona! Mam jej dość! Ciągle coś knuje i spiskuje za naszymi plecami. Musimy się jej pozbyć!
– My? Dlaczego my? – Draco udawał obojętnego, ale tak naprawdę uważnie obserwował każdą reakcję mężczyzny.
– Przecież sam mówiłeś...
– Nie jestem idiotą Nott – powtórzył, wstając z krzesła i powoli obchodząc swoje biurko. – Wiem, że twój romans z Dafne był wielkim niewypałem, a ona teraz uprzykrza ci życie, jak tylko potrafi, ale powiedz mi... Dlaczego właśnie dziś tak bardzo chcesz ją stąd odesłać?
Theodore wyglądał na lekko skonsternowanego.
– No, bo już jej czas – burknął, gdyż nic lepszego nie przyszło mu do głowy.
– Ach tak... I nie ma to żadnego związku z tym, że ona rzekomo zaproponowała ci pomoc w uwiedzeniu mojej żony, a ty rzekomo… bardzo się ucieszyłeś i przystałeś na jej plan z wielką ochotą? – Draco usiadł na brzegu swego biurka i zaplótł ręce na piersi w oczekiwaniu na odpowiedź. Ledwo panował nad sobą i to było... zastanawiające. Nie potrafił zrozumieć, skąd brała się w nim ta wielka chęć, by my przyłożyć. Jego złość na przyjaciela, potęgowała się z każdą sekundą.
– Dziwka! Zabije ją za to! – warknął Theo i odwracając się na pięcie, prawie biegiem ruszył do drzwi.
– Wróć tu Nott.
Był to krótki, ale bardzo wyraźny rozkaz. Theodore zatrzymał się z dłonią na klamce i powoli odwrócił się w stronę przyjaciela.
– To prawda, że ona przedstawiła mi taki plan. I prawdą jest, że udawałem, że się na niego zgadzam. Ale dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie zdradził... i nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby w jakiś sposób skrzywdzić Hermionę.
– Hermionę... – powtórzył cicho Draco, opuszczając ręce i zaciskając je na krawędzi biurka.
Theo podszedł bliżej, dumny i wyprostowany. Wiedział, że czeka go trudna rozmowa, ale był na to gotowy.
– Ona wie? – zapytał Malfoy, unosząc głowę i patrząc przyjacielowi prosto w oczy.
– Oczywiście, że nie.
– Może się domyśla?
– Wątpię... Nigdy nie dałem jej nawet prawa do przypuszczeń.
– Od jak dawna?
Draco poczuł nieodpartą ochotę, by się napić. Mimo wczesnej pory i wielu obowiązków, jakie na niego czekały tego dnia, uznał, że musi to zrobić. Podszedł do ukrytego w regale barku i wyjął butelkę ognistej i dwie szklaneczki.
– Od dawna – odpowiedział Nott, uważnie obserwując każdy ruch blondyna.
– Jeszcze przed wojną?
– Tak.
Draco parsknął krótkim, kpiącym śmiechem. Podszedł do Theo i nieco obcesowo wręczył mu drinka. Wrócił do biurka, by znów oprzeć się o jego blat i samemu zakosztować ognistego trunku.
– To o niej była mowa, gdy Zabini wyśmiewał cię za przesiadywanie w bibliotece, a ty skłamałeś, że chodzisz tam dla jakiejś, pożal się Merlinie, krukonki?
– Owszem. Chodziłem do biblioteki, bo tylko tam nikt nie widział, że na nią patrzę. Ślizgoni rzadko odwiedzali bibliotekę...
– Dlaczego ona? Irytująca wiedźma z za długim jęzorem, przyjaciółka Pottera i szla...
– Przestań! – syknął nerwowo Theo.
Draco przez chwilę przyglądał mu się uważnie, jakby analizował całą tę sytuację i szukał jakiś wniosków, które sprawią, że wszystko stanie się bardziej logiczne.
– To wyjaśnij mi, dlaczego ona Nott?
– Bo o niej mówiłeś. Ciągle. Nie było dnia, byś nie wspomniał o tym, jak strasznie irytująca jest Hermiona. Naprawdę. Postanowiłem więc sprawdzić, co tak właściwie cię w niej tak bardzo wkurza.
– Wszystko – mruknął Draco.
– Być może... ale to, co ja dostrzegłem podczas moich obserwacji… to był fakt, że to piekielnie inteligentna, dobra, ciepła, czuła i piękna dziewczyna. Widziałem, jak pomagała słabszym. Jak wspierała swoich przyjaciół, widziałem, jak zarażała ich tym swoim optymizmem. W czasie wojny była odważna, waleczna, wspaniała...
– Wystarczy! – warknął blondyn, po czym jednym łykiem dopił swojego drinka i stanowczym ruchem odstawił szklankę na biurko.
Theodore uśmiechnął się pod nosem i potwierdzająco pokiwał głową.
– Też musiałeś to widzieć. To było przecież takie oczywiste.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo chciałeś mnie przekonać, bym wybrał inną kandydatkę z listy ojca – Draco zignorował wcześniejsze słowa przyjaciela, choć tak naprawdę poruszyły w jego wnętrzu niebezpieczne rejony.
– Nie chodziło mi wtedy o mnie i moje uczucia, Smoku. Chodziło o nią... i o ciebie. Wiedziałem, że wybrałeś ją, gdy tylko zobaczyłeś jej nazwisko. Nie przemyślałeś tego, a teraz obaj wiemy, że to małżeństwo może skończyć się na dwa sposoby.
– Dwa? – zdziwił się Draco. – Jest tylko jeden sposób, Nott!
– Taaak, ten, o którym mówisz, przyniesie skutek w postaci cierpienia. Zastanów się nad tym Smoku...
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz! – warknął Draco.
Theodore znów się uśmiechnął i chyba chciał mu coś jeszcze odpowiedzieć, ale w tej chwili w kominku buchnęły zielone płomienie i po sekundzie na środku pokoju stanął wesoły Zabini.
– Czołem słoneczka! A co to? Whisky o poranku? Mniam! – zaśmiał się Blaise.
– Jesteś dziś wcześniej – zauważył Draco, podchodząc do barku po whisky dla przybysza.
– Miałem w domu pewną dziewczynę. Chciałem się jej jak najszybciej pozbyć, stąd ten pośpiech. Zresztą, jak znam Greengrass, nie będzie gotowa nawet za cztery godziny. Ty już mnie chyba nie lubisz Smoku, że akurat mnie przypadła rola w udziale eskorty tej wywłoki...
– W zasadzie, być może Theodore zrobi to za ciebie... – Draco spojrzał przez ramie na przyjaciela.
– Z największą przyjemnością! Wprost nie mogę się doczekać! – zapewnił ich Theo.
– Coś taki nadgorliwy Nott? Czyżby panienka Dafenka nadepnęła ci na odcisk? – zaśmiał się Blaise, odbierając od Draco drinka i siadając na jednym z krzeseł stojących przy biurku.
– Nawet nie masz pojęcia stary! To co, zgodnie z planem małego obliviate na do widzenia?
– Ma nie pamiętać niczego od zakończenia wojny – burknął Draco, z powrotem zajmując miejsce za biurkiem.
– To co ja mam dziś robić? – zagadnął Zabini.
– Odstawisz Granger do laboratorium, a później odbierzesz ją i przetransportujesz na lunch do mojej matki. Ma jej pomóc skompletować garderobę na wyjazd.
– Się zrobi, szefie! – Blaise uniósł swoją szklaneczkę na znak toastu, po czym zdrowo z niej łyknął.
Właśnie w tym momencie drzwi do gabinetu gwałtownie się otworzyły, a Dafne dosłownie wpadła do pomieszczenia. Stojący w pobliżu Theo z przestrachem podskoczył w miejscu, a Blaise zakrztusił się swoim drinkiem.
– Draco! O Salazarze! Szybko! Może jeszcze ją dooooogoooonisz! – wydyszała, z przejęciem przyciskając rękę do piersi.
– O co chodzi Dafne? – blondyn zerwał się ze swojego miejsca, przeczuwając, że właśnie stało się coś złego.
– To Hermiona! Ona... ona uciekła! Widziałam, jak Weaesley pomogła jej przeskoczyć przez płot, a tam chyba czekał na nią ktoś z różdżką! Biegłam tam, ale ona... ona się teleportowała! – jąkała się Greengrass.
– Co? To niemożliwe! Nie wygaduj bzdur idiotko! Mów, co jej zrobiłaś! – Nott w dwóch krokach znalazł się przy Dafne i obcesowo złapał ją za ramię.
– Ja? To pewnie ty! Ty jej pomogłeś! Przecież opowiedziałam już Draco o twoim planie, w którym miałeś pomóc jej stąd uciec, a potem ukryć ją tylko dla siebie!
Nott spojrzał na Draco z wyraźnym pytaniem w oczach.
– To prawda, że Dafne przyszła do mnie jeszcze w nocy, by opowiedzieć mi o waszym rzekomym planie i o tym, że to ty ustawiłeś pułapkę na schodach. Podobno chciałeś przekonać Hermionę, że to ja planuję ją zabić – przyznał Draco.
– Przysięgam Greengrass, już jesteś martwa! – syknął Nott i szybko wyjął swoją różdżkę.
– Zabini – mruknął blondyn, a Blaise w ekspresowym tempie rozbroił drugiego mężczyznę z taką siłą, że puścił on ramię Dafne i z impetem wpadł na pobliską ścianę.
– Uspokój się Theo, zaraz wszystko się wyjaśni – Diabeł jakby od niechcenia przywołał do siebie różdżkę Notta, ziewnął przeciągle na znak wyraźnego znudzenia tą sceną.
– Theodore nie mógł zaplanować ucieczki Hermiony, bo dobrze wiedział, że nigdzie jej nie ukryje. Ona ma na sobie namiar. Znajdę ją, gdziekolwiek jest – wyjaśnił Draco, siadając i znów rozpierając się wygodnie na swoim krześle.
– Ale on się zgodził... wczoraj... – jęknęła Dafne.
– Tylko po to, by się dowiedzieć, co planujesz i cię powstrzymać, wstrętna wiedźmo! – warknął Nott, rozmasowując obolałe ramię.
– Ale żeby nowa pani Malfoy sama z siebie uciekła? Przecież mogła to zrobić przed ślubem – zauważył mimochodem Blaise.
– Na pewno nie uciekła sama! – Theodore z nienawiścią spojrzał na Greengrass.
– Przecież już mówiłam, że ktoś jej pomógł! – odpyskowała kobieta.
– To pani! Pani sprawiła, że Hermiona zniknęła! – Wszyscy zgromadzeni w gabinecie podskoczyli i odwrócili się w stronę cieniutkiego, dziecięcego głosiku, który rozległ się w drzwiach.
Po chwili do pokoju wszedł Oscar.
– Łobuz, o czym ty mówisz? – zagadnął go Blaise.
– To ona! – Oscar oskarżycielsko wskazał palcem Dafne. – To ona sprawiła, że pana żona zniknęła. Sam widziałem!
– Zamknij się szczeniaku! – krzyknęła Greengrass.
– Sama się zamknij! Pożałujesz tego! – zagroził jej Theo.
– Cisza. – Draco nawet nie podniósł głosu, gdy wydał ten rozkaz, jednak wszyscy natychmiast umilkli. – A teraz Oscarze, opowiedz nam, jak to było...

⁂⁂⁂

Kilka chwil wcześniej...

Hermiona stała przed lustrem, starając się jakoś ujarzmić burzę swoich loków. Czerwona tunika dobrze ukrywała fakt, że miała mocno zabandażowane żebra. Uzdrowiciel, który stawił się w dworze w środku nocy, stwierdził, że jej obrażenia nie są poważne, ale dobrze by było, gdyby przez dwa lub trzy dni nosiła jeszcze opatrunek. Starała się jednak ukryć go, chociażby przed Ginny czy Narcyzą, naprawdę nie chciała dokładać komuś zmartwień. Spięła włosy dużą spinką i stwierdziła, że ma jeszcze pół godziny, nim będzie mogła przenieść się do swojego laboratorium. Musiała dodać dzisiaj dwa ważne składniki i bardzo jej zależało, by wszystko poszło dobrze. Pod koniec tygodnia Caldarmian wpadnie ocenić efekty jej pracy... jednak ona będzie wtedy w Londynie... z nim.
Westchnęła ciężko, co natychmiast przypłaciła grymasem bólu. Żebra mimo że już całe, nadal trochę bolały, gdy ich dotykała albo głębiej oddychała. Postanowiła wykorzystać ostatnie wolne pół godziny na lekturę jakiejś ciekawej książki.
Nim jednak którąś wybrała, rozległo się ciche pukanie do drzwi.
– Proszę – zawołała bardzo ciekawa, kto mógł ją odwiedzić.
Do pokoju, ku jej zaskoczeniu, wszedł wyraźnie speszony Oscar. Był poczochrany i ubrudzony czymś na twarzy, ale w dłoni trzymał jedną, niewielką różę.
Hermiona poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu na ten widok. Łobuz był po prostu chodzącym urokiem i dziewczyna strasznie ubolewała nad tym, że jest sierotą. Powinien mieć rodzinę, kochającą mamę i ojca, który uczyłby go gry w piłkę i latania na miotle...
Szybko potrząsnęła głową, starając odpędzić od siebie te dziwne wizje, jakie nawiedziły jej wyobraźnię i skupiła się na dziecku.
– Cześć Oscar, co cię do mnie sprowadza? – zagadnęła go wesoło.
– Słyszałem, jak Albert mówił Rosie, że miałaś w nocy wypadek... Chciałem ci to dać, by nie było ci już smutno – Łobuz wyciągnął w jej stronę kwiatek.
– Och, dziękuje ci skarbie, to bardzo miłe z twojej strony! – Hermiona szybko przełknęła łzy wzruszenia i odebrała podarunek.
– Teraz lepiej się czujesz? – zapytał z uśmiechem.
– Tak, o wiele, wiele lepiej. Chciałbyś może napić się soku z dyni? Ginny przyniosła mi na drugie śniadanie cały dzbanek. Możemy na chwilę usiąść sobie na balkonie, dziś taka ładna pogoda – Hermiona uśmiechnęła się do chłopca i wskazała mu szklane drzwi.
– Fajnie! A masz ciasteczka? – zagadnął Łobuz, wychodząc na balkon.
– Tak, czekoladowe. Częstuj się – podsunęła mu talerz i nalała soku do jednej ze stojących na stoliku szklanek.
Nagle usłyszała, że z jej pokoju ponownie słychać pukanie do drzwi. Przeprosiła na chwilę Łobuza i poszła otworzyć. Ku jej zdziwieniu przed drzwiami zastała... Dafne.
– Cześć, mogę wejść? – zapytała uprzejmie.
– Jasne – odpowiedziała i otworzyła szerzej drzwi, choć wcale nie miała ochoty na rozmowę z panną Greengrass.
– Jak się czujesz? – Dafne uśmiechnęła się przyjacielsko, a Hermiona zauważyła, że kobieta przyniosła ze sobą jakąś torbę z logo markowego butiku z Pokątnej.
– Dobrze. Dzięki, że pytasz – mruknęła w odpowiedzi.
– Jak zapewne wiesz, dziś się wyprowadzam, dlatego pomyślałam sobie, że zostawię ci mały prezent nim wyjadę. Proszę bardzo – Dafne podała jej torbę.
– Co to jest? – Hermiona niepewnie spojrzała na podarunek.
– Otwórz i sama zobacz.
Brązowowłosa sięgnęła do torby i wyjęła z niej coś, co wyglądało na pudełko do butów.
– Na pewno ci się przyda w trakcie podróży do Londynu – Dafne zaśmiała się krótko.
– Dziękuje, ale naprawdę nie musiałaś...
– To drobiazg, otwórz i zobacz, czy będą dobre.
Hermiona z cichym westchnieniem zdjęła górę pudełka, a jej oczom ukazały się czerwone, bardzo wysokie i lakierowane szpilki.
– Są naprawdę... – zaczęła mówić, biorąc jedną do ręki.
Niestety nie dane było jej skończyć, bowiem już po sekundzie poczuła gwałtowne szarpnięcie w okolicy pępka, a zaraz potem cały świat zawirował jej przed oczami.

⁂⁂⁂

– I tak właśnie było! Hermiona wyjęła z pudełka czerwony but i zaraz zniknęła – opowiadał rozentuzjazmowany Oscar.
– Nie kłam smarkaczu! Pewnie Nott ci zapłacił, byś nam tu nabujał! – Dafne doskoczyła do chłopczyka i szarpnęła go za ramię.
– Puść go! – krzyknął Draco, zrywając się z miejsca, ale nim zdążył do nich dobiec, Theo wykręcił Dafne rękę i odciągnął ją od Łobuza, a Blaise doskoczył do małego i szybko wziął go na ręce, chcąc go chronić przed ewentualnym kolejnym atakiem.
– Ja wcale nie kłamię – wyjaśnił dzielnie chłopczyk, choć w jego oczach błyszczały łzy.
– Wiem o tym, kolego. Przecież mamy umowę, prawda? – Draco podszedł i zmierzwił małemu włosy czułym gestem.
– Co z nią zrobimy? – zapytał z pogardą Nott.
Dafne syczała wściekle i usiłowała się szarpać, ale pozycja z wykręconą za plecami ręką była na tyle bolesna, że jej to uniemożliwiała.
– To, co było ustalone. Zajmij się tym Theo. Ty Zabini, zaprowadź małego do kuchni, niech Rosa się nim zajmie. Potem przeniesiesz się do mojego gabinetu w ministerstwie i poinformujesz moją sekretarkę, że ma odwołać wszystkie dzisiejsze spotkania.
– Draco! Nie! Pozwól mi wyjaśnić! To Nott, to on... – krzyczała Dafne, ale Draco dał tylko znak przyjacielowi, by ten wyprowadził ją na zewnątrz.
– Co mam powiedzieć twojemu ojcu, jeśli go spotkam? – zapytał Zabini.
– Powiedz, że mam drobne kłopoty małżeńskie – Draco uśmiechnął się krótko, po czym ruszył w stronę wyjścia do ogrodu. Musiał działać szybko, bo wcale nie miał pewności, że Greengrass nie wysłała jego żony prosto do klatki z głodnymi tygrysami.

⁂⁂⁂

Pudełko z czerwonymi szpilkami upadło na mokra trawę, podobnie jak tyłek kompletnie zaskoczonej tym, co się stało, Hermiony. Musiało minąć kilka chwil, nim uświadomiła sobie, co właściwie się wydarzyło i gdzie się znalazła. Głupia Greengrass dała jej Świstoklik! Co za idiotka...
Podniosła się z ziemi i rozejrzała dookoła. Stała pośrodku jakiejś ponurej i przejmująco cichej polany. Niebo było zachmurzone i wiał zimny wiatr. Gdzie ona była? Przecież jeszcze chwilę temu przesiadywała z Oscarem na słońcu... Zapach wilgoci i roślinność dookoła pozwoliła jej przypuszczać, że znajduje się gdzieś w Szkocji. Rozejrzała się niepewnie, lekko przerażona. A co, jeśli coś ją zaatakuje? Przecież nie miała ze sobą różdżki, a magia przyciągała niektóre magiczne stworzenia. Czy powinna ruszyć w głąb lasu na poszukiwanie jakiejś drogi, czy może lepiej zostać tutaj i poczekać na ratunek? Choć z drugiej strony, niby jak mieli ją odnaleźć? Przecież nie mieli pojęcia, gdzie jest, a Dafne najpewniej nie będzie chciała, im tego powiedzieć.
Znów zawiał zimny wiatr,Hermiona skuliła się w sobie. Nie miała wyjścia. Musiała poszukać jakichś ludzi. Tylko co potem? Przecież nie mogła tak po prostu zadzwonić do Malfoya! Wiedziała jednak, że bezczynność jest najgorszym wyjściem z tej sytuacji, a poza tym musiała się ruszać, bo inaczej zamarznie na śmierć. Niezbyt pewnym krokiem skierowała się w stronę drzew, gdzie, jak przypuszczała, mogła znajdować się jakaś ścieżka.
Szła, niepewnie stawiając kroki i nerwowo rozglądając się dookoła. Las był gęsty i ciemny, zapach zgnilizny i wilgoci wyraźnie wskazywał na to, że mogły znajdować się tu bagna. Jeszcze tylko tego brakowało, by do któregoś wpadła. Starała się oddychać głęboko i nie poddawać się uczuciu lęku, ale panika powoli w niej potęgowała. Zginie w tym lesie jak nic!
Nagle gdzieś w oddali zobaczyła pobłysk światła. Już miała ruszyć w tamtą stronę, gdy uświadomiła sobie, że to może być Zwodnik... Przestraszyła się nie na żarty i praktycznie biegiem rzuciła się w drugą stronę. Nie udało jej się pobiec daleko, bowiem bardzo szybko potknęła się o wystający korzeń i upadła. Żebra zabolały tak mocno, że pociemniało jej od tego w oczach. Poczuła też ból w okolicy kolan i prawego łokcia. Przeturlała się na plecy i odetchnęła głęboko. Merlinie! Czy ją ciągle muszą spotykać takie rzeczy? Oparła się o pobliskie drzewo i z rozpaczą stwierdziła, że z rany na łokciu leci krew, a spodnie na kolanach są brudne i podarte.
– Co teraz? Co robić? – pytała samą siebie, usilnie walcząc, ze wzbierającym w niej szlochem.
I wtedy to usłyszała. Okropne brzęczenie, które nasilało się z każdą chwilą. Spanikowana rozejrzała się wokół. Ledwo dostrzegła pomiędzy drzewami mignięcie czegoś czerwonego. Jednak to wystarczyło. Wiedziała, co to jest. Czerwony Trutniowiec Krwiopijca.Wielki, zmutowany owad, który najwyraźniej ma ochotę wyssać z niej krew.
Usiłowała się podnieść i uciekać, ale ból w okolicy żeber na krótką chwilę odebrał jej oddech. Wiedziała jednak, że jeśli nie ruszy się z miejsca, to już po niej. Ponownie spróbowała wstać, ale ledwie jej się to udało, a zobaczyła, że owad jest dosłownie kilka metrów od niej. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś gałęzi lub patyka, którym mogłaby spróbować obronić się, ale niestety nic takiego nie dostrzegła. To koniec. Oparła się mocniej o drzewo i zamknęła oczy. Brzęczenie narastało...
Nagle nastała głucha cisza. Hermiona zaskoczona otworzyła oczy, by zrozumieć, co się stało. Tuż pod jej stopami leżał spetryfikowany owad. Najwyraźniej rzucono na niego zaklęcie. Usłyszała trzask łamanych gałęzi. Ktoś biegł. Dopiero po chwili rozpoznała jasną, blond czuprynę mężczyzny. Draco. Gryffindor jej świadkiem, że nigdy w życiu nie ucieszyła się bardziej na jego widok niż właśnie w tej chwili.
– Na litość wszystkich wielkich czarodziei, czy ty zawsze musisz się w coś pakować? – zapytał, dysząc lekko, gdy tylko znalazł się tuż przy niej.
– Jak mnie znalazłeś? – To pytanie jako pierwsze przyszło jej do głowy.
– Teraz to nie ważne. Nic ci nie jest? Boli cię coś? – dopytywał, patrząc na jej zakrwawiony łokieć.
– To tylko draśnięcie. Lepiej mi powiedź, która godzina!
– Uderzyłaś się w głowę, Granger? Jakie to, do cholery, ma znaczenie?
– A takie, że jak spóźnię się do laboratorium, to eliksir wylejemy do zlewu! – jęknęła, lekko spanikowana.
– O cholera! Masz rację. Dobra, chodź tu! – Draco podszedł do niej i nie czekając na jej zgodę, wziął ją na ręce.
– Malfoy, co ty...? – chciała zapytać.
– Trzymaj się mocno – mruknął jej wprost do ucha, po czym ich teleportował.

⁂⁂⁂

Wylądowali w tym samym zaułku mugolskiego miasteczka, co za pierwszym razem, gdy zabrał ją do starego magazynu, który służył jej za miejsce pracy. Hermiona przekonana, że Draco ją postawi, szybko zabrała ręce z jego szyi. Taka bliskość i konieczność pełnego mu zaufania była dla niej dość krępująca. Jednak blondyn ani myślał jej odstawić. Żwawo ruszył przed siebie, nie odzywając się ani słowem. Niósł ją z taką łatwością i szybkością, że zapierało jej od tego oddech.
– Ja mogę sama... – jęknęła cicho.
– Tak będzie szybciej – uciął krótko.
I faktycznie, już po chwili znaleźli się przed drzwiami do laboratorium, a Hermiona szybko położyła na nich dłoń, by mogli wejść. Dopiero gdy znaleźli się w środku, Draco ją postawił, a ona natychmiast podeszła do kociołka z eliksirem Oblivedesuvida. Zajrzała do środka i z ulgą stwierdziła, że wszystko w porządku i zdąży jeszcze dodać kolejne składniki.
– Jak idzie? – zagadną ją Draco, rozglądając się po laboratorium.
– Wydaje mi się, że dobrze... – odrzekła niepewnie.
– Tylko wydaje? – Blondyn uśmiechnął się kpiąco.
– Kolor, konsystencja i zapach się zgadzają z opisem, ale to mistrz Caldarmian ma ostatnie słowo. – Hermiona dorzuciła pokrojone składniki i trzykrotnie zamieszała w kociołku. Odetchnęła z ulgą, kiedy eliksir przybrał wygląd i konsystencję wody. Wszystko zgodnie z planem.
– A co to za eliksir? – zagadnął Draco, zaglądając do malutkiego kociołka ustawionego na drugim końcu stołu.
Nagle poczuła, jak robi jej się gorąco. Jako że Malfoy nigdy jej nie odprowadzał ani nie odbierał z laboratorium, pozwoliła sobie uszczknąć nieco ze składników i ugotować coś jeszcze...
– Zadałem ci pytanie – Draco zamieszał w kociołku i niepewnie zmarszczył brwi, po czym przygwoździł ją wzrokiem.
– To nic takiego... mały eksperyment – próbowała zełgać.
–Remediumomnes, eliksir odtruwający – stwierdził z pełnym przekonaniem, odkładając chochlę i zakładając ręce na piersi.
– Tak, to ten eliksir – Hermiona stwierdziła, że nie ma co próbować dalej kłamać. Wydało się.
– Po co ci to? – zapytał, powoli do niej podchodząc.
– Na wszelki wypadek... – wyjąkała, uciekając wzrokiem w bok.
– Wypadek? Boisz się, że niepostrzeżenie napoję cię Amortencją, byś się we mnie zakochała? – zakpił, stając tuż przed nią.
– Nigdy nie wiadomo – mruknęła, odwracając się z zamiarem odejścia.
Draco złapał ją za łokieć, a Hermiona syknęła z bólu. Rana, której się nabawiła przy upadku, boleśnie zapiekła.
– Przepraszam. Zapomniałem o tym... – mruknął pod nosem i wyjął różdżkę, by uleczyć jej ranę. Jednak, gdy to zrobił, nie wypuścił jej, tylko zmusił by na niego spojrzała.
– Nie kłam Hermiono, jesteś teraz moją żoną i jesteś mi winna lojalność. Powiedz mi, po co ci ten eliksir?
Ten ton i to jego spojrzenie sprawiło, że Hermionie ciarki przebiegły po plecach. Jeśli chciał, to naprawdę potrafił być niesamowity...
– To dla twojej mamy – powiedziała zgodnie z prawdą.
Oczy blondyna rozszerzyły się w zdziwieniu i na moment dosłownie opadła mu szczęka.
– Ty... ty mówisz poważnie? – wyszeptał skonsternowany.
– Tak. Dolewam jej go do herbaty, kiedy tego nie widzi.
Draco puścił ją i zrobił krok w tył. Jego wyraz twarzy z zaskoczonego zmienił się w udręczony i przepełniony bólem.
– To dlatego ostatnio wyglądała lepiej.
– Nie mam dowodów, ale tak... przypuszczam, że eliksir zadziałał na te magiczne zioła twojego ojca – Hermiona nie mogła powstrzymać pogardy przy słowie"ojciec". Nienawidziła Lucjusza Malfoya ze wszystkich sił, ale fakt, że ten stary dureń najwyraźniej truł swoją żonę, napawał ją prawdziwą odrazą i obrzydzeniem.
Draco odwrócił się i w trzech krokach znalazł się przy niej. Objął ją w talii i rozpuścił jej włosy, wyjmując z nich spinkę.
– Dziękuję... – wyszeptał, wplatając palce w jej loki i pochylając się nad nią.
Hermiona, choć porażona jego nagłą bliskością, już lekko otworzyła usta, by powiedzieć mu, że nie ma za co, a zrobiła to, bo uważa Narcyzę za naprawdę dobrą i wspaniałomyślną osobę. Jednak Draco nie dał jej takiej szansy, zamykając jej usta długim, namiętnym i bardzo zmysłowym pocałunkiem.

⁂⁂⁂

Patrzyła w lustro, usiłując się przekonać, że wszystko jest w porządku. Suknia leżała odpowiednio, a włosy, dzięki sporej ilości eliksiru i dwóch godzinach pracy, udało jej się spiąć w ładny kok. Zrobiła makijaż i założyła wszystkie dodatki, jakie przygotowała dla niej Narcyza na tej wyjątkowy wieczór. Wystawne przyjęcie charytatywne w nowo otwartym skrzydle Imperial War Museums było wydarzeniem, na które miała zjechać cała śmietanka towarzyska mugolskiego Londynu. A ona i jej mąż byli gośćmi specjalnymi samego premiera. Co prawda, tylko on i jego najbliżsi doradcy wiedzieli, kim oni są naprawdę, to i tak zostaną przedstawieni jako obrzydliwie bogata para snobów, którym należy się kłaniać w pas. Zawsze gardziła takimi ludźmi... a teraz przyjdzie jej udawać kogoś takiego. Westchnęła głęboko i ostatni raz rzuciła okiem na swoją bordową suknię wieczorową z dekoltem wykańczanym koronką. Zabrała srebrną torebkę i poprawiła diamentową bransoletkę. Pora było stanąć przed mężem, który czekał na nią w salonie ich apartamentu w hotelu Rosewood London. Wiedziała, że ten wieczór będzie bardzo trudny, ale musiała się postarać. Od tego zależało powodzenie ich misji... oraz jej własna przyszłość.

⁂⁂⁂

Draco stał tyłem do drzwi łazienki, obserwując przez wielkie okno panoramę Londynu. Miał na sobie elegancki, czarny garnitur i bordowy krawat, który wspaniale pasował do jej sukni i uroczo kłócił się z jego jasnymi włosami.
Hermiona odetchnęła głęboko i oznajmiła mu:
– Jestem gotowa.
Blondyn powoli odwrócił się w jej stronę, a ona poczuła, jak wszystkie jej mięśnie spinają się w oczekiwaniu na jego reakcję.
Spokojnie zlustrował ją od czubków jej srebrnych szpilek po końcówki wymodelowanych włosów. Hermiona czuła się, jakby jego spojrzenie praktycznie parzyło jej skórę.
– Ładnie – odezwał się wreszcie.
– Czy to oznacza, że możemy już iść? – zapytała.
Draco wziął z sofy jej krótkie futerko, po czym kurtuazyjnie podszedł do niej i pomógł je założyć. Później wrócił po swój czarny płaszcz. Dopiero gdy odwrócił się do niej plecami, pozwolił sobie na głębszy oddech. Utrzymanie maski opanowania i obojętności w czasie, gdy ona wyglądała tak pięknie, nie było wcale dla niego takie łatwe i trochę się obawiał, jak sobie da radę przez cały wieczór.

⁂⁂⁂

Limuzyna zawiozła ich na drugą stronę Tamizy, gdzie znajdowało się IWM. Pod budynkiem stało już kilkanaście podobnych pojazdów, a elegancko ubrani goście kroczyli po czerwonym dywanie w blasku fleszy. Hermiona nerwowo zaciskała ręce, gdy ich samochód podjechał na wyznaczone miejsce.
– Pora zacząć przedstawienie. Daj z siebie wszystko, skarbie – Draco uśmiechnął się do niej nieco cynicznie, po czym wysiadł pierwszy z samochodu i wyciągnął do niej dłoń.
Wzięła głęboki oddech i wysiadła, starając się zrobić to z gracją, nie potknąć się i nie przewrócić. Nie musiała jednak się obawiać. Mężczyzna szybko przyciągnął ją do siebie i mocno objął w talii. Przeszli kilka kroków po czerwonym dywanie, po czym przystanęli, by na prośbę paparazzich przez chwilę pozować im do zdjęć. Malfoy uśmiechał się uprzejmie, pochylając się tak, by ich głowy się stykały. Hermiona również zmusiła się do uśmiechu, ale odetchnęła z prawdziwą ulgą, gdy Draco wreszcie poprowadził ją w stronę muzeum.
Pracownik kancelarii premiera stał zaraz przy wejściu i odczytywał nazwiska zaproszonych gości, a premier, jego żona i dyrekcja IWM, osobiście witali zaproszonych gości.
Gdy tylko przekroczyli próg, mężczyzna oświadczył głośno:
– Sir Dracon Malfoy wraz z żoną lady Hermioną.
– Sir? – zdziwiła się szczerze.
– Nie wiedziałaś, że wszystko można kupić? Mój prapradziadek wiedział – Draco uśmiechnął się kpiąco, po czym poprowadził ją do oczekującego na nich premiera.
– Draconie! Tak się cieszę, że jesteś. Naprawdę, od waszego ślubu nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim, co tam zobaczyłem, musisz mi tyle wyjaśnić i opowiedzieć! – ekscytował się premier.
– Z największą przyjemnością, panie premierze – Draco skłonił się lekko, po czym skierował się wraz z Hermioną w stronę pozostałych osób, które oczekiwały, by ich przywitać.

⁂⁂⁂

Przemowy o tym, jak wiele dla dobra muzeum zrobią przekazane dziś datki, były długie i monotonne, ale Hermiona cieszyła się, że trwają. O wiele bardziej wolała spokojnie siedzieć przy stoliku, gdzie Draco, choć blisko, to jednak jej nie dotykał. Najbardziej się obawiała, co będzie, gdy przyjdzie jej z nim zatańczyć. Czy zapanuje nad sobą na tyle, by nie wzdrygnąć się pod wpływem jego bliskości? Wspomnienie ich pocałunku w laboratorium wciąż było bardzo żywe w jej pamięci. Tym razem nie mogła od tak uciec, dlatego gdy Draco się od niej oderwał, spłonęła ognistym rumieńcem i zakłopotana odwróciła głowę... a on uśmiechnął się cynicznie i burknął coś o konieczności częstszych treningów. Głupek! Kpił sobie z jej zażenowania. Nie bez znaczenia był dla niej również fakt, że kancelaria premiera wynajęła dla nich apartament z tylko jedną sypialnią. Gdzie będą spać? Użycie czarów, by wytransmutować łóżko w hotelu pełnym mugoli, nie było zbyt rozsądne i zapewne zostałoby odnotowane przez ministerstwo magii. Hermiona wiedziała, że musi przestać być taka spięta i udawać, że dobrze się bawi, ale to było naprawdę trudne.
Przemowy zostały zakończone, nagrodzone brawami i ogłoszono piętnastominutową przerwę, nim zostanie przeprowadzona licytacja kilku ważnych antyków i pamiątek na rzecz rozbudowy muzeum.
– Przejrzałaś listę przedmiotów na licytację? – zagadną ją Draco, podsuwając jej niewielki katalog, wydrukowany na kosztownym, kremowym papierze.
– Nie. Nie widziałam potrzeby... – przyznała szczerze. Nie dysponowała przecież żadnym majątkiem, by móc sobie pozwolić na udział w licytacji.
– Przejrzyj, może jest tam coś ciekawego – oznajmił jej beztrosko.
– Nie sądzę...
– Skarbie, nie bądź taka uparta, na sprzedaż wystawiono naprawdę fantastyczne rzeczy – Draco podkreślił pierwsze słowo tak, by siedzący z nimi przy jednym stole arystokraci je usłyszeli.
– Dobrze kochanie – burknęła i wzięła od niego katalog.
Jakaś szabla, stara waza, kilka obrazów i rzeźb, zabytkowy samochód, wycieczka jachtem i ... pierwsze wydanie "Dumy i uprzedzenia". Jej ukochanej książki. Hermiona ciężko przełknęła ślinę, usiłując powstrzymać euforię. Nie miała prawa prosić go o to.
– I co? Znalazłaś jednak coś ciekawego? – zapytał, zaglądając jej przez ramię. – A tak, książki. Mogłem się tego domyślić. – Draco uniósł kąciki ust w uśmiechu i zabrał z jej rąk katalog.
– Nie musisz ich kupować. Są bardzo cenne – mruknęła.
– Napij się szampana kotku, aukcja zaraz się zacznie. – Blondyn położył swoje ramię na oparciu jej krzesła i wciąż się uśmiechając, skupił swój wzrok na scenie, na którą wkroczył aukcjoner.

⁂⁂⁂

– Waza z Dynastii Ming została sprzedana panu z numerem trzynaście. Po zakończeniu aukcji zapraszamy po odbiór, a teraz coś, na co czekała większość pań dzisiejszego wieczoru. Pierwsze wydanie dzieła naszej najznakomitszej pisarki Jane Austen. Pierwszy egzemplarz wspaniałej "Dumy i uprzedzenia", odnaleziony niedawno w jednym z szkockich zamków. Trzy tomy z 1813 roku. Cena wywoławcza to tysiąc funtów.
Gdy tylko prowadzący aukcję podał cenę, natychmiast kilka rąk uniosło się w górę.
– 1100.
– 1200.
– 1500 od pana z numerem dwadzieścia dwa.
– 2000!
– 2100, kto da więcej?
Hermiona obserwowała aukcję z zapartym tchem, jednak była nieco rozczarowana tym, że Draco nie licytuje. Nie żeby się tego spodziewała... Niby czemu miałby robić jej tak drogi prezent?
Za to inni nie tracili rezonu. Sama żona pana premiera zalicytowała właśnie pięć tysięcy funtów i wyglądała na naprawdę wściekłą, gdy jakaś elegancka dama w białej sukni znów ją przelicytowała.
W krótkim czasie arcydzieło literatury osiągnęło cenę dwunastu tysięcy, czyli taką, na jaką zostało wycenione przez ekspertów. Teraz w aukcji pozostały już tylko dwie osoby. Dwóch eleganckich mężczyzn, najwyraźniej licytowało te książki jako potencjalny prezent dla siedzących obok nich i wyraźnie podekscytowanych żon.
– 13.100! Czy ktoś da więcej? – zapytał aukcjoner.
Na dłuższą chwilę zaległa głucha cisza.
– 13.500 – padło nagle, a Hermiona wstrzymała oddech. To Draco podał tę kwotę.
– Pan z numer siedemnaście włącza się do aukcji. Mamy 13.500, po raz pierwszy...
– 14 tysięcy! – krzyknął mężczyzna, siedzący przy stoliku najbliżej sceny.
– Po raz pierwszy, drugi...
– 14.200 – oznajmił spokojnie Malfoy, ledwo unosząc tabliczkę do góry.
Hermina myślała, że z emocji za chwilę stanie jej serce. On naprawdę licytował dla niej wymarzone książki!
– 14.500 – krzyknął mężczyzna z przodu, najwyraźniej zdesperowany.
– Proszę państwa! Ale emocje! 14.500 po raz pierwszy, po raz drugi i...
– 15 tysięcy funtów – Draco uśmiechnął się delikatnie i uniósł swój numerek do góry.
– Cóż za wspaniała aukcja! Co na to pan z numerem cztery?
Mężczyzna ze smutkiem pokręcił głową, a siedząca obok niego żona wygląda na szczerze rozczarowaną.
– W takim razie piętnaście tysięcy funtów brytyjskich po raz pierwszy, po raz drugi i... Sprzedane! Gratulujemy panu z numerem siedemnaście i jego szczęśliwej małżonce.

⁂⁂⁂

Hermiona podskoczyła na swoim krześle w pełnej euforii i, niewiele myśląc, odwróciła się, by rzucić się na szyję Draco. Cała sala skupiała swą uwagę na nich, głośno bijąc brawo. Blondyn spokojnie pozwolił się jej wyściskać, jednak gdy tylko się od niego oderwała, nieznacznym ruchem przytrzymał jej głowę i znów ją pocałował. Delikatnie, subtelnie – dokładnie tak, jak kochający mąż całuje żonę, którą właśnie uszczęśliwił.
– Jeszcze raz gratulujemy państwu Malfoy, a teraz zapraszamy wszystkich na parkiet. Pora rozpocząć tańce!
Hermiona i Draco oderwali się od siebie i tym razem dziewczyna opanowała jakoś rumieńce zawstydzenia. Pomógł jej w tym fakt, że premier podszedł do nich pogratulować im zakupu i zaprosić Draco na pogawędkę przy barze. Widać przeżycia związane z udziałem w ich ślubie nie dawały mu spokoju.

⁂⁂⁂

Przyjęcie rozkręciło się na dobre, a goście bawili się w najlepsze. Hermiona została kilka razy poproszona do tańca, a jej partnerzy komplementowali jej wygląd i wyrażali się z uznaniem o jej mężu... i co gorsza, teściu. Nie domyślała się nawet, że Malfoyowie od dawna brali tak aktywny udział w życiu politycznym mugoli. To było dosyć niepokojące. Postanowiła trochę odetchnąć i przejść się po jednej z sal wystawowych muzeum. Była już w nim wiele lat temu na wycieczce z rodzicami, ale z pewnością znajdzie coś nowego i interesującego. Przechadzała się właśnie po jednej z wystaw, podziwiając samolot typu Spitfire, gdy jej uszu dobiegł głupiutki chichot, a potem coś, co wyraźnie brzmiało jak cmokanie. Zaintrygowana podeszła w pobliże jednej z kolumn.
Pierwszym co zobaczyła, była burza rudych loków. Wysoka i szczupła kobieta, w ciemnozielonej sukni tkwiła w mocnym uścisku jakiegoś mężczyzny. Hermiona przyglądała się tej scenie z niesmakiem. Czy naprawdę nie było lepszego miejsca na tego typu ekscesy? Jednak w tej właśnie chwili kobieta oderwała się od mężczyzny, ukazując jego twarz. Powoli docierało do niej, co tak właściwie zobaczyła.
Jasne blond włosy praktycznie skrzyły się w półmroku, a profil ten znała już prawie na pamięć. Nie było wątpliwości. To był na pewno on. Skończony drań...

⁂⁂⁂
Witajcie!
Wiem, że dziś miała być ostatnia część "Pogryź mnie", ale przez moje gapiostwo beta jej nie dostała. Miniaturka jest już zakończona i na pewno pojawi się najszybciej, jak to możliwe. W ramach rekompensaty kolejny "Rubin", który jest betowany ze sporym wyprzedzeniem. Ciesze się, bo to oznacza, że niedługo będę mogła stworzyć wersję PDF. "Sny" i "Syndromy" czekają na swoją kolej - mam nadzieję, że Wy również na nie poczekacie.
Pozdrawiam,

Venetiia


3 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że byłam chwilami bardziej zawstydzona niż Hermiona. Rozdział pełen śmiechu i pocałunków! Bardzo wiele się dzieję, w twoich rozdziałach, co jest i dobre i złe, więc na razie nie mam zdania, ponieważ wszystko jest zgrane, a historia mnie urzekła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hermiona taka dobra, Draco taki wdzięczny, nie sądzę żeby Draco całował te rudą pannę ale zobaczymy xd może to jednak on chociaż mam nadzieję że to stary dobry Lucjusz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobieto, nienawidze cię! Jak mogłaś zakończyć w takim momencie? Jeśli to draco to, przysięgam, jakimś cudem sprawie ze to opowiadanie będzie działo się naprawdę i obije mu morde. A jeśli to lucek to współczuje narcyzie ponieważ ona jest cudowną kobietą a on... Nie wiem nawet jak wyrazić swoją nienawiść do niego. Rozdział cudowny!
    Weny i czasu,
    MJ

    OdpowiedzUsuń