Betowała Kite Millie
⁂⁂⁂
Błysk
zielonego światła. Krzyk. Upadek.
–
Harry! Harry, nie! Nie! NIE!!! –
wrzasnęła, zrywając się z łóżka.
Kolejna
noc naznaczona koszmarami. Przeczesała palcami posklejane od potu
włosy, po czym ukryła twarz w dłoniach, próbując uspokoić
oddech. Już nawet eliksiry przestały działać. Po każdym takim
śnie odkrywała kolejną, małą wyrwę w swojej psychice. Ile
jeszcze była w stanie znieść?
–
Hermiona, wszystko w porządku?
– zapytała zaspana Ginny.
–
Tak, przepraszam, że znów cię
obudziłam, śpij dalej – odpowiedziała, wstając z łóżka
i szukając swoich kapci.
W
lochach bywało zimno o każdej porze roku, więc sięgnęła po
swój szlafrok, okrywając się nim szczelnie. Potrzebowała teraz
dużego kubka ciepłej herbaty. Zapaliła świecę stojącą na jej
nocnej szafce i udała się w stronę drzwi. Wiedziała, że
nim wyjdzie z sypialni, jej rudowłosa przyjaciółka na powrót
pogrąży się w głębokim śnie. Czasem jej tego zazdrościła,
ale zaraz potem przypominała sobie, że Ginny też miała swoje
demony przeszłości.
Wojna
nie oszczędziła nikogo.
Czując,
jak coraz bardziej marzną jej stopy, szybko przeszła do małej,
ciasnej kuchni, która również mieściła się w lochach. To
właśnie tam chowała się przed nocnymi zmorami. Od swojej świecy
odpaliła kilka innych, wzdychając tęsknie za zaklęciem lumos.
Odebranie czarodziejowi jego magicznego atrybutu, to jak pozbawienie
go cząstki serca. Cóż to jednak obchodziło nowe władze? Ich
priorytetem było przecież zabezpieczenie świata czarodziei przed
zagrożeniem ze strony elementów wywrotowych. Pytanie tylko, kiedy
ona stała się dla nich takim właśnie zagrożeniem?
Oparła
się o drewniany blat, czekając, aż woda na herbatę zagotuje
się w jednym ze starych kociołków, które kiedyś służyły
im do gotowania eliksirów. Czasem wyobrażała sobie, jak Malfoyowie
muszą cieszyć się z tego, że umieścili wszystkich byłych
Gryfonów w tych starych, zatęchłych lochach. Czyżby
Slytherin od zawsze miał jakieś kompleksy?
Spojrzała
na maleńkie okienko, umieszczone tuż pod sufitem. Wpadała przez
nie niewielka ilość światła. Gdzieś tam wysoko na niebie świecił
księżyc, ale ona nawet nie mogła na niego spojrzeć. Kiedyś
traktowała Hogwart jak swój drugi dom, ale teraz był tylko zimnymi
murami, za którymi ją uwięziono.
Dlaczego?
Dlaczego to wszystko musiało tak się skończyć? Przecież tak
bardzo wierzyła w to, że zwyciężą...
I
według tego, co rozgłaszało nowe ministerstwo – wygrali.
Pokonali Voldemorta i Śmierciożerców. Ich świat był wolny
i bezpieczny. Nikt już jednak nie wspominał, że zwycięstwo
okupione było ogromną stratą – śmiercią wybrańca.
Westchnęła
smutno i zajęła się zalewaniem herbaty. Usiadła na
lodowatej, drewnianej ławce i przyłożyła dłonie do
ciepłego, glinianego kubka. Wiedziała, że nie odpędzi
niechcianych wspomnień. One wracały niczym mantra. Wciąż
powtarzały się na nowo, scena po scenie, jak smutny film z jeszcze
smutniejszym zakończeniem. Czy był jeszcze sens pytać dlaczego?
Stało
się i już. Harry zabijając Voldemorta, nieświadomy
połączenia ich dusz, zabił również siebie. Rozpacz po jego
stracie tak bardzo ich oszołomiła, że nawet nie zaprotestowali,
gdy Lucjusz Malfoy i jego parszywa rodzinka wspięli się na
szczyty władzy, kłamiąc wszystkim, że tak naprawdę zawsze byli
wierni jasnej stronie. I nim ktoś zdążył się zorientować,
pojawiła się ustawa, mająca na celu nie dopuścić do powtórki
tak dramatycznych wydarzeń, jak poprzednia wojna. Ministerstwo
stwierdziło, że musi poddać „obserwacji” wszystkich tych,
którzy mogli charakteryzować się skłonnością do rewolucji
i prób wprowadzania radykalnych zmian w uporządkowany,
magiczny świat. Tym kimś w oczach Malfoya byli właśnie oni –
wszyscy, którzy w jakiś sposób występowali przeciwko nim.
Obserwacja w myśl ministerialnej ustawy polegała na zamknięciu
ich w dawnej szkole, gdzie mieli wykazać, że wcale nie są
przeciwnikami nowego porządku w magicznym świecie. Dwa
tygodnie w Hogwarcie – takie małe wakacje po okropnej wojnie.
Musieli się zgodzić. Sprzeciw oznaczał działanie przeciwko
ministerstwu, za co groziło więzienie. Już pierwszego dnia
poproszono ich, by nie używali różdżek, a najlepiej by na
czas pobytu oddali je do depozytu w dawnym gabinecie dyrektora.
Wciąż
nie potrafiła zrozumieć, dlaczego się na to wtedy zgodziła. Czy
naprawdę miała tak bardzo dość magii, która nie tylko odebrała
pamięć jej rodzicom, ale zabrała też jej najlepszego przyjaciela?
Wciąż nie znała tej odpowiedzi.
Minęły
dwa tygodnie, później dwa miesiące, a później czas płynął
dalej, a w ich życiu nic się nie zmieniało. Ministerstwo
już nawet przestało tłumaczyć, dlaczego wciąż nie pozwalają im
wyjechać, a Ci, którzy pytali o to za głośno, znikali
bez śladu. Hermiona dawno już zrozumiała, że obserwacja ta nigdy
nie miała się zakończyć. To od początku było tak zaplanowane.
Na zawsze miała pozostać więźniem ministerstwa, a w zasadzie
Malfoyów, bo Lucjusz Malfoy po prostu pewnego dnia pojawił się
w zamku i poinformował ich z cynicznym uśmieszkiem,
że został wybrany nowym ministrem magii. Nikt z nich nie
wiedział, co stało się z Kingsley'em, a oświadczenie
Lucjusza, że wyjechał na krótkie wakacje, brzmiało co najmniej
niedorzecznie.
Napiła
się herbaty i starła szybko jedną łzę, która pojawiła się
na jej policzku doprawdy nieproszona. Wiedziała, że nie ma sensu
płakać. Nic nie mogła zrobić. Każdego dnia, a teraz
i każdej nocy odkrywała, że już nic w jej życiu tak
naprawdę nie zależało od niej. Wstawała, myła się, jadła
i pracowała – bo Malfoyowie sobie tego życzyli. Czy nie
mieli dość odwagi, by po prostu się jej pozbyć? A może
zwyczajnie woleli ją gnębić? Uwięzili na zawsze ją i jej
przyjaciół w tym przeklętym zamku. Mogli się po nim
poruszać, ale tylko po wyznaczonych miejscach. Dawno już zabroniono
wychodzić im na błonia w obawie, by nie uciekli. Byli
odizolowani od świata. Całkowicie bezbronni. I nie było już
nikogo, kto przejmował się ich losem... No, chyba że...
Dopiła
herbatę i znów spojrzała w maleńkie okienko. Światło
się zmieniło. Wstawał świt. To był taki jej codzienny rytuał.
Każdego ranka patrzyła na to okienko i szeptała ciche: „Dzień
dobry”. Witała się w ten sposób z tymi, których przy
niej nie było. Z Ronem, który zniknął z dnia na dzień
bez słowa tuż przed tym, jak mieli stawić się w Hogwarcie,
i ze swoimi rodzicami, którzy nadal nie mieli o niej
pojęcia, żyjąc sobie gdzieś w dalekiej Australii. Miała
przynajmniej nadzieję, że byli szczęśliwi.
Wstała,
wzdychając ciężko, nad smutnym losem i umyła kubek.
Postanowiła pójść się ubrać, zanim Ginny zajmie ich łazienkę
i zużyje całe minimalne zapasy ciepłej wody, jakie im jeszcze
przysługiwały.
⁂⁂⁂
–
Co masz dziś do roboty? –
zapytała Ginny, przeczesując swe bujne, rude włosy przed starym,
wyszczerbionym lustrem, które było jedynym elementem dekoracyjnym
w ich maleńkiej, wilgotnej i ponurej sypialni.
–
Muszę skończyć ten raport dla
Malfoya. Doprawdy nie wiem, po co mu skrót historii I wojny
światowej. Przysłał mi do biblioteki z dwadzieścia książek
na ten temat i kazał napisać raport na nie więcej niż
piętnaście stron. – Hermiona spakowała do swojej torby notatki
i książki, które czytała wczoraj przed snem.
Ze
wszystkich sił starała się nie dawać Lucjuszowi powodów do
czepiania się jej raportu, dlatego poświęcała temu zadaniu
naprawdę dużo energii. Zresztą, i tak nie miała niczego
innego do roboty poza roztrząsaniem na nowo przerażających
wspomnień.
–
Czemu to robisz? Niech stary pryk
sam sobie czyta te książki! – warknęła Ginny.
–
Chętnie bym mu to powiedziała,
a zaraz potem oberwała jakąś klątwą jak kilka osób, które
próbowało mu się sprzeciwić.
–
Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy
na jego łasce... Ten gad...
–
Czy mnie uszy nie mylą, czy ktoś
tu źle mówi o naszym wspaniałym ministrze magii?!
Argus
Filch dosłownie wpadł do ich pokoju z nierozłączną panią
Norris przy boku. Jego pełna wyższości postawa napawała obie
dziewczyny wstrętem.
–
Czego tu charłaku?! Nie umiesz
pukać?! – krzyknęła na niego Ginny.
–
Uważaj Weasley, bo jeszcze
pożałujesz! Nasz minister bardzo ceni moje usługi i jak go
poproszę, to zrobi z tobą porządek! – zagroził były
woźny, a obecny sługus nowej władzy.
–
Daj mu spokój, Ginny. Nie ma
sensu w ogóle z nim rozmawiać – stwierdziła z pogardą
Hermiona, po czym zabrała swoje rzeczy i wyszła z pokoju.
Wiedziała,
że Ginny tak łatwo nie odpuści, a nie miała ochoty zaczynać
dnia od kolejnej kłótni z tym starym zgredem, któremu się
wydawało, że ma nad nimi jakąś władzę. Ona nie miała
wątpliwości, że Malfoy trzymał go w zamku tylko dlatego, że
Filch był bardzo gorliwym donosicielem. W innym przypadku, już
dawno by się go pozbył. Przecież brzydził się charłakami na
równi ze szlamami i mugolami. Ciekawe tylko po co jeszcze
trzymał tu ją? Naprawdę była mu tak bardzo potrzebna do pisania
raportów? Przecież miał od tego cały sztab urzędników
ministerstwa. To już od dawna nie dawało jej spokoju i napawało
ją dziwnym lękiem.
⁂⁂⁂
Zabrała
z biblioteki kilka książek i skierowała się do Wielkiej
Sali. Lubiła tam pracować, bo nikt nie zaglądał tam bez wyraźniej
przyczyny. To właśnie w tej sali rozegrała się decydująca
scena wojny. Harry i Voldemort nawzajem odebrali sobie życie...
Szła
wolnym krokiem, obładowana ciężkimi tomami, po drodze witając się
z dawnymi kolegami ze szkolnych ław, którzy, tak jak ona,
utknęli tu jako więźniowie ministerstwa. Malfoy zadbał o to,
by wszyscy byli członkowie Gwardii Dumbledore’a, a także ich
rodziny, znaleźli się na liście zesłanych. Podobny los spotkał
wielu mugolaków, którzy uczęszczali do tej szkoły. Zaledwie w pół
roku po ostatecznej bitwie Lucjusz umieścił tu wszystkich swoich
wrogów i teraz mógł już bez przeszkód realizować swoje,
najpewniej chore, plany.
Tak
bardzo zamyśliła się nad tym, jakie to okropne zamiary może mieć
ten zakochany w sobie psychopata, że, wychodząc zza rogu,
niechcący wpadła na nadchodzącego z przeciwka mężczyznę
w czarnej szacie. Siła zderzenia była tak duża, że wszystkie
książki wypadły jej z rąk i o mały włos by
upadła, gdyby dziwny przybysz jej przed tym nie uratował.
⁂⁂⁂
Mężczyzna
w czarnej, pięknie zdobionej szacie wkroczył w progi
Hogwartu z dumnie uniesioną głową. Cała jego postawa
emanowała pewnością siebie. Był zdobywcą, który zawsze osiągał
swój cel, i nikt ani nic nie miały prawa stanąć mu na
drodze, a już zwłaszcza wtedy, gdy, tak jak dziś, bardzo się
śpieszył.
–
Paniczu! Jak dobrze panicza znów
tu gościć! – Argus
Filch skłonił się tak nisko, że jego wydatny nos prawie dotknął
podłogi.
–
Ojciec w gabinecie? –
padło chłodne pytanie.
–
Tak, oczywiście. Oczekuje na
panicza.
–
Dobrze. Dopilnuj, by mi tam
dostarczono filiżankę czarnej kawy.
–
Już się robi! Może jakieś
śniadanie, paniczu? – pytał gorliwie charłak.
Draco
jednak nie miał zamiaru odpowiadać. Już sam fakt, że musiał
osobiście się pofatygować do Hogwartu, był wystarczająco
irytujący, by miał jeszcze teraz tracić czas na zbędne dyskusje.
Chciał jak najszybciej załatwić sprawę z ojcem i wrócić
do swojego gabinetu w ministerstwie.
Szedł
szybko, nie zwracając uwagi na przerażone spojrzenia mijających go
ludzi. Niektórzy na jego widok od razu przechodzili na drugą stronę
albo skręcali w boczny korytarz. Niewiele go to jednak
obchodziło. Nie szukał poklasku wśród przegranych. Szedł śmiało
przed siebie, zupełnie nie spodziewając się, że, wychodząc zza
rogu, wpadnie prosto na coś, co w pierwszej chwili przypominało
mu regał z książkami. Ciężkie woluminy z głuchym
łoskotem rozsypały się po podłodze, a niosąca je dziewczyna
odbiła się od niego, jak kafel od obręczy. Najpewniej by upadła,
gdyby nie jego znakomity refleks szukającego. Błyskawicznie złapał
ją za rękę i przyciągnął do siebie, dodatkowo
przytrzymując w talii, by mogła w ten sposób odzyskać
równowagę.
⁂⁂⁂
Hermiona
cicho zaklęła pod nosem, łapiąc za przód szaty swojego wybawcy
i próbując w ten sposób utrzymać się na nogach. Szybko
oceniła sytuację. Wszystkie cenne książki Lucjusza Malfoya leżały
porozrzucane dookoła, a ona praktycznie znalazła się
w ramionach któregoś z jego sługusów. Uniosła głowę,
by sprawdzić, czy zna mężczyznę, który stanął jej na drodze...
Na
chwile zaparło jej oddech. Znała go i to niestety dość
dobrze. Nikt inny nie miał takiej stali w spojrzeniu...
⁂⁂⁂
Draco
opuścił głowę, by przyjrzeć się, kto go prawie stratował
stosem wielkich ksiąg. Dziewczyna w jego ramionach była sporo
niższa od niego. Szczupła, ale też wyraźnie czuł, że ma czym
oddychać – w końcu praktycznie wtulała się w jego
klatę. Ciemnobrązowe włosy miała upięte w niedbałego
kucyka, co niewątpliwie dodawało jej dziewczęcego uroku, ale coś
w jej oczach mówiło mu, że to nie żadna naiwna dziewczynka,
tylko prawie dorosła kobieta. No właśnie... te oczy... skąd on je
znał?
Dziewczyna
niczym rażona piorunem odskoczyła gwałtownie od niego i, nie
mówiąc ani słowa, zaczęła zbierać rozrzucone książki.
W pierwszym odruchu Draco pomyślał o tym, by jej pomóc,
ale szybko zrezygnował urażony tym, że nie podziękowała mu za
to, że uratował ją przed upadkiem.
–
Na przyszłość uważaj, jak
chodzisz – burknął nieuprzejmie.
–
Sam sobie uważaj, Malfoy! –
odpyskowała, nim zdążyła ugryźć się w język.
Doskonale
wiedziała, że kłótnia z Malfoyem Juniorem nie jest dobrym
pomysłem, ale nie mogła się powstrzymać. Merlinie! Jakże ona go
nie znosiła! To wszystko przez niego! Uwziął się na nią od jej
pierwszych chwil w Hogwarcie! Gdyby nie on, pewnie nie byłoby
jej tutaj...
–
Granger, to ty? – zapytał
szczerze zaskoczony.
–
A myślałeś, że kto? –
zakpiła.
Blondyn
chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jakby podając ją
analizie. Hermiona zlękła się trochę, że przesadziła i teraz
przyjdzie jej za to ponieść konsekwencje.
–
No tak, powinienem był od razu
poznać po zapachu szlamu – odezwał się wreszcie, po czym wyminął
ją i rozrzucone książki i z wrodzoną dumą odszedł
w stronę dawnego gabinetu dyrektora, który teraz zajmował
jego ojciec.
Hermiona
prychnęła gniewnie pod nosem. Co on sobie wyobrażał? Dupek!
Dupek! Dupek! W tej sekundzie najbardziej na świecie pragnęła
mieć swoją różdżkę i przekląć czymś Dracona Malfoya.
Być może właśnie uratował ją od rozbicia sobie kolana czy
głowy, ale to było niczym w porównaniu do tego, jak wiele
krzywdy już jej wyrządził... I jak wiele najpewniej miał
jeszcze zamiar wyrządzić. Co do tego nie miała wątpliwości. On
i jego ojciec byli po prostu złymi ludźmi i nie mogła
się z ich strony spodziewać niczego innego niż zło.
⁂⁂⁂
–
Spóźniłeś się – przywitał
go ojciec, gdy tylko przekroczył próg jego gabinetu.
–
Wybacz, miałem małe spotkanie
z obwoźną biblioteką – burknął, zdejmując swój czarny
płaszcz i niedbale rzucając go na oparcie jednego z dwóch
krzeseł stojących przed biurkiem.
Rozejrzał
się po pomieszczeniu, usiłując nie skrzywić się z niesmakiem
na widok wszystkich symboli rodowych Malfoyów, którymi ojciec
przyozdobił każda wolną powierzchnię w tym pokoju. Od razu
zauważył również brak portretów poprzednich dyrektorów,
oczywiście poza obrazami Severusa Snape'a i Fineasa Blacka –
jedynych pryncypałów, którzy wywodzili się ze Slytherinu. Cała
znakomita reszta portretów na czele z Albusem Dumbledore’em
spoczęła najpewniej w jakiejś starej komórce na miotły albo
została spalona.
–
Jak praca w ministerstwie?
Przekonałeś już premiera mugoli do przekazania nam wszystkich ich
tajemnic? – zapytał Lucjusz, rozsiadając się wygodnie za
biurkiem i sięgając po filiżankę kawy.
–
Wiesz ojcze, że to nie jest
łatwe. Nawet jeśli uda mi się uzyskać jakieś informacje, to
zwykle niewiele z nich rozumiem – wyjaśnił spokojnie
blondyn, zajmując jedno z krzeseł. – Na przykład ostatnio
premier powiedział, że mają duże problemy z czymś, co
nazywa się IRA. Wiesz, jak trudno było znaleźć w ministerstwie
kogoś, kto chociaż potrafił rozszyfrować ten skrót? Mamy
zdecydowanie za mało wiedzy o ich świecie.
–
Daleko nie zajdziemy, jeśli
będziemy zdobywali informacje w takim tempie.
–
Powiedz mi proszę, bo bardzo
mnie to zastanawia. Dlaczego nie użyjesz magii? Przecież to tylko
zwykli mugole i możesz z nimi zrobić, co uznasz za
słuszne. Uwięziłeś w tym zamku połowę najlepszych rodzin
magicznego świata, a mugole są dla Ciebie tak dużym
problemem? – Draco sięgnął po swoją filiżankę kawy
w oczekiwaniu na odpowiedź ojca.
Lucjusz
przez chwilę przyglądał się swojemu pierworodnemu, jakby się nad
czymś zastanawiając.
–
Wiesz, jesteś bardzo podobny do
swojej matki – stwierdził.
Jego
syn spojrzał na niego wrogo, jakby sam fakt, że Lucjusz ośmiela
się o niej wspominać, go zdenerwował. Szybko jednak na jego
twarz powróciła chłodna obojętność.
–
A mogę zapytać, w czym
jestem do niej podobny?
–
Wy oboje zawsze szukacie
najłatwiejszych rozwiązań. Idziecie po linii najmniejszego oporu
i co najgorsze – nie doceniacie przeciwnika. Właśnie to
zrobił nasz szanowny Lord. Nie docenił głupka Pottera na tyle, by
przewidzieć, że ten może go zabić. Ja nie mam zamiaru popełnić
tego błędu. Na jakiś czas pozbyłem się z pola widzenia
moich przeciwników. Kiedyś przyjdzie czas na to, by pozbyć się
ich na zawsze... Ale, zanim to zrobię, muszę mieć podporządkowany
nie tylko cały magiczny świat, ale świat w ogóle.
–
Duże plany – zauważył na
pozór obojętnie Draco.
–
Zawsze mierzę wysoko i tobie
radzę to samo. Skończ grzać ciepłą posadkę w ministerstwie
i weź się wreszcie do roboty. Musimy zwiększyć nasze
działania, bo czas ucieka. Dlatego cię tu wezwałem. Tak się
składa, że mam pomysł, jak Ci pomóc przekonać do siebie
mugolskiego premiera.
–
Wspaniale – mruknął blondyn –
zapewne zaraz mi opowiesz jaki to plan, czyż nie?
–
Słuchaj uważnie! Pamiętasz, co
zawsze powtarzała twoja matka? Ozdobą mężczyzny i jego
największym atutem jest żona. Musi być czarująca, ładna, no
i najlepiej niegłupia.
–
Żona? – zdziwił się Draco. –
Chcesz, żebym się teraz ożenił? Myślałem, że będę miał na
to więcej czasu.
–
W innej sytuacji byłoby mi
to obojętne. Jednak z ładną żoną u boku szybciej uda
Ci się przekonać premiera mugoli, że czarodzieje są do nich
bardziej podobni. Też mają rodziny, zwyczajne życie...
–
Zwyczaje życie z taką żoną
jak Pansy? Chyba żartujesz ojcze. Rząd mugoli ma mniejszy budżet
na cały rok, niż Pansy wydaje w miesiąc. Nie będzie
potrafiła udawać zwyczajnego życia.
–
Nie usłyszałeś, jak mówiłem,
że twoja żona musi być niegłupia? Pansy jest uroczą osóbką,
ale niestety inteligencji ma tyle co but gnoma.
Draco
cicho parsknął śmiechem. Wiedział, że nie powinien, bo ojciec
w końcu mówił w ten sposób o jego narzeczonej, ale
niestety była to prawda. Pansy była mu bardzo oddana, ale nawet
gdyby chciał, to nie mógłby z nią porozmawiać o niczym
ciekawym, bo nie znała się na niczym poza ubraniami, kosmetykami
i najnowszymi plotkami.
–
Sugerujesz mi więc, że mam
sobie znaleźć nową kandydatkę na żonę? – zapytał.
–
Ależ nie! Pansy wcześniej czy
później oczywiście zostanie twoją żoną. Na razie jednak przez
pewien czas musi ustąpić miejsca innej. To znaczy takiej, która
nam pomoże wydobyć z mugoli interesujące nas informacje.
–
A nie możemy po prostu
podać im veritaserum albo przekląć ich imperiusem, by nam wszystko
powiedzieli?! – zdenerwował się Malfoy Jr.
Bardzo
nie podobało mu się to, że ojciec znów próbował się wtrącać
w jego życie. Wiedział, że to zwykle nie prowadzi do niczego
dobrego. Był dorosły, wyprowadził się z domu i miał
własne plany na przyszłość, o których jego stary jeszcze
nic nie wiedział. A ten jego nowy pomysł bardzo mu wszystko
komplikował. Trudno. Wiedział, że musi się podporządkować, bo
inaczej mogłoby to się dla niego źle skończyć.
–
Nie możemy wymusić na mugolach,
by nam wszystko wyjawili. Jest nas za mało, by ot tak sobie ich
podbić! Musimy to rozegrać dyplomatycznie. Jednak mam pewność, że
wcześniej czy później osiągniemy nasz cel. Na razie musimy zdobyć
jak najwięcej informacji i właśnie w tym ma nam pomóc
twoja nowa narzeczona. – Lucjusz sięgnął po stos białych teczek
leżących na jego biurku i rzucił je niedbale prosto pod nos
syna.
–
A to co? – zapytał
zniesmaczony Draco, chociaż znał już odpowiedź.
–
Kandydatki na przyszłą panią
Malfoy – zakpił Lucek.
–
Naprawdę mam się ożenić
z jakąś nieznajomą czarownicą, na podstawie danych z jej
teczki? – zapytał z goryczą.
–
Nie bądź taki delikatny.
Przecież wiesz, że w magicznym świecie często załatwia się
to w ten sposób. Zresztą, być może wystarczy, że tylko
poudajecie narzeczeństwo. Tak nawet byłoby lepiej, w końcu to
dość odrażające, by czarownica nieczystej krwi nosiła nazwisko
Malfoy.
–
Czy możesz to powtórzyć? –
poprosił Draco, nie dowierzając, że ojciec mówił poważnie.
–
Przecież już ci tłumaczyłem,
że potrzebujemy kogoś, kto dobrze rozumie mugoli. Dlatego właśnie
musisz wybrać którąś z tych dziewczyn – wskazał mu na
teczki. – Wszystkie są nieczystej krwi, ale za to doskonale znają
się na mugolach.
Lucjusz
z cynicznym uśmiechem patrzył na grę emocji, jakie przewijały
się przez twarz jego syna. Zniesmaczenie, uraza, chęć buntu
i wreszcie... pogodzenie. Draco wiedział, że nie ma wyjścia,
bo to jego ojciec zawsze miał decydujące prawo głosu. Nie było
sensu dyskutować, dlatego młodszy blondyn z kwaśną miną
sięgnął po przygotowane teczki.
–
Mam nadzieję, że ta farsa nie
potrwa długo – burknął.
–
To zależy od Ciebie i twojej
wybranki. No dalej, zdecyduj się na coś.
Draco
otworzył pierwszą teczkę i spojrzał na zdjęcie blondynki
z miną znudzonej bibliotekarki. Nie musiał zgadywać, by
domyślić się, że to jakaś Krukonka.
–
Penelopa Clearwater –
przeczytał dane dziewczyny. – Pamiętam ją. Była prefektem
Ravenclawu i przez pewien czas chodziła z tym kujonowatym
bratem Weasleya.
–
Co o niej sądzisz? –
dociekał Lucjusz.
–
Nudna, szara myszka. Wygląda też
dość przeciętnie. To czarownica półkrwi, ale, o ile dobrze
pamiętam, wychowywała się po magicznej stronie. Nie nadaje się –
ocenił rzeczowo Draco.
–
Sprawdź kolejną – zasugerował
Lucjusz, którego ta sytuacja najwyraźniej bawiła.
Draco
rzucił ojcu niechętne spojrzenie, po czym sięgnął po następną
teczkę i nieomal od razu skrzywił się z niesmakiem,
czytając nazwisko kolejnej dziewczyny.
–
Susan Bones? Ona miałaby mnie
reprezentować jako żona? Jest brzydka i na dodatek bardzo
flegmatyczna. Zanim zdążyłaby o coś zapytać premiera
mugoli, ten trzykrotnie zdążyłby zasnąć. Odpada. – Draco
odłożył teczkę Susan i sięgnął po kolejną.
–
Nie wiedziałem, że jesteś aż
taki wybredny. Trudno, szukajmy dalej – nalegał Lucjusz.
–
Marietta Edgecombe... Przecież
ona wciąż ma te pryszcze z napisem „donosiciel”. Jak ty to
sobie wyobrażasz? – narzekał blondyn.
–
Małe zaklęcie maskujące i nikt
z mugoli się nie połapie, a w sypialni możecie
gasić światło. – Lucjusz bawił się w najlepsze.
–
Żadna z nich się nie nada
ojcze. Nie ma ładnych i mądrych czarownic, które znają
mugoli – stwierdził Draco, sięgając po następne akta.
Lucjusz
uśmiechnął się cwanie, widząc po jaką teczkę teraz sięgnął
jego syn. Wiedział, że to zrobi na nim wrażenie.
Draco
kilka razy musiał przeczytać umieszczone na teczce nazwisko, by
mieć pewność, że się nie pomylił.
–
Chyba niechcący zaplątały Ci
się tu papiery Granger – zauważył.
–
A właśnie, że bardzo
chcący. Szczerze mówiąc, uważam, że to byłby najlepszy wybór...
–
Możesz powtórzyć, nim cię
przeklnę za podszywanie się pod mojego ojca? Przecież to
niemożliwe, byś chciał, żeby to Granger udawała moją
narzeczoną! – Draco naprawdę się zdenerwował.
–
Dlaczego nie? Jest doskonała.
Zna mugoli jak nikt inny z naszego świata. W mig
wyciągnęłaby informacje od mugolskiego premiera. Jest bardzo
inteligentna, a to nie jej jedyna zaleta. Przyjrzałem jej się
ostatnio. To prawda, że ma paskudną krew, ale na pierwszy rzut oka
jest też całkiem ładna.
–
To niemożliwe! Nie mogłeś
sadzić, że ja i ona... – Draco pokręcił głową, chcąc
z niej wyrzucić obraz siebie w smokingu i Granger
w białej sukni. To było zbyt przerażające.
–
Oczywiście, że nie chcę, byś
zadawał się z pospolitą szlamą, ale w tej sytuacji to
rozsądne wyjście. Wasza wzajemna niechęć doprowadzi do tego, że
bardziej się postaracie, byśmy szybko osiągnęli cel. A później
szlama raz na zawsze zniknie z naszego życia.
–
Chcesz ją zabić? – zdziwił
się Draco.
–
Jeszcze nie wiem, ale na pewno
trzeba będzie się jej pozbyć z magicznego świata. Zbyt wiele
by o nas wiedziała.
–
Powiedz mi, jak masz zamiar ją
przekonać? Przecież nie ma nic do stracenia, a my nie
mielibyśmy nad nią żadnej kontroli. To Granger. Wiedźma
z najbardziej jadowitym językiem i najbardziej ostrymi
ripostami.
–
Otwórz jej teczkę, a sam
się przekonasz...
Draco
zrobił to, co polecił mu ojciec. Jego oczom ukazało się zdjęcie
dwójki mugoli stojących na ulicy jakiegoś dużego miasta. Musiał
to być ciepły kraj, bo byli lekko ubrani, a na ich twarzach
lśniły przeciwsłoneczne okulary.
–
Jeszcze przed wojną wyczyściła
pamięć swoich rodziców i ukryła ich w Australii. Moi
ludzie ich wytropili. Wystarczy tylko mała groźba... Poza tym mamy
jeszcze Weasleyów i innych jej przyjaciół uwięzionych
w zamku.
–
Chcesz ją szantażować tym, że
zrobisz im krzywdę, jeśli się nie zgodzi? – zapytał cicho
Draco, wciąż patrząc na uśmiechniętych rodziców Hermiony,
którzy machali do niego wesoło ze zdjęcia.
–
Jej gryfońskie poczucie
odpowiedzialności za najbliższych na pewno da o sobie znać.
Zgodzi się bez chwili wahania, a my zyskamy doskonałą broń
przeciwko mugolom. Ta mała szlama będzie najlepszym szpiegiem,
jakiego możemy mieć.
–
Tylko dlaczego musi przy tym
udawać moją narzeczoną? Nie może być twoją nową asystentką? –
warknął Draco.
–
Już ci tłumaczyłem dlaczego!
Masz udawać, że zakładasz rodzinę na wzór mugolskiej! Masz
przekonać premiera, że jesteś zwyczajnym facetem i niewiele
się od niego różnisz, rozumiesz?
–
I mam udawać, że jestem
zakochany w Granger? Nie za dużo ode mnie wymagasz ojcze?
–
Przecież dałem Ci wybór. Nie
musisz się zgadzać na Granger. Jakaś inna też się nada do tej
roli, ale tylko dzięki szlamie mógłbyś osiągnąć efekty dużo
szybciej... – kusił Malfoy senior.
Draco
wyjął z teczki jedno ze zdjęć Hermiony, które było do niej
dołączone. Dziewczyna siedziała w bibliotece pochylona nad
jakąś książką, a bujne loki opadały jej na twarz.
Zirytowana, co jakiś czas zatykała je za ucho, w ogóle nie
zwracając przy tym uwagi na otaczający ją świat.
–
Co ty na to? – dopytywał
Lucjusz, którego roznosiła ciekawość.
–
Zgodzę się, ale mam dwa warunki
– zdecydował Draco.
–
Jakie?
–
Nie będziesz się wtrącał
w to, co z nią robię ani jak postępuję. I, jak będzie
po wszystkim, to ja zdecyduję, co się z nią stanie.
–
Rób sobie z nią, co
chcesz. Jest twoja. Najważniejsze bym osiągnął swój cel! –
Lucjusz radośnie klasnął w dłonie i zerwał się od
biurka, by nalać im whisky.
Cieszył
się, że syn wybrał właśnie ją. Granger była co prawda
pospolitą szlamą, ale wiedział też, że jeśli się czegoś
podejmowała, to swoje zadanie wykonywała perfekcyjnie, a właśnie
tego teraz potrzebował. Chciał w niedalekiej przyszłości bez
przeszkód podporządkować sobie cały świat mugoli.
⁂⁂⁂
Draco
jeszcze chwilę przyglądał się jej zdjęciu, zastanawiając się,
czy aby nie postąpił zbyt pochopnie, tak szybko podejmując
decyzję. Jednak coś mu mówiło, że dobrze zrobił. Granger była
wkurzająca, to prawda, ale oprócz tego była też bardzo mądra,
a właśnie kogoś takiego potrzebował teraz u swego boku.
Od dawna miał własne plany, o których ojciec nie miał
pojęcia, a Granger była odpowiednią osobą do pomocy w ich
realizacji. Nie groziło mu też żadne romantyczne uczucie z jej
strony, podobnie jak on nigdy nie mógłby pokochać kogoś takiego
jak ona. Bariera czystości krwi i lata wzajemnej nienawiści na
stale odgrodzą ich od siebie i cała sprawa przebiegnie
najpewniej sprawnie, a co najważniejsze: zakończy się szybko
i bezboleśnie. Tak. Teraz wiedział, że jednak podjął dobrą
decyzję.
⁂⁂⁂
Stała
pośrodku swojego maleńkiego pokoju i nawet nie była do końca
pewna, co trzyma w rękach. Na wpół spakowana torba leżała
na jej łóżku, a ona zatrzymała się jakby niezdolna do tego,
by schować do niej kolejną rzecz.
Jak
to się mogło stać? Dlaczego los postanowił dać kolejnego
bolesnego kopniaka właśnie jej?
Słowa
takie jak: mój syn, udawanie, narzeczona i premier wciąż na
nowo odbijały się echem w jej głowie, a ona nie mogła
się powstrzymać przed ciągłym rozmyślaniem o rozmowie, jaką
odbyła wczoraj z Lucjuszem Malfoyem.
Powinna się była domyślić, że
coś jest nie tak już w chwili, gdy wczoraj młodszy Malfoy
wszedł do Wielkiej Sali, w której pracowała, i zaczął
jej się dziwnie przyglądać. Gdy zdenerwowana zapytała go, czego
chce, ten tylko uśmiechnął się lekko i powiedział: „Do
zobaczenia, Granger”, po czym wyszedł. Uznała to za formę żartu
i zakamuflowanej groźby za to, że śmiała na niego wpaść na
korytarzu. Jednakże nie przejęła się tym zbytnio, przekonana, że
Malfoyowie nie będą w stanie bardziej jej pognębić. Przecież
pozbawili ją magicznej mocy i trzymali w zamknięciu. Nie
mogło być gorzej!
Jakże
się myliła! Przekonała się o tym, gdy tylko Lucjusz Malfoy
poprosił ją do swojego gabinetu. Już to, że była to prośba,
a nie zwykłe wezwanie na rozkaz, powinno było dać jej do
myślenia. Przeklęty arystokrata zapytał nawet, czy nie napije się
z nim herbatki, po czym krótko i rzeczowo wyjaśnił jej,
że ma dla niej nowe zadanie. Prosto z mostu. Ma udawać
narzeczoną jego syna po to, by móc szpiegować obecnego premiera
Wielkiej Brytanii i jego doradców. Niby nic trudnego, ale dla
niej było to tak niemożliwe jak wynalezienie skutecznego zaklęcia
blokującego avadę. Pomijając już sam fakt, że nie miała zamiaru
zbliżać się do Dracona Malfoya, jakby ten zarażał śmiertelną
chorobą, to jeszcze zwyczajnie nie chciała szpiegować mugoli.
Kochała mugolski świat i uwielbiała do niego wracać w każde
wakacje. Miała tam wielu znajomych, nie wspominając o rodzinie.
Dlaczego miałaby działać na ich niekorzyść? Czy ten Malfoy
oszalał, proponując jej coś takiego?
Szybko
jednak zrozumiała, że to nie jest uprzejma prośba ani propozycja.
Lucjusz bez ogródek pomachał jej przed nosem zdjęciem jej
rodziców. Odnalazł ich i w każdej chwili był skłonny zrobić
im coś złego, jeśli ona nie będzie posłuszna...
Już
wtedy wiedziała. Od razu zrozumiała, że nie ma wyjścia. Będzie
wykonywała wszystkie rozkazy Malfoyów bez mrugnięcia okiem, co
więcej z uśmiechem na ustach, by przekonać wszystkich, że
ona i Draco naprawdę... Merlinie! To było niemożliwe...
–
Kończysz już? – zapytała
Ginny.
Hermiona
nawet nie zauważyła, jak rudowłosa weszła do pokoju. Wszyscy jej
przyjaciele byli bardzo przygnębieni tym, że została oddelegowana
z Hogwartu. Dziewczyna skłamała im, że ma pracować dla
Malfoya jako jedna z asystentek, która będzie pisała dla
niego przemówienia i raporty. Nie miała zamiaru mówić im
o całej farsie z udawanymi zaręczynami i mieszkaniem
w prywatnym domu Dracona. Miała nadzieję, że nigdy nie
dowiedzą się prawdy. Do Hogwartu praktycznie nie docierała
magiczna prasa, a ona sama wątpiła, by miała szansę kiedyś
tu wrócić. Malfoyowie nie pozostawią przy życiu nikogo, kto zbyt
wiele o nich wie. Nie miała co do tego wątpliwości. Nie bała
się jednak. Śmierć była dla niej tylko kolejnym etapem. Jedyne
czego się obawiała, to tego, jak bolesną przyjdzie jej przejść
drogę, nim to nastąpi.
–
Tak, jeszcze tylko kilka ubrań
i będę gotowa. – Hermiona powróciła do przerwanego
pakowania.
–
To dobrze, bo jakiś sługus
Malfoya już na ciebie czeka za drzwiami.
Ginny
usiadła na swoim łóżku i ze smutkiem patrzyła na to, jak
jej przyjaciółka kończy pakowanie. Wiedziała, że będzie za nią
bardzo tęskniła. Były dla siebie prawdziwym oparciem w tych
najtrudniejszych chwilach.
–
Znalazłam na moim łóżku twoją
ciemnozieloną sukienkę. Odłożyłam ją z powrotem do szafy.
–
Och nie! Specjalnie ją tam
położyłam, żebyś nie zapomniała jej spakować! – Ginny
podbiegła do starej szafy i na powrót wyjęła z niej
swoją najlepszą kreację.
–
Ginny, ale to twoja ulubiona...
Przecież sama ją zaprojektowałaś i uszyłaś...
–
No tak, ale ty nie masz żadnej
ładnej kiecki, a nie możemy pozwolić, żebyś pojawiła się
na jakimś przyjęciu Malfoyów w starych jeansach!
–
Nie będę chodziła na żadne
przyjęcia...
–
Tego nie wiesz, a ona może
ci się przydać. Oddasz mi, gdy tu do nas wrócisz. – Ginny
uśmiechnęła się do przyjaciółki i umieściła w jej
torbie starannie złożoną suknię.
Hermiona
poczuła, jak wzruszenie łapie ją za gardło. W tej chwili
wiedziała, że podjęła dobrą decyzję. Malfoy obiecał nie
skrzywdzić jej przyjaciół, jeśli podporządkuje się jemu i jego
synowi. Musiała to dla nich zrobić...
Ginny
podeszła i objęła ją mocno. Uściskały się, obie walcząc
ze łzami. Wiedziały, że płacz niczego im nie ułatwi, a wszystko
to było już wystarczająco trudne. Hermiona szybko zapięła swoją
podróżną torbę i z pomocą Ginny zataszczyła ją pod drzwi.
Na
korytarzu czekał na nie wysoki, przystojny mężczyzna w czarnej
szacie.
–
Daj to, Granger, odeślę ją za
pomocą zaklęcia – zaproponował.
Hermiona
przyjrzała mu się uważnie i dopiero po chwili przypomniała
sobie, kogo jej on przypomina. Theodor Nott bardzo się zmienił od
czasów szóstej klasy. Zmężniał i naprawdę wyprzystojniał.
–
Co teraz? – zapytała go, gdy
jej duża torba zniknęła.
–
Wychodzimy poza teren szkoły,
żebyśmy mogli się aportować do domu Smoka.
–
Dom Smoka. Brzmi śmiesznie –
zauważyła Ginny, próbując choć trochę poprawić przyjaciółce
humor.
–
Nie musisz mnie odprowadzać...
Lepiej idź do swojej mamy, zdaje się, że jest w naszej kuchni
– zaproponowała jej Hermiona.
–
Masz rację. Tak będzie lepiej.
Mama bardzo przeżywa twój wyjazd. No to... Trzymaj się Miona i...
Nie daj im się! – Ginny uściskała ją energicznie, po czym
szybko odeszła, nie oglądając się za siebie.
Hermiona
wiedziała, że jej przyjaciółka nie powstrzymywała dłużej łez.
Ona również najpewniej by się rozpłakała, gdyby nie Nott stojący
tuż obok i przyglądający jej się z zainteresowaniem.
–
Idziemy? – zapytała cicho.
–
Jeśli jesteś gotowa –
odpowiedział lakonicznie.
–
Jestem.
–
Daj tę torebkę, pewnie
napakowałaś tam pełno książek. – Theodor zabrał od niej
ciężki ekwipunek, po czym ruszył przodem w kierunku wyjścia
z lochów.
Hermiona
głęboko odetchnęła, by dodać sobie odwagi. Nie wiedziała, jaka
przyszłość ją czekała. Wiedziała tylko, że jeszcze nie jedno
może ją w życiu zaskoczyć...
⁂⁂⁂
Cudownie
było znów chociaż przez chwilę poczuć tę cząstkę magii jaką
daje teleportacja. Mimo że Nott cały czas mocno ściskał jej dłoń,
naprawdę miała wrażenie, że przez te kilka sekund znów jest
wolna.
Szybko
jednak powróciła do rzeczywistości, gdy tylko jej stopy na powrót
dotknęły ziemi, a jej oczom ukazał się wspaniały ogród.
Mimo że była wczesna wiosna, zakwitło już kilka kwiatów.
Hermiona odwróciła się i na chwilę zaparło jej oddech. Tuż
przed nią stał wielki dom z bielonymi ścianami. Wyglądał
jak mały pałac z pięknymi kolumienkami i zdobieniami.
Przepych aż bił po oczach.
Theodor
bez słowa ruszył ku wielkim, dębowym drzwiom ozdobionym metalową
kołatką w kształcie głowy smoka. Zastukał trzy razy i, nim
Hermiona zdążyła do niego dołączyć, drzwi się uchyliły.
Mężczyzna otworzył je szerzej, czekając, aż ona pierwsza
przekroczy próg.
Dziewczyna
zawahała się chwilę. Naprawdę nie miała ochoty tam wchodzić,
wiedziała jednak, że nie ma wyjścia. Nie chciała okazać
Malfoyowi strachu. Uniosła głowę i pewnym krokiem weszła do
środka. Pierwszym, co spostrzegła, był bogato urządzony hol
w odcieniu złota i błękitu.
Nie
zdążyła jednak rozejrzeć się dookoła, gdy do jej uszu dobiegł
ten znienawidzony, jadowity głos.
– No wreszcie znów się
spotykamy, ty głupia szlamo...
Wspaniały rozdział! Kiedy kolejny? już nie mogę się doczekać.
OdpowiedzUsuń<3 magicznie xd tzn nadal czekam na jakąś messaline ale ciekawie się zapowiada :D
OdpowiedzUsuńJak to Harry nie żyje :o, tego się nie spodziewałam. Współczuję Hermionie takiego życia. W lochach, bez różdżki, przetrzymywana siłą, bez rodziców, Rona. I jeszcze Malfoy jest Ministrem. To jakieś kpiny. Pewnie zabił Kingsleya i kto go w ogóle wybrał. I jeszcze Filch. Naprawdę wybrałaś okropnych bohaterów, którzy mają ich pilnować xd. A to cwany Malfoy, chce wkręcić Hermionę do małżeństwa z Draco. Teraz ogarnęłam, że prolog to wydarzenia z przyszłości. Widzę, że opowiadanie będzie miało mroczny klimat, ale i tak już się wciągnęłam. Podoba mi się :)
OdpowiedzUsuń❤❤
OdpowiedzUsuń