Rozdział dwunasty
Była zagubiona. Czuła się niezrozumiała. Co więcej – ona nie rozumiała samej siebie. Działo się coś na co nie była przygotowana i nie wiedziała co zrobić z tym dalej...
– Dalej, dalej Slytherin! – darła się tuż przy jej uchu Lavender. Hermiona oderwała się od swoich ponurych rozmyślań i spojrzała na boisko. Mecz Qudditcha odbywał się przy zachmurzonym niebie i istniało ryzyko, że za chwilę lunie deszczem. Zawodnicy walczyli zajadle, by zdobyć jak najwięcej punktów, a szukający nerwowo rozglądali się za zniczem.
– Och! On jest taki cudowny! – zachwycała się Brown, gdy Draco, goniąc złotą piłeczkę, przeleciał blisko ich trybun. Herm skrzywiła się lekko. Lav potrafiła być czasem taka irytująca... Jednak tym razem nie mogła się dziwić reakcji blondynki. Niemal wszystkie dziewczyny obecne na meczu Ślizgonów z Puchonami przyszły tu głównie po to, by podziwiać przystojniaków na miotłach. A już zwłaszcza przystojniaków w zielonych szatach... Spojrzała na Blaisa który właśnie leciał w stronę trzech złotych pętli, by zdobyć kolejne punkty po przerzuceniu kafla przez obręcz. Był naprawdę świetnym ścigającym. Parvati siedząca obok Lavender pisnęła z zachwytu, gdy Blaise przelatywał rundę honorową nad trybunami. Slytherin prowadził sto do czterdziestu. Żółty sektor Puchonów wydzierał się, ile mógł, by dopingować swoich zawodników, ale i tak Ślizgoni byli dziś o wiele lepsi na boisku.
– Coś czuję, że będziemy mieć z nimi ciężką przeprawę w naszym meczu – mruknęła Ginny, siedząca po drugiej stronie Hermiony. Chłodny wiatr targał jej rude włosy, ale Gryfonka całą uwagę skupiała na grze. Herm musiała przyznać jej rację. Drużyna Malfoy'a rzeczywiście była bardzo dobra, a Harry będzie musiał się naprawdę postarać jeśli będzie chciał ich pokonać. W następnym tygodniu miał odbyć się mecz Gryffindor kontra Ravenclaw i wtedy okaże się na jakim poziomie jest drużyna domu lwa.
– Słuchają się go bez najmniejszego mrugnięcia okiem – burknęła do siebie Ginny.
– O czym mówisz? – zdziwiła się Hermiona.
– O tym, że Malfoy jest niezłym kapitanem. Drużyna od razu wykonuje wszystkie jego polecenia. U nas ostatnio bywało różnie... Harry zmienił formę treningów i były już pewne
przejawy buntu, a do tego Ron ostatnio gra jak jakaś ofiara – westchnęła ciężko Ginny.
W tym czasie Slytherin znów zdobył kolejne dwadzieścia punktów, a Hufflepuff jedynie dziesięć, wiec Terry Boot, który komentował mecz, głośny wykrzykiwał aktualny wynik sto dwadzieścia do pięćdziesięciu dla węży. Trybuna Gryffindoru znajdowała się naprzeciwko stanowiska nauczycieli, ale nawet z dużej odległości Hermiona mogła dostrzec triumfalny uśmiech Snape'a. Zaraz obok niego siedział równie zadowolony Lucjusz Malfoy. Zdziwiła się widokiem mężczyzny. Znalazł czas, by przyjechać na mecz syna? Nie robił tego od ich drugiej klasy, kiedy to Draco widowiskowo przegrał z Potterem. Ginevra syknęła cicho ze złości, co odwróciło uwagę Hermiony.
– Co jest?
– Nic. Tylko wkurza mnie ta cała Flores. - Gryfonka rozejrzała się i spostrzegła, że dwa rzędy niżej siedzi Harry wraz ze wspomnianą Puchonką, która uwiesiła się na nim jak diabelskie sidła. Zbawca świata czarodziejów nie wyglądał na zachwyconego tym faktem...
– Nie martw się, Harry ma niezbyt zachęcająca minę. Chyba ma już dosyć tej całej Samary. - Brązowowłosa próbowała pocieszyć przyjaciółkę.
– I co z tego? Zerwie z nią i zaraz znajdzie sobie następną, równie głupią i sztuczną – w oczach Rudej błysnęły łzy.
– Daj mu trochę czasy, Ginny, przeżył prawdziwy koszmar, a to jego sposób na odreagowanie.
– Nie wiem jak to się stało, Herm. Zaraz po wojnie wszystko było dobrze. Ty byłaś z Ronem, a Harry mówił mi, że mnie kocha, że wszystko się ułoży... a teraz...
Miona nie wiedziała, co powiedzieć. Ona też nie wiedziała, jak to wszystko się stało. Kiedy Ron i Harry tak bardzo się od niej oddalili? Może to zaczęło się już wtedy gdy nie mogli towarzyszyć jej do Australii w poszukiwaniu rodziców? Harry jako symbol zwycięstwa nad siłami zła, nie mógł wtedy opuścić kraju, a Ron, podobnie jak cała jego rodzina, nie radził sobie z traumą po śmierci Freda. Prosił ją, by odłożyła to o kilka miesięcy, a wtedy z nią pojedzie, ale ona musiała jechać jak najszybciej. Chciała odzyskać rodzinę, której nieomal nie straciła przez wojnę. Czy to wtedy po raz pierwszy poczuła, że związek z Ronem to jednak nie to, czego chce? Czy to dlatego, że nie okazał jej należytego wsparcia, gdy go potrzebowała? Trybuny Slytherinu wrzasnęły ze zachwytu, gdy ich szukający zanurkował gwałtownie w dół. Draco wyglądał imponująco gdy tak szybował w zielonej szacie, z twarzą skupioną na jednym celu – złotym zniczu, który ma dać jemu i jego drużynie zwycięstwo. Lav podskakiwała rozemocjonowana na swoim miejscu. Chyba naprawdę mocno napaliła się na niebieskookiego blondyna. Hermiona ku swojemu zdziwieniu poczuła, że irytuje ją ten fakt, ale przecież nie było przeszkód, by Lav została dziewczyną Smoka. Pasowaliby do siebie idealnie. Oboje piękni, oboje czystej krwi, oboje popularni i lubiani... Jednak na samą myśl o tym, że Brown mogłaby paradować z Draco trzymając się za ręce, budziło się w Hermionie dziwne uczucie sprzeciwu. I domyślała się, dlaczego tak jest, ale wcześniej nie odrobiłaby zadania domowego z transmutacji, niż przyznała się do tego głośno. Dosyć. Lepiej będzie jeśli zerwie wszelkie relacje z tym ślizgońskim adonisem i jego równie przystojnym przyjacielem – brunetem, który właśnie zdobył następne punkty dla swojej drużyny. Chyba trzeba to zakończyć. Zakończyć zanim nie będzie za późno i zrobi coś głupiego, jak na przykład zadurzenie się w tym...
– Szukający Slytherinu nurkuje za zniczem! Tak, proszę państwa, Draco Malfoy jest już bardzo blisko złapania złotej piłeczki! Doskonała akcja pałkarza Hufflepuffu, ale nie powstrzymuje to kapitana drużyny Slytherinu, który nadal ściga znicza! Szukający Puchonów jest tuż za nim, jednak Malfoy pilnuje, by ten go nie wyprzedził. Kolejna chybiona akcja pałkarzy, tłuczek nawet nie drasnął Ślizgona – krzyczał komentator, a trybuny szalały dopingując zawodników. Hermiona nieświadomie wstrzymała oddech widząc jak Draco wyciąga dłoń po skrzydlatą piłeczkę. Jeszcze chwila i...
– Tak! Proszę państwa, wielkie brawa! Draco Malfoy ma złotego znicza! Szukający Slytherniu zdobywa dla swojej drużyny sto pięćdziesiąt punktów, kończąc cały mecz wynikiem trzysta do siedemdziesięciu dla domu węża!
– Zmiażdzyli ich – stwierdziła Ginny z nikłym uśmiechem. Lav darła się jak opętana, naprawdę ciesząc się z zwycięstwa Ślizgonów, na co większość Gryfonów patrzyła
z politowaniem. Drużyna w zielonych szatach leciała właśnie nad trybunami, w rundzie honorowej. Draco wciąż trzymał wysoko uniesioną dłoń, w której spoczywał znicz. Zabini szczerzył się szeroko, najwyraźniej dumny zarówno z siebie, jak i z całej drużyny. Gdy przelatywali nad trybuną Gryfonów, Diabeł i Smok pomachali wesoło, uśmiechając się do Hermiony.
– Widzieliście?! Pomachał do mnie! Pomachał! – krzyczała Lavender, wymachując rękami, by odmachać blondynowi.
– Jak na mój gust, to on pomachał do Ciebie. Zabini zresztą też – szepnęła jej na ucho Ginny, tak by nie urazić Lav.
– Jej na tym bardziej zależy – mruknęła, ale w głębi duszy cieszyła się, że Ruda tak uważa. Ona też, nie wiedzieć czemu liczyła na to, że chłopcy pomachali właśnie do niej. Gdy to sobie uświadomiła, poczuła jak rumieniec zawstydzenia wypływa na jej twarz. Ona – Hermiona Granger – prefekt naczelna z Gryffindoru – chce, by okazało się, że jej były, największy wróg, do niej pomachał? Kpina...
– Chyba już zupełnie Ci odbiło Granger – powiedziała sama do siebie i szybko podniosła się z miejsca.
– A ty dokąd, Miona? Nie pogratulujesz im wygranej? – zdziwiła się Ginny.
– Innym razem, teraz i tak się tam nie dopcham. Wracam do swojego dormitorium. - Hermiona skierowała się z stronę zejścia z trybun. Nie byłaby sobą, gdyby nie przeanalizowała tego wszystkiego we wnętrzu własnego umysłu, a ostatnio działo się naprawdę dużo... Wystarczy wspomnieć wczorajsze wyjście do wioski. Drużyna Slytherinu wylądowała wreszcie na murawie, a uczniowie jej domu, zbiegli się by uściskać swoich bohaterów. Odwracając się przez ramię, dostrzegła jak Astoria Greengrass rzuca się Draconowi na szyję. Szybko spuściła wzrok, czując zażenowanie z powodu uczucia, jakie ją ogarnęło, gdy to zobaczyła... ale wcześniej Snape przefarbuje swoje włosy na różowo, niż ona przyzna się, że to uczucie to być może była zazdrość. Przyśpieszyła kroku, chcąc znaleźć się jak najdalej stąd.
– Hej, Miona, zaczekaj! – zawołał ją ktoś. Odwróciła się i spostrzegła Diabła, który przeciskał się przez tłum w jej stronę. Głupio byłoby teraz uciec, skoro już ją zauważył...
– Cześć. Wielkie gratulacje z okazji wygranej! Byłeś świetny – starała się zabrzmieć pogodnie. Diabeł jak gdyby nigdy nic podszedł i uściskał ją serdecznie.
– Dzięki, Mioneczko! Goniłem cię, by powiedzieć, że dziś urządzamy imprezę w pokoju wspólnym i fajnie by było, gdybyś przyszła... - Hermionie dosłownie opadła szczęka. Ona miałaby iść do salonu Slytherinu na imprezę? To pewnie jakiś żart. Na pewno Diabeł zaraz wybuchnie głośnym śmiechem i oznajmi jej, że dała się nabrać... ale nie. On tylko stał i patrzył na nią wyczekująco, i wcale nie wyglądał, jakby żartował.
– Dziękuję ci bardzo za zaproszenie, ale nie mogę... Zresztą jutro są zajęcia.
– O to się nie martw! Zawsze w pakiecie na naszych imprezach dostaje się eliksir otrzeźwiający i eliksir energii! Jutro na lekcjach będziesz czuła się jeszcze lepiej niż zwykle – zapewniał ją z szerokim uśmiechem. Gryfonka również zdobyła się na coś na kształt uśmiechu. Nie może iść na imprezę Ślizgonów. To byłoby już przekroczenie wszelkich granic.
– Naprawdę dziękuję ci, Diable, ale nie czuję się dziś najlepiej. Najchętniej prześpię całą resztę dnia. - Blaise wyglądał na smutnego z powodu jej odmowy.
– Rozumiem, mówi się trudno, chociaż ktoś będzie bardzo zawiedziony... - Zabini odwrócił się i spojrzał wymownie w stronę Draco, który właśnie rozmawiał z swoim ojcem.
– Nie sądzę... Ale pogratuluj mu ode mnie wygranej. No i życzę wam miłej zabawy.
– Myślę, że będzie mu przykro, że nie zrobisz tego osobiście no i że nie przyjdziesz. Ale to nic... Może zaproszę Lavender? Ona na pewno się zgodzi... – Diabeł z pełną premedytacją próbował zagrać na jej uczuciach.
– Świetny pomysł – uśmiechnęła się sztucznie Hermiona. Czuła, że musi stąd jak najszybciej odejść, bo zaraz może zrobić coś głupiego... jak na przykład przyjąć zaproszenie chłopaka...
– To co, widzimy się jutro na Obronie Przed Czarną Magią? – mrugnął do niej łobuzersko Zabini.
– Jasne, do jutra i jeszcze raz gratuluję. - Chłopak uśmiechnął się po raz ostatni, po czym ruszył z powrotem w stronę swojej drużyny, a Hermiona puściła się prawie biegiem do zamku. Jako prefekt naczelnej przysługiwało jej prywatne dormitorium. Pokój umieszczony był tuż przy wejściu do wieży Gryffindoru, a strzegł go portret Catheriny LaVoisin*, francuskiej czarownicy, która żyła w XVII wieku, a która słynęła z swojej trucicielskiej działalności. Catherine za życia była naprawdę piękną, wysoką brunetką. Jej uroda sprawiła, że była osobą bardzo pewną siebie, wręcz przemądrzałą, a co za tym idzie, dość opryskliwą, wiec Hermiona nieraz musiała cierpliwie znosić jej docinki, humorki i pouczenia, zanim wreszcie została wpuszczona do swojego prywatnego dormitorium. Prywatne jednak było ono tylko z nazwy, bowiem pokój posiadał drugie wejście od strony salonu wspólnego Gryffindoru, co Lavander, Parvati, a nawet Ginny skrzętnie wykorzystywały. Wchodziły do pokoju Herm, kiedy tylko chciały, jako że na początku roku szkolnego ona nieopatrznie podała im hasło do drzwi... Nieraz, wracając po całym męczącym dniu nauki, zastawała na swoim łóżku zapłakaną Ginny albo Lav w swojej prywatnej łazience – "bo ty masz takie duże lustro, większą wannę, a poza tym dostajesz lepsze olejki do kąpieli...". Znosiła to wszystko cierpliwie, bo wiedziała, że to ich ostatni wspólny rok. Później najpewniej rzadko będzie widywała swoje koleżanki i mimo wielu ich irytujących wad, tak naprawdę to będzie za nimi tęskniła...
Po krótkiej, lecz bezowocnej dyskusji z La Voisin, znalazła się w końcu w swoim pokoju. Był oczywiście w barwach Gryffindoru, a na ścianie, tuż nad dużym łóżkiem, które stało po prawej stronie pomieszczenia, namalowany był wielki herb tego domu – złoty lew. Hermiona z westchnieniem ulgi zdjęła z siebie skórzaną kurtkę i wrzuciła ją do dębowej szafy. Zarówno biurko, jak i łóżko również wykonane były z ciemnego dębu. Po drugiej stronie pokoju stała ciemnoczerwona kanapa – i to co podobało się Hermionie najbardziej – był tam jej własny kominek. Rozejrzała się po swoim małym królestwie i naprawdę poczuła się lepiej. Bezpiecznie. Z dala od ciekawskich spojrzeń, uprzedzeń, rozchichotanych blondynek i przykrych słów co poniektórych. Kątem oka zerknęła tylko na swoje dawno skończone wypracowanie z Obrony Przed Czarną Magią leżące na biurku. Powinna je przeczytać raz jeszcze zanim dostanie je Snape... ale nie teraz. Teraz z kolejnym westchnieniem ulgi rzuciła się na ciemnoczerwoną pościel. Krótkim machnięciem różdżki upewniła się, że drzwi od strony salonu Gryfonów – znajdujące się na wprost łóżka – nie zostaną otwarte, nawet jeśli ktoś poda hasło. Nie miała dziś ochoty na gości. Musi pomyśleć... i to była jej ostatnia świadoma myśl, nim zapadła w sen.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Półprzytomnie zerknęła na zegarek stojący na nocnej szafce przy łóżku. Dwudziesta. Przespała kolację. No trudno... Ktoś nadal pukał od strony salonu Gryfonów.
Szeroko ziewając zwlokła się z łóżka. Nie chciała nawet wiedzieć, w jakim stanie znajdują się jej włosy po tej popołudniowej drzemce, ale nic nie szkodzi, pukał przecież ktoś znajomy. Pewnie Ginny zmartwiła się, że nie było jej na kolacji. Przez te całe ceregiele z Ronem i Malfoy'em, mało spała ostatniej nocy... Podeszła do drzwi, uprzednio zdejmując z nich zaklęcie, po czym je otworzyła. W pierwszej chwili pomyślała, że pewnie jeszcze śpi, bo to przecież niemożliwe, że tuż przed nią stoi Ron i nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Miona rzuciła mu pytające spojrzenie, nie mając zamiaru odezwać się jako pierwsza.
– A więc jesteś... – mruknął Rudy, czerwieniąc się lekko.
– A gdzie mam być? – spytała go zdumiona.
– Lavander i Parvati nie ma, więc... – wyjąkał. Hermiona zmrużyła swe brązowe oczy.
– Więc pomyślałeś sobie, że poszłam razem z nimi na imprezę do Ślizgonów? - Ron, o ile to możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej i zwiesił głowę.
– Mogę wejść? Chciałbym z tobą pogadać – wymamrotał, nie mając odwagi spojrzeć jej
w oczy.
– Jeśli znów masz zamiar mnie zwyzywać, to możemy to załatwić, stojąc w drzwiach – Herm nie miała powodu, by cokolwiek mu ułatwiać.
– Proszę cię, Miona... Ja żałuję, naprawdę... – Zrobiło jej się go trochę żal. Ron nie potrafił przyznawać się do błędów, ani przepraszać, ale był jej przyjacielem, przeszli razem piekło,
wspierali się w najgorszym... chyba powinna dać mu szansę.
– Wejdź – zaprosiła go otwierając szerzej drzwi. Weasley niepewnie wszedł do pokoju rozglądając się nieco nerwowo, jakby się spodziewał, że Malfoy zaraz wyskoczy z pod łóżka, z okrzykiem "niespodzianka!".
– Herm, posłuchaj... – zaczął kulawo – Wiem, że cała ta sytuacją trochę wymknęła się spod kontroli...
– Trochę? – prychnęła zirytowana. – Pomyślmy, co możesz mieć na myśli mówiąc trochę? Może na przykład to, że uznałeś mnie za nieodpowiednie towarzystwo dla ciebie i twojej siostry? Albo może to, że nazwałeś mnie materialistką? Nie? To na pewno twoje zwyzywanie mnie od szmaty mieści się w małym wymknięciu się sytuacji spod kontroli! – ostatnie zdanie wykrzyczała, ledwo hamując łzy goryczy.
– Wiem, że przesadziłem... – jęknął zrozpaczony Ron.
– Ależ nie, dlaczego tak sądzisz? Po prostu powiedziałeś to co myślisz. To nie przesada, tylko szczerość, nie musisz za nią przepraszać, Ronald. – Po jej policzku spłynęła jedna łza i dziewczyna otarła ją szybkim ruchem. Rudy wyglądał jak zbity pies. Poczucie winy wylewałoby się z niego teraz strumieniami – gdyby tylko mogło.
– Musisz mnie zrozumieć... gdy widzę cię razem z nim... jak z tobą rozmawia... uśmiecha się do ciebie... jak na ciebie patrzy...
– To co, Ron? To wtedy wydaję ci się nic nie wartą zdzirą? Dlatego, że Malfoy się do mnie
uśmiecha? Dlatego mnie upokarzasz i mieszasz z błotem? – Nie miała zamiaru mu odpuścić. Zwykłe przepraszam i wyrzuty sumienia nie wystarczą. Nie tym razem.
– Hermiona, on robi wszystko, żeby przeciągnąć cię na swoją stronę. Nie mów, że tego nie widzisz!
– Nie jestem liną, żeby mógł mnie gdziekolwiek przeciągać! A po drugie, Ron, wojna się skończyła i nie ma już żadnych stron, a gdybyś raczył zapomnieć, to przypominam ci, że Malfoy walczył w niej po naszej stronie!
– Walczył! – prychnął pogardliwie. – Zmienił strony, jak zrobiło się gorąco! Gdy my naprawdę walczyliśmy, on wygodnie siedział na arystokratycznym tyłku w swojej rezydencji! Nie pamiętasz, jak spokojnie patrzył na to, jak jego ciotka cię torturuje?!
– Nie chcę się teraz o to kłócić, Ron, ale dobrze wiesz, że bez jego pomocy nie wyłapalibyśmy wszystkich pozostałych Śmierciożerców!
– Dlaczego bronisz tego śmierciojada?! Jest nic nie wartym...
– Dosyć. Jeśli przyszedłeś tu by obrażać Malfoya, to możesz sobie darować. Wystarczająco się tego nasłuchałam przez wszystkie lata szkoły!
– Nie chcę się z tobą kłócić, Miona... Brakuje mi ciebie... – Ron zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę.
– Brakuje ci mnie czy mojej pomocy w odrabianiu prac domowych? – zaszydziła.
– Ciebie... Czasu jaki ze mną spędzałaś... Hermi, proszę cię. Nie niszczmy tego, co było... - Hermiona poczuła, że mięknie jej serce. Ron chyba naprawdę żałował tego, co zrobił.
– Dużo się wydarzyło, Ron. – Po jej policzku spłynęła kolejna łza. Rudzielec podszedł bliżej i objął ją niezgrabnie.
– Wiem, Miona... Proszę, wybacz mi... - Hermiona delikatnie odwzajemniła jego uścisk. Nie mogła zapomnieć, że to te ramiona dawały jej oparcie w najciemniejszych chwilach jej życia... Ale to i tak nie było to samo, co kiedyś. Ron już chyba nigdy nie będzie dla niej znaczył tyle, co dawniej.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, wszystko się ułoży – szeptał Ron gładząc jej plecy. – To się skończy, jak tylko zerwiesz wszystkie kontakty z tym brudnym Ślizgonem i jego kolegą... - Dziewczyna momentalnie zesztywniała w jego ramionach.
– Stawiasz mi warunki, Ron? Nie pogodzisz się ze mną, jeśli dalej będę rozmawiała z Malfoy'em i Zabinim? – zapytała ostro, odsuwając się od niego.
– Hermiona... Nie możesz się z nimi zadawać... Oni są ze Slytherinu! – zawołał rudzielec, najwyraźniej zdziwiony, że ona nie podziela jego poglądów.
– Doskonale wiem, skąd oni są, Ron, ale tobie nikt nie dał prawa, byś wybierał mi przyjaciół!
– Przyjaciół? Chcesz się przyjaźnić z tymi dwoma szumowinami?
– Wystarczy, Ronald! Niczego nie zrozumiałeś! I niczego nie żałujesz! Nie będę więcej
z tobą rozmawiać!
– Zrozumiałem! Zrozumiałem, że nie powinienem był tak do ciebie mówić, obrażać cię czy wyzywać... Ale, na Merlina, Miona! Nie mogę pozwolić ci zadawać się z Malfoyem! Nie rozumiesz tego? On planuje cię uwieść i wykorzystać!
– I sądzisz, że mu na to pozwolę? Jestem dorosła, Ron! Umiem o siebie zadbać!
– Malfoy to przebiegły manipulator! Zaliczy cię, a potem zostawi, jak wszystkie inne! - Hermiona spojrzała na przyjaciela z najwyższą pogardą.
– Naprawdę uważasz, że wskoczyłabym do łóżka Draco, tylko dlatego, że on tego chce? – spytała z goryczą.
– Hermiona... On jest sprytny... Nabierze cię na te swoje ślizgońskie sztuczki! To dlatego nie mogę was widzieć razem! Cały czas czuję, że on robi wszystko, by cię sobą zainteresować! Gapi się bez przerwy na ciebie i potrząsa tą swoją tlenioną grzywką! Zabiera cię na przejażdżki na swojej miotle i zaprasza do pubu na drinka! Wszystkie takie zagrywki są tylko po to, żeby zaciągnąć dziewczynę do łóżka!
– I sądzisz, że ja dam się na to nabrać, bo jestem pierwszą naiwną, tak?
– Och, Herm... Malfoy to śmieć, ale niestety, śmieć, który wygląda dobrze. – Ron prawie się udławił ostatnimi słowami. – W każdym razie dziewczyny na niego lecą. I to najczęściej te ładne... Taki gnojek może zawrócić w głowie komuś tak niedoświadczonemu...
– Sugerujesz mi, że nie jestem zbyt atrakcyjna i mam niską samą ocenę, dlatego polecę na udawane zaloty Malfoya, bo w innym wypadku nie miałabym szans na takiego chłopaka? – Czuła, jak złość powoli opanowuje każdy centymetr jej ciała.
– Eee... Nie, oczywiście, że nie Herm, jesteś atrakcyjna... ale Malfoy... no sama rozumiesz...
– Malfoy to nie moja liga, co? – zabolała ją odpowiedź, jaką wyczytała w twarzy rudzielca – Więc jak myślisz, dlaczego on twoim zdaniem mnie podrywa? – spytała, wysilając się na obojętność. Chęć, by rzucić się na rudego z pazurami, podrzeć na nim ten jego cholerny kasztanowy sweter, a później z całym impetem wywalić go za drzwi, dziko pulsowała w jej żyłach.
– Nie wiem, on coś knuje, kombinuje, na pewno ma jakiś niecny plan...
– Aha... Czyli sądzisz, że nie ma możliwości, bym po prostu wpadła w oko Smoka? - Ron wzdrygnął się delikatnie gdy dziewczyna użyła przezwiska blondyna.
– Przecież sama w to nie wierzysz, Herm... – burknął cicho.
– Jasne – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Tak więc, uważasz, że miedzy nami może wszystko być, jak kiedyś? Możemy znów zostać najlepszymi przyjaciółmi, tylko mam trzymać się z dala od Malfoya, tak? – podsumowała całą rozmowę.
– I od Zabiniego też... On też coś kombinuje... – wymamrotał rudzielec.
– Tak, tak, oczywiście, Ronald to się rozumie samo przez się... - Weasley uśmiechnął się, pewien, że udało mu się osiągnąć cel. Hermiona zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. – A teraz, jako twoja mało atrakcyjna, była przyjaciółka poproszę cię o wyjście z mojego pokoju, zanim sięgnę po różdżkę. - Ronowi opadła szczęka. Nie tego się spodziewał.
– Ale Herm... Ja nie... – próbował coś powiedzieć.
– Nie, Ron. To i tak się nie uda. Nie chce przyjaźnić się z kimś, kto będzie próbował mnie
kontrolować i wybierać, z kim wolno mi rozmawiać. A dla twojej wiadomości, sama potrafię o siebie zadbać i wierz mi, żaden chłopak nie zmanipuluje mnie na tyle, bym dała się zaciągnąć do łóżka.
– Ja tak tylko z troski... Oni... Nie powinnaś... Martwię się... On cię skrzywdzi! – jąkał się Ron.
– Nawet jeśli, to będzie to moja sprawa. Nie masz prawa się w to mieszać. Zapamiętaj to sobie, a teraz wyjdź. Ta rozmowa jest skończona.
– Więc nadal będziesz zadawała się z Malfoyem i Zabinim?
– Tak – odpowiedziała pewnie, klnąc cicho w duchu, że jej postanowienie, by trzymać się
z daleka od blondyna, właśnie poszło się kochać. Przecież nie da Ronowi satysfakcji. Udowodni mu, że żaden dupek jej nie zmanipuluje i nie zaciągnie do łóżka. Zresztą domysły Rona były absurdalne. Jak taki zakichany arystokrata, jak Draco mógłby planować zaciągnąć do łóżka jakąś mugolaczkę?
– Będziesz kiedyś żałowała, Herm... – powiedział cicho, wychodząc z jej pokoju.
– Być może, ale, jak już mówiłam, to nie będzie twoja sprawa. - Gwałtownym ruchem zatrzasnęła za nim drzwi, po czym cicho osunęła się po nich na ziemię i ukryła twarz w dłoniach. Przecież wiedziała doskonale, że Draco odzywał się do niej tylko po to, by zrobić Ronowi na złość. Udało mu się to i to kilkakrotnie, co więcej, ona sama na tym korzystała, dopiekając rudzielcowi, ile wlezie. To był taki system obronny. Ron jej dokuczał słowami, a ona dokuczała mu pięć razy mocniej zadając się z Smokiem i Diabłem... Miała ochotę roześmiać się cicho, gdy uświadomiła sobie, jak typowo ślizgońska była jej postawa. Robiła to z zemsty... Myślała, że nią manipulowano, ale to nie była do końca prawda. Bo czy nie sprawiało jej radość, gdy widziała, jak Ron purpurowieje z oburzenia? Czy nie cieszyła się, że udowadnia mu, że jednak ktoś poza nim i Harrym chce się z nią zadawać? Jednak skoro Draco osiągnął już swój cel, to znaczy zemścił się na Ronie, dlaczego, na wielkiego Godryka, nie da jej spokoju? A może da? Może od jutra przestanie się do niej odzywać? Przecież przyłożył kilka razy Weasleyowi po twarzy. Jego zemsta chyba się dokonała. Pewnie teraz zacznie udawać, że ona nie istnieje... I czemu jest jej z tego powodu smutno? Dobrze wiedziała, że tak to będzie wyglądało. Przecież to Malfoy... On nie będzie liczył się z niczyimi uczuciami, a już na pewno nie z jej. A Zabini? On też nie będzie już z nią rozmawiał? Przecież dziś specjalnie za nią pobiegł... i uściskał... nalegał by przyszła na przyjęcie... Nie wiedziała już sama, co o tym wszystkim myśleć. Najlepiej będzie nie zadręczać się tym teraz i po prostu pójść spać. Postanowiła od razu wprowadzić w życie ten pomysł – jednak i tej nocy miała problem z zaśnięciem – co odbiło się znacznie na jej samopoczuciu kolejnego dnia.
***
Impreza w Slytherinie.
Pokój wspólny Ślizgonów znacznie różnił się swoim wystrojem od przytulnego salonu Gryffindoru. Był to nisko sklepiony, wydłużony loch, z zielonkawym światłem sączącym się z lamp pod sufitem. Wnętrze było bogato urządzone przez rzeźbione stoły i krzesła, a dodatkowej elegancji całemu pomieszczeniu dodawał pięknie zdobiony kominek. Kilka wygodnych, zielonych kanap stało akurat pod ścianą, jako że trwała wielka impreza, większość mebli przesunięto tak by na środku było miejsce na parkiet do tańczenia. Ślizgoni, znani z dbałości o każdy szczegół, zapewnili przyjęciu niebywałą oprawę. Była świetna muzyka, dużo pysznego jedzenia, szampan i oczywiście szałowo wystrojeni goście. Była to impreza z klasą, zaproszono więc najpopularniejszych uczniów szkoły.
W końcu świętowanie tak wielkiego sukcesu jaki odniosła drużyna Qudditcha, nie mogło odbywać się w towarzystwie byle kogo...
– No właśnie! Skoro ma to być impreza z klasą, to co tu robi ta pofarbowana wywłoka Brown? – narzekała przed swoimi koleżankami Dafne Greengrass, siedząc na jednej z zielonych kanap, tej stojącej w pobliżu bufetu z alkoholem.
– Ktoś ją tu musiał zaprosić, tak samo jak te dwie idiotki Patil. – Milicenta z pogardą spojrzała na bliźniaczki.
– To pewnie Zabini, on w końcu był głównym organizatorem – stwierdziła Tracy Davis, wysoka ślicznotka z wściekle czerwonymi włosami, która od dawna już ostrzyła sobie zęby na Blaisa... Zresztą, nie tylko ona. Dafne aż iskrzyła z oburzenia, widząc. jak Parvati łapie Diabła za ramię, zaśmiewając się z jakiegoś jego dowcipu.
– Ta impreza jest do kitu! – wrzasnęła Astoria Greengrass, podchodząc do kanapy, na której siedziała jej siostra z przyjaciółkami.
– Dlaczego tak mówisz? Jedzenie jest smaczne, szampan dobrej jakości, muzyka ok – wyliczała Pansy Parkinson, z rozbawieniem patrząc na wściekłe przyjaciółki. Znała je na tyle dobrze, by wiedzieć, że złoszczą się, ponieważ chłopcy z drużyny nie byli nimi zainteresowani dzisiejszego wieczoru.
– Miałaś zatańczyć z Draco, czemu tego nie zrobiłaś? – zganiła siostrę Dafne.
– Bo on nie chce – burknęła Astoria, patrząc nieprzychylnym wzrokiem w stronę blondyna, który popijał swoją whisky. Był wyraźnie zamyślony i zdawał się w ogóle nie zauważać szczebioczącej do niego Lavender.
– Smok coś dzisiaj nie w humorze, to pewnie, przez to że Brown mu nie odpuszcza – dedukowała Tracy.
– Gdyby chciał, to by ją przecież spławił. On to umie jak nikt, co nie, Pansy? – Milicenta zwróciła się do byłej dziewczyny Draco, wiedząc, że przecież ona zna go najlepiej.
– Jest nie w humorze, bo kogoś tu brakuje – mruknęła Pans, patrząc smutno w swój kieliszek.
– Brakuje? Niby kogo? Przecież wszyscy przyszli. Jest nawet kilku Puchonów... – dziwiła się Astoria.
– Ale nie ma tej, którą on chciałby widzieć – szepnęła Parkinson po czym ruszyła w stronę stołu z alkoholami. Wyglądało na to, że ona też nie miała dziś humoru.
– O czym ona gada? Kogo niby brakuje? – zastanawiała się Tracy.
– Zaraz, zaraz... Jest tu Patil, jest Brown... Ale nie ma Granger! – zawołała Milicenta tonem odkrywcy.
– I serio myślisz, że Draco przejmowałby się brakiem jakieś szlamy? Pewnie jej nawet nikt nie zaprosił! – denerwowała się Astoria.
– Czekaj, zaraz się dowiemy. Hej, Nott! – Dafne zagadnęła chłopaka, który przechodził obok ich kanapy w drodze do bufetu.
– Co jest, Greengrass? – spytał, podchodząc bliżej.
– Wiesz może, czy ktoś zaprosił szlamę Granger na dzisiejszą imprezę?
– Słyszałem, jak Draco pytał Zabiniego, czemu Granger nie przyszła. Diabeł mówił, że podobno źle się czuła czy coś...
– Dobra, dzięki – odprawiła chłopaka Dafne, próbując przetrawić to co usłyszała. A więc jednak Draco się nią interesował.
– Serio myślicie, że Smok i ta szlama? Phi! To niedorzeczne – skrzeczała Astoria.
– Też tak myślę, to jest niemożliwe... – zaznaczyła Tracy.
– A ja sama nie wiem...Granger ostatnio się wyrobiła. Ma proste zęby, nosi teraz modne ubrania i ujarzmiła trochę te swoje ohydne kudły... – analizowała Milicenta.
– No co wy?! Draco w życiu nie związałby się ze szlamą!– upierała się Astoria.
– Na pewno by się nie związał, ale mógłby przecież chcieć ją tylko zaliczyć... – zauważyła jakby mimochodem Tracy.
– Nie możemy do tego dopuścić! – zawołała Dafne. Od dawna wymarzyła sobie Smoka w roli swojego szwagra... Oczywiście zrobiła to zaraz po tym, jak zaplanowała sobie Zabiniego w roli swojego męża.
– Masz jakiś pomysł? – spytała ją Mili.
– Mam. Ale będzie potrzebna nam drobna pomoc... I chyba już wiem, kto nam jej udzieli. Po tym, co zrobimy, Smok już nigdy więcej nawet nie spojrzy na Granger!
Była zagubiona. Czuła się niezrozumiała. Co więcej – ona nie rozumiała samej siebie. Działo się coś na co nie była przygotowana i nie wiedziała co zrobić z tym dalej...
– Dalej, dalej Slytherin! – darła się tuż przy jej uchu Lavender. Hermiona oderwała się od swoich ponurych rozmyślań i spojrzała na boisko. Mecz Qudditcha odbywał się przy zachmurzonym niebie i istniało ryzyko, że za chwilę lunie deszczem. Zawodnicy walczyli zajadle, by zdobyć jak najwięcej punktów, a szukający nerwowo rozglądali się za zniczem.
– Och! On jest taki cudowny! – zachwycała się Brown, gdy Draco, goniąc złotą piłeczkę, przeleciał blisko ich trybun. Herm skrzywiła się lekko. Lav potrafiła być czasem taka irytująca... Jednak tym razem nie mogła się dziwić reakcji blondynki. Niemal wszystkie dziewczyny obecne na meczu Ślizgonów z Puchonami przyszły tu głównie po to, by podziwiać przystojniaków na miotłach. A już zwłaszcza przystojniaków w zielonych szatach... Spojrzała na Blaisa który właśnie leciał w stronę trzech złotych pętli, by zdobyć kolejne punkty po przerzuceniu kafla przez obręcz. Był naprawdę świetnym ścigającym. Parvati siedząca obok Lavender pisnęła z zachwytu, gdy Blaise przelatywał rundę honorową nad trybunami. Slytherin prowadził sto do czterdziestu. Żółty sektor Puchonów wydzierał się, ile mógł, by dopingować swoich zawodników, ale i tak Ślizgoni byli dziś o wiele lepsi na boisku.
– Coś czuję, że będziemy mieć z nimi ciężką przeprawę w naszym meczu – mruknęła Ginny, siedząca po drugiej stronie Hermiony. Chłodny wiatr targał jej rude włosy, ale Gryfonka całą uwagę skupiała na grze. Herm musiała przyznać jej rację. Drużyna Malfoy'a rzeczywiście była bardzo dobra, a Harry będzie musiał się naprawdę postarać jeśli będzie chciał ich pokonać. W następnym tygodniu miał odbyć się mecz Gryffindor kontra Ravenclaw i wtedy okaże się na jakim poziomie jest drużyna domu lwa.
– Słuchają się go bez najmniejszego mrugnięcia okiem – burknęła do siebie Ginny.
– O czym mówisz? – zdziwiła się Hermiona.
– O tym, że Malfoy jest niezłym kapitanem. Drużyna od razu wykonuje wszystkie jego polecenia. U nas ostatnio bywało różnie... Harry zmienił formę treningów i były już pewne
przejawy buntu, a do tego Ron ostatnio gra jak jakaś ofiara – westchnęła ciężko Ginny.
W tym czasie Slytherin znów zdobył kolejne dwadzieścia punktów, a Hufflepuff jedynie dziesięć, wiec Terry Boot, który komentował mecz, głośny wykrzykiwał aktualny wynik sto dwadzieścia do pięćdziesięciu dla węży. Trybuna Gryffindoru znajdowała się naprzeciwko stanowiska nauczycieli, ale nawet z dużej odległości Hermiona mogła dostrzec triumfalny uśmiech Snape'a. Zaraz obok niego siedział równie zadowolony Lucjusz Malfoy. Zdziwiła się widokiem mężczyzny. Znalazł czas, by przyjechać na mecz syna? Nie robił tego od ich drugiej klasy, kiedy to Draco widowiskowo przegrał z Potterem. Ginevra syknęła cicho ze złości, co odwróciło uwagę Hermiony.
– Co jest?
– Nic. Tylko wkurza mnie ta cała Flores. - Gryfonka rozejrzała się i spostrzegła, że dwa rzędy niżej siedzi Harry wraz ze wspomnianą Puchonką, która uwiesiła się na nim jak diabelskie sidła. Zbawca świata czarodziejów nie wyglądał na zachwyconego tym faktem...
– Nie martw się, Harry ma niezbyt zachęcająca minę. Chyba ma już dosyć tej całej Samary. - Brązowowłosa próbowała pocieszyć przyjaciółkę.
– I co z tego? Zerwie z nią i zaraz znajdzie sobie następną, równie głupią i sztuczną – w oczach Rudej błysnęły łzy.
– Daj mu trochę czasy, Ginny, przeżył prawdziwy koszmar, a to jego sposób na odreagowanie.
– Nie wiem jak to się stało, Herm. Zaraz po wojnie wszystko było dobrze. Ty byłaś z Ronem, a Harry mówił mi, że mnie kocha, że wszystko się ułoży... a teraz...
Miona nie wiedziała, co powiedzieć. Ona też nie wiedziała, jak to wszystko się stało. Kiedy Ron i Harry tak bardzo się od niej oddalili? Może to zaczęło się już wtedy gdy nie mogli towarzyszyć jej do Australii w poszukiwaniu rodziców? Harry jako symbol zwycięstwa nad siłami zła, nie mógł wtedy opuścić kraju, a Ron, podobnie jak cała jego rodzina, nie radził sobie z traumą po śmierci Freda. Prosił ją, by odłożyła to o kilka miesięcy, a wtedy z nią pojedzie, ale ona musiała jechać jak najszybciej. Chciała odzyskać rodzinę, której nieomal nie straciła przez wojnę. Czy to wtedy po raz pierwszy poczuła, że związek z Ronem to jednak nie to, czego chce? Czy to dlatego, że nie okazał jej należytego wsparcia, gdy go potrzebowała? Trybuny Slytherinu wrzasnęły ze zachwytu, gdy ich szukający zanurkował gwałtownie w dół. Draco wyglądał imponująco gdy tak szybował w zielonej szacie, z twarzą skupioną na jednym celu – złotym zniczu, który ma dać jemu i jego drużynie zwycięstwo. Lav podskakiwała rozemocjonowana na swoim miejscu. Chyba naprawdę mocno napaliła się na niebieskookiego blondyna. Hermiona ku swojemu zdziwieniu poczuła, że irytuje ją ten fakt, ale przecież nie było przeszkód, by Lav została dziewczyną Smoka. Pasowaliby do siebie idealnie. Oboje piękni, oboje czystej krwi, oboje popularni i lubiani... Jednak na samą myśl o tym, że Brown mogłaby paradować z Draco trzymając się za ręce, budziło się w Hermionie dziwne uczucie sprzeciwu. I domyślała się, dlaczego tak jest, ale wcześniej nie odrobiłaby zadania domowego z transmutacji, niż przyznała się do tego głośno. Dosyć. Lepiej będzie jeśli zerwie wszelkie relacje z tym ślizgońskim adonisem i jego równie przystojnym przyjacielem – brunetem, który właśnie zdobył następne punkty dla swojej drużyny. Chyba trzeba to zakończyć. Zakończyć zanim nie będzie za późno i zrobi coś głupiego, jak na przykład zadurzenie się w tym...
– Szukający Slytherinu nurkuje za zniczem! Tak, proszę państwa, Draco Malfoy jest już bardzo blisko złapania złotej piłeczki! Doskonała akcja pałkarza Hufflepuffu, ale nie powstrzymuje to kapitana drużyny Slytherinu, który nadal ściga znicza! Szukający Puchonów jest tuż za nim, jednak Malfoy pilnuje, by ten go nie wyprzedził. Kolejna chybiona akcja pałkarzy, tłuczek nawet nie drasnął Ślizgona – krzyczał komentator, a trybuny szalały dopingując zawodników. Hermiona nieświadomie wstrzymała oddech widząc jak Draco wyciąga dłoń po skrzydlatą piłeczkę. Jeszcze chwila i...
– Tak! Proszę państwa, wielkie brawa! Draco Malfoy ma złotego znicza! Szukający Slytherniu zdobywa dla swojej drużyny sto pięćdziesiąt punktów, kończąc cały mecz wynikiem trzysta do siedemdziesięciu dla domu węża!
– Zmiażdzyli ich – stwierdziła Ginny z nikłym uśmiechem. Lav darła się jak opętana, naprawdę ciesząc się z zwycięstwa Ślizgonów, na co większość Gryfonów patrzyła
z politowaniem. Drużyna w zielonych szatach leciała właśnie nad trybunami, w rundzie honorowej. Draco wciąż trzymał wysoko uniesioną dłoń, w której spoczywał znicz. Zabini szczerzył się szeroko, najwyraźniej dumny zarówno z siebie, jak i z całej drużyny. Gdy przelatywali nad trybuną Gryfonów, Diabeł i Smok pomachali wesoło, uśmiechając się do Hermiony.
– Widzieliście?! Pomachał do mnie! Pomachał! – krzyczała Lavender, wymachując rękami, by odmachać blondynowi.
– Jak na mój gust, to on pomachał do Ciebie. Zabini zresztą też – szepnęła jej na ucho Ginny, tak by nie urazić Lav.
– Jej na tym bardziej zależy – mruknęła, ale w głębi duszy cieszyła się, że Ruda tak uważa. Ona też, nie wiedzieć czemu liczyła na to, że chłopcy pomachali właśnie do niej. Gdy to sobie uświadomiła, poczuła jak rumieniec zawstydzenia wypływa na jej twarz. Ona – Hermiona Granger – prefekt naczelna z Gryffindoru – chce, by okazało się, że jej były, największy wróg, do niej pomachał? Kpina...
– Chyba już zupełnie Ci odbiło Granger – powiedziała sama do siebie i szybko podniosła się z miejsca.
– A ty dokąd, Miona? Nie pogratulujesz im wygranej? – zdziwiła się Ginny.
– Innym razem, teraz i tak się tam nie dopcham. Wracam do swojego dormitorium. - Hermiona skierowała się z stronę zejścia z trybun. Nie byłaby sobą, gdyby nie przeanalizowała tego wszystkiego we wnętrzu własnego umysłu, a ostatnio działo się naprawdę dużo... Wystarczy wspomnieć wczorajsze wyjście do wioski. Drużyna Slytherinu wylądowała wreszcie na murawie, a uczniowie jej domu, zbiegli się by uściskać swoich bohaterów. Odwracając się przez ramię, dostrzegła jak Astoria Greengrass rzuca się Draconowi na szyję. Szybko spuściła wzrok, czując zażenowanie z powodu uczucia, jakie ją ogarnęło, gdy to zobaczyła... ale wcześniej Snape przefarbuje swoje włosy na różowo, niż ona przyzna się, że to uczucie to być może była zazdrość. Przyśpieszyła kroku, chcąc znaleźć się jak najdalej stąd.
– Hej, Miona, zaczekaj! – zawołał ją ktoś. Odwróciła się i spostrzegła Diabła, który przeciskał się przez tłum w jej stronę. Głupio byłoby teraz uciec, skoro już ją zauważył...
– Cześć. Wielkie gratulacje z okazji wygranej! Byłeś świetny – starała się zabrzmieć pogodnie. Diabeł jak gdyby nigdy nic podszedł i uściskał ją serdecznie.
– Dzięki, Mioneczko! Goniłem cię, by powiedzieć, że dziś urządzamy imprezę w pokoju wspólnym i fajnie by było, gdybyś przyszła... - Hermionie dosłownie opadła szczęka. Ona miałaby iść do salonu Slytherinu na imprezę? To pewnie jakiś żart. Na pewno Diabeł zaraz wybuchnie głośnym śmiechem i oznajmi jej, że dała się nabrać... ale nie. On tylko stał i patrzył na nią wyczekująco, i wcale nie wyglądał, jakby żartował.
– Dziękuję ci bardzo za zaproszenie, ale nie mogę... Zresztą jutro są zajęcia.
– O to się nie martw! Zawsze w pakiecie na naszych imprezach dostaje się eliksir otrzeźwiający i eliksir energii! Jutro na lekcjach będziesz czuła się jeszcze lepiej niż zwykle – zapewniał ją z szerokim uśmiechem. Gryfonka również zdobyła się na coś na kształt uśmiechu. Nie może iść na imprezę Ślizgonów. To byłoby już przekroczenie wszelkich granic.
– Naprawdę dziękuję ci, Diable, ale nie czuję się dziś najlepiej. Najchętniej prześpię całą resztę dnia. - Blaise wyglądał na smutnego z powodu jej odmowy.
– Rozumiem, mówi się trudno, chociaż ktoś będzie bardzo zawiedziony... - Zabini odwrócił się i spojrzał wymownie w stronę Draco, który właśnie rozmawiał z swoim ojcem.
– Nie sądzę... Ale pogratuluj mu ode mnie wygranej. No i życzę wam miłej zabawy.
– Myślę, że będzie mu przykro, że nie zrobisz tego osobiście no i że nie przyjdziesz. Ale to nic... Może zaproszę Lavender? Ona na pewno się zgodzi... – Diabeł z pełną premedytacją próbował zagrać na jej uczuciach.
– Świetny pomysł – uśmiechnęła się sztucznie Hermiona. Czuła, że musi stąd jak najszybciej odejść, bo zaraz może zrobić coś głupiego... jak na przykład przyjąć zaproszenie chłopaka...
– To co, widzimy się jutro na Obronie Przed Czarną Magią? – mrugnął do niej łobuzersko Zabini.
– Jasne, do jutra i jeszcze raz gratuluję. - Chłopak uśmiechnął się po raz ostatni, po czym ruszył z powrotem w stronę swojej drużyny, a Hermiona puściła się prawie biegiem do zamku. Jako prefekt naczelnej przysługiwało jej prywatne dormitorium. Pokój umieszczony był tuż przy wejściu do wieży Gryffindoru, a strzegł go portret Catheriny LaVoisin*, francuskiej czarownicy, która żyła w XVII wieku, a która słynęła z swojej trucicielskiej działalności. Catherine za życia była naprawdę piękną, wysoką brunetką. Jej uroda sprawiła, że była osobą bardzo pewną siebie, wręcz przemądrzałą, a co za tym idzie, dość opryskliwą, wiec Hermiona nieraz musiała cierpliwie znosić jej docinki, humorki i pouczenia, zanim wreszcie została wpuszczona do swojego prywatnego dormitorium. Prywatne jednak było ono tylko z nazwy, bowiem pokój posiadał drugie wejście od strony salonu wspólnego Gryffindoru, co Lavander, Parvati, a nawet Ginny skrzętnie wykorzystywały. Wchodziły do pokoju Herm, kiedy tylko chciały, jako że na początku roku szkolnego ona nieopatrznie podała im hasło do drzwi... Nieraz, wracając po całym męczącym dniu nauki, zastawała na swoim łóżku zapłakaną Ginny albo Lav w swojej prywatnej łazience – "bo ty masz takie duże lustro, większą wannę, a poza tym dostajesz lepsze olejki do kąpieli...". Znosiła to wszystko cierpliwie, bo wiedziała, że to ich ostatni wspólny rok. Później najpewniej rzadko będzie widywała swoje koleżanki i mimo wielu ich irytujących wad, tak naprawdę to będzie za nimi tęskniła...
Po krótkiej, lecz bezowocnej dyskusji z La Voisin, znalazła się w końcu w swoim pokoju. Był oczywiście w barwach Gryffindoru, a na ścianie, tuż nad dużym łóżkiem, które stało po prawej stronie pomieszczenia, namalowany był wielki herb tego domu – złoty lew. Hermiona z westchnieniem ulgi zdjęła z siebie skórzaną kurtkę i wrzuciła ją do dębowej szafy. Zarówno biurko, jak i łóżko również wykonane były z ciemnego dębu. Po drugiej stronie pokoju stała ciemnoczerwona kanapa – i to co podobało się Hermionie najbardziej – był tam jej własny kominek. Rozejrzała się po swoim małym królestwie i naprawdę poczuła się lepiej. Bezpiecznie. Z dala od ciekawskich spojrzeń, uprzedzeń, rozchichotanych blondynek i przykrych słów co poniektórych. Kątem oka zerknęła tylko na swoje dawno skończone wypracowanie z Obrony Przed Czarną Magią leżące na biurku. Powinna je przeczytać raz jeszcze zanim dostanie je Snape... ale nie teraz. Teraz z kolejnym westchnieniem ulgi rzuciła się na ciemnoczerwoną pościel. Krótkim machnięciem różdżki upewniła się, że drzwi od strony salonu Gryfonów – znajdujące się na wprost łóżka – nie zostaną otwarte, nawet jeśli ktoś poda hasło. Nie miała dziś ochoty na gości. Musi pomyśleć... i to była jej ostatnia świadoma myśl, nim zapadła w sen.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Półprzytomnie zerknęła na zegarek stojący na nocnej szafce przy łóżku. Dwudziesta. Przespała kolację. No trudno... Ktoś nadal pukał od strony salonu Gryfonów.
Szeroko ziewając zwlokła się z łóżka. Nie chciała nawet wiedzieć, w jakim stanie znajdują się jej włosy po tej popołudniowej drzemce, ale nic nie szkodzi, pukał przecież ktoś znajomy. Pewnie Ginny zmartwiła się, że nie było jej na kolacji. Przez te całe ceregiele z Ronem i Malfoy'em, mało spała ostatniej nocy... Podeszła do drzwi, uprzednio zdejmując z nich zaklęcie, po czym je otworzyła. W pierwszej chwili pomyślała, że pewnie jeszcze śpi, bo to przecież niemożliwe, że tuż przed nią stoi Ron i nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Miona rzuciła mu pytające spojrzenie, nie mając zamiaru odezwać się jako pierwsza.
– A więc jesteś... – mruknął Rudy, czerwieniąc się lekko.
– A gdzie mam być? – spytała go zdumiona.
– Lavander i Parvati nie ma, więc... – wyjąkał. Hermiona zmrużyła swe brązowe oczy.
– Więc pomyślałeś sobie, że poszłam razem z nimi na imprezę do Ślizgonów? - Ron, o ile to możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej i zwiesił głowę.
– Mogę wejść? Chciałbym z tobą pogadać – wymamrotał, nie mając odwagi spojrzeć jej
w oczy.
– Jeśli znów masz zamiar mnie zwyzywać, to możemy to załatwić, stojąc w drzwiach – Herm nie miała powodu, by cokolwiek mu ułatwiać.
– Proszę cię, Miona... Ja żałuję, naprawdę... – Zrobiło jej się go trochę żal. Ron nie potrafił przyznawać się do błędów, ani przepraszać, ale był jej przyjacielem, przeszli razem piekło,
wspierali się w najgorszym... chyba powinna dać mu szansę.
– Wejdź – zaprosiła go otwierając szerzej drzwi. Weasley niepewnie wszedł do pokoju rozglądając się nieco nerwowo, jakby się spodziewał, że Malfoy zaraz wyskoczy z pod łóżka, z okrzykiem "niespodzianka!".
– Herm, posłuchaj... – zaczął kulawo – Wiem, że cała ta sytuacją trochę wymknęła się spod kontroli...
– Trochę? – prychnęła zirytowana. – Pomyślmy, co możesz mieć na myśli mówiąc trochę? Może na przykład to, że uznałeś mnie za nieodpowiednie towarzystwo dla ciebie i twojej siostry? Albo może to, że nazwałeś mnie materialistką? Nie? To na pewno twoje zwyzywanie mnie od szmaty mieści się w małym wymknięciu się sytuacji spod kontroli! – ostatnie zdanie wykrzyczała, ledwo hamując łzy goryczy.
– Wiem, że przesadziłem... – jęknął zrozpaczony Ron.
– Ależ nie, dlaczego tak sądzisz? Po prostu powiedziałeś to co myślisz. To nie przesada, tylko szczerość, nie musisz za nią przepraszać, Ronald. – Po jej policzku spłynęła jedna łza i dziewczyna otarła ją szybkim ruchem. Rudy wyglądał jak zbity pies. Poczucie winy wylewałoby się z niego teraz strumieniami – gdyby tylko mogło.
– Musisz mnie zrozumieć... gdy widzę cię razem z nim... jak z tobą rozmawia... uśmiecha się do ciebie... jak na ciebie patrzy...
– To co, Ron? To wtedy wydaję ci się nic nie wartą zdzirą? Dlatego, że Malfoy się do mnie
uśmiecha? Dlatego mnie upokarzasz i mieszasz z błotem? – Nie miała zamiaru mu odpuścić. Zwykłe przepraszam i wyrzuty sumienia nie wystarczą. Nie tym razem.
– Hermiona, on robi wszystko, żeby przeciągnąć cię na swoją stronę. Nie mów, że tego nie widzisz!
– Nie jestem liną, żeby mógł mnie gdziekolwiek przeciągać! A po drugie, Ron, wojna się skończyła i nie ma już żadnych stron, a gdybyś raczył zapomnieć, to przypominam ci, że Malfoy walczył w niej po naszej stronie!
– Walczył! – prychnął pogardliwie. – Zmienił strony, jak zrobiło się gorąco! Gdy my naprawdę walczyliśmy, on wygodnie siedział na arystokratycznym tyłku w swojej rezydencji! Nie pamiętasz, jak spokojnie patrzył na to, jak jego ciotka cię torturuje?!
– Nie chcę się teraz o to kłócić, Ron, ale dobrze wiesz, że bez jego pomocy nie wyłapalibyśmy wszystkich pozostałych Śmierciożerców!
– Dlaczego bronisz tego śmierciojada?! Jest nic nie wartym...
– Dosyć. Jeśli przyszedłeś tu by obrażać Malfoya, to możesz sobie darować. Wystarczająco się tego nasłuchałam przez wszystkie lata szkoły!
– Nie chcę się z tobą kłócić, Miona... Brakuje mi ciebie... – Ron zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę.
– Brakuje ci mnie czy mojej pomocy w odrabianiu prac domowych? – zaszydziła.
– Ciebie... Czasu jaki ze mną spędzałaś... Hermi, proszę cię. Nie niszczmy tego, co było... - Hermiona poczuła, że mięknie jej serce. Ron chyba naprawdę żałował tego, co zrobił.
– Dużo się wydarzyło, Ron. – Po jej policzku spłynęła kolejna łza. Rudzielec podszedł bliżej i objął ją niezgrabnie.
– Wiem, Miona... Proszę, wybacz mi... - Hermiona delikatnie odwzajemniła jego uścisk. Nie mogła zapomnieć, że to te ramiona dawały jej oparcie w najciemniejszych chwilach jej życia... Ale to i tak nie było to samo, co kiedyś. Ron już chyba nigdy nie będzie dla niej znaczył tyle, co dawniej.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, wszystko się ułoży – szeptał Ron gładząc jej plecy. – To się skończy, jak tylko zerwiesz wszystkie kontakty z tym brudnym Ślizgonem i jego kolegą... - Dziewczyna momentalnie zesztywniała w jego ramionach.
– Stawiasz mi warunki, Ron? Nie pogodzisz się ze mną, jeśli dalej będę rozmawiała z Malfoy'em i Zabinim? – zapytała ostro, odsuwając się od niego.
– Hermiona... Nie możesz się z nimi zadawać... Oni są ze Slytherinu! – zawołał rudzielec, najwyraźniej zdziwiony, że ona nie podziela jego poglądów.
– Doskonale wiem, skąd oni są, Ron, ale tobie nikt nie dał prawa, byś wybierał mi przyjaciół!
– Przyjaciół? Chcesz się przyjaźnić z tymi dwoma szumowinami?
– Wystarczy, Ronald! Niczego nie zrozumiałeś! I niczego nie żałujesz! Nie będę więcej
z tobą rozmawiać!
– Zrozumiałem! Zrozumiałem, że nie powinienem był tak do ciebie mówić, obrażać cię czy wyzywać... Ale, na Merlina, Miona! Nie mogę pozwolić ci zadawać się z Malfoyem! Nie rozumiesz tego? On planuje cię uwieść i wykorzystać!
– I sądzisz, że mu na to pozwolę? Jestem dorosła, Ron! Umiem o siebie zadbać!
– Malfoy to przebiegły manipulator! Zaliczy cię, a potem zostawi, jak wszystkie inne! - Hermiona spojrzała na przyjaciela z najwyższą pogardą.
– Naprawdę uważasz, że wskoczyłabym do łóżka Draco, tylko dlatego, że on tego chce? – spytała z goryczą.
– Hermiona... On jest sprytny... Nabierze cię na te swoje ślizgońskie sztuczki! To dlatego nie mogę was widzieć razem! Cały czas czuję, że on robi wszystko, by cię sobą zainteresować! Gapi się bez przerwy na ciebie i potrząsa tą swoją tlenioną grzywką! Zabiera cię na przejażdżki na swojej miotle i zaprasza do pubu na drinka! Wszystkie takie zagrywki są tylko po to, żeby zaciągnąć dziewczynę do łóżka!
– I sądzisz, że ja dam się na to nabrać, bo jestem pierwszą naiwną, tak?
– Och, Herm... Malfoy to śmieć, ale niestety, śmieć, który wygląda dobrze. – Ron prawie się udławił ostatnimi słowami. – W każdym razie dziewczyny na niego lecą. I to najczęściej te ładne... Taki gnojek może zawrócić w głowie komuś tak niedoświadczonemu...
– Sugerujesz mi, że nie jestem zbyt atrakcyjna i mam niską samą ocenę, dlatego polecę na udawane zaloty Malfoya, bo w innym wypadku nie miałabym szans na takiego chłopaka? – Czuła, jak złość powoli opanowuje każdy centymetr jej ciała.
– Eee... Nie, oczywiście, że nie Herm, jesteś atrakcyjna... ale Malfoy... no sama rozumiesz...
– Malfoy to nie moja liga, co? – zabolała ją odpowiedź, jaką wyczytała w twarzy rudzielca – Więc jak myślisz, dlaczego on twoim zdaniem mnie podrywa? – spytała, wysilając się na obojętność. Chęć, by rzucić się na rudego z pazurami, podrzeć na nim ten jego cholerny kasztanowy sweter, a później z całym impetem wywalić go za drzwi, dziko pulsowała w jej żyłach.
– Nie wiem, on coś knuje, kombinuje, na pewno ma jakiś niecny plan...
– Aha... Czyli sądzisz, że nie ma możliwości, bym po prostu wpadła w oko Smoka? - Ron wzdrygnął się delikatnie gdy dziewczyna użyła przezwiska blondyna.
– Przecież sama w to nie wierzysz, Herm... – burknął cicho.
– Jasne – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Tak więc, uważasz, że miedzy nami może wszystko być, jak kiedyś? Możemy znów zostać najlepszymi przyjaciółmi, tylko mam trzymać się z dala od Malfoya, tak? – podsumowała całą rozmowę.
– I od Zabiniego też... On też coś kombinuje... – wymamrotał rudzielec.
– Tak, tak, oczywiście, Ronald to się rozumie samo przez się... - Weasley uśmiechnął się, pewien, że udało mu się osiągnąć cel. Hermiona zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. – A teraz, jako twoja mało atrakcyjna, była przyjaciółka poproszę cię o wyjście z mojego pokoju, zanim sięgnę po różdżkę. - Ronowi opadła szczęka. Nie tego się spodziewał.
– Ale Herm... Ja nie... – próbował coś powiedzieć.
– Nie, Ron. To i tak się nie uda. Nie chce przyjaźnić się z kimś, kto będzie próbował mnie
kontrolować i wybierać, z kim wolno mi rozmawiać. A dla twojej wiadomości, sama potrafię o siebie zadbać i wierz mi, żaden chłopak nie zmanipuluje mnie na tyle, bym dała się zaciągnąć do łóżka.
– Ja tak tylko z troski... Oni... Nie powinnaś... Martwię się... On cię skrzywdzi! – jąkał się Ron.
– Nawet jeśli, to będzie to moja sprawa. Nie masz prawa się w to mieszać. Zapamiętaj to sobie, a teraz wyjdź. Ta rozmowa jest skończona.
– Więc nadal będziesz zadawała się z Malfoyem i Zabinim?
– Tak – odpowiedziała pewnie, klnąc cicho w duchu, że jej postanowienie, by trzymać się
z daleka od blondyna, właśnie poszło się kochać. Przecież nie da Ronowi satysfakcji. Udowodni mu, że żaden dupek jej nie zmanipuluje i nie zaciągnie do łóżka. Zresztą domysły Rona były absurdalne. Jak taki zakichany arystokrata, jak Draco mógłby planować zaciągnąć do łóżka jakąś mugolaczkę?
– Będziesz kiedyś żałowała, Herm... – powiedział cicho, wychodząc z jej pokoju.
– Być może, ale, jak już mówiłam, to nie będzie twoja sprawa. - Gwałtownym ruchem zatrzasnęła za nim drzwi, po czym cicho osunęła się po nich na ziemię i ukryła twarz w dłoniach. Przecież wiedziała doskonale, że Draco odzywał się do niej tylko po to, by zrobić Ronowi na złość. Udało mu się to i to kilkakrotnie, co więcej, ona sama na tym korzystała, dopiekając rudzielcowi, ile wlezie. To był taki system obronny. Ron jej dokuczał słowami, a ona dokuczała mu pięć razy mocniej zadając się z Smokiem i Diabłem... Miała ochotę roześmiać się cicho, gdy uświadomiła sobie, jak typowo ślizgońska była jej postawa. Robiła to z zemsty... Myślała, że nią manipulowano, ale to nie była do końca prawda. Bo czy nie sprawiało jej radość, gdy widziała, jak Ron purpurowieje z oburzenia? Czy nie cieszyła się, że udowadnia mu, że jednak ktoś poza nim i Harrym chce się z nią zadawać? Jednak skoro Draco osiągnął już swój cel, to znaczy zemścił się na Ronie, dlaczego, na wielkiego Godryka, nie da jej spokoju? A może da? Może od jutra przestanie się do niej odzywać? Przecież przyłożył kilka razy Weasleyowi po twarzy. Jego zemsta chyba się dokonała. Pewnie teraz zacznie udawać, że ona nie istnieje... I czemu jest jej z tego powodu smutno? Dobrze wiedziała, że tak to będzie wyglądało. Przecież to Malfoy... On nie będzie liczył się z niczyimi uczuciami, a już na pewno nie z jej. A Zabini? On też nie będzie już z nią rozmawiał? Przecież dziś specjalnie za nią pobiegł... i uściskał... nalegał by przyszła na przyjęcie... Nie wiedziała już sama, co o tym wszystkim myśleć. Najlepiej będzie nie zadręczać się tym teraz i po prostu pójść spać. Postanowiła od razu wprowadzić w życie ten pomysł – jednak i tej nocy miała problem z zaśnięciem – co odbiło się znacznie na jej samopoczuciu kolejnego dnia.
***
Impreza w Slytherinie.
Pokój wspólny Ślizgonów znacznie różnił się swoim wystrojem od przytulnego salonu Gryffindoru. Był to nisko sklepiony, wydłużony loch, z zielonkawym światłem sączącym się z lamp pod sufitem. Wnętrze było bogato urządzone przez rzeźbione stoły i krzesła, a dodatkowej elegancji całemu pomieszczeniu dodawał pięknie zdobiony kominek. Kilka wygodnych, zielonych kanap stało akurat pod ścianą, jako że trwała wielka impreza, większość mebli przesunięto tak by na środku było miejsce na parkiet do tańczenia. Ślizgoni, znani z dbałości o każdy szczegół, zapewnili przyjęciu niebywałą oprawę. Była świetna muzyka, dużo pysznego jedzenia, szampan i oczywiście szałowo wystrojeni goście. Była to impreza z klasą, zaproszono więc najpopularniejszych uczniów szkoły.
W końcu świętowanie tak wielkiego sukcesu jaki odniosła drużyna Qudditcha, nie mogło odbywać się w towarzystwie byle kogo...
– No właśnie! Skoro ma to być impreza z klasą, to co tu robi ta pofarbowana wywłoka Brown? – narzekała przed swoimi koleżankami Dafne Greengrass, siedząc na jednej z zielonych kanap, tej stojącej w pobliżu bufetu z alkoholem.
– Ktoś ją tu musiał zaprosić, tak samo jak te dwie idiotki Patil. – Milicenta z pogardą spojrzała na bliźniaczki.
– To pewnie Zabini, on w końcu był głównym organizatorem – stwierdziła Tracy Davis, wysoka ślicznotka z wściekle czerwonymi włosami, która od dawna już ostrzyła sobie zęby na Blaisa... Zresztą, nie tylko ona. Dafne aż iskrzyła z oburzenia, widząc. jak Parvati łapie Diabła za ramię, zaśmiewając się z jakiegoś jego dowcipu.
– Ta impreza jest do kitu! – wrzasnęła Astoria Greengrass, podchodząc do kanapy, na której siedziała jej siostra z przyjaciółkami.
– Dlaczego tak mówisz? Jedzenie jest smaczne, szampan dobrej jakości, muzyka ok – wyliczała Pansy Parkinson, z rozbawieniem patrząc na wściekłe przyjaciółki. Znała je na tyle dobrze, by wiedzieć, że złoszczą się, ponieważ chłopcy z drużyny nie byli nimi zainteresowani dzisiejszego wieczoru.
– Miałaś zatańczyć z Draco, czemu tego nie zrobiłaś? – zganiła siostrę Dafne.
– Bo on nie chce – burknęła Astoria, patrząc nieprzychylnym wzrokiem w stronę blondyna, który popijał swoją whisky. Był wyraźnie zamyślony i zdawał się w ogóle nie zauważać szczebioczącej do niego Lavender.
– Smok coś dzisiaj nie w humorze, to pewnie, przez to że Brown mu nie odpuszcza – dedukowała Tracy.
– Gdyby chciał, to by ją przecież spławił. On to umie jak nikt, co nie, Pansy? – Milicenta zwróciła się do byłej dziewczyny Draco, wiedząc, że przecież ona zna go najlepiej.
– Jest nie w humorze, bo kogoś tu brakuje – mruknęła Pans, patrząc smutno w swój kieliszek.
– Brakuje? Niby kogo? Przecież wszyscy przyszli. Jest nawet kilku Puchonów... – dziwiła się Astoria.
– Ale nie ma tej, którą on chciałby widzieć – szepnęła Parkinson po czym ruszyła w stronę stołu z alkoholami. Wyglądało na to, że ona też nie miała dziś humoru.
– O czym ona gada? Kogo niby brakuje? – zastanawiała się Tracy.
– Zaraz, zaraz... Jest tu Patil, jest Brown... Ale nie ma Granger! – zawołała Milicenta tonem odkrywcy.
– I serio myślisz, że Draco przejmowałby się brakiem jakieś szlamy? Pewnie jej nawet nikt nie zaprosił! – denerwowała się Astoria.
– Czekaj, zaraz się dowiemy. Hej, Nott! – Dafne zagadnęła chłopaka, który przechodził obok ich kanapy w drodze do bufetu.
– Co jest, Greengrass? – spytał, podchodząc bliżej.
– Wiesz może, czy ktoś zaprosił szlamę Granger na dzisiejszą imprezę?
– Słyszałem, jak Draco pytał Zabiniego, czemu Granger nie przyszła. Diabeł mówił, że podobno źle się czuła czy coś...
– Dobra, dzięki – odprawiła chłopaka Dafne, próbując przetrawić to co usłyszała. A więc jednak Draco się nią interesował.
– Serio myślicie, że Smok i ta szlama? Phi! To niedorzeczne – skrzeczała Astoria.
– Też tak myślę, to jest niemożliwe... – zaznaczyła Tracy.
– A ja sama nie wiem...Granger ostatnio się wyrobiła. Ma proste zęby, nosi teraz modne ubrania i ujarzmiła trochę te swoje ohydne kudły... – analizowała Milicenta.
– No co wy?! Draco w życiu nie związałby się ze szlamą!– upierała się Astoria.
– Na pewno by się nie związał, ale mógłby przecież chcieć ją tylko zaliczyć... – zauważyła jakby mimochodem Tracy.
– Nie możemy do tego dopuścić! – zawołała Dafne. Od dawna wymarzyła sobie Smoka w roli swojego szwagra... Oczywiście zrobiła to zaraz po tym, jak zaplanowała sobie Zabiniego w roli swojego męża.
– Masz jakiś pomysł? – spytała ją Mili.
– Mam. Ale będzie potrzebna nam drobna pomoc... I chyba już wiem, kto nam jej udzieli. Po tym, co zrobimy, Smok już nigdy więcej nawet nie spojrzy na Granger!
Świetne opisanie meczu, zazwyczaj bardzo się męczę podczas Qudditcha, a tu w ogóle tego nie odczułam.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Hermiona nie poszła na tą imprezę... ale z drugiej strony dzięki temu miała okazję po raz kolejny przekonać się co do tego jakim przyjacielem jest Ron. Dopóki ktoś zachowuje się tak jak on chce to jest dobrze, jeżeli nie idzie coś po jego myśli odwraca się od przyjaciół. Zawsze był najsłabszym ogniwem w tej trójce przyjaciół i bardzo szybko potrafił stać się chorym zazdrośnikiem i potrafił na momencie już nie pomagać, odwracać się. Zdecydowanie jak dla mnie w kanonie Hermiona i Harry zbyt szybko mu odpuszczali.