wtorek, 21 października 2025

TRADYCJE - Epilog - I Że Cię Nie Opuszczę...



To był idealny dzień w opinii wszystkich - poza opinią Theodora. Jego zdaniem te dwie chmury po lewej i trzecia w oddali na horyzoncie wszystko psuły. Kwiaty nie miały odpowiedniej ilości płatków, a szampan był o dwa stopnie za słabo zmrożony.

Jednak państwo młodzi mieli to w daleko idącym poważaniu. Dziś nawet słoneczniki - specjalnie wyhodowane na tę uroczystość nie mogły grać pierwszych skrzypiec, bo liczyli się tylko oni. Jedyna w swoim rodzaju para młoda.

Romantyczne było to, jak bardzo ta dwójka była w sobie zakochana. I pomyśleć, że to wydarzenie, które miało miejsce prawie dwa lata temu sprawiło, że połączyli się w ten najwłaściwszy i najpiękniejszy w życiu sposób.

Zaczęło się to wszystko bardzo niewinnie - od kilku słów rzuconych na wiatr przez jednego z ich bliskich przyjaciół.

Dziś skończyło się właśnie tym - ślubem dekady - zorganizowanym przez najlepszego magicznego organizatora przyjęć - Theodora Notta-Zabiniego.

Wszyscy goście patrzyli ze wzruszeniem lub rozrzewnieniem na scenę zaślubin.

No może poza Ginny Weasley, która miała minę jakby właśnie wpadła do kieszonkowego bagna, a na dodatek zjadła przy tym jakieś trzy kilogramy cytrynowych dropsów.

Jednak cała reszta zaproszonych na wesele gości bawiła się pierwszorzędnie. Pan młody promieniał doskonałym nastrojem, a panna młoda była jak zwykle rozmarzona i lekko szalona.

Harry i Luna - czyli Huna w najlepszy tego słowa wydaniu. Od dziś pan i pani Potter.

Ślub został organizowany w ogrodach Malfoy Manor - skutecznie odnarglowanych nim cała uroczystość mogła mieć tam miejsce.

Świadek państwa młodych - Podporucznik auror Draco Malfoy był bardziej niż chętny, by udostępnić te rozległe tereny na wesele swoich przyjaciół, jeśli ich życzeniem było pobrać się akurat w magicznym ogrodzie.

A nawet gdyby nie był temu jakimś cudem chętny, to i tak nie miał specjalnie za dużo do gadania w tej sprawie, bo i tak większość decyzji w ich małżeństwie podejmowała szanowna Lady Hermiona Jane Malfoy - która dopiero po wielu, naprawdę wieeeelu owocnych negocjacjach zrezygnowała z noszenia nazwiska Granger.

Wszyscy goście z radością celebrowali szczęście pary młodej, tym bardziej, że wesele było gustowne i wystawne. A jeśli ktoś za bardzo jeszcze nie cieszył się tym dniem - zawsze mógł sięgnąć do bufetu hojnie zastawionego alkoholem.

Hermiona nie mogła się dziś nie uśmiechać. Jej najlepszy przyjaciel - prawie jej brat, wreszcie poślubił miłość swojego życia. Kolacja, na którą Harry zaprosił do siebie Lunę prawie dwa lata temu - jak się okazało - nie dotyczyła tylko i wyłącznie hodowli słoneczników. Wystarczy wspomnieć, że szanowny szef aurorów Potter wziął po niej tydzień wolnego... A i panny Lovegood na próżno było szukać wtedy w jej departamencie.

Wszyscy bardzo cieszyli się ich szczęściem, przekonani, że akurat ta para była dla siebie idealnie dopasowana.

Co do samego ogłoszonego dwa lata temu małżeństwa Malfoy-Granger, skandal jaki po tym wybuchł, prawie zachwiał posadami magicznego świata.

Jednak o dziwo Draco i Hermiona mieli na ten temat najmniej do powiedzenia. Pochłonięci sobą - jak utrzymywali z powodu małżeńskiej więzi - przez pierwsze pół roku rzadko pokazywali się gdzieś poza pracą i apartamentem Dracona. W końcu jednak wszyscy przywykli do ich widoku razem, zwłaszcza, że Draconowi zajęło całe dwa tygodnie na przekonanie Hermiony, by z nim zamieszkała i oficjalnie przedstawiała się jako jego prawowita żona.

W zeszłym miesiącu Wizengamot odwołał wreszcie prawo o konieczności podpisu seniora rodu na papierach rozwodowych. Państwo Malfoy uczcili to na swój własny sposób - taki, który nie nadaje się do podania do wiadomości publicznej bez odpowiedniej cenzury.

Nie minęło nawet pół roku ich małżeństwa, nim obydwoje zrozumieli, że rozwód absolutnie nie wchodził w grę. Hermiona wyraźnie pamiętała ten dzień:

- Ty chyba nie mówisz poważnie! - krzyczała na blondyna.

- To tobie chyba rozum odjęło! Albo padło na wzrok! To przecież jest świetne! - brzmiała jego ostra riposta.

- Zwariowałeś jeśli myślisz, że się na to zgodzę! Mowy nie ma!

- Zgodzisz się, bo sama widzisz, że to idealne rozwiązanie! Pasuję to nam!

- W życiu Malfoy! Masz wybór - albo one stąd wylatują albo ja! Wybieraj!

Draco zamilkł na dłuższą chwilę, po czym podszedł do niej, patrząc jej głęboko w oczy.

- Poważnie? Stawiasz mi takie ultimatum z powodu głupich zielonych zasłon z motywem węża?

Hermiona również nie mogła oderwać od niego wzroku.

- Oczywiście, że nie - wyszeptała. - Przecież wiesz, że bym nie mogła od ciebie odejść. Kocham cię ty głupku.

Draco uśmiechnął się szeroko, po czym złapał ją w swoje ramiona i mocno przyciągnął do siebie.

- Ja też cię kocham - szepnął. - Bardziej niż wszystko co jest w tym domu i we wszystkich jakie posiadam. Spalę to wszystko dla ciebie, jeśli tylko poprosisz. Jesteś moim życiem.

- Spal zasłony, a dam ci orgazm twojego życia - obiecała mu z zadziornym uśmiechem.

- Zgoda! - odpowiedział, natychmiast wyjmując z kieszeni swoją różdżkę.

Obecnie nikt nie miał wątpliwości, że była to para zrodzona ze zrządzenia losu. Zakochana w sobie i bardzo szczęśliwa. Dziś obydwoje byli świadkami na ślubie swoich przyjaciół, a ledwo tydzień wcześniej zostali poproszeni o zostanie rodzicami chrzestnymi prześlicznej, półrocznej, adoptowanej córki Theo i Blaise'a - Thalsie.

Zarówno Draco, jak i Hermiona z miejsca zakochali się w małej i dołączyli do grona rozpieszczaczy tej księżniczki - któremu przodowało oczywiście jej dwóch ojców.

Teraz tańcząc na weselu, wtuleni w siebie z uśmiechami patrzyli na to, jak mała Thal wierciła się na kolanach Zabba, gdy Theo biegał dookoła nich sprawdzając czy wszystko jest w porządku z każdym możliwym aspektem wesela.

- Jest przesłodka - skomentowała Hermiona, mocniej wtulając się w ramiona męża i bujając się razem z nim na parkiecie.

Draco przytaknął jej z uśmiechem. Prawdą było, że już absolutnie przepadł dla swojej małej chrześnicy.

- Ostatni raport z Azkabanu wskazuje, że twój tata nadal ma poważne kłopoty z sercem - Hermiona uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.

- Czyżbyś miała jakiś pomysł? - Draco przycisnął ją mocniej do siebie, rozkoszując się każdą chwilą trzymania ukochanej kobiety w swoich ramionach.

- A może Thalsie powinna mieć małą kuzynkę lub kuzyna? - spytała odważnie patrząc mu w oczy.

- Absolutnie powinna go lub ją mieć - Draco cały się rozpromienił. - Tylko proszę... Nie nazywajmy go Dramione, tak jak Theo wciąż na nas woła.

Hermiona wybuchnęła gromkim śmiechem i ukryła twarz w zagłębieniu jego cudownie pachnącej szyi. Kochała tego mężczyznę do obłędu i wiedziała, że jego miłość do niej też oscylowała na skraju szaleństwa.

- Tradycyjnie w rodzinie Blacków, powinniśmy wybrać nazwę jakiejś konstelacji - wyszeptała.

- Jeśli naprawdę jesteś na to gotowa skarbie, możemy zacząć to planować jeszcze dziś - Draco wtulił twarz w jej włosy, wciąż zastanawiając się jakim cudem, aż tak bardzo poszczęściło mu się w jego niegdyś parszywym życiu.

<><><>

Siedzący przy stoliku Ronald Weasley właśnie rozmyślał nad tym samym. Jak ta cholerna fretka zdołała zdobyć wszystko, o czym on kiedykolwiek marzył? Wiedział, że wedle dekretu Harry'ego - Malfoya oficjalnie nie wolno już było nazywać fretką, ale Ron nie miał przed tym oporów w swoich własnych myślach.

Nie został poproszony na świadka przyrzeczenia zakochanej, słonecznikowej pary młodej z racji tego, że prawie rok temu jego wspaniała żona zginęła gdzieś bez śladu i oficjalnie wciąż był w żałobie. Biuro aurorów nadal prowadziło śledztwo w tej sprawie, niestety dotychczas bez żadnych rezultatów.

Ron dobrze udawał pogrążonego w smutku mężusia, który z nadzieją czeka na powrót swojej oblubienicy.

Całym jego szczęściem było to, że nikt nie skojarzył, że Romilda zaginęła akurat w dzień otwarty dla rodzin pracowników Ministerstwa Magii. Drugim fartem, którym mu sprzyjał było to, że aurorzy mieli nieograniczony wstęp do lochów Wydziału Bestii. Trzecim, co można by uznać za uśmiech losu było mianowicie to, że mantykora z Zamku Lestrange wciąż nie znalazła nigdzie odpowiedniego domu. No i najważniejsze - mantykory trawiły swoje ofiary włącznie z kośćmi - bez żadnych resztek.

Prawo stanowiło, że dopiero po pełnym roku od zaginięcia Wizengamot mógł orzec, że Ron znów był wolnym człowiekiem.

Bolało, że nie miał już szans na Hermionę. Ten przeklęty Malfoy zaanektował ją dla siebie, niczym Gobliny całe złoto w Gringottcie. I strzegł jej z zaborczością prawdziwego smoka. Gdy Ron raz chciał przynieść jej kawę w czasie jej wizyty w ministerstwie, Draco zagroził mu, że jeśli jeszcze raz choć pomyśli o jego żonie, przemieni go w łasicę, wypatroszy, a furto wyśle jego żonie, by ta zrobiła sobie z niego rękawiczki.

Na szczęście to zagrożenie już minęło - Romiśmiornica już nigdy więcej nie miała zagościć w jego życiu.

Niestety nie zmieniało to faktu, że Hermiona była już poza zasięgiem. Musiał to przeboleć i zacząć żyć dalej, poszukując dla swojego pola odpowiedniej marchewki do posadzenia. Naprawdę wprost nie mógł się już tego doczekać!

Właśnie popijał swoją trzecią whisky, zastanawiając się czy jego matka lub któreś z rodzeństwa zwróciło uwagę na Filodendronę, gdy on świętował. Wtedy do jego stolika dosiadł się niespodziewany gość - sam Minister Magii - Kingsley Shacklebolt.

- Miło, że pojawiłeś się na weselu mimo twojej osobistej tragedii - rozpoczął rozmowę.

- Tak - Ron udał przygnębionego. - Nie mogło mnie tu jednak zabraknąć. Harry to wciąż mój najlepszy przyjaciel.

- Oczywiście, oczywiście - wymamrotał Kingsley, pociągając zdrowo ze szklaneczki pełnej whisky. Ciekawe o czym tym razem musiał pomyśleć skoro tyle pił?

- Czy Wizengamot orzeka równo co do dnia rozwiązanie małżeństwa w przypadku osoby zaginionej? - zapytał Ron, siląc się na swobodny ton.

- Niestety tak - Kingsley spojrzał na niego ze współczuciem. - Jednak nie martw się. Wciąż jej usilnie szukamy.

- Wiem - Ron westchnął ponuro. - I bardzo wam za to dziękuję.

- W razie czego spróbujemy też maksymalnie opóźnić uruchomienie klauzuli trzynastej - Kingsley pocieszająco poklepał go po ramieniu.

- Jakiej klauzuli trzynastej? - spytał z napięciem Ron, nic z tego nie rozumiejąc.

- Tradycyjnej klauzuli małżeństw czystej krwi - wyjaśnił Shaklebolt. - Tej mówiącej o tym, że jeżeli twoja prawowita żona zostanie uznana za zmarłą, ale ma niezamężną i bezdzietną siostrę to wtedy ty będziesz zobligowany ją poślubić.

- Że co? - wyjąkał spanikowany Ron, czując jak cały jego świat drży w posadach.

Shacklebolt skrzywił się i dokończył swojego drinka jednym łykiem.

- Wiem, że siostra twojej żony Brunhilda nie jest najlepszym wyborem, którego sam byś dokonał, ale niestety nic nie możemy na to poradzić. Jeśli Romilda się nie odnajdzie, będziesz musiał ją poślubić. Tak nakazuje tradycja.

Po tym wszystkim Ron najpierw znów opadł na kolana, a po chwili po prostu zemdlał. I nawet tradycyjne podawanie obfitej i pysznej weselnej kolacji nie pomogło go z tego wybudzić.

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz