środa, 24 sierpnia 2016

Rubin i Stal - 2. U - Upokorzenie

Betowała: Kite Millie

Hermiona odwróciła się w stronę stojącej na schodach postaci ubranej w czarną, bardzo krótką sukienkę. Włosy miała upięte w wysoki kok, a jej twarz szpecił naprawdę okropny i o wiele za mocny makijaż. Do tego jej niebotycznie wysokie obcasy sprawiły, że Pansy Parkinson zamiast przypominać zmysłową piękność, na którą się kreowała, bardziej podobna była do czarnego pajęczaka, ledwo panującego nad kończynami.
– Nie sądziłam, że będziesz miała odwagę się tu pojawić! Wiadomo jednak, że szlamy na ogół nie mają żadnych zahamowań – Parkinson zaśmiała się gardłowo i niebezpiecznie zachwiała na swoich o wiele za wysokich szpilkach.
Gracja i lekkość nie były mocną stroną w jej repertuarze, podobnie jak dobre wychowanie, ale do tego Hermiona zdążyła już przywyknąć.
– Pansy, przecież wiesz, jak wygląda sytuacja, prawda? Draco ci tłumaczył... – Theo zwracał się do niej jak do małego, niesfornego i niezbyt bystrego dziecka.
– Co z tego! To niedopuszczalne, żeby ta szlama zajęła moje miejsce! – wydarła się Pansy.
– Myślisz, że tego chciałam? Zmuszono mnie! – Hermiona wiedziała, że dyskusja z nią niczego nie zmieni, ale musiała to z siebie wykrzyczeć, rozżalona i załamana, że w ogóle znalazła się w tak okropnej sytuacji.
– Zamknij się, szlamo! Nie waż się do mnie odzywać, jeśli ci nie pozwolę!
– Dość tego, Pansy! – zdenerwował się Theodore. – Ucisz się i rób, co do ciebie należy! Masz zaprowadzić Hermionę do jej sypialni i poinformować ją, jakie zasady panują w tym domu, a ja idę do Smoka powiedzieć mu, że już jesteśmy.
– Nie rządź się, Nott! Jesteś tu tylko asystentem Dracona!
– A ty jego erotyczną zabawką – burknął Theo, przechodząc obok Hermiony i wręczając jej torbę, którą wcześniej niósł.
Wyglądało na to, że Pansy jednak tego nie usłyszała. Poza tym była właśnie zajęta próbami utrzymania równowagi z jednoczesnym schodzeniem po schodach, co przypominało cyrkowe chodzenie po linie. Hermiona musiała odwrócić wzrok, by nie parsknąć śmiechem. Po co Parkinson zakładała takie buty, skoro nie umiała w nich chodzić?
Pansy wreszcie znalazła się na dole i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę jednego z korytarzy, a później kamiennymi schodkami w dół. Hermiona, chcąc nie chcąc, musiała pójść za nią.

⁂⁂⁂

– Oczywiście jesteś świadoma tego, że jeść i spać będziesz ze służbą, co nie, szlamo? – zapytała Pansy pełnym wyższości tonem.
– Wszystko mi jedno – odpowiedziała zgodnie z prawdą Hermiona.
– Będziesz jeść resztki ze stołu i myć się w misce, nie wolno ci nigdzie wychodzić, a cały twój wolny czas zajmie ci pomaganie w sprzątaniu, rozumiesz?
– Tak.
– Świetnie! To będzie twój pokój. – Pansy przyprowadziła ją pod stare, odrapane drzwi.
Hermiona chwilę się wahała, nie wiedząc, co powinna zrobić, ale skoro Pansy tylko stała, uśmiechając się złośliwie, wywnioskowała, że ma pierwsza wejść do pokoju.
Otworzyła drzwi i momentalnie wstrzymała oddech, czując obrzydliwy odór stęchlizny i czegoś zgniłego.
– Wiedziałam! Byłam pewna, że ci się spodoba, Granger! Ten pokój idealnie do ciebie pasuje! Rozgość się, szlamo! – Pansy oddaliła się, śmiejąc się w głos i postukując obcasami, a Hermiona z przerażeniem weszła do maleńkiego, bardzo obskurnego pokoiku.
Ściany były zgrzybiałe, a stary barłóg mały i koślawy. Na dodatek cieniutki koc, którym był nakryty, śmierdział naftaliną. Obrzydlistwo. Dziewczyna ledwie powstrzymała łzy i wzięła głęboki oddech... Czego niemal natychmiast pożałowała, gdyż smród tego lokum był powalający. Spojrzała na maleńkie, wysoko umieszczone okienko i stwierdziła, że nie ma szans, by mogła je otworzyć bez pomocy magii. Malfoy zamknął ją w kolejnym lochu. Potrafiłaby znieść to, jak koszmarny był to pokoju, ale teraz, bez wsparcia i pomocy przyjaciół, czuła się zupełnie rozbita. Zrozpaczona usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Jak miała tu żyć? Poza starym łóżkiem i starym drewnianym stołem, jedną rzeczą w tym pokoju była lekko zardzewiała miska...
Rozejrzała się ponownie w poszukiwaniu swojego kufra, ale nigdzie go nie było. Jedynym, co miała, była jej podręczna torba, w której schowała kilka książek... Ponownie ukryła twarz w dłoniach, heroicznie starając się walczyć ze łzami.
– O tu jesteś, szlamo... – rozległ się przesycony jadem i wyjątkowo piskliwy głos.
Hermiona uniosła głowę i spojrzała prosto we wpatrzone w nią z pogardą oczy młodej, przeraźliwie chudej dziewczyny o lekko rudawych włosach i wydatnym nosie.
– Kim jesteś? – zapytała zdziwiona jej niechęcią do swojej osoby.
– Jestem Zelda i masz mnie słuchać! Jestem osobistą pokojówką pani Pansy.
– Jesteś czarownicą? – Hermiona była zaciekawiona i jednocześnie zdziwiona, że wśród służby Malfoya znajdują się również ludzie.
– Nie twoja sprawa! Ruszaj się, bo trzeba pomóc w kuchni przygotować obiad! Masz. – Zelda rzuciła jej jakimś starym łachmanem pod nogi. – To twój nowy strój, za trzy minuty masz być w kuchni. Do końca korytarza, ostatnie drzwi na prawo. – Zelda ostentacyjnie uniosła głowę i odmaszerowała.
Hermiona podniosła starą, szarą szatę, potarganą i poplamioną w kilku miejscach. Ostatkiem sił przełknęła gorzkie łzy i podeszła zamknąć drzwi, by móc się w spokoju przebrać. Cieszyła się, że pozostawiono jej przynajmniej tyle prywatności, by mogła to zrobić w samotności.

⁂⁂⁂

Sama nie wiedziała, jakie uczucie w niej dominuje, gdy szła w stronę kuchni. Żal? Rozpacz? Pogodzenie się z sytuacją? Przecież spodziewała się, że w domu Malfoy'a nie spotka ją nic dobrego... Nie spodziewała się jednak, że to wszystko przybierze taki obrót. Czuła się, jakby wpadła z deszczu pod rynnę. W jaki sposób miała udawać przed kimś jego narzeczoną, skoro będzie chodziła po domu w takich łachmanach, a jej dłonie będą zniszczone od sprzątania? Nie miała pojęcia, wiedziała jednak, że musi to wszystko znieść. Musi to zrobić dla dobra rodziców i przyjaciół. Tylko myśl o nich dodawała jej sił do dalszej walki. Przecież musiała ich ochronić. Nie miała innego wyjścia...
– Jesteś wreszcie! Guzdrzesz się jak kołgonek w bagnie! Ruszaj się, szlamo! Obierz ziemniaki! – Zelda zaczęła wydawać rozkazy, nim dziewczyna przekroczyła próg kuchni.
Hermiona z zainteresowaniem rozejrzała się po pomieszczeniu. Kuchnia na pierwszy rzut oka wyglądała dość podobnie do tej, którą Hermiona znała z domu Syriusza na Grimmauld Place. Kamienny piec, kominek, blaszane i miedziane rondle poustawiane w drewnianych kredensach. Na samym jej środku stał duży drewniany stół z dwoma ławkami po bokach.
– Dzień dobry. Mam na imię Hermiona – przywitała się Granger, bowiem dostrzegła, żekuchni poza Zeldą są jeszcze dwie osoby. Starsza, dość przysadzista kobieta oraz szpakowaty, postawny mężczyzna.
– Witaj. Jestem Rosa i jestem tu kucharką, a to mój mąż Joseph, ale wszyscy mówimy na niego Joe, zajmuje się ogrodem. – Staruszka uśmiechnęła się pogodnie i wskazała jej miejsce na drewnianej ławce.
– Dość tych prezentacji, ona ma obierać ziemniaki!
– Uspokój się, Zeldo i zanieś tę herbatę panu Nottowi, jest w swoim gabinecie – Rosa wskazała stojącą na stole tacę.
– Nie rządź się, starucho! Nie ty tu jesteś od tego!
– Ty też nie... – W progu kuchni stanął mężczyzna w eleganckim uniformie.
Miał około czterdziestu lat i czarne, gładko zaczesane włosy. Bardzo przypominał mugolskich lokajów, służących w dobrych domach.
– Och, daj spokój Al! – odezwała się Zelda, przymilnym głosem.
– Dla ciebie pan Albert. I co ta panna robi w naszej kuchni? – mężczyzna nazwany Albertem spojrzał z zainteresowaniem na Hermionę.
– Jest tu z rozkazu pani Parkinson – wyjaśnił Joe.
– Ona jak zwykle niczego nie konsultuje... – Albert z dezaprobatą pokręcił głową.
– A kim ty jesteś, żeby to komentować? – prychnęła Zelda.
– Jak na razie twoim przełożonym. Zabieraj tę herbatę i rób, co do ciebie należy – nakazał Albert, a Zelda, ku zdziwieniu Hermiony, bez dalszych protestów zabrała tacę i wyszła z kuchni.
– Daj jej coś do roboty, skoro panna Pansy ją tu przysłała – Albert zwrócił się do Rosy.
– Wiesz, że ona woli, żeby nazywać ją panią – kobieta cicho zachichotała.
– Panią zostanie, gdy poślubi panicza, na razie jest tylko panną. Za półtorej godziny obiad ma być na stole – nakazał Albert, po czym odszedł z wysoko uniesioną głową.
– Nie przejmuj się nim. Jest taki sztywny, bo w dzieciństwie połknął kij... – Joe zachichotał i postawił na stole przed Hermioną duży garnek i worek ziemniaków.
Dziewczyna bez zwłoki zabrała się do tego niewdzięcznego zadania. Miała nieco lepszy humor, gdy odkryła, że nie wszyscy mają zamiar nią tu pomiatać.
– Zelda jest dużo gorsza. Jest pupilkiem panny Parkinson i ciągle jej donosi na nas wszystkich... Na szczęście panicz Draco rzadko daje wiarę tym donosom. To porządny gość. – Joe uśmiechnął się pogodnie.
Hermiona nie mogła się powstrzymać i kpiąco prychnęła pod nosem. Malfoy i porządny? Nie, to nie może być prawda.
– Znasz go? – Zainteresowała się Rosa.
– Tak jakby... – odpowiedziała, nieco zdziwiona tym, że służba nic nie wiedziała na temat roli, jaką miała pełnić w tym domu. Może to i lepiej? Przynajmniej nie będą jej oceniać...
– Jesteś czarownicą, prawda? – zapytała Rosa, a Hermiona z wrażenia upuściła właśnie obieranego ziemniaka.
– Tak... – odpowiedziała automatycznie, jednak niemal natychmiast się zmieszała.
– Od razu poznałam – powiedziała Rosa z uspokajającym uśmiechem. – Ja jestem charłakiem. Joseph jest mugolem...
– Co robicie w tym domu? – zapytała z zainteresowaniem.
Bardzo intrygowało ją, jak to się stało, że ktoś taki, jak Malfoy, który od zawsze pogardzał wszystkimi niemagicznymi ludźmi, zatrudniał teraz w swym domu charłaków i mugoli.
– Moja mama była kiedyś, dawno temu pokojówką pani Narcyzy. Po wojnie, gdy nie mogłam znaleźć pracy, pani Narcyza zaproponowała mi prowadzenie swojego domu... Teraz jednak przeprowadziliśmy się do panicza Malfoya. Dwór państwa jest niedaleko, ale oni nie potrzebują służby, bo rzadko w nim bywają.
– Pokojówką? Byłam pewna, że w rodach czystej krwi służą tylko skrzaty.
– Skrzaty sprzątają, ale gotowaniem i osobistymi rzeczami państwa zajmujemy się my. Tak jest lepiej, bo bez magii wszystko jest dokładniej zrobione. Poza tym panicz Draco czasami gości w domu mugoli, dlatego rzadko używa się tutaj czarów...
– Niebywałe – mruknęła Hermiona, zdziwiona tym, czego się dowiedziała.
– Nie ma tu tak źle, zobaczysz. – Joe uśmiechnął się do niej pocieszająco.
– Ktoś jeszcze tu mieszka, poza wami, Malfoyem i Parkinson? Znaczy miałam na myśli panicza... – poprawiła się szybko.
– Pan Nott oraz panna Greengrass, przyjaciółka panny Parkinson.
– Astoria Greengrass? – zdziwiła się Hermiona.
– Dafne – poprawiła ją Rosa.
– No i jest jeszcze Łobuz... – zaśmiał się Joseph.
– Łobuz?
– Joseph mówi o Oscarze. To mugol. Sierota. Panicz Draco znalazł go gdzieś w dalekiej Albanii i przygarnął. Ma siedem lat. Dużo czasu spędza w stajni. Chłopak ma dobrą rękę do koni! One go lubią.
– Konie? To Malfoy ma konie?
– Ależ tak, mamy tu ich całkiem sporo. Przyjaciele panicza, pan Zabini i pan Goyle trzymają swoje w naszych stajniach.
– Ciekawe... – stwierdziła mimochodem, w głowie analizując wszystkie te informacje.
– Na pewno go polubisz. To taki kochany nicpoń, choć czasem bywa naprawdę niesforny, ale to pewnie przez to, że bardzo brakuje mu matki...
– To smutne – przyznała dziewczyna.
– Fakt, ale dzięki paniczowi chłopak przynajmniej nie szwenda się po ulicy, a panicz mówi, że od przyszłego roku zapisze go do szkoły... – Rosa mówiąc o Draconie, miała w oczach coś dziwnego jakby czułość.
– Kto by pomyślał, że Malfoy ma jakieś ludzkie oblicze – stwierdziła w swoich myślach Hermiona i zabrała się do obierania następnego ziemniaka.
Chciała zrobić to jak najlepiej, tak, by nie dać nikomu, a już zwłaszcza Malfoyowi czy Parkinson, powodów do jej krytykowania. Jednak zadanie, choć dość proste, było dla niej męczące, zwłaszcza że ziemniaków w worku zdawało się nie ubywać.

⁂⁂⁂

– Dziękuję, było bardzo dobre. – Hermiona uśmiechnęła się do Rosy, która zabrała jej talerz.
– Ciesze się, że ci smakowało, dziecinko. Powinnaś więcej jeść, jesteś taka szczupła... – Kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło, a Hermiona poczuła się tak, jakby stała przed nią pani Weasley, która też zawsze się o nią troszczyła i wypominała zbyt zgrabną, jej zdaniem, sylwetkę dziewczyny.
– Dość tego słodzenia. Łap się za wiadro i szmatę i sprzątaj korytarz prowadzący do kuchni, szlamo – Zelda z lubością wypowiadała to obraźliwe dla Hermiony określenie.
Dziewczyna postanowiła nie reagować na te ataki. Była pewna, że gdyby tylko pozwoliła sobie na sprzeczkę z tą przemądrzałą idiotką, ta natychmiast poleciałaby na skargę do Parkinson. Naprawdę nie potrzebowała problemów już pierwszego dnia.
– To ty miałaś pozmywać ten korytarz – wtrącił się Albert, kończąc swój posiłek.
– Ja nie mogę! Pani Pansy mnie wzywa. Szlama to zrobi. – Zelda arogancko zarzuciła swoimi zrudziałymi włosami i wymaszerowała z kuchni.
– Nie martw się, Hermiono, to i tak lepiej, niż posprzątanie łazienki panny Parkinson. Dziewczyna nie za bardzo dba o porządek. – Rosa mrugnęła do niej porozumiewawczo i wręczyła jej drewniane wiadro do połowy wypełnione wodą i starą ścierkę.

⁂⁂⁂

Zabrała się za sprzątanie korytarza z zapałem. Miała nadzieję, że im szybciej się z tym upora, tym szybciej pozwolą jej wrócić do tego okropnego pokoiku i zdąży trochę go ogarnąć, nim pójdzie pomagać w przygotowaniach do kolacji. Zmywała na kolanach kamienną podłogę, zatopiona we swoich niezbyt optymistycznych myślach. Dlatego przeżyła mały szok, a serce na chwilę jej zamarło ze strachu, gdy tuż przed jej nosem pojawiła się para czarnych, skórzanych butów do jazdy konnej.
– Granger, co ty do cholery wyprawiasz? – syknął złowrogi głos.
Hermiona uniosła głowę i spojrzała prosto na wyraźnie rozwścieczonego Mafoya. Zimny dreszcz przerażenia przebiegł jej po plecach i szybko rozejrzała się dookoła, próbując ustalić, jaki błąd popełniła, że Malfoy ma do niej pretensje. Nim jednak zdążyła poznać odpowiedź, on niezbyt delikatnie złapał ją za ramię i zmusił, by wstała.
– W ogóle co ty masz na sobie? – zapytał, z pogardą patrząc na jej starą szatę.
– Dano mi to do założenia... – Hermiona nerwowym ruchem wyszarpała swoje ramię z jego uścisku. Naprawdę nie chciała, by jej dotykał. Już sam fakt, że stała tak blisko niego w ciasnym, ciemnym korytarzu, był wystarczająco okropny.
– Jak to „dano ci do założenia”? Taką szmatę? Nikt w moim domu nie chodzi w czymś takimi! I dlaczego nie jesteś teraz w swojej sypialni? I na przyszłość zapamiętaj, że nic mnie nie obchodzi, że możesz nie mieć ochoty z nami jadać przy jednym stole! Masz to robić, kiedy ja tego żądam!
– Nie wiem, o czym mówisz. Cały czas pomagałam w kuchni, tam też jadłam...
– Co? – Malfoy popatrzył na nią, jak na stworzenie nie z tej ziemi.
– Właśnie to! – odpyskowała zła, że na nią krzyczy, skoro nie zrobiła nic złego.
– Dość tego! Idziemy! – Draco ponownie złapał ją za ramię i pociągnął w stronę wyjścia z korytarza.
– Potrafię iść sama! – Hermiona znów próbowała wyrwać rękę z jego uścisku, ale tym razem blondyn na to nie pozwolił, mocniej zaciskając palce na jej ramieniu.
W ten sposób zaprowadził ją z powrotem do holu wejściowego, a potem skręcili w inny korytarz i skierowali się do drzwi jednego ze znajdujących się tam pomieszczeń. Puścił ją, dopiero gdy weszli do pokoju. Po jego wyposażeniu Hermiona zorientowała się, że to gabinet. Był bardzo gustownie urządzony, jednak w bardziej nowoczesnym, mugolskim wręcz stylu.
– Albert! – zawołał blondyn, a kamerdyner po dziesięciu sekundach pojawił się w drzwiach.
– Panicz wzywał? – Al ukłonił się z szacunkiem.
– Natychmiast wezwij do mnie Pansy i Theodora! – rozkazał.
– Oczywiście paniczu – Albert znów się ukłonił i od razu wyszedł.
– Kto ci kazał myć podłogę? – zapytał Draco, siadając w fotelu za biurkiem.
– Pokojówka – odpowiedziała zgodnie z prawda.
– Zelda?
– Tak.
– Świetnie! – parsknął wciąż wyraźnie wściekły.
– Wzywałeś mnie, misiaczku? – Parkinson wkroczyła do gabinetu wciąż w wysokich szpilkach, tym razem jednak były one wściekle różowe, podobnie jak jej sukienka i szminka na ustach. Rzuciła Hermionie nienawistne spojrzenie i podeszła do Draco, by uwiesić mu się na szyi i wyrazić swoje uczucia namiętnymi pocałunkami.
– Tak, wzywałem. Poczekamy jeszcze na Theo. – Draco dość ostentacyjnie wskazał Pansy krzesło, najwyraźniej niezbyt mając ochotę na jej umizgi.
– Ty też usiądź, Granger. – Ku zdziwieniu Parkinson i samej Hermiony, blondyn wskazał jej drugie z dwóch stojących przed biurkiem skórzanych krzeseł.
– Dziękuje, postoję – odpowiedziała i zdziwiła się, że Draco tylko skinął głową, a nie wściekł się za to, że go nie posłuchała.
– Jestem szefie. Podobno wzywałeś. – Theo wszedł do pokoju szeroko uśmiechnięty.
Nagle jednak jego wzrok zatrzymał się na stojącej z boku Hermionie.
– A co ty, u diabła, masz na sobie? – zapytał, a uśmiech na jego twarzy zmienił się w głębokie zdziwienie.
– No właśnie Granger, kto ci dał tę szmatę i kazał ją założyć? – zapytał oschle Draco.
– Też pokojówka – odpowiedziała.
– Pansy, zdaje się, że Zelda to twoja służąca, prawda? – zapytał.
Parkinson nagle zaczęła wiercić się na swoim krześle, jakby parzyło ją w tyłek.
– Tak, ona miała ją zaprowadzić do jej pokoju, pewnie coś źle zrozumiała, pomyliła się albo coś... – zaczęła się plątać w wyjaśnieniach.
– Wcześniej to ty coś źle zrozumiałaś! Powiedziałem ci przecież, że masz ją zaprowadzić do jej pokoju. Błękitna sypialnia na pierwszym piętrze. – Theo wyraźnie się zdenerwował.
– Ale to taki ładny pokój, a szlama lepiej pasuje do tej starej kanciapy skrzatów...
– Gdzie? – Draco wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.
– Oj Smoczku! Przecież nie musisz jej trzymać na widoku! Niech siedzi ze służbą, a jak będzie trzeba, to się ją wyciągnie z tej nory. – Pansy uśmiechnęła się przymilnie i wstała, by podejść do ukochanego.
Theodore parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem, a Draco ukrył twarz w dłoniach w wyraźnym geście bezsilności.
– Ile razy jeszcze mam ci to tłumaczyć, Pansy? – zapytał chłodno blondyn, gestem powstrzymując ją przed dalszym zbliżeniem do siebie.
– Ale przecież to nic złego, że dałam jej inny pokój... – Pansy zatrzymała się i zrobiła słodką minkę.
– Inny pokój? Tę starą, zatęchłą skrytkę na graty nazywasz pokojem? Daj spokój, Pansy, przecież nie mogłaś liczyć na to, że się nie dowiemy. – Theo wciąż kręcił głową, najwyraźniej zdumiony głupotą Parkinson.
Hermiona stała z boku i przysłuchiwała się temu wszystkiemu z dużym zainteresowaniem. Jak widać plan na jej upokorzenie już pierwszego dnia w całości był wymyślony przez ziejącą nienawiścią dziewczynę Malfoya.
– Ale Dracusiu, pomyśl tylko, jaki to wstyd, że szlama będzie chodziła po naszym domu...
– Dosyć! Ostrzegałem cię, jak to wszystko będzie wyglądać, a ty się na to zgodziłaś. Skoro sobie z tym nie radzisz, to pora, byś spakowała walizki i nas opuściła. – Draco wyglądał na zdecydowanego, by ją wyrzucić z domu.
– Nie! Kochanie nie możesz... – Pansy momentalnie wybuchnęła głośnym, histerycznym płaczem.
– Theo, zabierz Granger do jej pokoju. Wieczorem ma być gotowa do kolacji. Przychodzą do nas mugole. Burmistrz pobliskiego hrabstwa wraz z żoną – wyjaśnił Draco, a Pansy w tym czasie zawodziła coraz głośniej.
– Chodź Granger, zanim utoniemy tu w potoku łez. – Theo uśmiechnął się do niej i podszedł, by otworzyć jej drzwi.
Hermiona była mu wdzięczna za to, że nie złapał jej za ramię i nie wlókł po schodach, jak szmacianej lalki.

⁂⁂⁂

– To jest twój pokój. – Nott zaprowadził ją na pierwsze piętro i otworzył jedne z wielkich, białych i bogato zdobionych złotym motywem drzwi.
Hermiona weszła do środka i na chwilę przystanęła z zachwytu. To pomieszczenie naprawdę robiło ogromne wrażenie. Sypialnia była sporych rozmiarów, a jej centralnym punktem było wspaniałe, wielkie, białe łoże z baldachimem. Ściany były w kolorze błękitu, a boczna w całości była ogromnym oknem z drzwiami wyjściowymi na okazały taras. Oprócz łóżka w pokoju znajdowała się duża, biała szafa oraz piękna toaletka z lustrem, również pomalowana na biało. Całości dopełniał puszysty, kremowy, okrągły dywan znajdujący się na środku pokoju.
– Pięknie tu... – wyszeptała.
– Tak, całkiem przyjemnie. Tutaj po prawej masz swoją osobistą łazienkę. Pokój naprzeciwko ciebie zajmuje Draco, a w końcu korytarza jest pokój Pansy. Ja i Dafne mieszkamy na górze, służba śpi na dole, ale to już pewnie wiesz – wyjaśnił jej z lekkim uśmiechem. – Poza tym zarówno na tym piętrze, jak i wyżej znajdują się sypialnie gościnne, bo Draco czasem zaprasza swoich przyjaciół, by tu nocowali. Na dole są gabinety, mój i Smoka oraz biblioteka, jadalnia i sala balowa – Theo opowiadał o tym wszystkim, niczym wprawny deweloper mający zamiar sprzedać rezydencję. – Zresztą jutro będziesz mogła wszystko sama zobaczyć.
– Naprawdę będzie wolno mi wyjść? Parkinson mówiła, że nie...
– Nie słuchaj Parkinson, ona nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia... Mimo że ciągle gada, to zwykle nie jest to nic mądrego. – Theodore uśmiechnął się do niej przyjaźnie i Hermiona mimowolnie odwzajemniła ten uśmiech.
Coś jej mówiło, ze ten facet jest po jej stronie i wcale nie życzy jej źle. Chociaż może był dla niej miły, bo Malfoy mu kazał? Kto wie...
– O dziewiętnastej musisz być gotowa, żeby zejść na kolację. Draco bardzo nie lubi spóźnień.
– W porządku – odpowiedziała, ciesząc się, że widzi swój kufer w nogach łóżka.
Może sukienka od Ginny jednak jej się przyda.
– No to do zobaczenia i nie przejmuj się Parkinson. – Theo znów uśmiechnął się do niej szczerze, po czym wyszedł, zostawiając ją samą w tym luksusowym pokoju.
Hermiona ledwo powstrzymała się przed rzuceniem się na wielkie łoże i natychmiastowym zaśnięciem. Stwierdziła jednak, że jedyne o czym marzy, to prysznic. Z uśmiechem udała się do przylegającej do jej pokoju łazienki i prawie zapiszczała z uciechy na widok wielkiej kabiny prysznicowej i jeszcze większej wanny. Łazienka również urządzona była w kolorach bieli i błękitu, a na półkach stały różne płyny, olejki i szampony w kolorowych, różnokształtnych flakonach i buteleczkach. Z uśmiechem na ustach postanowiła powylegiwać się w wannie i choć przez chwilę zapomnieć o tym, w jak tragicznej sytuacji się znalazła. Kilka chwil tylko dla niej. Z dala od Malfoya, Parkinson i całej tej historii.

⁂⁂⁂

Spojrzała w lustro po raz ostatni i oceniła swój wygląd na zadowalający. Nie miała zbyt wielu kosmetyków do makijażu, a jej fryzura musiała ograniczyć się do upięcia niesfornych loków starą spinką, ale i tak musiała przyznać, że nie pamiętała już siebie w takim wydaniu. Kiedy ostatni raz założyła sukienkę i poczuła się choć trochę kobieco? Chyba na weselu Billa i Fleur...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Hermiona wstrzymała oddech i powiedziała:
– Proszę.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Theodore w eleganckim granatowym garniturze i ciemno – czerwonym krawacie. Hermiona musiała przyznać, że zrobił na niej wrażenie dużo większe niż wtedy, gdy miał na sobie bogato zdobione szaty czarodzieja.
Nott rozejrzał się do pokoju, a kiedy zobaczył wciąż siedzącą przy toaletce gryfonkę, przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zabrakło mu słów. Jej ciemno-zielona suknia miała cieniutkie ramiączka i sięgała samych kostek. Góra była zdobiona misternym haftem ze srebrną nitką, a dół był lekko poszerzony, dzięki czemu suknia pięknie się układała.
– Hej... – Hermiona lekko zarumieniła się pod jego intensywnym spojrzeniem i speszona odwróciła wzrok.
– Hej... ładnie wyglądasz – wydukał, po czym odetchnął głęboko, jakby próbując wrócić do równowagi.
– Dzięki – wyszeptała, wciąż bardzo speszona.
– Jeśli jesteś gotowa, to Draco czeka na dole. Zaraz przyjadą goście.
– Jestem – odpowiedziała, wstając i wygładzając sukienkę.
– To chodźmy. – Theodore uprzejmie przepuścił ją w drzwiach i razem zeszli na dół.

⁂⁂⁂

W holu stały już trzy osoby, które Hermiona dobrze znała.
Parkinson, która jak widać ugłaskała Malfoya, żeby jej nie odsyłał, ubrana była w bardzo krótką, srebrną sukienkę, która odsłaniała tak wiele, jak tylko mogła. Obok niej Dafne Grengrass, która miała na sobie coś, co... o zgrozo! Przypominało czerwoną, błyszczącą skórę. Obie wyglądały, jakby wybierały się na imprezę do klubu dla bardzo dorosłych, odważnych i frywolnych ludzi. Trzecią osobą, stojącą na dole, był gruby mężczyzna w okropnym, szaro-burym garniturze i jeszcze gorszym, brązowym krawacie. Tym kimś był Gregory Goyle. Przyjaciel Dracona jeszcze ze szkolnej ławy. Nie wiele zmienił się od czasów Hogwartu. Wciąż był burkliwy i małomówny, a jego spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji. Hermiona jednak nie wiedziała, czy dzieje się tak z powodu otaczającej go nudy, czy po prostu Goyle nadal rzadko zajmuje się czymś tak przyziemnym, jak myślenie.
– Patrzcie, patrzcie, kogo przywiało ze slamsów mugolandi. Szlama Granger w całej okazałości. – Dafne Grengrass uśmiechnęła się z wyższością i przybiła piątkę swojej roześmianej przyjaciółce.
– W co wyście się poubierały? Smok nie będzie zadowolony – poinformował je Theo.
– A co ty tam wiesz, Nott? – prychnęła Dafne. – Na to przyjęcie przyjadą sami mugole, niech widzą, że czarownice ubierają się...
– Niczym tanie prostytutki – padła odpowiedź.
Wszyscy zgromadzeni w holu spojrzeli w stronę jednego z korytarzy, z którego właśnie wyszedł Draco. Hermiona musiała uczciwie przyznać, że w szaro-stalowym garniturze i błękitnym krawacie wyglądał naprawdę dobrze. Blondyn wszedł do holu i ogarnął wszystko wzrokiem. Jednak jego spojrzenie na dłuższą chwilę zatrzymało się na stojącej obok Notta Hermionie. Patrzył na nią, bez skrępowania oceniając jej wygląd tak długo, że dziewczyna aż się zarumieniła.
– Skarbie! Świetnie wyglądasz! – Pansy podeszła do blondyna i zarzuciła mu ręce na szyję, zalotnie trzepocząc rzęsami.
Draco wreszcie odwrócił wzrok od Hermiony i skupił się na wiszącej na nim Parkinson.
– Dlaczego założyłaś taką sukienkę? Nie pamiętasz, jak mówiłem, że wszystko na dzisiejszy wieczór ma być eleganckie i z klasą? – Draco wyplątał się z uścisku swojej dziewczyny i spojrzał na nią krytycznym wzrokiem.
– Z jaką klasą, skoro szlama będzie przy stole? – zaśmiała się Dafne.
Hermiona dumnie uniosła głowę i resztkami silnej woli powstrzymała się przed powiedzeniem pannie Grengrass, co o niej myśli. Naprawdę nie chciała pogarszać swojej sytuacji, ale wiedziała, że nawet jej cierpliwość ma swoje granice.
– One naprawdę są tak tępe czy tylko udają? – zaśmiał się Goyle.
– Ja też nie wiem, ile razy im to tłumaczyliśmy... – Theodore pokręcił głową z dezaprobatą.
– Skoro nie rozumieją, to nie będą jadły z nami kolacji. – W głosie Dracona pobrzmiewała twarda nuta, oznaczająca, że żadne dalsze dyskusje nie mają sensu.
– Ale jak to, skarbie! Przecież muszę być przy tobie! – Pansy wyglądała na zdruzgotaną.
– Nie masz czego szukać przy mnie, kiedy mamy gości mugoli, już ci to tłumaczyłem kilka razy.
– Przecież jesteśmy parą... Ta szlama to tylko tak na chwilę... – Pansy wyglądała na bliską płaczu.
– Na Salazara, idiotko! Hermiona będzie udawała narzeczoną Dracona, to logiczne, że ty nie możesz w tym czasie rozgadywać wszystkim, że jesteś jego dziewczyną i robić do niego słodkich oczu! Nie możesz wyzywać jej od szlam, bo mugole skojarzą, że to obraźliwe słowo i nie możesz siadać do stołu w takim stroju, bo mugole pomyślą, że mamy tu burdel! – Theodore wyglądał na zirytowanego i rozdrażnionego tym, że tak mało docierało do pustej głowy Pansy.
– Jak śmiesz nazywać mnie idiotką? – warknęła dziewczyna jeszcze w szkole przezywana Mopsicą.
– W porządku. Pansy, nie denerwuj się już. Przebierzemy się do kolacji, ok? – zaproponowała ugodowo Dafne.
– Pansy, lepiej posłuchaj Dafne. Idź się przebierz, tylko szybko, bo zaraz przybędą goście – nakazał jej Draco.
– Dobrze, skarbie, zrobię to dla ciebie – mruknęła, czule całując go w policzek.
– Jak ty to wytrzymujesz? Przecież to gorsze niż przebywanie z Longbottomem na eliksirach – narzekał Theo.
– Daj spokój, nie mam teraz na to siły. Chodź, Granger, musimy porozmawiać w moim gabinecie. – Draco skinął na Hermionę i, nim ta zdążyła odpowiedzieć, nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się i ruszył w stronę gabinetu.

⁂⁂⁂

Szła za nim, starając się nieco opanować rumieńce i mocno bijące ze strachu serce. Bała się przebywać z nim sam na sam. Co jeśli zechce jej coś zrobić? Jak się ma przed nim bronić? Wzięła głęboki oddech i postanowiła z godnością stawić czoła nowej sytuacji. Draco jako pierwszy wszedł do gabinetu, zostawiając dla niej otwarte drzwi. Wchodząc do pomieszczenia, zauważyła, że blondyn właśnie wyciąga coś z szuflady biurka.
– Zamknij drzwi, to prywatna rozmowa – mruknął, zamykając szufladę.
Obszedł z powrotem biurko i nonszalancko oparł się o jedno ze skórzanych krzeseł.
– O co chodzi? – zapytała, unosząc głowę z godnością.
– O kilka zasad, Granger. Pamiętasz, po co tu jesteś i czego od ciebie oczekuję?
– Tak. Twój ojciec mi wszystko wyjaśnił...
– Świetnie – przerwał jej. – Dziś będziesz miała okazję się wykazać. Burmistrz okolicznego hrabstwa to podstarzały, dość zabawny gostek, który jest przekonany, że jesteśmy czymś w rodzaju ich wróżek od Tarota. Na razie nie chcę wyprowadzać go z błędu, więc ani słowa o prawdziwej magii, Hogwarcie, sowach i innych rzeczach, jasne?
– Jak słońce – odpowiedziała zirytowana, że tłumaczy jej wszystko jak małemu dziecku.
Czyżby już zapomniał, że była uważana za jedną z najinteligentniejszych czarownic ich pokolenia?
– Dobrze. Próbuję przekonać do siebie okoliczną administrację, by pokazać mugolskiemu premierowi, że potrafimy żyć w zgodzie z mugolami i na dodatek oni nas akceptują. Masz zrobić wszystko, żeby burmistrz McAven i jego żona Anastasia cię polubili.
– Postaram się.
– Masz się bardzo postarać, Granger. W przeciwnym wypadku możesz pożałować – Draco mówił to wszystko spokojnym, wręcz uprzejmym tonem, ale ona wiedziała, że mężczyzna nie żartuje.
– Postaram się, bardzo – burknęła, zakładając ręce na piersi.
– Mam nadzieję, że w obecności mugoli będziesz bardziej przekonywująca. Druga sprawa to twoja historia i to, co im o sobie powiesz. Nazywasz się Hermiona Granger i jesteś córką mugolskich dendrystów.
– Chyba dentystów – poprawiła go.
– A co ja powiedziałem? Czasem mam jeszcze problem z mugolskimi nazwami. – Wyznanie to zabrzmiało niczym wyjawianie jakiegoś sekretu.
– Może będzie lepiej, jeśli sama sobie wymyślę, czym się zajmuję? Ty, Malfoy...
– Draco – przerwał jej.
– Co? – zdziwiła się szczerze.
– Mam na imię Draco i tak masz się do mnie zwracać przy ludziach, Granger. – Uśmiechnął się, jakby właśnie spłatał jej jakiegoś figla.
– Ja też mam imię, jakbyś nie zauważył – mruknęła.
– Doskonale sobie z tego zdaję sprawę, Hermiono. – Jej imię wypowiedziane przez niego zabrzmiało tak egzotycznie i nienaturalnie, że ledwo się powstrzymała przed otworzeniem ust ze zdziwienia.
– Mogę im opowiedzieć, że skończyłam prawo albo medycynę na jednym z mugolskich uniwersytetów. Niektóre są bardzo prestiżowe...
– To wybierz ten najbardziej znany i przekonaj ich, że byłaś najlepszą studentką na roku. Obecnie nie pracujesz, bo planujesz wesele i remont domu, a po ślubie masz zamiar prowadzić fundację chary... chartyt... no wiesz, taką dla biedaków.
– Charytatywną. – Hermiona przewróciła oczami i pokiwała głową.
Litości! Jak on chciał przekonać do siebie mugoli, jeśli mylił co drugie pojęcie? Pewnie zda się na swój urok osobisty i fakt, że wszystkie pomyłki będą uważali za przejaw jego ograniczonej inteligencji.
– Widzę, że nie mam się o co martwić, bo z mugolskimi zagadnieniami sobie poradzisz – uśmiechnął się najwyraźniej zadowolony.
– Poradzę sobie na pewno.
– Mamy w planach kilka imprez z mugolami w najbliższych dniach.
– Kilka? To znaczy ile?
– Kilka, to znaczy kilka, Granger. Nie mam teraz czasu na długie wyjaśnienia.
– W porządku. Czegoś jeszcze ode mnie oczekujesz?
– Przede wszystkim masz być mi posłuszna. Słuchaj tego, co mówię, a wszystko będzie dobrze.
– I dacie spokój moim rodzicom i przyjaciołom? – zapytała.
Draco przez chwilę patrzył na nią z czymś w rodzaju zainteresowania. Przedłużająca się cisza była nieco krępująca.
– Masz moje słowo, że im nic się nie stanie, jeśli ty dobrze wypełnisz swoją rolę – odezwał się wreszcie.
– W porządku, to mi wystarczy. – Hermiona postanowiła nie zwracać uwagi na fakt, że Draco powiedział „im”, znaczyło to bowiem, że jej bezpieczeństwa nie mógł albo nie chciał zagwarantować.
– Pozycja mojej narzeczonej będzie wymagała od ciebie nienagannego wychowania. Nawet w świecie mugoli jestem kimś ważnym i nie mogę zadawać się z byle kim. Od jutra będziesz pobierała lekcje etykiety u mojej mamy.
– Skoro tego sobie życzysz – burknęła pod nosem.
– Właśnie tego. Wszystko będę tłumaczył ci na bieżąco. Mam nadzieję, że cała akcja nie potrwa dłużej niż trzy miesiące.
– Trzy miesiące? – zdziwiła się.
– Jeśli się dobrze postarasz to trzy. Jeśli nie... – Draco skrzywił się, jakby zjadł coś kwaśnego.
– Zrobię co w mojej mocy... – obiecała to nie tylko jemu, ale przede wszystkim samej sobie.
Za nic na świecie nie chciałby zostać tu dłużej niż to konieczne. Im szybciej się od niego uwolni, tym szybciej zagwarantuje bezpieczeństwo swoim rodzicom i przyjaciołom.
– To świetnie, kolejną sprawą jest to, że jutro zjemy razem lunch.
– My razem? Niby gdzie? – zapytała.
– W pobliskim miasteczku, jak na mugoli przystało. Mam spotkanie z jednym ważnym kolesiem i chcę, żebyś tam była, bo może uda ci się zrozumieć coś więcej z jego bełkotu.
– Muszę się zgodzić, prawda? – zirytowała się.
– Nie musisz. – Uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – Ale pamiętaj, jakie czekają cię konsekwencję za brak współpracy. Moi ludzie stale przebywają zarówno w Hogwarcie jak i w Australii...
– Ustalmy sobie jedno, Mal... Draco. Ja zrobię wszystko, czego będziesz oczekiwał, a ty w zamian dasz spokój moim bliskim. Sprawa jest jasna i klarowna, więc nie wracajmy więcej do tego tematu. Nie musisz mi grozić.
– Nie stawiaj się, Granger, a wszystko będzie dobrze. – Draco, ku jej zdziwieniu, zaczął powoli iść w jej stronę.
Hermiona na chwilę wstrzymała oddech, gdy blondyn znalazł się dokładnie naprzeciwko niej. Jego bliskość była w jej odczuciu dziwnie niebezpieczna i dziewczyna ledwo się powstrzymała od zrobienia kroku w tył.
– Mam coś dla ciebie. To pożyczka... Masz na to uważać. – Malfoy otworzył dłoń, w której znajdowało się niewielkie, bordowe pudełko.
– Pierścionek? – zapytała zaskoczona, przenosząc swój wzrok z kosztownej błyskotki na złośliwie uśmiechającego się blondyna.
– Dokładnie tak, Granger. – Mężczyzna podniósł atłasowe wieczko, a jej oczom ukazał się cudowny pierścionek z białego złota, zwieńczony sporym szmaragdem, otoczonym przez kilka pięknie błyszczących brylantów.
– Czy to... – Nie skończyła pytania, gdy on odpowiedział:
– Nasz rodowy klejnot zaręczynowy. Jest w naszej rodzinie od pokoleń. Nosi go każda kolejna pani Malfoy.
– Twój ojciec mówił, że ślub nie będzie konieczny – jęknęła spanikowana.
– Być może nie będzie, ale pierścionek i tak musisz nosić. No dalej, załóż go... Chyba nie liczysz na to, że przed tobą uklęknę i sam to zrobię? – zakpił.
Hermiona wzdrygnęła się mimowolnie na samą myśl i sięgnęła po klejnot. Pierścionek był naprawdę piękny, ale coś w nim sprawiało, że wydawał jej się odpychający i zimny.
– Pasuje idealnie. – Draco uśmiechnął się, widząc, jak dziewczyna wsuwa go na swój palec serdeczny.
– Dlaczego właśnie ten? Nie mogłeś kupić jakiegoś zwykłego pierścionka zaręczynowego u mugolskiego jubilera? – Zadała mu to pytanie, wciąż zaintrygowana wpatrując się w okazały klejnot.
– Po pierwsze, Granger, zapamiętaj, że ja nie muszę ci się tłumaczyć ze swoich decyzji. A po drugie, nie tylko mugole mają uwierzyć w moją nagłą miłość do szla... – zawahał się – do ciebie. Tylko kilku naprawdę dobrych przyjaciół i członków rodziny będzie wiedziało, że to wszystko jest mistyfikacją. Cała reszta magicznego świata ma myśleć, że ja i mój ojciec lansujemy nową politykę – bez barier i podziałów względem czystości krwi.
– Ale przecież uwięziliście bardzo wielu mugolaków w Hogwarcie! – krzyknęła oburzona.
Draco roześmiał się na głos i pokręcił głową, jakby rozwodząc się nad jej naiwnością.
– Ta sprawa jest bardziej skomplikowana i zawiła, a nie mam teraz czasu ci o tym opowiadać.
Jakby na potwierdzenie jego słów ktoś zapukał do gabinetu.
– Wejść – mruknął blondyn.
– Paniczu, chciałem tylko poinformować, że panicza goście właśnie przybyli – Albert w odświętnej liberii przekazał tę wiadomość z prawdziwą godnością najlepszej klasy kamerdynera.
– Doskonale, już idziemy – odpowiedział Draco, a Hermiona nagle poczuła się dziwnie zdenerwowana.
Czy ona naprawdę ma przez cały wieczór udawać narzeczoną Malfoya? Ma go dotykać, siedzieć obok niego, uśmiechać się? Przecież to niewykonalne! Na całej ziemi jedyną osobą, do której żywiła więcej niechęci niż do mężczyzny u jej boku, był tylko Lucjusz Malfoy, a Draco jak na ironię był do niego bardzo podobny.
– Na Merlina, Granger, nie rób takiej miny, jakbyś szła na szafot! To tylko kolacja. – Draco podszedł do drzwi i otworzył je szeroko, wskazując jej ręką, że ma wyjść pierwsza.

Hermiona wzięła kolejny już tego dnia głęboki, uspokajający oddech i ruszyła przed siebie. Ledwo jednak wyszła na korytarz, a została uderzona z taką siłą, że o mały włos nie zwaliło jej to z nóg...

Witajcie :)
Przepraszam za kolejny brak miniaturki, pracuje nad nią intensywnie. W piątek zapraszam na 4 rozdział "Snów Wybranych". Buziaki :)

V.

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno jest oceniać rozdział/historie, które się już zna, więc napiszę tylko tyle, że czytam ponownie z przyjemnością i czekam na kolejne rozdziały. :) Pozdrawiam serdecznie.
    Serpensortia

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na kolację w takim razie i wierzę że następny rozdział zwali mnie z nóg jak Hermionę na jego początku xd historia fajnie się rozwija i niezmiernie ciekawi mnie co będzie dalej :D nie daj mi długo czekać błagam :/ RR

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się, że wprowadziłaś kilka nowych postaci i że Draco nie jest pokazany w złym świetle, bo w końcu służba mówi o nim dobrze i nawet przygarnął małego chłopca. Dafne i Pansy zachowują się tak, jak zawsze sobie wyobrażałam xd Nie da się ich lubić. Postać Notta też jest bardzo fajnie przedstawiona. Lecę do następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam wszystkie twoje opowiadania ale do tego wracam z szczególną chęcią, mam tylko pytanko będzie to opowiadanie w wersji PDF widziałam że inne są ale tego nie ma :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście, że będzie wersja PDF. Przewiduje ją jako prezent Wielkanocny dla czytelników 😊

    OdpowiedzUsuń
  7. Pansy ją wkręca co do spania i jedzenia ze skrzatami?

    OdpowiedzUsuń