poniedziałek, 2 listopada 2015

Gdy jesteśmy sami... - Rozdział 1 - „Gdy nadzieję pochłonie ciemność...”



Stuknęła różdżką w blaszany czajnik, który od razu zagwizdał wesoło. Herbata była już prawie gotowa. Postawiła na stole cukier i mleko, a tuż obok okazały talerz kanapek z indykiem, serem oraz warzywami, które jej rodzina wprost uwielbiała. Uśmiechnęła się smutno pod nosem, uświadamiając sobie, że dziś przy stole z jej rodziny będzie tylko Ginny. George, Ron, Artur i Bill byli na misjach Zakonu, Charlie wciąż mieszkał w Rumunii, a Fred i Percy... łzy zaszkliły się w jej oczach na wspomnienie tej bolesnej straty. Wojna niosła za sobą niewyobrażalne pokłady cierpienia i pozostawało jedynie mieć nadzieję, że jej żniwo nie będzie jeszcze większe.
– Dzień dobry Molly – przywitała się Helen Granger, nawet nie siląc się na uśmiech. W oczach tej kobiety już od dawna nie było radości. Śmierć męża była dla niej tak wielkim ciosem, że nikt i nic nie potrafiło tego załagodzić. Molly uśmiechnęła się do niej i nalała kawy do jednej z filiżanek. Wiedziała, że Helen zawsze zaczyna dzień od kawy. Mieszkały blisko siebie prawie trzy lata i można było powiedzieć, że są dobrymi przyjaciółkami. Podobnie jak ich córki, które zawsze były dla siebie wsparciem w tych najtrudniejszych chwilach.
– Cześć – przywitała się Ginny, wchodząc do kuchni i od razu rzucając się w stronę kanapek . Od świtu trenowała w niewielkiej siłowni zbudowanej przez mieszkańców Białego Feniksa i teraz była wściekle głodna.
– A Miona gdzie? - zapytała z ustami pełnymi jedzenia.
– Zaraz przyjdzie. Musi tylko coś tam jeszcze doczytać. Znów pół nocy siedziała nad pergaminami – odpowiedziała pani Granger.
– Ta dziewczyna się przepracowuje – gderała Molly.
– Ale głównie dzięki niej jakoś tu funkcjonujemy – wtrąciła się Ginny, sięgając po kolejną kanapkę.
– To prawda. Nie wiem, jak ona załatwia to wszystko. Od kiedy wzięła sprawy zaopatrzenia w swoje ręce, dostawy są regularnie – przyznała pani Weasley.
– Hermiona to twardy zawodnik, umie wywrzeć odpowiednią presję, jeśli chce – Helen uśmiechnęła się łagodnie na myśl o swojej walecznej córce.
– Jasne, że umie... O! chyba nawet słychać, jak ją właśnie wywiera - roześmiała się Gin.
I faktycznie, gdzieś z głębi korytarza docierał do nich podniesiony głos Hermiony.
– Powiedź Dullardowi, że ma być dwadzieścia kartonów, nie dwanaście! Czy ten człowiek oszalał? Tu mieszka sto dwadzieścia osób! Potrzebujemy więcej środków czystości!
Po chwili do kuchni weszła wyraźnie zdenerwowana Hermiona i Colin Creveey, który z przejęciem skończył wszystko notować. Zaraz potem ruszył dalej, by przekazać polecenia pani koordynator.
– Od rana musisz się wkurzać? Dostaniesz zmarszczek przed trzydziestką – pouczyła ją Ginny z wrednym uśmieszkiem.
– Do trzydziestki to ja tu oszaleję! - warknęła Hermiona, sięgając po kawę.
– Co cię tak zdenerwowało kochanie? - zapytała jej matka.
– Co? Ten kretyn od zaopatrzenia, nie potrafi nawet załatwić zwykłego, mugolskiego mydła! Gdyby nie fakt, że jeszcze trudniej dostać składniki, to sama bym nam takie stworzyła! - Dziewczyna wciąż była poirytowana.
– Nie denerwuj się, Hermionko, tylko lepiej coś zjedz – zaproponowała jej pani Weasley.
– Dziękuję bardzo, ale zjadłam kanapkę na dole, w dużej stołówce – odpowiedziała Hermiona. Biały Feniks miał jedną stołówkę nazywaną przez wszystkich Drugą Wielką Salą, ale kilkoro wybranych,w tym rodziny czołowych działaczy Zakonu, miało do dyspozycji mniejsze kuchnie. Spożywano w nich posiłki w bardziej kameralnym gronie. Hermiona podejrzewała, że Dumbledore specjalnie wpadł na ten pomysł. Prawdopodobnie chciał w ten sposób dać zajęcie osobom takim jak Molly Weasley, czy jej matka i jakoś odciągnąć ich myśli od zamartwiania się o bliskich, którzy byli rozsiani po całym kraju, wykonując różne niebezpieczne misje.
– Po co byłaś na dole? - zapytała ją Ginny.
– Chciałam zamienić słowo z Lavender, Parvati i Luną. Jest pewna misja, która wymaga powiedzmy... kobiecego sprytu. Parvati zgłosiła się jako chętna, do jej zaplanowania – wyjaśniła pokrótce Herm, nie chcą wdawać się w szczegóły, przy ich matkach.
– Kobieca misja? Czy to znaczy, że będziesz musiała wziąć w niej udział? - zmartwiła się Helen.
– Jeszcze nic nie wiadomo, mamo – odpowiedziała beztrosko Hermiona, zabierając swoją kawę i wracając do gabinetu, by trochę popracować.
Ginny poszła zaraz za nią, przeczuwając, że przyjaciółka wie już coś więcej o planach tej misji.

⚡⚡⚡

– Jest szansa na przejęcie sporej partii leków i środków opatrunkowych. Naprawdę duży transport, który wystarczyłby nam na minimum pół roku – tłumaczyła Hermiona, jednocześnie przekopując się przez stosy pergaminów.
– Gdzie miałybyśmy je odebrać? - dopytywała Ruda.
– W mugolskim SPA w Edynburgu. Musiałybyśmy wypić eliksir wielosokowy i udawać grupę młodych mugolek, które przyszły tam na zabiegi kosmetyczne.
– Śmierciożercy mają pod kontrolą ten teren?
– Jak prawie wszystkie. Zdaniem Lupina, Voldemort niedługo ujawni się mugolom. Ich ministerstwo jest już pod jego całkowitą dyktaturą.
– A skąd Lupin to wie? - dociekała Ruda.
– Zapewne od wspaniałego pana szpiega – burknęła Herm.
– Mr. Shadow znów w akcji. Bez niego już dawno bylibyśmy u stóp Voldzia – zażartowała Gin.
– Taa... Wspaniały człowiek-cień, który nam pomaga, nie chcąc ujawnić swojej tożsamości. I tak wszyscy wiedzą, że to Snape. To dlatego Dumbledore wciąż nam zabrania go obrażać.
– A ja myślę, że ktoś młodszy. Słyszałam, jak Lupin opowiadał Billowi, że Mr. Shadow był kiedyś jego uczniem, więc na pewno nie jest to stary nietoperz – opowiedziała Ginny.
– A jakie to ma znaczenie, skoro i tak się nigdy nie dowiemy? Ten cały Shadow odmawia spotkań z kobietami. Zawsze chce, by na spotkanie przyszedł Remus, twój ojciec lub ktoś inny z mężczyzn, a gdy ja chciałam pójść się z nim zobaczyć, by podziękować mu za... - zawahała się - za zwrócenie ciała mojego ojca, to powiedział, że nie ma czasu na durne wynurzenia jakiejś baby. To na pewno ohydny szowinista, zupełnie jak Snape – stwierdziła kwaśno Hermiona.
– A może się bał, że go rozpoznasz? Może to faktycznie ktoś, kogo znamy? Jakiś były gryfon lub krukon. Nie wiemy przecież, co się stało ze wszystkimi - dedukowała Ruda.
– Daj spokój. Żaden szanujący się gryfon nie zostałby Śmierciożercą! - prychnęła Herm.
– Nie denerwuj się znowu. Ostatnio ciągle się złościsz, Miona. Wiem, że tęsknisz za Ronem i rozumiem to, bo ja też za nimi tęsknię. To już trzy miesiące, jak nie dostałam ani jednego listu od Harry'ego...
– Przepraszam Gin. Masz rację. Tęsknota jest dobijająca – mruknęła, spoglądając na dwa zdjęcia stojące na jej biurku. Pierwsze przedstawiało całą ich czwórkę. Rude włosy Rona i Ginny lśniły w słońcu, a czarna czupryna Harry'ego była jak zwykle rozczochrana. Dostrzegła iskry szczęścia w swych brązowych oczach i zastanawiała się, czy teraz też umiałaby być taka beztroska i radosna... Mimowolnie jej wzrok powędrował do drugiego zdjęcia. Zrobiono je, nim poszła do pierwszej klasy. Ona i jej rodzice. Spojrzała na szeroki uśmiech swojego ojca i coś boleśnie ścisnęło jej serce.
– On by nie chciał, byś się smuciła - wyszeptała Ginny, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Wiem. Chciałby, żebym walczyła i się nie poddała. I nie mam zamiaru – zapewniła ją przyjaciółka.
Pukanie do drzwi, przerwało tę dość smutną chwilę.
– Wejść – nakazała Hermiona.
– Cześć wam! - Lavender Brown weszła do pokoju i przywitała je szerokim uśmiechem.
– Cześc Lav, cześć Parvati – odezwała się Gin, gdy obie dziewczyny weszły do pokoju.
– Przyniosłyśmy plany na misję. Najlepiej będzie wyruszyć jutro rano. Powinno być nas maksymalnie pięć, bo większa grupa może wzbudzić podejrzenia – tłumaczyła Patil, rozkładając na biurku Hermiony mapy.
– W porządku. Ja idę, bo muszę sprawdzić, czy wszystkie te leki są nam potrzebne, nim je przetransportujemy. Ginny?
– Też idę! Dawno nie miałam okazji się stąd wyrwać, za nic tego nie przepuszczę! - zawołała wesoło Ruda.
– My też idziemy, co nie Parvi? - zapytała Lavender.
– Tak. Myślę, że najlepiej, by piąta była Luna. Nadaje się najbardziej – stwierdziła Parvati.
– A nie Padma? Myślałam, że będziesz chciała zabrać siostrę – zdziwiła się Miona.
– Nie. Padma... ona... ona źle się ostatnio czuje. Lepiej jej nie zabierajmy – burknęła dziewczyna.
– W porządku, więc wszystko mamy ustalone. Pobudka o szóstej rano, byśmy mogły wszystko omówić jeszcze raz. Wyruszamy około ósmej. Parvati, przynieś mi zaraz dokładny plan tego SPA. Ginny, weź z magazynu eliksir wielosokowy, a ty Lav, zapytaj chłopaków z Młodych Feniksów, czy zdobyli dla nas te włosy – nakazała Hermiona.
Wszystkie posłusznie kiwnęły głowami, po czym jedna za drugą wyszły z pokoju, zostawiając ją samą. Sięgnęła wreszcie po swoją filiżankę zimnej, zresztą, już kawy i podeszła do maleńkiego okienka. Część kobiet pracowała już na niewielkim polu i w ogródku. Zapewniało im to niewielkie zapasy świeżych warzyw, które bardzo trudno było zdobyć w tych niespokojnych czasach. Nieco dalej Hagrid uczył najmłodsze dzieci, jak odpowiednio opiekować się zwierzętami. Nie tylko magicznymi stworzeniami, ale też kurami, kaczkami i prosiętami. Westchnęła lekko i szybko dopiła kawę. Miała tak wiele do zrobienia, a dzień był przecież krótki. Przynajmniej nie miała czasu, by rozmyślać o swoim ojcu ani o tym, czy jej ukochany i ich najlepszy przyjaciel wciąż są bezpieczni.

⚡⚡⚡

– To ważna misja, dlatego musimy zachować szczególną ostrożność. W razie problemów należy pamiętać o zasadach bezpieczeństwa. Jeśli wiesz, że nie możesz już pomóc, ratuj własne życie – pouczała swoje koleżanki Hermiona.
Stały wszystkie razem w małej kuchni pani Weasley i omawiały ostatnie szczegóły dotyczące misji. Każda była już ubrana w mugolskie ciuchy, a na stole stało pięć szklanek z eliksirem wielosokowym. Musiały zachować dużą ostrożność, gdyż bojówki Voldemorta można było spotkać prawie wszędzie. Całe szczęście, że większość z tych młodych Śmierciożerców, nie była zbyt dobrze wykwalifikowana i nie potrafili oni rozpoznać użycia na kimś magii.
– Wszystko będzie dobrze, Hermionko, zobaczysz! - zapewniła ją śpiewnie Luna.
Hermiona uśmiechnęła się do niej z przymusem, mając w pamięci minę swojej matki, gdy powiedziała jej, że wyrusza na kolejną misję. Gdy pięć lat temu wojna przybrała na sile, uprosiła profesora Dumbledore'a, by umieścił jej rodziców w Białym Feniksie. Wiedziała, że samo zaklęcie zmiany pamięci nie wystarczy, by byli bezpieczeni. Zbyt wielu Śmierciożerców pragnęło się na niej zemścić, a śmierć rodziców na pewno byłaby strasznym ciosem. Dlatego odwróciła zaklęcie i sprowadziła rodziców do tego azylu. Teraz wciąż zastanawiała się, czy to aby na pewno było najlepsze rozwiązanie.
– Damy radę! - zapewniła wszystkich Ginny.
– Pewnie, że damy! - przyłączyła się Lavender.
– No dobra dziewczyny, to na trzy - Hermiona podniosła szklankę z eliksirem wielosokowym
i przystawiła ją do ust. Odliczyła do trzech i wypiła całą zawartość. Chwilę później w małej kuchni stało pięć młodych, mugolskich dziewczyn.

⚡⚡⚡

Aportowały się wszystkie razem jedną przecznicę od SPA, w którym, według informatora Zakonu, miały czekać na nie zapasy lekarstw. Starały się sprawiać wrażenie beztroskich młodych kobiet, które faktycznie mają zamiar spędzić jeden z ponurych, październikowych poranków
w przyjemnym gabinecie odnowy.
– Wiecie, co macie robić? - zapytała szeptem Hermiona, gdy znalazły się pod drzwiami salonu. Dziewczyny posłusznie skinęły głowami. Panna Granger w ciele ładnej, wysokiej blondynki pchnęła drzwi i weszła do środka. Recepcja była akurat pusta, więc dziewczyny stanęły przy kontuarze, w oczekiwaniu na powrót kogoś z obsługi. Rozglądały się dość niepewnie po pomieszczeniu, coraz bardziej uświadamiając sobie, że jest ono dość zaniedbane jak na recepcję modnego i luksusowego SPA.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszło dwóch mężczyzn. Obaj mieli na sobie długie, czarne płaszcze, co od razu wzbudziło podejrzenia Hermiony. Już chciała dyskretnie sięgnąć po swoją różdżkę, tak na wszelki wypadek, gdy jeden z mężczyzn szybko wyjął swoją i wypowiedział zaklęcie rozbrajające. Pięć różdżek wyleciało w stronę napastników. Lavender krzyknęła przerażona, a Ginny rzuciła się na mężczyzn, chcąc siłą odebrać swój magiczny atrybut. Luna pociągnęła Lavender za ladę, gdyż drugi Śmierciożerca posłał w ich stronę zaklęcie petryfikujace. Hermiona instynktownie sięgnęła do kieszeni po Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności i rzuciła go w powietrze. Wiedziała, że tylko tak dziewczyny mają szansę ujść cało.
– Uciekajcie! Na ziemię i do drzwi! - krzyknęła do koleżanek, po czym sama szybko opadła na kolana i w całkowitej ciemności ruszyła w stronę, która, jej zdaniem, mogła prowadzić do wyjścia. Nie trwało jednak długo, gdy jakaś para rąk złapała za tył jej kurtki i siłą postawiła ją do pionu. Szarpanie się nic nie dało. Napastnik był o wiele większy i silniejszy od niej.
– Mam cię! - ktoś wyszeptał jej do ucha, a zaraz później do jej ust przyciśnięto jakąś szmatę. Ostatnim, co zarejestrowały jej zmysły, był silny zapach eliksiru nasennego.

1 komentarz:

  1. Zawsze mnie tylko irytuje Ron, nawet, jeśli go nie ma bezpośrednio w opowiadaniu:D Ech, nigdy go nie lubiłam, ale na szczęście jest fan-art:D

    OdpowiedzUsuń