wtorek, 9 grudnia 2025

Kwintesencja - Rozdział 4


Wyprostowała się gwałtownie, starając się jednocześnie biodrem wepchnąć szufladę na swoje miejsce i stanąć na tyle blisko, by zamaskować to, co tak naprawdę przed chwilą robiła.

– Draco! – zapiszczała, mając nadzieję, że Astoria zabrzmiałaby właśnie w ten sposób, gdyby mąż przyłapał ją na myszkowaniu.

– Co. Ty. Tu. Do. Diabła. Robisz?! – Malfoy patrzył na nią z czystą nienawiścią. – Dobrze wiesz, że nie wolno ci wchodzić do mojego gabinetu!

Hermiona poczuła że naprawdę zaczyna wpadać w panikę. Nie mogła zaprzepaścić tej misji na czymś tak prozaicznym, zwłaszcza że niczego ciekawego jeszcze nie odkryła!

– Ja... Szukałam książki.

– Książki? – powtórzył głucho Malfoy. – Po tym ciosie w głowę, nie tylko zapominasz o swoich alergiach, ale również mylisz pojęcia. Jesteś pewna, że nie chodziło ci o obcążki?

Hermiona ledwo się opanowała przed wywróceniem oczami. Co za protekcjonalny palant! Przypuszczała jednak, że Astoria nie byłaby skłonna otwarcie nazwać swojego współmałżonka aroganckim dupkiem, dlatego postanowiła naprędce wymyślić inną odpowiedź.

– Szukałam książek o amne... O kłopotach z pamięcią – wyjaśniła pospiesznie, w duchu zastanawiając się, co zrobi jeśli Malfoy zaraz zauważy, że jego drogocenna szuflada nie jest już obłożona żadną skomplikowaną magią.

Czy od razu się domyśli, że ktoś podmienił mu żonę?

– Dlaczego szukałaś ich w moim gabinecie, a nie w bibliotece? – Blondyn nie spuszczał z niej swojego podejrzliwego spojrzenia.

– No tak! – Hermiona teatralnie klepnęła się w czoło, mając nadzieję, że wygląda przy tym na naturalnie nierozgarniętą. – Jasne, że powinnam była zacząć od biblioteki!

Nie dała szansy, by Malfoy dłużej analizował jej zachowanie, tylko czym prędzej ruszyła w stronę wyjścia. Przystanęła jednak po kilku krokach, bowiem on nadal stał w progu. Jak niby miała go teraz wyminąć?

Po kilku sekundach blondyn chyba zrozumiał jej intencje, bowiem cofnął się na korytarz, pozwalając jej swobodnie przejść.

Przeszła obok bez słowa i postanowiła, że lepiej nie ryzykować, tylko pójść prosto do swojej sypialni. Jeśli Malfoy za kilka chwil zorientuje się, że w jego domu jest szpieg, łatwiej będzie jej się z nim tam pojedynkować niż na dużo bardziej otwartej przestrzeni w bibliotece.

Szła tak zamyślona, że w pierwszej chwili nie zareagowała, gdy mężczyzna ponownie się odezwał.

– Astorio.

Dopiero po trzech kolejnych krokach dotarło do niej, że to ją wołano po imieniu. Odwróciła się gwałtownie, starając się nie patrzeć na niego z oczywistym przerażeniem.

– Tak? – wykrztusiła ledwo słyszalnie.

– Nie omówiliśmy jeszcze planów kolejnego przyjęcia dla moich ludzi – Malfoy posłał jej cyniczny uśmiech. – Oczekuję, że w związku z tym zjemy dziś razem kolację.

– O... Oczywiście – zdołała wyartykułować. – Jak sobie życzysz. O siódmej?

Z opowieści Tracey wiedziała, że Malfoyowie zwykle jadali razem o siódmej, więc tym pytaniem powinna trochę uspokoić jego wątpliwości, bo była pewna, że po całej tej scenie z pewnością ich nabrał. Jednak z jego bladej, poważnej twarzy, jak zwykle nie dało się niczego odczytać.

– Do zobaczenia później w jadalni – Draco odwrócił się i ku zdziwieniu Hermiony nie wrócił do gabinetu, tylko skierował się w stronę schodów.

Wiedziała, że to niepotrzebne ryzyko, bo gdyby drugi raz ją na tym przyłapał, jak nic rozpętałby jej piekło, ale jeśli nie zdołał na nowo zaczarować jego szuflady, to i tak jej misja będzie poważnie zagrożona.

Szybko podeszła do jednego z łukowatych okien w końcu korytarza. Malfoy bez wahania przemierzał ścieżkę prowadzącą poza pole antyteleportacyjne i nic nie wskazywało na to, by zamierzał ponownie zawrócić. Hermiona stała tam i patrzyła, jak mężczyzna znika, przenosząc się zapewne gdzieś, gdzie pilnie wymagano jego obecności.

Wstrzymała oddech przez kilka długich sekund, po czym prawie biegiem znów rzuciła się w stronę gabinetu.

Wiedziała, że czas i okoliczności nie były dziś jej sprzymierzeńcami, ale musiała choć zerknąć, nim na nowo zapieczętuje szufladę.

Palce lekko jej drżały, gdy złapała za uchwyt i ponownie ją wysunęła. To, co się w niej znajdowało, było jednak dalekie od tego, czego się spodziewała. Dlaczego Malfoy miałby trzymać garść jakichś rupieci pod tak silną magią zabezpieczającą?

Pierwszym, co najmocniej rzuciło jej się w oczy, był... Krawat w barwach Gryffindoru.

Dlaczego na Wielkiego Godryka Malfoy miałby potajemnie trzymać w swoim gabinecie coś, czym tak otwarcie gardził przez prawie siedem lat szkoły? To było niespodziewane... Ciekawe, który gryfon dobrowolnie oddał mu swój tak charakterystyczny element ubioru? A może po prostu go znalazł? Albo komuś ukradł?

Nagle przypomniała sobie, jak to ona zgubiła swój krawat na lekcji eliksirów na ich piątym roku. W lochu było tak gorąco, że podczas warzenia nie tylko zdjęła z siebie górną szatę, ale również rozwiązała i odłożyła na bok krawat.

Dopiero po zakończeniu lekcji zorientowała się, że nigdzie go nie było. Wtedy myślała, że ktoś mógł zabrać go przez pomyłkę. Do dziś pamiętała, jak musiała się tłumaczyć profesor McGonagall z konieczności wysłania zamówienia na Pokątną, by móc go odkupić.

Czy to mógł być jej krawat? Już chciała po niego sięgnąć, by sprawdzić czy na podszewce widnieją jej inicjały. Zawsze je tam umieszczała z początkiem każdego nowego roku szkolnego. Coś ją jednak powstrzymało. Naprawdę nie powinna ruszać tych rzeczy, bo jeśli Malfoy zauważyłby, że choć o milimetr zmieniły swoje położenie, to z pewnością skończyłaby jeszcze dziś w jego sali tortur.

Szybko przemknęła wzrokiem po pozostałych przedmiotach. Mały pukiel włosów był spięty bordową wstążką. Miały dziwnie znajomy, brązowy kolor i ewidentną skłonność do skręcania się w loki. Poczuła, jak niespokojnie bije jej serce. Skąd on niby mógłby wziąć jej włosy? Czyżby odważył się je obciąć, gdy czasem zasypiała przy swoim biurku w ich gabinecie szkolnej prefektury? Nie. To był naprawdę niedorzeczny pomysł. To z pewnością nie były jej włosy...

Jednak to, co zobaczyła tuż obok nich prawie zwaliło ją z nóg. W tym przypadku nie mogła mieć żadnych wątpliwości. To było pióro... Jej pióro... Właśnie to pióro, które Malfoy jej zabrał zaraz po tym, jak ją pocałował.

Dlaczego do Licha Ciężkiego miałby chcieć trzymać je ukryte pod całą warstwą zaklęć z krawatem w barwach jej domu i z puklem włosów, które wyglądały jak jej?

Myśli szalały w jej głowie, a każda jedna była bardziej niedorzeczna od poprzedniej.

Niemniej kolejna rzecz, jaką zauważyła w szufladzie mogła tylko potwierdzić jej przypuszczenia. To był błyszczyk. Mugolski, jagodowy błyszczyk, którego używała od kiedy tylko jej mama kupiła jej go na krótko przed pierwszym wyjazdem do Hogwartu. Usta nim pomalowane nie rzucały się specjalnie w oczy, ale za to kosmetyk sprawiał, że stawały się miękkie i nigdy nie pierzchły. Z pewnością chociaż raz zgubiła gdzieś w szkole ten drobiazg, ale wszystko, co tu odkryła, mówiło jej że Malfoy wcale nie znalazł go przypadkiem.

Tu nic nie wyglądało na przypadek.

Ostatnią rzeczą w tej przedziwnej szufladzie było coś, co na pierwszy rzut oka nie miało z nią żadnego związku. Był to oficjalny nekrolog śmierciożercy. Krótka informacja o dacie jego śmierci i pogrzebu, oraz adnotacja, że przyczyna zgonu wciąż była badana.

Tym jednak, co najmocniej przykuło jej uwagę, było nazwisko zmarłego.

Thorfinn Rowle.

Śmierciożerca, który zasłynął z tego, że zabił Hermionę Jane Granger. Ona jeszcze dochodziła do siebie, po uratowaniu jej ze szponów śmierci, gdy do Zakonu dotarła informacja o tym, że Rowle poważnie zachorował. Umarł dwa tygodnie później, a wśród jego pobratymców podobno zapanował popłoch i strach, że to, co go zabiło mogło się okazać zakaźne. Dopiero po kilku miesiącach fala paniki osłabła, ale przyczyny zgonu mężczyzny do dziś nie zostały wyjaśnione.

Czyli ten ostatni przedmiot również poniekąd łączył się z jej osobą. I to powiązanie było prawie tak samo wyraźnie, jak przy pozostałych czterech. Dlaczego Draco Malfoy miał w swoim biurku całą szufladę pełną skarbów z nią związanych? Czy ten dziwny pocałunek, którym ją obdarzył, gdy była na skraju świadomości i późniejsze upewnienie się, że została bezpiecznie ukryta w czasie bitwy też się z tym jakoś łączyły?

Wiedziała, że musi podejść do tego racjonalnie, ale nie mogła tego zrobić właśnie w tej chwili, dlatego najpierw skupiła się na ponownym zabezpieczeniu szuflady. Czas na analizę jej przedziwnego odkrycia musiał nadejść trochę później.

<><><>



Nie miała pojęcia, w co Astoria mogła się ubierać na kolację z mężem, z którym choć podobno nie była specjalnie blisko, to jednak najwyraźniej jej na nim zależało. Nie chcąc jeszcze tym zaprzątać sobie głowy, poprosiła Mabel, by ta przygotowała dla niej coś odpowiedniego.

Służąca postawiła na prostą szatę w odcieniu głębokiej zieleni. Włosy znów pozostawiono rozpuszczone, skoro jak głosi plotka – Astoria tak lubiła nosić je najbardziej.

Droga do jadalni zdawała się dla Hermiony nie mieć końca. Serce mocno tłukło jej się w piersi, a sama myśl o tym, że będzie musiała spędzić przynajmniej najbliższe trzy kwadranse sam na sam z jednym z najstraszniejszych generałów w Armii Voldemorta, sprawiała, że dosłownie cierpła jej skóra.

Miała cichą nadzieję, że Malfoy jak najszybciej będzie chciał omówić z nią najbardziej niecierpiące zwłoki sprawy w kwestii przyjęcia, a zaraz później odeśle ją do sypialni i będzie miała z nim spokój przez kilka najbliższych dni.

W jadalni panował półmrok, rozświetlany jedynie migotaniem świec ustawionych wśród zastawy. Stół uginał się pod ciężarem potraw: półmiski z pieczonymi warzywami, srebrne misy pełne parującego mięsa, koszyki z chrupiącym pieczywem, miseczki z konfiturami, karafka ciemnego wina, a wszystko to starannie ułożone. Widać, że w tym domu dbano o naprawdę każdy szczegół.

Hermiona po wejściu do pomieszczenia starała się uśmiechnąć – niespecjalnie entuzjastycznie, ale na tyle pogodnie, by nie wzbudzić w Draco podejrzeń, co do tego, jak bardzo nie chciała tam być.

Blondyn znów siedział u samego szczytu stołu. Jego twarz pozostawała kamienną maską, nawet gdy już ją zauważył. Zdobył się tylko na wskazanie jej miejsca po swojej prawej stronie. Usiadła ostrożnie, jakby krzesło mogło ją poparzyć. Przez chwilę obydwoje tylko mierzyli się wzrokiem.

– Wyjątkowo się dziś nie spóźniłaś.

W odpowiedzi nerwowo przygryzła wargę. Przez brak czasu, w trakcie przygotowań do misji nie zdołała wyciągnąć z Tracey wystarczającej ilości szczegółów dotyczących wszystkich stałych schematów zachowań Astorii. Teraz wyglądało na to, że raz po raz wykładała się właśnie na takich drobiazgach.

– Nie robiłam dziś nic ciekawego i dlatego się nudziłam – wyjaśniła oględnie, ostrożnie sięgając po swoje sztućce.

– Czyli nie znalazłaś tej upragnionej książki? – Draco znów patrzył na nią przenikliwie.

– Nie. Dość szybko zmęczyłam się poszukiwaniem.

Zapadła chwila ciszy, podczas której oboje zajęli się nakładaniem na talerze pierwszych potraw. Hermiona trochę się zdziwiła, gdy Draco przesunął w jej stronę półmisek z warzywami.

Pamiętała jednak wyraźnie, jak Tracey wspominała, że Astoria lubiła warzywa. Dlatego też z delikatnym uśmiechem skinęła mu w podziękowaniu i nałożyła na swój talerz solidną porcję groszku.

– Z twoją głową już lepiej? – Draco zadał to pytanie, ale trudno w jego tonie było doszukać się szczerego zainteresowania.

Hermiona jednak nie mogła go zignorować.

– Tak, już mniej boli – odpowiedziała oględnie.

– Może jednak chcesz to skonsultować z magomedykiem? – Malfoy był zajęty krojeniem swojej pieczeni, ale ona całą sobą czuła, że jest ciekaw jej odpowiedzi.

– Nie trzeba, już jest dobrze.

– W takim wypadku nie ma przeszkód, by kolejne przyjęcie we dworze odbyło się planowo?

Draco sięgnął po karafkę, by nalać im wina.

– Ja... – Hermiona się zawahała.

Ostatnim na co miałaby ochotę było przebywanie w jednym domu z całym stadem najbardziej okropnych i przerażających śmierciożerców. Nie miała jednak specjalnie wyboru, jeśli chciała, by jej przykrywka jak najdłużej pozostawała tajemnicą.

– Myślę, że nie będzie problemów. Mabel obiecała pomóc – wyjaśniła.

– Mabel? – Draco uniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczony. – Od kiedy tak na nią mówisz?

Hermiona miała ochotę kląć na czym świat stoi. Ani Tracey, ani Una, ani nawet sama zainteresowana nigdy nie zwróciły jej uwagi, że wcześniej jakoś inaczej zwracała się do tej służącej.

– Powiedziałam tak, byś zrozumiał o kogo mi chodzi – usiłowała jakoś wybrnąć.

Malfoy nie skomentował jej słów, ale jego widelec dziwnie głośno stukał o talerz.

Przez chwilę jedli w milczeniu, a ona zaczęła się zastanawiać czy Draco będzie miał jeszcze jakieś uwagi w kwestii przyjęcia. Tracey opowiedziała im, że czasem przedstawiał Astorii całą listę dziwnych wymagań w zależności od tego, kogo miał gościć na danym balu.

– Jeśli już skończyłaś, to możesz przywołać notes, by zanotować moje uwagi dotyczące przyjęcia. Chyba że wolisz wezwać kogoś ze służby, by zanotował to za ciebie? – Draco znów nalał sobie wina, ale tym razem pominął jej kieliszek.

Wyglądało na to, że życzył sobie, by zachowała trzeźwość umysłu w czasie planowania całej tej imprezy, dlatego nie wolno jej było już więcej wypić.

– Poradzę sobie sama – mruknęła, po czym machnięciem różdżki przywołała ze swojej sypialni notes i pióro, które wcześniej tam zauważyła.

– Tym lepiej – Malfoy brzmiał dziwnie cierpko. – Zacznijmy od listy gości. Zaproszenia powinny do nich dotrzeć najdalej jutro.

– Oczywiście – odpowiedziała, numerując pierwszą stronę w notesie.

Naprawdę miała nadzieję, że Mabel będzie wiedziała, co dokładnie należy zrobić, by to przyjęcie było udane. Miała pozostać we Dworze Malfoyów jeszcze przez kilka kolejnych dni i za nic nie mogła zaprzepaścić tej misji z powodu tak błahej sprawy. I tak nie miała już żadnych wątpliwości, że Malfoy coraz baczniej zaczyna ją obserwować.

<><><>



Po pół godzinie Hermiona miała już stanowczo dość. Lista życzeń pana Malfoya nie miała końca. Nie mogła uwierzyć, że Astoria znosiła to wszystko ze stoickim spokojem i ze spuszczoną głową przyjmowała wszelkie jego zachcianki takie jak na przykład to, by przystawka z ryby nie pachniała rybą, wino w odpowiednim roczniku było podawane w odpowiedniej temperaturze, unikalnej karafce i wybranym kieliszku lub to, by zapamiętała, któremu z gości ma posyłać na powitanie promienny uśmiech, a któremu tylko zdawkowo kiwać głową.


Pomijając już fakt, że praktycznie nie znała połowy nazwisk z tej listy. Jak u diabła miała podołać temu zadaniu? Przynajmniej tyle dobrego, że kopię tych zapisek będzie mogła zabrać ze sobą. Gdy nie będzie już Horkruksów, a Zakon będzie dysponował wieloma nowymi informacjami, których im dostarczy, ich szansa na wygranie całej wojny diametralnie wzrośnie.

– Myślę, że tyle na razie wystarczy – Draco zakończył wreszcie swój długi wywód, a Hermiona ledwo się powstrzymała przed tym, by nie jęknąć z ulgi.

– Oczywiście, wszystko będzie tak, jak sobie tego życzysz – zapewniła tak gorliwie, jak tylko była w tej chwili w stanie.

– Lepiej żeby faktycznie tak było, bo wiesz jak nie lubię, gdy coś idzie nie po mojej myśli. – Blondyn podniósł się od stołu, a Hermiona uczyniła to samo, w duchu tańcząc z radości, że przetrwała tę kolację.

Już miała go pożegnać i odejść, gdy Draco nagle złapał ją za ramię.

Podskoczyła w miejscu, zaskoczona tym gestem i w ostatniej sekundzie jakimś cudem zdusiła pisk, który chciał opuścić jej gardło.

Od miejsca, w którym jej dotknął po całym jej ciele rozeszło się gwałtowne ciepło, a jego bliskość i tak znajomy zapach praktycznie przeniknęły do każdej komórki jej ciała. Na Merlina! Musiała natychmiast uciekać, nim on zauważy, że ledwie muśnięcie przez niego jej skóry, spowodowało u niej aż tak gwałtowną reakcję.

– Jeszcze jedno – Draco szybko cofnął rękę, jakby dotykanie jej go brzydziło.

– Tak? – wyjąkała, nie mogąc się zmusić by popatrzeć mu w oczy.

– Tym razem to my odtańczymy pierwszy taniec.

– Co takiego?! – Hermiona nic nie mogła poradzić na to, jak piskliwie teraz zabrzmiała.

Z tego, co dowiedziała się od Davis, Astoria zawsze prosiła jakąś znamienitą parę, która gościła na przyjęciu, by to ona jako pierwsza rozpoczynała tańce. Ona i Draco podobno nigdy tego nie robili, dlatego też Hermiona wtedy niespecjalnie przejęła się tą kwestią.
Naprawdę nienawidziła tańczyć. Była pewna, że żaden poważny magiczny taniec w jej wykonaniu, ani będzie ani trochę przypominał tego, do czego zdolna była prawdziwa Astoria. Ją zapewne szkolono w tej misternej sztuce od samego dzieciństwa.

Absolutnie nie mogła wyjść z Malfoyem na parkiet. To byłby jej koniec!

– Zdecydowałem, że czas wrócić do starych tradycji – Draco wygiął lekko kąciki ust w wyraźnie drwiącym uśmieszku.

– Ale... Ja dopiero co miałam wypadek. – Wskazała wymownie na delikatny siniak, który wciąż gościł na jej skroni.

Draco przez kilka sekund przypatrywał mu się intensywnie, jakby oczekiwał jakiegoś potwierdzenia, że to przez właśnie ten defekt urody, jego żona zachowuje się ostatnio tak, a nie inaczej.

– Podobno jesteś damą czystej krwi! – Wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby. – Czy nie uczono cię od dziecka, że nie ma takiej katastrofy na świecie, która mogłaby cię powstrzymać przed wypełnieniem twoich obowiązków i powinności wobec rodziny?

– Tak, rozumiem – szepnęła.

– Świetnie! – Mężczyzna odwrócił się i zamiatając swoimi szatami, opuścił szybkim krokiem jadalnię, jakby nie mogąc dłużej znieść jej towarzystwa.

Hermiona opadła na krzesło, pozwalając sobie na cichy jęk. Nie miała pojęcia jak ma z tego wybrnąć, ale wiedziała na pewno, że nie może pozwolić sobie na pokazanie się na parkiecie. Jak nic zdekonspirowałaby się na oczach wszystkich tych ludzi już przy pierwszym nadepnięciu mu na stopę. Oznaczało to, że musiała wymyślić jakiś plan awaryjny i to najlepiej w miarę szybko.

<><><>

Ten na co dzień dość ponury dwór tego wieczoru mienił się tysiącem barw. Kryształowe żyrandole rozlewały złote światło po wspaniałej sali balowej. Kilkadziesiąt okrągłych stołów, było już nakrytych najdroższą zastawą, a służące ubrane w gustowne fartuszki, roznosiły tace z szampanem i ognistą whisky. Orkiestra stała na podwyższeniu w rogu, szykując się właśnie do odegrania pierwszego utworu, który delikatnie miał wybrzmiewać w czasie kolacji.

Hermiona była przejęta i zdenerwowana, ale robiła wszystko, co mogła aby wyglądać przy tym naturalnie. Fakt, że Malfoy stał zaraz obok niej niespecjalnie w tym wszystkim pomagał. Uśmiechała się do wchodzących gości, starając się przy tym pamiętać, kto jest na tyle ważny, by obdarzyć go uśmiechem, a nie krzywić się na widok tych zwyrodnialców, którzy przez lata mordowali jej przyjaciół z Zakonu Feniksa.

Na przyjęciu mieli pojawić się wszyscy najważniejsi współpracownicy Draco – Herosi, generałowie, członkowie wewnętrznego kręgu sług Voldemorta. Ponadto miały przyjść również ich żony lub partnerki. Wszyscy oni wkraczali do dworu powolnym krokiem i oceniającym spojrzeniem rejestrowali każdy szczegół wspaniałego wystroju. Kobiety natomiast pomimo uśmiechu wyraźnie oceniały również każdy gest żony Lorda Malfoya. Począwszy od ułożenia jej włosów, poprzez ton głosu, a nawet sposób, w jaki ściska dłonie w geście powitania.

– Dobry wieczór, witamy państwa serdecznie – powtarzała, raz po raz, starając się brzmieć czarująco, a nie nerwowo.

Wiedziała, że Astoria miała w tym kręgu swoją reputację, ale dziwiła się, że te wszystkie dziwaczne spojrzenia i kpiące uśmieszki są jej posyłane nawet w chwili, gdy stoi u boku męża. Czy Malfoy nie nalegał, by jego małżonce okazywano szacunek?

Przez ułamek sekundy, między jednym a drugim gościem, jej spojrzenie uciekło w bok. Draco stał otoczony grupą mężczyzn, wyraźnie próbujących mu się przypodobać. Było widać, że to on jest tutaj gospodarzem i właśnie tą osobą, dla której wszyscy się tu zjawili. Pan całej sytuacji.

– Witaj siostrzyczko! Cóż za wspaniały wieczór, prawda? – Wysoka blondynka podeszła do niej i kurtuazyjnym gestem dwa razy cmoknęła w powietrze przy jej twarzy.

Hermiona zmusiła się do uniesienia kącików ust. Dafne Greengrass – teraz Dafne Zabini – niewiele zmieniła się od szkoły. Nadal była wyniosła, nienaturalnie blada i ładna. Stojący obok niej mąż, wyglądał na o wiele bardziej wyluzowanego.

– Oczywiście – odpowiedziała. – Cieszę się, że przyszliście. – Hermiona spojrzała Zabiniemu głęboko w oczy, mając nadzieję, że zrozumiał o co jej chodziło.

Musiał jej pomóc i uratować ją przed dekonspiracją przed całą salą pełną śmierciożerców. W przeciwnym wypadku, jej szanse na ujście dziś z życiem byłyby naprawdę marne.

Chciała odetchnąć głęboko, lecz wolała nie wykonywać żadnych podejrzanych ruchów. Powitanie kolejnej pary, kolejny uśmiech, kolejny lodowaty dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Orkiestra podniosła tempo, rozmowy w sali rozbrzmiewały coraz głośniej, a ona wciąż tkwiła przy boku wyraźnie rozchwytywanego Malfoya i naprawdę nie wiedziała, jakim cudem miała przetrwać cały ten wieczór.

Na szczęście powitania wreszcie się zakończyły. Było jej niezręcznie, gdy musiała ująć męża pod ramię i wraz z nim przejść do ich stolika, serwując po drodze gościom jeszcze kilka wymuszonych uśmiechów.

Draco był sztywny i zimny niczym marmurowy posąg. Z całą pewnością można było stwierdzić, że dotyk żony nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Szkoda, że nie dało się tego samego powiedzieć o niej. Nie miała pojęcia dlaczego nawet lekki, bezpośredni z nim kontakt powodował w jej ciele takie sensacje. Gorąc, dreszcze, dziwne uczucie napięcia w całym ciele... To było naprawdę niepokojące.

Większości zaproszonych na dzisiejszy wieczór najwyraźniej dopisywał humor, bowiem już w trakcie kolacji rozlegały się pierwsze wybuchy śmiechu, jak również i pierwsze drobne sprzeczki. Wystarczyło jednak, by Draco tylko spojrzał w stronę stołu, przy którym robiło się za głośno, a goście od razu się mitygowali i zaczynali zachowywać bardziej stosownie. Heros Zagłady miał wyraźny posłuch.

Hermiona z nostalgią wspominała jak męczące i nudne były lekcje u profesora Binnsa. Byłaby jednak teraz skłonna oddać wszystko, co posiadała by móc przesiedzieć ciągiem kolejne dziesięć godzin na takich zajęciach, niż by wytrwać tu jeszcze choć przez chwilę. To był prawdziwy koszmar.

Dafne usilnie próbowała włączyć ją w rozmowę o jakichś ich dalekich krewnych, u których chyba doszło do jakiegoś skandalu. Sugestie, że Hermiona nie ma pojęcia o kim mowa, ponieważ z powodu wypadku ma zaniki pamięci, przechodziły mimo uszu rozgadanej blondynki.

Draco był w tym czasie zajęty rozmową z Marcusem Flintem, który przyprowadził na bal jakąś kobietę – podobno jego asystentkę i ani słowem nie zająknął się na temat nieobecności swojej żony. Drugim rozmówcą blondyna był Heros Potępienia – Theodore Nott. Zajmował on bardzo wysokie miejsce w wewnętrznym kręgu, bowiem zajmował się osądzaniem pojmanych więźniów, jak również zdrajców, rebeliantów i osób które w jakikolwiek sposób naraziły się reżimowi. Był prawie tak samo ważną postacią jak Malfoy i Hermiona od zawsze myślała, że obaj mężczyźni bardziej ze sobą rywalizowali, niż że się lubili. Być może się myliła...?

– Czy to już pora na rozpoczęcie tańców? – Dafne klasnęła w dłonie, gdy orkiestra zaczęła grać szybszą melodię.

Draco odwrócił głowę i spojrzał prosto w oczy żony, a Hermiona ledwo zdusiła jęk. Musiało się jej udać z tego wykręcić, inaczej już było po niej.

– Jeśli szanowni gospodarze nie będą mieli nic przeciwko, to chciałbym dziś rozpocząć pierwszy taniec wraz z moją żoną – oznajmił tubalnym głosem Blaise. – Za kilka dni obchodzimy kolejną rocznicę ślubu, dlatego bardzo chciałbym sprawić jej tę małą przyjemność...

– Niestety nie dziś Zabini... – Zaczął mówić Malfoy, ale Hermiona poczuła, że absolutnie nie może pozwolić mu dokończyć tej wypowiedzi.

– Ależ bardzo proszę! Nie mamy nic przeciwko temu, by uczynić wam tę uprzejmość – oznajmiła, uśmiechając się do pary zachęcająco.

– Jak wspaniale! – Dafne cieszyła się niczym mała dziewczynka. – Myślałam, że obchodzimy rocznicę ślubu dopiero w przyszłym miesiącu, ale...

– Chodź już, bo orkiestra czeka – Blaise złapał żonę za rękę i dość obcesowo pociągnął ją za sobą na parkiet.

Hermiona wyczuła na sobie zimne spojrzenie Draco, ale postanowiła na to nie reagować, tylko z uśmiechem popatrzeć na nieco niezgrabnie tańczącą na parkiecie parę. Dafne ruszała się bardzo entuzjastycznie, za to Blaise wyglądał na wyraźnie zbolałego.

Była mu jednak niewymownie wdzięczna, że zdołał wywabić ją z opresji. Pilna notatka, którą w jej imieniu dostarczyła mu Una przyniosła pożądany efekt. Wykręciła się z pierwszego tańca i miała nadzieję, że nikt inny nie wpadnie na pomysł, by dziś zaprosić ją na parkiet.

Fakt, że Malfoy wciąż się jej przyglądał, zaczął ją trochę irytować dlatego przeprosiła wszystkich przy stole i zdecydowała, że musi udać się do toalety. Postanowiła się nie śpieszyć i przeciągnąć swój powrót do miejsca tortur najdłużej jak tylko rozsądnie się dało.

<><><>

Światło w korytarzu prowadzącym do sali balowej było nieco przyciemnione, a muzyka z balu dochodziła tu przytłumiona, jakby zza grubej ściany. Hermiona stanęła przy dużym, wykuszowym oknie, by zaczerpnąć oddechu przed kolejną serią sztucznych uśmiechów i wymuszonych uprzejmości. Nie potrafiła uwierzyć, że śmietanka śmierciożerskiej arystokracji dobrze się bawiła spędzając wieczory w ten sposób. Dla niej to wszystko było katorgą.

Wreszcie miała wracać do środka, gdy nagle tuż przed nią pojawił się Theodore Nott.

– Długo cię nie było. Już się obawiałem, że gdzieś mi uciekłaś droga pani Malfoy. – Mężczyzna błysnął zębami w uśmiechu, który zapewne miał jej się wydawać czarujący.

– Jestem trochę zmęczona... – wyjaśniła. – To przez ten ostatni wypadek...

– Tak, słyszałem o tym i bardzo mi przykro, że jakoś temu nie zapobiegliśmy.

– Dziękuję – odpowiedziała, znów uśmiechając się z przymusem.

– Nie dziwi mnie, że jesteś dziś zmęczona. Zwłaszcza kiedy Draco znów daje popis swojej zimnej arogancji.

Hermiona nie miała pojęcia, co powinna mu teraz odpowiedzieć. Jeszcze kwadrans temu wydawało jej się, że Malfoy był dla niego wprost wymarzonym rozmówcą, a teraz jak gdyby nigdy nic obrażał go przed jego własną żoną? To było dziwne i poniekąd niepokojące.

– Słyszałem, że po wypadku miewasz drobne problemy z pamięcią? – Nott stanął tak, że Hermiona nawet gdyby chciała, nie miałby jak go teraz wyminąć.

Mimowolnie poruszyła lekko ręką, by się upewnić, że w razie czego jej różdżka ukryta w rękawie, bez problemów wysunie się wprost do jej dłoni.

– Owszem, nie wszystko teraz pamiętam. Czasem jakieś wspomnienie wygląd, jak gdyby było za mgłą – wyjaśniała oględnie.

Theodore przesunął wzrokiem po reszcie korytarza, jakby chciał się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje.

Hermiona wstrzymała oddech, gdy mężczyzna pochylił się tak blisko, że jego usta nieomal musnęły jej ucho.

– Czyli, że nie pamiętasz, co mi ostatnio obiecałaś skarbie?

Odruchowo cofnęła się o krok, wpadając przy tym na ścianę. Oddech uwiązł jej w piersi, a puls przyśpieszył.

– Niczego takiego nie pamiętam – wydusiła z siebie, zszokowana tym, jak wiele śmiałości miał w sobie ten mężczyzna.

Czyżby jego nie obowiązywała klauzula wierności?

– Przestań się droczyć Asti! – Theodore zachichotał. – Obiecałem ci przecież, że dostaniesz to co zostanie z Malfoya, jak już z nim skończę. Nim jednak to się stanie musisz mi pomóc.

– Nie mam pojęcia o czym mówisz! – warknęła, czując narastającą irytację.

Czyli Astoria knuła coś za plecami męża nawet z Nottem? Czy ta kobieta naprawdę nie miała zahamowań?

– Przestań ściemniać! Masz zebrać dla mnie te informacje, albo inaczej... – Nott uniósł dłoń, a ona nie była pewna czy chce ją tylko pogłaskać po twarzy, czy jednak uderzyć, dlatego zareagowała odruchowo i nim mężczyzna zdołał mrugnąć, posłała w jego stronę klątwę odpychającą.

Odleciał na około piętnaście metrów, po czym rozłożył się na ziemi jak długi. Hermiona dyszała ciężko, wciąż ściskając różdżkę Astorii w dłoni. Theodore miał szczęście, że sięgnęła właśnie po tę. Gdyby przeklęła go swoją własną różdżką, z pewnością straciłby przytomność na kilka godzin.

Nagle jakiś ruch zwrócił jej uwagę. W drugim końcu korytarza, przy drzwiach sali balowej stał nie kto inny, tylko sam Malfoy. Nie miała pewności, ale na jego twarzy chyba gościł w tej chwili czysty szok.

Podjęła decyzję w ułamku sekundy. Odwróciła się i popędziła w jego stronę, ze wszystkich sił zmuszając się do szlochu i wylania kilku łez.

– Draco! On chciał mnie zaatakować! Chciał mi coś zrobić! – szlochała, starając się brzmieć histerycznie i dramatycznie.

Dopadła do niego i praktycznie rzuciła mu się w ramiona, czym zaskoczyła go na tyle, że praktycznie zachwiał się na nogach, a jego usta opuścił głuchy jęk.

Chwilę to trwało, ale ku zaskoczeniu Hermiony, Malfoy zamiast ją odepchnąć, jednym ramieniem objął ją w tali i przytulił. Nie była tego do końca pewna, ale mężczyzna chyba zatopił twarz w jej włosach i zaciągnął się ich zapachem.

To było naprawdę przedziwne.

Wreszcie jednak Draco przesunął ją w swoich ramionach tak, by lepiej widzieć zbierającego się właśnie z posadzki Notta.

– Twoja żona coś nieopatrznie zrozumiała – wycharczał Theo, wciąż oszołomiony.

– Czyżby?

Hermiona nie bacząc na to, że znajdowała się w ramionach blondyna, wzdrygnęła się lekko. Jego głos brzmiał naprawdę złowrogo i przerażająco. Ona na miejscu Notta już brałaby nogi za pas.

– Ja nie... – zaczął mówić Theodore.

Nagle trzy czarne smugi dosłownie przemknęły przez środek pomieszczenia. Kobieta dopiero po chwili zorientowała się, że byli to młodzi śmierciożercy, zapewne najlepsi ludzie z szeregów Herosa Zagłady. Musiał mieć jakiś specjalny sposób, by wezwać ich niemal niezauważalnie.

– Za chwilę porozmawiamy o tym sam na sam. W moim lochu – zadeklarował Draco.

– Nie możesz... – Nott najwyraźniej chciał się kłócić, ale został uciszony zaklęciem i praktycznie siłą wywleczony z korytarza.

Hermiona wypuściła drżący oddech, szczęśliwa, ze finał tej poronione akcji nie był gorszy. Właśnie chciała odsunąć się od blondyna, gdy uścisk na jej talii się wzmocnił.

Zimna dłoń dotknęła jej podbródka unoszą go i zmuszając ją, by pomimo półmroku panującego w korytarzu spojrzała mu prosto w oczy.

Coś przesunęło się pod jej skórą — jakby chłód zebrał się w jednym punkcie kręgosłupa i rozlał po ciele cienką, lodowatą smugą. Ramiona mimowolnie drgnęły, a włoski na karku uniosły się, jakby ostrzegając przed czymś, czego jeszcze nie potrafiła nazwać. W piersi czuła napięcie, zwiniętą twardą kulę, która nie ustępowała ani na sekundę.
A wszystko to stało się gorsze, gdy padło to jedno pytanie.

– Kim ty do cholery jesteś?









<><><>



Hej 💚

Przepraszam Was za kolejne opóźnienia. Naprawdę wybrałam sobie dość trudny życiowo czas na powrót do pisania.
Na szczęście rozdział 4 już jest. Nie pytajcie mnie jednak kiedy będzie 5 - obiecuję tylko tyle, że ze wszystkich sił się postaram zakończyć "Kwintesencję" przed świętami.
Kolejną publikacją na pewno będzie kolejny rozdział: "Bez Wyjątków".
Pozdrawiam i życzę Wam spokojnego przygotowania do okresu świątecznego.

Vena

piątek, 28 listopada 2025

Kwintesencja - Rozdział 3

Chwilowy brak oddechu udało jej się zamaskować udawanym szokiem po nagłym odzyskaniu przytomności. Od razu rozejrzała się po wnętrzu, starając się jednocześnie jak najszybciej zarejestrować możliwie dużo szczegółów ze swojego nowego otoczenia.

Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że salon w siedzibie rodowej Malfoyów emanował ponadczasową elegancją i chłodem, jakby każdy fragment tego pokoju pamiętał długą historię tego miejsca.

Ściany były pokryte głęboką, matową zielenią, a wzdłuż jednej z nich stała masywna biblioteka z ciemnego drewna. Hermiona miała ogromną ochotę, by podejść bliżej i móc choćby odczytać tytuły. Jednak już na etapie planowania tej misji postanowiła nie zbliżać się ani nie dotykać bez potrzeby niczego cennego w tym domu z obawy, że mogło zostać przeklęte zaklęciami przeciwko mugolom i mugolakom.

W kącie pokoju znajdował się owalny stolik z błyszczącego drewna, na którym ustawiono miedzianą tacę z kryształowymi karafkami i lampkami. Podłogę natomiast zdobił duży, ręcznie tkany dywan o klasycznym wzorze, w którym przeplatały się zielone i złote nici.

Pomieszczenie to z pewnością było eleganckie i luksusowe, ale jak na gust Hermiony jednocześnie dziwnie zimne i odpychające.

– Może lepiej wezwijmy magomedyka – zaproponował jeden z młodszych śmierciożerców.

– Chyba nie ma takiej potrzeby – wtrącił natychmiast Blaise. – Dobrze by było na razie nie alarmować zbyt wielu osób, jeśli nie chcemy, by ta sprawa od razu się rozeszła. Najpierw najlepiej będzie ustalić, co dokładnie się stało zanim informacja o tym dojdzie do naszych najwyższych kręgów.

– Nie licz na to, że zaproszę Flinta do mojego domu, by sobie z nim o tym wesoło pogawędzić – Draco brzmiał jakby był sfrustrowany i chyba nieco zmęczony, jednak trudno było doszukiwać się w nim niepokoju związanego ze stanem jego małżonki.

– Sam mogę mu przekazać, co się wydarzyło i wtedy możemy zaplanować, jakie dalsze działania należy podjąć, by ta sprawa nie zamieniła się od razu w wielką aferę – zaproponował Zabini.

Hermiona kątem oka obserwowała, jak Malfoy podchodzi do stojącego w kącie pokoju barku. Nalał do jednej ze szklanek bursztynowej whisky i gestem zaproponował przyjacielowi to samo, na co ten skwapliwie przytaknął.

Nie umknęło jej, że młodszym Śmierciożercom tego nie ofiarował, nie wspominając już nawet o tym, że własnej, rannej żonie nie podał nawet szklanki wody.

Co za palant!

– Skąd pewność, że zaatakował je akurat Zakon Feniksa, a nie jacyś włóczędzy? – Malfoy podszedł, by wręczyć Zabiniemu drinka, a jego wzrok wreszcie na chwilę zatrzymał się na wciąż wpół leżącej na kanapie postaci jego żony.

Krótki grymas przemknął przez jego twarz, ale w jego oczach przez chwilę błysnęło coś, co natychmiast zaniepokoiło Hermionę. Wyglądał jakby coś podejrzewał.

– To byli ci z Zakonu. Na pewno – wydukała z siebie, mając nadzieję, że brzmiało to wystarczająco nieporadnie i nieskładnie.

W odpowiedzi Malfoy prychnął z pogardą.

– A skąd ty możesz wiedzieć, jak wyglądają członkowie Zakonu Feniksa, skoro nie brałaś udziału w ani jednej potyczce od początku wojny? – Blondyn był wyraźnie poirytowany.

– Ja… – Hermiona specjalnie się zajęknęła. – Oni mieli rude włosy. Dwóch z nich.

– To może byli Irlandczykami? – Znów wtrącił się jeden z młodszych śmierciożerców.

– Wy dwaj poczekajcie na mnie na zewnątrz! – Nakazał im ostrym tonem Blaise.

– Tak jest! – Obaj mężczyźni zasalutowali w stronę swoich dowódców, po czym natychmiast wyszli.

– Młodziki – parsknął Zabini. – Wciąż nie sposób ich wychować.

– Co w ogóle robiłeś z nimi dziś rano na Śmiertelnym Nokturnie? – Draco brzmiał neutralnie, ale Hermiona dobrze wiedziała, że była też w tym zawarta pewna doza podejrzliwości.

– Mieliśmy za zadanie odebrać od Parkinsona zapasy Jadu Bahanek.

– Ten staruch nadal urzęduje na Nokturnie?

Draco wyglądał na zainteresowanego tym tematem o wiele bardziej niż tym, co tak naprawdę przydarzyło się jego żonie. Hermiona zrozumiała, że doniesienia o jego prawdziwej nienawiści do Astorii wcale nie były przesadzone.

– Nadal siedzi w tej starej norze, do jakiej zesłał go nasz Pan po zdradzie jego córki – Blaise uśmiechnął się cynicznie. – W każdym razie znaleźliśmy półprzytomną Greengrass nieopodal. Zdołała nam powiedzieć tylko tyle, że ledwo umknęła z zasadzki Zakonu.

– Przez cały czas się zastanawiam, jakim cudem? – Draco wywrócił oczami, ale zaraz potem wreszcie jego uwaga skupiła się na niej. – Co pamiętasz?

– Ja… – Hermiona ze wszystkich sił starała się wyglądać na zdezorientowaną. – Byłam z Tracey na zakupach, wyszłyśmy ze sklepu i… To się stało tak nagle... Pojawili się znikąd. Było ich czterech, a oni… – zaszlochała cicho. – Oni ją zabrali…

Kątem oka zauważyła, jak Zabini unosi kciuk w górę i szczerzy się do niej za plecami blondyna. Ledwo udało jej się nie wyjść z roli, by nie posłać mu karcącego spojrzenia. Nie powinien tak ryzykować ich zdekonspirowaniem, zwłaszcza dla samej zabawy.

– I twierdzisz, że byli wśród nich rudzielce? – Draco patrzył na nią tak przenikliwie, że była zmuszona odwrócić wzrok.

Nie martwiła się jednak, że wyjdzie na zbyt speszoną lub niepewną. Z tego, co przekazała im Davis, Astoria raczej bała się męża, choć na tyle na ile mogła, zabiegała o jego atencję. Hermiona miała wrażenie, że ich związek przypominał trochę relację pana z niechcianym szczeniakiem, który pomimo obojętności i odpychania ciągle wracał po strzępki uwagi.

– Tak… Jeden z nich przyjaźnił się z tym… eee…

– Dostała cios w głowę – Zabini wskazał na jej ranną skroń. – Pewnie dlatego jest oszołomiona i może nie pamiętać wszystkich szczegółów.

Draco spojrzał wymownie w sufit, jakby sam fakt, że musi znosić jej obecność w tym samym pokoju, wyczerpywał wszelkie pokłady jego cierpliwości.

– Szkoda, że ci popieprzeni fanatycy Pottera wciąż nie potrafią niczego zrobić raz, a dobrze – warknął, jakby sam do siebie.

– Myślę jednak, że nic poważnego jej się nie stało – Blaise wstał i odłożył szklankę. – Najwyraźniej miała więcej szczęścia niż żona Flinta.

– Niestety ja najwyraźniej miałem go od niego mniej – Draco znów się skrzywił. – Ale nie gratuluj mu jeszcze ode mnie. Feniksy mogą zechcieć mu oddać żonkę, jeśli tylko trochę dłużej będą zmuszeni z nią przebywać.

Blaise zachichotał i podszedł do Malfoya, by uścisnąć mu dłoń.

– Pewnie przez kilka dni będziesz miał spokój, bo twoja żona najwyraźniej wymaga sporo odpoczynku i nie będzie zbyt aktywna.

– To ja potrzebuję odpoczynku, ale nim ta popieprzona wojna się nie skończy moje szanse na to, są raczej marne.

– Co zrobić przyjacielu – Blaise uśmiechnął się pod nosem. – Myślę jednak, że koniec wojny może być bliżej niż sądzimy – Zabini spojrzał na wciąż leżącą na kanapie kobietę.

– Masz u mnie butelkę najlepszej ognistej, jeśli ta wizja wkrótce się ziści – skomentował cierpko Malfoy. – Daj mi znać sową, co ustaliliście z Flintem w sprawie zgłoszenia tego incydentu do naszego pana.

– Jasne, wkrótce się odezwę – Heros Grzechu skierował się do wyjścia, lecz nim opuścił pokój spojrzał jeszcze raz w stronę Hermiony.

Od tej chwili zostawała z tym wszystkim sama i tylko od niej będzie zależało, czy ta misja w ogóle się powiedzie.

– Powodzenia Gr…Greengrass.


Wahanie w głosie Zabiniego było ledwo słyszalne, ale Hermiona zdołała je dostrzec i o mały włos nie syknęła na niego niczym wściekły wąż. Może jednak zaufanie, które Zakon pokładał w nim, jako w swoim najbardziej lojalnym szpiegu było przesadzone? Coś jej tu naprawdę nie pasowało.

– Czyli na pewno przeżyjesz? – Draco nawet na nią nie spojrzał, tylko podszedł do barku po dolewkę whisky.

– Ja… Tak… Chciałabym tylko już pójść do siebie – wyjąkała.

– Chyba nie liczysz na to, że cię tam zaniosę? – Rzucił jej drwiące spojrzenie, po czym odwrócił się do niej plecami, racząc się kolejną porcją alkoholu.

– Nie… Ale może… Mój skrzat domowy?

– To go wezwij. Będę w swoim gabinecie, ale niech nikt mi nie przeszkadza, chyba że zdecydujesz, że jednak chcesz skonać.

Blondyn znów nawet się nie obejrzał, gdy wyszedł z pokoju, a Hermiona mogła być pewna, że twarz Astorii nosiła teraz wyraz czystego niedowierzania.

Wszelkie legendy o nim najwyraźniej mówiły prawdę. Malfoy był potworem bez uczuć i nie musiała już żywić żadnych wątpliwości, że mogło kiedyś być inaczej.

<><><>

Sypialnia Astorii przypominała komnatę w pałacu, w którym każdy element wnętrza zdawał się aż krzyczeć o tym do jakiego luksusu była przyzwyczajona. Już od progu w nos uderzał zapach ciężkich perfum z nutą róży i jaśminu. Ściany pokrywała tapeta o złotym, kwiecistym wzorze, który skręcał się w fantazyjne ornamenty. W centrum pokoju stało monumentalne łoże z baldachimem, podtrzymywane przez cztery masywne rzeźbione kolumny. Baldachim wykonany był z ciężkich, kremowych tkanin obszytych złotą koronką i frędzlami.

Po lewej stronie stała toaletka niemal w całości zagracona drobiazgami: kryształowymi flakonami perfum, szczotkami z rączkami zdobionymi masą perłową i szkatułkami z biżuterią. Wszystko odbijało się w wielkim trójskrzydłowym lustrze, którego złota rama była kunsztownie zdobiona.

Hermiona czuła się w tym wnętrzu obco i poniekąd przytłaczająco, wiedziała jednak, że będzie musiała jakoś przetrwać tu te dwa tygodnie, po cichu tęskniąc za prostotą jej komnat w dawnym Hogwarckim biurze prefektury.

Una – skrzatka domowa, którą zgodnie ze słowami Zabiniego, Astoria dostała w prezencie ślubnym od męża, była zmizerniałym i wyraźnie przerażonym stworzeniem na widok, którego dosłownie pękało serce.

Za każdym razem, gdy się do niej zbliżała, służka kuliła się w sobie, kładąc płasko uszy, a w jej oczach błyszczał czysty strach. Wyglądała, jakby w każdej chwili była przygotowana na to, by otrzymać kolejny cios. To było naprawdę przytłaczające.

Astoria musiała maltretować to biedactwo i to od dawna. Nie po raz pierwszy Hermiona poczuła satysfakcję z tego, że ta pusta idiotka dała się pokąsać Akromantulom i ostatecznie umarła. Świat najwidoczniej niewiele na tym stracił.

Hermiona ze wszystkich sił starała się zachowywać naturalnie, jak gdyby ten pokój był jej ulubionym miejscem na ziemi. Opowiedziała Unie krótko o tym, co jej się przydarzyło i poprosiła o pomoc przy przygotowaniu kąpieli i kilku innych niezbędnych jej rzeczy.

– Ale… – Una aż zadrżała ze strachu. – Przy kąpieli zawsze towarzyszy mojej pani panienka Mabel…

– W takim razie ją wezwij! – Starała się, by zabrzmiało to ostro, ale naprawdę nie miała ochoty jeszcze bardziej straszyć małego skrzata.

Widać było, że służba była absolutnie posłuszna wszelkim rozkazom Astorii, bowiem ledwo zdołała zdjąć pelerynę, a jej kąpiel była już gotowa.

Łazienka była niemal równie imponująca — i równie przesadzona — jak sama sypialnia arystokratki. Podłogę tworzyła szachownica z czarnego i kremowego marmuru, tak wypolerowana, że dosłownie odbijała światło. W centrum pomieszczenia stała wolnostojąca, ogromna wanna na złoconych łapach. Kran w kształcie łabędzia miał złote skrzydła rozchylone jak do lotu, a jego kurki zdobiły dwa najprawdziwsze szmaragdy. Przepych, aż bił po oczach. Jedną ze ścian w całości stanowiło ogromne lustro w szczerozłotej, rzeźbionej ramie i od razu można było dojść do łatwego wniosku, że Astoria lubiła patrzeć na swoje odbicie. Najwyraźniej nie było przesady w tym, że ludzie nazywali ją próżną i pustą.

Mabel okazała się niską, drobna szatynką, patrzącą na swoją panią z takim samym lękiem i dystansem, jak Una. Hermiona nie mogła mieć pewności – zresztą sama Tracey również nie potrafiła im odpowiedzieć na to pytanie, ale zdaje się, że służka była charłakiem, który od lat służył we dworze Malfoyów, podobnie zresztą jak jej rodzice. Hermiona przed misją nie zdołała się dowiedzieć o niej zbyt wiele, poza tym, że to ona razem z Uną były najbliżej z Astorią.

– Kąpiel gotowa, moja pani – wyszeptała, pochylając głowę, gdy Hermiona weszła do łazienki.

– Dziękuję – odpowiedziała odruchowo i szybko się zmitygowała, widząc jak zaskoczona dziewczyna unosi głowę i patrzy na nią nie kryjąc szoku.

Postanowiła to zignorować i szybko zaczęła się rozbierać. Po chwili jednak zamarła. Nie dość, że służąca nie wyszła z łazienki, to ona również od razu zaczęła zdejmować z siebie odzież.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała Hermiona, zapominając, że nie powinna być aż tak widocznie zszokowana.

Mabel zamarła w pół ruchu, akurat zsuwając z ramion bluzkę.

– Tak, jak pani lubi – wyszeptała. – Wejdę do wanny, by zrobić pani masaż i… Wszystko to, czego pani zechce.

– Nie trzeba! – Hermiona nic nie mogła poradzić na to, jak piskliwie zabrzmiała. – Dziś nie mam na to ochoty!

Krótki wyraz ulgi przemknął przez twarz dziewczyny, która od razu szybko się ubrała, po czym wyraźnie skulona uciekła z łazienki.

Hermiona z niedowierzaniem aż pokręciła głową. Czyli, że to prawda, że Astoria wykorzystywała swoją służącą do… Dostarczania sobie rozrywki? Z niesmaku, aż zrobiło jej się kwaśno w ustach.

To oznaczało, że z pewnością nie tylko Malfoy będzie świętował, gdy się dowie, że Greengrass ostatecznie pożegnała się z tym światem.

<><><>

Hermiona nie mogła spać, zajęta czuwaniem i skrupulatnym pilnowaniem czasu, w którym będzie musiała zażyć kolejną dawkę eliksiru. Przez cały dzień Malfoy nawet na chwilę nie zakłócił jej spokoju, ani nawet nie próbował skontaktować się z nią poprzez służbę.

Una dostarczała jej wykwintne posiłki, a Mabel pojawiła się na chwilę, pytając czy potrzebuje pomocy przy szykowaniu się do snu, ale poza tym zostawiono ją w spokoju – co też najbardziej jej odpowiadało.

Jedynym innym, wartym uwagi akcentem było to, że Astoria otrzymywała mnóstwo towarzyskiej korespondencji, która w magiczny sposób pojawia się na stojącym w przeciwległym kącie pokoju sekretarzyku. Hermiona zdecydowała się na razie nie odpowiadać na te listy. Wieść o tym, że doznała urazu z pewnością szybko dotrze do wszystkich zainteresowanych i tym samym powinni zrozumieć jej brak odpowiedzi.

Wstała z łóżka na długo przed świtem i dokładnie przejrzała rzeczy Astorii. Nie liczyła specjalnie na znalezienie żadnego pamiętnika, bowiem jak wspominała Tracey – Greengrass nie lubiła pisać, jeśli nie musiała. W całym pokoju nie było też ani jednej książki.

Znalazła za to zdjęcie ślubne Astorii i Draco. Chyba jeszcze nigdy nie widziała równie nieszczęśliwej pary umieszczonej na jednej fotografii. Kobieta mocno uczepiona ramienia blondyna, wpatrywała się w niego jednocześnie z rozpaczą i z uwielbieniem. Natomiast Malfoy wyglądał jakby zaklęto go w głaz. Zero uczuć i emocji. Obojętność z delikatną nutą niesmaku lub nawet pogardy.








W jednej z szuflad znalazła małą szkatułkę, a w niej spinkę do mankietu ze szmaragdem, starą zapalniczkę z wygrawerowanymi inicjałami D.M. oraz niewielką fotografię wyraźnie młodszego Draco, na której najpierw łypał on groźnie, po czym zawadiacko się uśmiechał w zaklętej pętli.

Ciekawie było odkryć, że Astoria najwyraźniej naprawdę żywiła jakieś uczucia do swojego zaaranżowanego męża. Szkoda tylko, że frustrację spowodowaną brakiem odwzajemnionych uczuć, najwyraźniej wyładowywała na swoich służących.

Najmniej imponującym znaleziskiem w rzeczach arystokratki, był wielki kufer, który znalazła pod łóżkiem. Co ciekawe był on obłożony kilkoma zaklęcia ochronnymi, ale bez problemu się z nimi uporała i to za pomocą różdżki Astorii. Już na etapie przygotowań do misji postanowiła nie używać swojej własnej różdżki bez wyraźnej konieczności. Nie mogła mieć pewności, co do tego czy Malfoy nie miał w domu namiarów monitorujących użycie magii przez niezarejestrowane w księgach rodowych magiczne atrybuty.

Kufer, który z taką łatwością otworzyła krył w sobie – najprościej to ujmując – całą kolekcję zabawek erotycznych. Były tam również liny, specjalne eliksiry pobudzające oraz mnóstwo skąpej bielizny. Hermiona miała tylko nadzieję, że Astoria nie zakładała niczego z tego na swoje wymuszone cotygodniowe schadzki z Malfoyem.

Tracey nie mogła powiedzieć zbyt wiele o pożyciu intymnym państwa Malfoy poza tym, że było raczej nieudane. Hermiona miała nadzieję, że z powodu urazu uda jej się uniknąć konieczności pójścia z nim do łóżka. Nie wyobrażała sobie jakby miała wtedy nie wzbudzić w nim podejrzeń. Przecież zapewne doskonale znał każdą reakcję Astorii w tak bliskiej relacji. Na samą myśl o konieczności takiego poświęcenia się dla dobra misji, robiło jej się naprawdę niedobrze.

Gdy nadeszła pora śniadania, Hermiona zdecydowała, że sama wybierze swój strój i sama się uczesze, choć Una i Mabel stały tuż obok w pełnej gotowości. Z tego, co udało jej się wcześniej ustalić, Astoria jadała śniadania samotnie w dużej jadalni, a Malfoy albo jadł w swoim gabinecie, albo w ogóle unikał śniadań.

Z założenia tylko raz w tygodniu jedli wspólną kolację i to właśnie w jej trakcie ustalali wszystko, co było niezbędne do prowadzenia życia w rezydencji i bywania w ich kręgu towarzyskim. Kolacja zwykle odbywała się dokładnie na tydzień przed co dwutygodniowym przyjęciem w rezydencji, które Greengrass wydawała na cześć współpracowników i żołnierzy Malfoya.

Z tego co już udało jej się ustalić, kolejne przyjęcie miało odbyć się za pięć dni, ale z powodu wyjazdu Astorii para jeszcze nie miała okazji wspólnie zjeść i porozmawiać. A to mogło oznaczać, że Draco mógł tego zażądać każdego, nadchodzącego wieczoru. Mógł też zupełnie z tego zrezygnować, za co Hermiona byłaby mu naprawdę wdzięczna.


<><><>


Jadalnia była ogromnym pomieszczeniem z wysokim sufitem, z którego zwisał wielki, kryształowy żyrandol. Po obu stronach pokoju ustawiono ciężkie, rzeźbione kredensy i witryny, wypełnione drogą porcelaną. W samym centrum stał długi, masywny stół z mahoniowego drewna, lakierowany na wysoki połysk. Obecnie był nakryty jedwabnym obrusem w kolorze głębokiej zieleni, obszytym złotą lamówką. Krzesła wokół stołu posiadały wysokie oparcia, tapicerowane aksamitnym materiałem z haftowanymi herbami rodu Malfoyów. Już na sam ich widok Hermionie odechciewało się podejść do stołu i przy nim usiąść. A to zobaczyła zaraz później, przyprawiło ją o mały zawrót głowy.

Cholera! I co teraz…?

Przy stole czekała na nią niemiła niespodzianka… A tak w zasadzie to aż dwie niemiłe niespodzianki. Okazało się, że nie będzie miała dziś szansy na spokojne, samotne śniadanie.





 

Już z daleka zauważyła, że Malfoy nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego, patrząc z ukosa na Marcusa Flinta, który to z szerokim uśmiechem właśnie nakładał na szczerozłoty talerz całą masę tłustych kiełbasek.

– Skoro koniecznie musiałeś nas odwiedzić akurat w porze śniadania, to równie dobrze możemy jeść i odbyć tę rozmowę, prawda? – Malfoy spojrzał prosto na swoją żonę. – Dobrze, że już jesteś najdroższa. – Lekko się skrzywił po wypowiedzeniu tego słowa. – Marcus ma do ciebie kilka pytań.

– Oczywiście… – wykrztusiła niepewnie. – Witaj Herosie Mroku.

– Pani Malfoy! – Flint wstał i rozpłynął się cały w fałszywym uśmiechu. – Widzę, że pomimo doznanego urazu, jak zwykle wyglądasz olśniewająco!

Obleśny typ zmierzył jej ciało swoim wygłodniałym wzrokiem, wcale się z tym nie kryjąc. Widać doskonale wiedział, że Malfoy nie zareaguje na to, że tak bezczelnie gapił się na jego małżonkę.

– Tak bardzo mi przykro z powodu Tracey – Hermiona zajęła krzesło po prawie stronie siedzącego u szczytu stołu Malfoya. – Chciałam jej pomóc, ale nie mogłam…

Malfoy prychnął pogardliwie, a Hermiona doszła do wniosku, że miał już taki wyrobiony nawyk. Najwyraźniej dość często pogardzał tym, co mówiła jego żona.

– Doskonale o tym wiem – Flint uśmiechał się tak szeroko, że nie mogło być wątpliwości, co do tego, że w jakikolwiek sposób przejął się tym, że jego żona wpadła w ręce ich wrogów. – Tracey zawsze pakowała się w kłopoty. Mogłem się domyślić, że ta wyprawa na zakupy to nienajlepszy pomysł. Zwłaszcza, że ci śmieszni rebelianci robią się coraz bardziej zdesperowani. To oczywiście zasługa twojego męża, który doskonale lokalizuje i niszczy wszystkie ich zapasy.

Hermiona kątem oka spojrzała na blondyna. Nie wyglądał wcale na dumnego, czy zadowolonego z siebie. Wydawał się zupełnie obojętny na te pochwały.

– Gdy uciekałam, uderzyłam się w głowę – Hermiona wskazała na ranę na swojej skroni.

Specjalnie jej nie wyleczyła, by zawsze mogła użyć jej jako wymówki, jeśli popełni jakąś gafę lub powie coś nieodpowiedniego.

– I dlatego niewiele pamiętam… – Skromnie opuściła oczy, jakby zasmucona własną niemocą.

Poczuła na sobie przeszywające spojrzenie Draco i natychmiast usiadła prosto.

– Nie zamierzam cię bez sensu przepytywać moja droga – Flint wciąż rozpływał się w uśmiechu. – Chciałbym tylko wiedzieć, czy te pieprzone feniksy wspomniały coś o tym, że będą chcieli za Tracey jakiś okup?

– Okup? – Powtórzyła głupio. – Myślicie, że chcieli nas porwać dla okupu?

– To jedna z możliwości – skomentował Draco, wciąż uważnie jej się przyglądając.

Wreszcie jednak odwrócił głowę w stronę Flinta.

– Rozumiem, że będziesz skłonny im zapłacić?

Uśmiech na twarzy Marcusa wreszcie na chwilę zgasł, a zastąpił go ponury grymas.

– Jeśli będę do tego zmuszony – odpowiedział wymijająco. – A ty byś zapłacił, gdyby udało im się pojmać również twoją żonę? – zaatakował.

Draco uśmiechnął się cynicznie, po czym ku przerażeniu Hermiony sięgnął po jej dłoń i przyłożył ją do ust, nie całując jej jednak, lecz ledwie dotykając.

– Oczywiście – odpowiedział, patrząc jej przy tym głęboko w oczy. – Żona to przecież mój najcenniejszy skarb.

Hermiona ledwo się powstrzymała przed wzdrygnięciem. Nie miała pojęcia czy to, co teraz robił było tylko jakąś grą, którą prezentował na potrzeby Flinta, czy też zrobił to, bo coś wzbudziło jego podejrzenia i postanowił ją sprawdzić.

– Nic nie słyszałam o żadnym okupie – Hermiona odwróciła się w stronę Marcusa, wreszcie zrywając kontakt wzrokowy z Draco, a on na szczęście od razu puścił jej dłoń.

– To świetnie! – Flint na nowo się rozpromienił, po czym sięgnął po kolejną dokładkę kiełbasek.

– A ty nic nie zjesz? – Malfoy nadal nie spuszczał jej z oczu i zaczęła się tym coraz mocniej stresować.

Mając nadzieję, że dłoń jej nie zadrży, sięgnęła po paterę z jajkami, nim jednak zdążyła sobie nałożyć, Draco znów się odezwał.

– Zamierzasz to jeść? Nie masz przypadkiem alergii na nabiał?

Ledwo zdusiła w ustach przekleństwo. dlaczego ta beznadziejna Tracey jej o tym nie powiedziała, gdy wypytywała ją o choroby i alergie Astorii?

– Ja… Zapomniałam… – wyjąkała, natychmiast odkładając jajka. – To przez ten cios w głowę…

Przypomniała sobie szybko, że Davis im wyznała, iż jej ukochana lubiła jeść na śniadanie owsiankę i owoce.

– Una! – zawołała, próbując zabrzmieć władczo. – Gdzie moja owsianka?

Skrzatka natychmiast się pojawiła i postawiła przed nią pięknie przygotowane śniadanie.

W ostatnim momencie Hermiona przypomniała sobie, że raczej nie powinna jej za to podziękować. Astoria prawdopodobnie uważała, że wszystko co robi służba należy do ich powinności i nie trzeba ich za to jakoś specjalnie nagradzać.

– Faktycznie jest dziś jakaś nieswoja Astorio – Marcus uśmiechnął się do niej pocieszająco. – Ale oczywiście to zrozumiałe, po tym co ci się przytrafiło.

– Skończyłeś jeść Flint? – przerwał mu dość obcesowo Draco. – Jeśli tak, to za chwilę możemy się zbierać.

– Jestem gotowy do drogi, gdy tylko ty też będziesz – Marcus uśmiechnął się drwiąco, co wyraźnie zirytowało Malfoya, który od razu zerwał się ze swojego krzesła.

– Pójdę tylko na chwilę do swojego gabinetu i możemy ruszać. – Oświadczył władczo, od razu wychodząc z jadalni.

– Nadęty kutas – mruknął Flint, jednocześnie mrugając porozumiewawczo do Astorii. – Jak ty z nim wytrzymujesz?

Hermiona nie miała wątpliwości, że to nie ich pierwsza tego typu rozmowa. To ciekawe, że Greengrass pozwalała innym obrażać swojego męża w jej obecności.

– Przecież nie mam innego wyboru – wydukała, grzebiąc niemrawo w swojej owsiance.

– Nie bądź smutna – Flint zacmokał. – Chyba, że chcesz bym znów cię pocieszył…? – Dodał ciszej.

– Co? – zapytała, w ostatniej chwili reflektując się, że jej wyraźny szok mógłby wzbudzić w nim jakieś podejrzenia.

– No wiesz, tak jak ostatnio… Jedno łóżko, a w nim ty, ja, mój służący i ta twoja służka… – Marcus zachichotał. – Szkoda tylko, że nie wolno nam się było nawzajem dotykać, ale za ta dwójka naprawdę zrobiła dla nas doskonałe przedstawienie. Chyba miło by było to powtórzyć, nie sądzisz?

Cieszyła się, że ledwo tknęła swoje śniadanie, ponieważ w tej chwili zrobiło jej się naprawdę niedobrze.

Astoria okazała się złą, zepsutą do szpiku kości osobą i bardzo żałowała, że podczas tej misji nie mogła się wcielić w kogoś innego. Już sam fakt, że piła eliksir wielosokowy zawierający jej włos budził w niej głębokie obrzydzenie. Nie chciała mieć styczności z kimś tak ohydnym, w jakikolwiek sposób.

– Nie czuje się dobrze, po tym urazie – Hermiona znów wskazała na ranę na skroni.

– To daj mi znać kiedy poczujesz się lepiej – Flint znów do niej mrugnął, ale nie zdołał dodać nic więcej, bowiem Malfoy właśnie wrócił do jadalni.

– Wychodzę na cały dzień – rzucił do niej krótko. – W razie czego, wyślij mi sowę lub któregoś ze skrzatów. I dobrze wypocznij – ostatnie słowo dodał chyba tylko dlatego, że był przy tym Flint.

– Dobrze. Udanego dnia – Hermiona pożegnała ich z prawdziwą ulgą.

Marcus na odchodne podszedł by ucałować jej dłoń, co tylko wzmogło w niej mdłości. Szybko jednak musiała wziąć się w garść. Skoro Malfoy wychodził na cały dzień, istniała szansa, że mogła trochę bardziej powęszyć po rezydencji. A najbardziej ciekawym miejscem z pewnością był jego gabinet. I to tam zamierzał zacząć.

<><><>


Poruszała się po gabinecie Draco z nerwową ostrożnością, jak ktoś, kto doskonale wie, że nie powinno go tam być. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku; jedynie smuga wąskiego światła wpadała przez uchylone zasłony, rzucając na parkiet chłodny połysk. Ciężki zapach pergaminu, starych ksiąg i chyba nieco przestudzonej herbaty unosił się w powietrzu. To ciekawe, że wciąż lubił ją popijać w trakcie pracy. Tak jak za dawnych lat.

Biurko Herosa Zagłady stało na samym środku pokoju. Było wykonane z mahoniowego drewna i miało bogatko rzeźbione nogi. Nie chcąc tracić czasu, najpierw rzuciła wszelkie czary wykrywające, które mogły sugerować czym Malfoy zabezpieczał swoje biuro. O dziwo nic nie znalazła, poza jedną szufladą chronioną naprawdę mocną magią. Szybko podeszła do biurka i zaczęła przeglądać leżące na nim dokumenty, a później otwierać jedną szufladę, po drugiej. W środku znalazła stos korespondencji z równiutko przyciętymi pieczęciami, notes z jego pięknym pismem, w której chyba zapisywał godziny i miejsca spotkań wewnętrznego kręgu Śmierciożerców oraz kilka map, które na chwilę obecną nic jej nie mówił, ale postanowiła rzucić na nie zaklęcie kopiujące i odesłać duplikaty do swojej komnaty.

Spojrzała na zamkniętą szufladę. Co tak ważnego w niej przechowywał, że nałożył na to, aż tyle zaklęć? Czuła, jak serce zaczyna jej tłuc się o żebra. To z pewnością były plany kolejnych misji, jakie miały pokrzyżować działania Zakonu Feniksa! Gdy tylko je także mogła skopiować…!

Zdejmowanie zaklęć było żmudne, ale o dziwo poszło jej dość sprawnie. Zapewne Malfoy nie obawiał się zbyt wielu szpiegów we własnym domu, ani tym bardziej tego, że jego własna żona będzie potrafiła dostać się do zawartości tej szuflady.

Wreszcie udało jej się zdjąć wszelkie zabezpieczenia, a zaklęcia sprawdzające wyraźnie pokazywały, że na mebel nie jest już nałożona żadna magia. O co mogło chodzić? Dlaczego nadal się nie otwierała?

– Cholera skup się Granger! – szepnęła w złości sama do siebie.

Nagle coś kliknęło, a po chwili szuflada praktycznie sama wyjechała z biurka. Hermiona, aż podskoczyła z radości. Nie miała pojęcia dlaczego zadziałało, ale najważniejsze, że jej się udało. Miała sięgnąć do środka i wydobyć skarby tak skrzętnie ukryte przez Malfoya, gdy właśnie wtedy usłyszała kroki, a zaraz później skrzypnięcie drzwi.

Zamarła.

Powoli uniosła głowę.

W progu stał Draco — wysoki, prosty jak struna i z miną, która rzecz jasna nie zwiastowała dla niej niczego dobrego.

                                                



<><><>


Hej, hej! 💚

Przepraszam Was za moją niedyspozycję, ale jak już pisałam dość poważnie zachorowałam. Ze zdrowiem nie jest jeszcze idealnie, ale mam nadzieję, że sytuacja wkrótce się poprawi i rozdziały będą pojawiał się regularnie.

Pozdrawiam Serdecznie!

Vena



wtorek, 11 listopada 2025

Bez Wyjątków - Rozdział dwunasty

 Eveline przechadzała się po sypialni przyjaciółki tam i z powrotem, wyglądając trochę niczym rozjuszony tygrys, któremu ktoś zabrał możliwość ataku, zamykając go w klatce. Maia śledziła jej wędrówkę w dużym lustrze. Jednocześnie starała się nie wiercić za mocno z powodu zielonej maseczki nałożonej na twarz. 

Dziewczyny miały dziś zaplanowaną wizytę w SPA, ale ze względów bezpieczeństwa rodzice Mai nalegali, by zostały w domowym zaciszu. Zamówili dla nich nawet kosmetyczkę i masażystkę, które właśnie skończyły swoją pracę i powoli zbierały się do wyjścia.

Eve jednak masaż relaksacyjny najwyraźniej nie pomógł, ponieważ nadal wydawała się całkowicie wyprowadzona z równowagi i bardzo zmartwiona.


Powiedzieć, że informacja o planach zaręczynowych dona wstrząsnęła wszystkimi w ich kręgach, to jakby porównać wybuch bomby atomowej do odpalonej fajerwerki. 


Telefon w domu rodziny Sorrentino dzwonił w zeszłym tygodniu z taką częstotliwością, że Andrea wreszcie zdecydował się go wyłączyć i przyjmować wyłącznie pilne połączenia na swoją służbową komórkę.

Maia też korzystała tylko ze swojego telefonu – ale wcale nie tego samego, którego używała od prawie trzech lat. Gdy tylko doszła do siebie po omdleniu spowodowanym informacją o oświadczynach, Ilario pojawił się w salonie, by wręczyć jej w prezencie od przyszłego narzeczonego olbrzymi bukiet kwiatów.
Drugim prezentem był najnowszy i najdroższy model smartfona ze wszelkimi dostępnymi bajerami. Znalazł się w nim tylko jeden numer – prywatny telefon bezpośrednio do dona Maranzano. 


W kolejnych dniach pojawiły się następne podarunki. Drogie perfumy, najnowszy tablet, para diamentowych kolczyków…


Gdy we wtorek była na uczelni dostarczono jej tam coś, co trochę ją zaniepokoiło – zestaw drogich, jedwabnych chusteczek z wygrawerowanym monogramem M.M. 

Początkowo nie potrafiła sobie tego racjonalnie wytłumaczyć, ale wtedy do akcji znów wkroczył Ilario i wyjaśnił, że to przecież będą jej nowe inicjały: Maia Maranzano. 


Ostatni prezent, a w zasadzie kilka prezentów dotarło do domu jej rodziców w piątek wieczorem.

Było to zaproszenie na ich pierwszą oficjalną randkę w niedzielny wieczór. Do niego została dołączona przepiękna suknia, eleganckie buty i biżuterią, o cenie której Maia wolała nawet nie myśleć.

– A może po prostu jakoś zaaranżujemy twoją udawaną śmierć, a potem potajemnie wywieziemy cię gdzieś poza kraj? – zaproponowała Eve.

– Przestań! – syknęła Maia, niespokojnie spoglądając na drzwi.

Co prawda kosmetyczka i masażystka już wyszły z jej pokoju, ale naprawdę nie chciała, by ktoś usłyszał, co o tym wszystkim tak naprawdę myślała Eveline. Gdyby jej słowa dotarły do Daria, Vaccaro mogłaby się wpakować w prawdziwe kłopoty. 


Doskonale rozumiała to, że jej przyjaciółka – podobnie zresztą jak jej siostra i rodzice, byli naprawdę przerażeni tym, że miała wkrótce zostać żoną przywódcy nowojorskiej mafii. 


Nie sposób było ukryć, że na przestrzeni kilkudziesięciu poprzednich lat żony i dzieci donów często padały ofiarami zamachów. I kilka z nich okazało się udanych. 


Drugim faktem, któremu nie sposób było zaprzeczyć było to, że akurat małżonki członków rodziny Maranzano nie żyły nigdy specjalnie długo. 


Począwszy od dziadka Daria, który miał cztery żony, a żadna z nich nie była donną dłużej niż dziesięć lat, poprzez jego ojca – który był trzykrotnie żonaty, a skończywszy na jego wuju – Ladislao – który obecnie od dwóch lat miał żonę, która tak naprawdę mogłaby być jego wnuczką. Nikt nie był do końca pewien, która to już była z kolei – szósta lub siódma…?


Wszystko to jasno wskazywało, że przyszłość Mai nie tylko nie jawiła się w różowych barwach, ale też jej najbliżsi najbardziej obawiali się tego, że będzie ona raczej krótka. 


Ponadto prawie każdy wysoko postawiony mężczyzna w ich organizacji miewał kochanki, utrzymanki i nieślubne dzieci. Tiziano przysięgał Mai, że sam nigdy tego nie zrobi, a ona kiedyś w to wierzyła. Teraz jednak nie mogła mieć takiej pewności, a nie miała nawet odwagi domagać się podobnej deklaracji od samego dona. 


Czy przyjdzie jej kiedyś cierpieć z powodu każdej z jego zdrad? Już sama myśl o tym spędzała jej sen z powiek. 


– Wybrał cię bo mu się podobasz, wiesz o tym prawda? – spytała cicho. 


– Byłby idiotą, gdyby wybrał sobie żonę, która go obrzydza – Maia uśmiechnęła się cierpko pod nosem. 


– Nie chodzi tylko o to, że jesteś śliczna, choć to oczywiste, że jesteś… Tu chodzi o to, że dostrzegł w tobie coś wyjątkowego, prawdopodobnie już przy waszym pierwszym spotkaniu. Wybrał cię już wtedy i wszystko to, co się później wydarzyło było konsekwencją jego dalszych działań. 


– Myślisz, że sprowokował jakoś Carę Devlin, by ta uwiodła Tiziana? – wyszeptała pytanie, które nurtowało ją wielokrotnie w ciągu tego tygodnia od ogłoszenia zaręczyn. 


– Tak. Myślę, że zaplanował to wszystko, no może poza tym, że ta idiotka od razu zajdzie w ciążę.


– Czuję się taka głupia! – Maia ledwo się powstrzymała przed ukryciem twarzy w dłoniach, tak by nie zetrzeć maseczki. – Powinnam była zauważyć, co dokładnie się dookoła mnie dzieje i co takiego ma to wszystko na celu. 


– Skąd mogłaś wiedzieć, że awans twojego ojca to tylko przykrywka, by poprawić wasz status? Zapewne chodziło o to, by nikt się nie czepiał, że sam don poślubia córkę kogoś o niskiej pozycji w naszych strukturach – Eveline skrzywiła się z niesmakiem. 


– I tak będą się tego czepiać – Maia ciężko westchnęła. – Dopiero co weszliśmy do kręgu podszefów, w którym od pokoleń praktycznie wszyscy hodują swoje córki tylko po to, by to któraś z nich mogła dostąpić zaszczytu zostania kiedyś kolejną donną.

– Też o tym wczoraj myślałam – przyznała Eve. – Każda z tych dziewczyn oddałaby wszystko, by znaleźć się na twoim miejscu, a ich rodziny by teraz triumfowały. Twoi rodzice wyglądają, jakby właśnie przeżywali żałobę.

Maia na chwilę zamknęła oczy. Ona również przeżywała teraz żałobę. Opłakiwała stratę swoich marzeń o spokojnym, wygodnym życiu z dala od tego całego mafijnego półświatka. Już z powodu tego, że Tiziano miał blisko współpracować z Dariem, odczuwała wątpliwości i niepokój, ale zostanie żoną samego dona było ostatnim czego by dla siebie pragnęła.

Nie próbowała nawet oszukiwać samej siebie, że Dario jej nie pociągał. Był przystojny, inteligentny, mroczny i dominujący. Wzbudzał w niej uczucia i emocje, których dotychczas nie doświadczyła.

Był też jednak jednym słowem przerażający. Naprawdę nie wyobrażała sobie, jak to będzie żyć z nim przy swoim boku na co dzień. 


Nie mogła jednak pozbyć się z głowy najważniejszego pytania, które odbijało się echem w jej myślach, snach i obawach prawie bez przerwy. 


Dlaczego Dario Maranzano wybrał właśnie ją? Jak to się stało? I co go do tego skłoniło…?



<><><>

Pół roku wcześniej…


Jego gabinet w Vanguard Heights mieścił się na 77. piętrze. Dario dopilnował, by został zaprojektowany tak, by klasyczna elegancja spotyka się w nim z chłodną nowoczesnością — luksus bez przesady, precyzyjnie wyważony.

Ciężkie, ciemne biurko z litego drewna stało centralnie na środku dużego pokoju, a jego gładki, błyszczący blat odbijał światło wpadające przez wysokie panoramiczne okna. Za nim znajdowała się ściana w głębokim odcieniu grafitu, ozdobiona jedynie subtelnym obrazem w stylu minimalistycznym oraz kilka półek ze starannie dobranymi książkami o ekonomii, sztuce i historii Włoch. 

Na podłodze leżał gruby dywan w kolorze popiołu, a w rogu pomieszczenia stał nowoczesny barek z karafkami szkockiej i kryształowymi szklankami. Skórzany fotel o prostych, surowych liniach był czarny jak jego dusza.

Dario lubił ten gabinet i dobrze mu się w nim pracowało, w przeciwieństwie do tego w jego głównym, rodzinnym domu w Bronxville. Wszystko wyglądało tam nadal tak, jak zostawił to Narcis, a Azzurra upierała się, że muszą jeszcze poczekać, nim zrównają z ziemią biuro ich ojca i przerobią je pod gust Daria. 

Szanował swoją siostrę i jej zdanie. Miał wyrzuty sumienia, bowiem to przez jego niedopatrzenie ona i jej matka nie miały odpowiedniej ochrony, gdy doszło do ich wypadku samochodowego przed czterema laty. Dręczyło go również to, że pomimo upływu tylu lat, nie był ani trochę bliżej wykrycia sprawców. Wszelkie tropy wciąż wskazywały tylko na nieszczęśliwy wypadek. Tyle, że w ich świecie nieszczęśliwe wypadki były rzadkością – za to zakończone śmiercią zamachy zdarzały się nad wyraz często. Dario doskonale o tym wiedział i to dlatego tak trudno mu było teraz powziąć właściwą decyzję o powiększeniu rodziny.

Zabawne, że z tego samego powodu patrzył teraz na stojącego pod jednym z okien przyjaciela, który najwyraźniej resztką siły powstrzymywał się przed wygłoszeniem ostrej tyrady. Dario wiedział, że Gregor nie miał złych intencji, jednak był już nieco zirytowany ciągłym drążeniem tego tematu. 

– Doskonale wiesz, jak to działa – naciskał Gambino. – Czemu tak się przed tym bronisz? Przecież to nie będzie miało praktycznie żadnego wpływu na twoje życie.

– Serio? Posiadanie żony nie zmienia niczego w życiu? A ja głupi myślałem, że ślub to jedna z najważniejszych życiowych decyzji.

– Może gdzie indziej, ale nie w naszym świecie – Gregor powoli przeszedł w stronę barku, by sięgnąć po dolewkę swojej ulubionej whisky Highland Park. 

– Nie rozumiem, czemu wszyscy tak bardzo interesują się tym, że zostałem donem bez posiadania przy boku żony. To chyba lepiej, że nic mnie nie rozprasza i mogę całkowicie się skupić na posprzątaniu tego całego bałaganu, jaki został po moim starym – Dario skrzywił się z pogardą. 

Narcis w ostatnich latach życia, bardziej skupiał się na hulankach niż na prowadzeniu poważnych interesów. Nic więc dziwnego, że musieli tuszować i ukrywać przed wszystkimi, że dostał zawału w swoim łóżku w czasie eskapady z dwoma dziwkami. 

– Zasady obowiązują nawet ciebie. Nikt z twoich podwładnych ani kuzynów nie wstąpiłby na najwyższe stanowisko nie będąc przynajmniej zaręczonym. Spójrz chociażby na starszego syna Nicolettiego. Titano właśnie ogłosił datę swojego przyjęcia zaręczynowego – Gregorio wskazał mu na stos kopert leżący na jego biurku.

Jedna z nich była czerwona, a to mogło oznaczać, że kryła w sobie jakieś zaproszenie. 

– To on nie nazywał się Tiziano? – zapytał Dario, próbując sobie przypomnieć kuzyna z pogrzebu swojego ojca. 

– A tak, wybacz. Tiziano. Masz za dużo bezbarwnych krewnych, bym ich wszystkich zapamiętał. 

– Doprawdy świetny z ciebie consiglieri – wytknął mu Dario. 

– Najlepszy! – Przyjaciel uniósł szklaneczkę w geście toastu, a Wulkan sięgnął po swojego drinka.

Rzadko zdarzało mu się pić, gdy przebywał w firmie, ale był piątkowy wieczór i wszystko wskazywało na to, że jego interesy na dziś były zakończone. Powoli wdrażał się w rolę przywódcy, a i problemów zdawało się ostatnio ubywać. Poza oczywiście tym jednym – najważniejszym. 

Starszyzna rodziny, nie mając odwagi by spróbować go wprost zmusić do małżeństwa, zaczęła wojnę podjazdową, rzucając subtelnymi aluzjami i męcząc tym tematem bliskich mu ludzi. Gregora, Azzę, a nawet szefa jego ochrony Vincenzo, którego Dario od zawsze bardzo szanował. To powoli robiło się absurdalne. 

– Nie musisz przecież od razu biec do ołtarza. Same zaręczyny wystarczą. A nawet tylko plotki, że wkrótce do nich dojdzie – podkreślał Gambino. 

– Przecież zabrałem na kolację tę niesamowicie irytującą córkę Coyla. Czy to nie podsyciło plotek o tym, że zawrzemy z nimi sojusz poprzez małżeństwo?

– Owszem, ale tylko w kręgach słabo poinformowanych i młodszych członków organizacji. Twoi wujowie doskonale wiedzą, że nie ma szans żebyś ją poślubił. Nie jest przecież włoszką. 

– Jakbym kiedykolwiek dbał o tę tradycję – mruknął Dario. 

– Z pewnością dbasz o ostatnie życzenie swojej matki, a kilka osób o nim wie – przypomniał. – Zamówimy coś na ząb?

– Przekaż sekretarce, by się tym zajęła. 

Uderzyła go myśl o tym, jak pomimo upływu lat nadal bardzo tęsknił za matką. Bo choć bardzo lubił swoją macochę – Isabellę, to jednak matka była w jego życiu jedyną osobą, której miłości był absolutnie pewien. Naprawdę mu jej brakowało.

– Gdyby twoja matka żyła, z pewnością już dawno by ci wskazała idealną kandydatkę na twoją żonę – Gregorio podszedł, by otworzyć drzwi i przekazać dyspozycje dotyczące kolacji. 

Wywołany tym nagły podmuch powietrza sprawił, że koperty przesunęły się po biurku, a ta czerwona – z zaproszeniem na przyjęcie Nicolettich, praktycznie upadła mu na kolana. 

Dario złapał ją od niechcenia i już zamierzał wyrzucić do kosza, gdy coś nagle go tchnęło. To był instynkt, jakieś dziwne przeczucie. 

A on zawsze ufał swojej intuicji. 

Zaproszenie było piękne – utrzymane w barwach bieli, czerwieni i złota, choć Dario by wolał, aby czerwony kolor był bardziej głęboki – niczym dobre, włoskie wino. Obiektywnie jednak uznał, że ten kto je wybrał miał naprawdę świetny gust. 

– Oglądasz zaproszenie? – spytał Gregor, wracając do gabinetu. – Muszę przyznać, że Nicolettiemu się poszczęściło. Jego narzeczona to prawdziwa ślicznotka. 

Dario otworzył kopertę i pierwszym, co zauważył było zdjęcie uroczo uśmiechniętej pary. Teraz miał już pewność, którym z całego grona jego kuzynów był Tiziano. Mgliście kojarzył tę twarz. Jednak tym, co odciągnęło całą jego uwagę, było zdjęcie przepięknej, młodej kobiety. Bez wątpienia była włoszką o złoto-bursztynowych oczach i uroczym, ujmującym uśmiechu. Wyglądała słodko i niewinnie, ale tu znów instynkt Daria podpowiadał mu, że to mogą być tylko pozory.

– Kim ona jest? – zapytał, sam zaskoczony tym, że jego głos zabrzmiał tak ochryple.
To mu się praktycznie nie zdarzało. 

– Nie wiem, ale za dziesięć minut mogę mieć pełny raport – Gregorio sięgnął po swoją komórkę. – Powtórzysz mi nazwisko? Nie zapamiętałem. 

Dario spojrzał na dane dziewczyny zawarte w zaproszeniu i zamarł. 

Maia… Niczym żona mitycznego Wulkana. Przypadek? Prawdopodobnie.

Ale największe wrażenie zrobiło na nim to, co przeczytał dalej. 

Dziewczyna miała na drugie imię Lucia, dokładnie tak samo, jak jego świętej pamięci matka.

<><><>

Obecnie…

Maia odprowadziła Eveline do drzwi i poprosiła Ilaria, by ten ją odwiózł. Jej ochroniarz i najlepsza przyjaciółka naprawdę dobrze się ze sobą dogadywali, co naprawdę ją cieszyło.

 Postanowiła wstąpić do kuchni i zapytać Emmy czy jest szansa na przygotowanie dla niej kubka gorącej czekolady. Od kiedy tylko dowiedziała się o własnych, bliskich planach zaręczynowych, często odczuwała nieznośne, wewnętrzne zimno, którego usilnie starała się nie nazywać strachem. Miała nadzieję, że gorąca czekolada jakoś to złagodzi. 

Właśnie miała skręcić w korytarz prowadzący do kuchni, gdy wpadła na ojca, który wychodził ze swojego nowego gabinetu. 

– Dobrze, że jesteś – przywitał ją pośpiesznie. – Leć na górę się przebrać w coś bardziej oficjalnego, bo za dziesięć minut będziemy mieli gościa. 

– Dzisiaj? W sobotni wieczór? Tak bez zapowiedzi? – zdziwiła się szczerze.

– Właśnie zadzwonił i poinformował, że zaraz tu będzie – Andrea skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z tej sytuacji. 

– A kto ma taki tupet, by wpadać tu tak bez zaproszenia? Zapomnieli, że jesteś teraz podszefem? – zapytała Galena, która nagle pojawiła się za plecami siostry. 

– O! Dobrze, że też tu jesteś. Wróć do swojego pokoju i się nie wychylaj. Jeśli nie zostaną na kolacji, to pewnie nie będą domagali się twojej obecności – Andrea zwrócił się do młodszej córki. 

– A to niby dlaczego? – zdenerwowała się Gal. 

– Niespodziewanie odwiedzi nas wuj Daria, Ladislao Maranzano – mężczyzna skrzywił się, wymieniając te personalia.

Mało kto w kręgach mafijnych lubił mieć kontakt z Ladisem, który wcześniej jako brat, a obecnie jako wuj dona, lubił wykorzystywać swoją pozycję do upokarzania ludzi stojących w hierarchii niżej od niego.

Sam fakt, że oznajmił rodzinie Sorrentino, że ich odwiedzi praktycznie bez możliwości odmowy, pokazywał za kogo się uważał.

Maia obawiała się czego właściwie ten nieprzyjemny staruch mógł od niej chcieć. Wiedziała jednak, że naprawdę nie mogła mu odmówić rozmowy, jeśli się jej domagał. 

– Będziesz mógł być przy mnie, gdy on przyjdzie? – zapytała niepewnie Maia. 

– Nie opuszczę cię nawet na krok – zapewnił ją ojciec. 

– Ja też mogę… 

– Nie! – Obydwoje jednocześnie przerwali Galenie.

Temperament młodszej z sióstr Sorrentino był z pewnością tym, czego stare, konserwatywne zasady Ladisa mogły nie znieść. 

– Nie wiem, o co wam chodzi – Gal naburmuszyła się i założyła ręce na piersi. 

– Idź do pokoju, jak tata cię prosi – Maia dotknęła ramienia siostry. – I najlepiej niech mama pójdzie tam z tobą. 

– Na szczęście jej nie ma. Odwiedza dziś żonę jednego z naszych ludzi, któremu właśnie urodziło się dziecko – wyjaśnił jej Andrea. 

– Całe szczęście. A co z naszą ochroną? – dopytywała Maia. 

– Ilario wyjechał zanim zdążyłem mu o tym powiedzieć, ale reszta jest już poinformowana – Andrea naprawdę wydawał się niespokojny. 

– Wszystko będzie dobrze – Maia uśmiechnęła się pocieszająco do ojca, choć sama praktycznie drżała w środku i wiedziała jednak, że temu nie zaradzi żadna ilość gorącej czekolady. 


<><><>

Założyła na siebie tę samą ciemnogranatową garsonkę, którą często nosiła w czasie egzaminów na uczelni. Nie zdobyła się jednak na zrobienie żadnego makijażu, bowiem jej skóra po dzisiejszym domowym SPA wyglądał promiennie i zdrowo. Rozpuściła włosy i pozwoliła jej falom swobodnie opaść na plecy. To musiało wystarczyć, by zadowolić wuja Daria, który tak nagle postanowił ją odwiedzić. 

Siedziała wraz z ojcem w salonie, wyczekując tej wizyty niczym nadejścia jakiejś katastrofy. Gdy wreszcie na ich podjeździe zachrzęściły koła kilku samochodów, Maia spięła się jeszcze bardziej z całej siły walcząc z tym, by nie zacząć się trząść. 

Wyraźnie słyszała, jak jeden z ochroniarzy jej taty prowadził gości do salonu. Gdy tylko pojawili się w progu, zarówno ona jak i jej ojciec podnieśli się ze swoich miejsc. 

– Andrea! – Ladislao ubrany w drogi, szary garnitur i z zarzuconym na ramionach czarnym płaszczem, wkroczył do ich salonu niczym król. 

W jednej ręce trzymał czarną, hebanową laskę, a na drugiej – którą wyciągnął na powitanie do jej ojca, błyszczał wielki, złoty sygnet z wybitym na nim herbem rodu Maranzano. 




– Witamy panie Maranzano. – Ojciec Mai uścisnął dłoń mężczyzny z wyraźnie wymuszonym uśmiechem. – Zapraszamy. Napije się pan czegoś? – Wskazał mu miejsce na jednej z wygodnych, białych kanap. 

– Nie, dziękuję – Ladis rozsiadł się wygodnie, zrzucając z ramion płaszcz. – Wpadłem tu tylko na parę minut, by zmienić dosłownie kilka słów z twoją uroczą córką, jeśli pozwolisz. 

– Oczywiście, obydwoje nie mamy nic przeciwko temu – Andrea rzucił córce krótkie, wyraźnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym obydwoje na powrót usiedli. 

– Wolałbym przeprowadzić tę rozmowę na osobności – Ladislao spojrzał na nią swoimi małymi, wodnistymi oczkami, a Maia poczuła od tego nieprzyjemny dreszcz na karku. 

– Oczywiście możemy poprosić ochronę, by poczekała za drzwiami – Andrea wskazał na swoich ludzi oraz na dwójkę tych, którzy towarzyszyli tu seniorowi Maranzano. 

– Chyba nie zrozumieliśmy się, mój drogi… – Ladis uśmiechnął się lekko, a w tym czasie jego ludzie wyciągnęli broń i wycelowali ją w ochronę ich rodziny.

Zarówno Maia jak i jej ojciec ponownie zerwali się ze swoich miejsc, a Andrea od razu sięgnął po własny pistolet i dopilnował, by córka stanęła za jego plecami. 

– Nie wiem za kogo się uważasz, by wtargnąć do mojego domu… – zaczął nieco roztrzęsionym głosem Sorrentino. 

– Ależ źle mnie zrozumiałeś przyjacielu – Ladislao uniósł dłonie w geście pokoju. – Chciałem tylko poprosić, żebyś zaczekał ze swoimi ludźmi na zewnątrz i dał mi porozmawiać z twoją córką sam na sam. Naprawdę nie mam złych zamiarów i nawet się do niej nie zbliżę. Chcę tylko krótkiej chwili rozmowy. 

– Nie ma mowy! 

– Tato… Proszę… – Maia położyła ojcu drżącą dłoń na ramieniu.

Naprawdę nie miała ochoty nawet przez chwilę przebywać w towarzystwie tego starego, obleśnego wariata, ale wiedziała, że jeśli będą dalej protestować, za chwilę mogłaby się tu rozegrać krwawa jatka. A tego za nic by nie chciała. Jej siostra wciąż była na górze, a matka mogła wrócić w każdej chwili. 

– Twoja córka, jak widać jest rozsądna. Moi ludzie schowają broń, a ty razem z twoimi wyjdziesz razem z nimi za drzwi. Obiecuję, że to nie potrwa dłużej niż dziesięć minut – przekonywał Ladis. 

– Nie sądzę, by don Maranzano… – zaczął Andrea. 

– Mój bratanek jest dziś w Bostonie, gdzie załatwia interesy – Ladislao uśmiechnął się szeroko. – W czasie jego nieobecności, to ja dowodzę rodziną i ostatni raz radzę ci grzecznie wysłuchać mojej prośby… 

– Tato – Maia wyszła za pleców ojca i stanęła tak, by ją zobaczył. – Skoro pan Maranzano chce tylko zamienić ze mną kilka słów, to nie masz się czego obawiać – przekonywała. 

– Maia… – Ojciec spojrzał na nią z mieszaniną strachu i podziwu. 

– Jeśli się o mnie martwisz, to możesz zostawić mi to – Maia wyjęła z ręki ojca pistolet. – Sam pokazywałeś mi, jak się strzela, pamiętasz? 

Skłamała, bowiem ojciec nigdy nie pozwalał jej i Galenie specjalnie zbliżać się do broni. 

– Oczywiście – Andrea spojrzał na starego Maranzano. – Moja córka jest doskonałym strzelcem. 

– Dobrze to słyszeć – Ladislao uśmiechnął się cynicznie. – Przysięgam na honor mojej rodziny, że nic jej nie zrobię. 

– W razie czego krzyczy – poprosił ją ojciec, opuszczając ramiona w geście porażki. – Będę tuż za drzwiami. 

– Obiecuję, że nic mi się nie stanie – Maia posłała mu pocieszający uśmiech, choć wewnątrz dosłownie umierała ze strachu, nie tylko o siebie, ale również o całą swoją rodzinę.

Czy poprzez małżeństwo z Dariem miała się czuć tak już zawsze? To byłoby naprawdę straszne. 

Andrea i ochroniarze wyszli wreszcie z salonu, zamykając za sobą drzwi,  a Maia powoli usiadła z powrotem na kanapie i oparła dłoń z pistoletem o swoje kolano, mając nadzieję, że wygląda to swobodnie. 

– Lepiej to odłóż dziecko, bo jeszcze się zranisz – Ladislao z niesmakiem popatrzył na broń. 

– Proszę sobie darować ten protekcjonalny ton, panie Maranzano – dumnie uniosła głowę, starając się zgrywać opanowanie. – O czym chciał pan ze mną porozmawiać, skoro tyle z tym zamieszania?

– Chodzi oczywiście o twoje domniemane zaręczyny z moim bratankiem – Ladis wyjął z kieszeni złotą papierośnicę, a Maia nie miała odwagi mu wspomnieć o tym, że w ich domu nie wolno było palić. 

– Domniemane? Dario osobiście poprosił mojego ojca o moją rękę, a on osobiście udzielił mu swojego błogosławieństwa. 

Ladis prychnął nieprzyjemnym śmiechem, odpalając cienkiego, czarnego papierosa.

– Oczywiście Sorrentino nie miał odwagi, by bezpośrednio mu odmówić. Jednak teraz po upłynięciu kilku dni po prostu przekażecie Dario, że się rozmyśliłaś i wcale nie chcesz zostać jego donną. 

Maia nie mogła wyjść z podziwu, skąd w tym mężczyźnie wzięło się tyle pewności siebie i przekonania, że bez chwili protestu go posłucha. 

– Rozumiem, że zaraz usłyszę całą listę powodów, dla których mam to zrobić? 

Ladislao w odpowiedzi znów gruchnął śmiechem, po czym rzucił papierosa na ich drogi dywan i jak gdyby nigdy nic go rozdeptał. 

– Nadal się nie zrozumieliśmy. Ja cię nie muszę do niczego przekonywać. Zrobisz to, bo tak będzie dla ciebie najlepiej. 

Maia popatrzyła na niego, a jej serce znów zadrżało

– Czy to groźba? – zapytała cicho, mimowolnie zaciskając mocniej palce na pistolecie. 

– Nie – Ladis spojrzał jej w oczy. – Tylko prosta informacja. 

– Prosta informacja? – powtórzyła głucho, coraz mniej z tego rozumiejąc.

– Mój bratanek jest przywódcą największej organizacji tego typu w całych Stanach i potomkiem jednego z najznamienitszych włoskich rodów. Nie może zmarnować tego potencjału poślubiając dziewczynę znikąd i wszyscy doskonale o tym wiedzą. 

Maia nie mogła nie czuć goryczy i upokorzenia z powodu tych słów, choć starała się być dzielna i nawet nie myśleć o potencjalnym pojawieniu się łez. 

– Kwestionujesz wybór naszego dona? – spytała bez ogródek, nawet nie siląc się na formę grzecznościową. 

– Nie kwestionuję, tylko próbuję zapobiec temu, by tak głupio postąpił – Ladislao westchnął ciężko, jakby zaczynając się poniekąd męczyć tą rozmową. – Nie wyglądasz mi na głupią dziewczynę, więc powinnaś wiedzieć, jak to działa. Twoja rodzina nic nie znaczy…

– Jestem córką obecnego podszefa New Jersey! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

– Twój ojciec piastuje to stanowisko od piętnastu minut, a wszyscy doskonale wiemy, że ani trochę na nie nie zasłużył. Odwołanie tych śmiesznych zaręczyn, to przy okazji dobry pretekst do zmiany tej głupiej decyzji. 

– Nie wiem, skąd u ciebie przeświadczenie, że zamierzam cię tak po prostu posłuchać – Maia wstała. 

– Posłuchasz mnie i co więcej, będziesz przy tym bardzo przekonująca wobec Daria, gdy oświadczysz, że zamiast pozycji jego żony, zadowolisz się rolą zwykłej kochanki – senior Maranzano również wstał. 

Maia nie zdołała ukryć, że jego słowa ją zszokowały. Była nimi tak bardzo zaskoczona, że mimowolnie wybuchła nerwowym chichotem. Cóż to był za absurd? 

– Naprawdę nie zamierzam tego dłużej słuchać! – zdecydowała, dzielnie ruszając w stronę drzwi. 

Jednak stary Maranzano pomimo swojego wieku, zdołał do niej podejść i mocno złapać ją za nadgarstek, a Maia w ostatniej chwili sobie przypomniała, że nie może krzyknąć, by jej ojciec nie zrobił niczego głupiego, próbując się tu dostać. 

– Dario jest przywódcą i potrzebuje żony, która coś sobą reprezentuje, a nie córki jakiegoś tam podrzędnego księgowego! – Ladislao krzyczał, aż ślina tryskała mu z ust. – Dostał jednak jakiejś obsesji na twoim punkcie i żadne argumenty do niego nie przemawiają. Niech sobie ciebie weźmie, zerżnie, a nawet żyje z tobą pod jednym dachem, jednak jego oficjalną żoną zostanie córka mojego przyjaciela, wartościowa…

Nie zdołał jednak dokończyć, bowiem ich uwagę odwrócił głośny huk wystrzału, który rozległ się tuż za drzwiami, a później odgłosy przekleństw i szamotaniny. 

Serce Mai dosłownie zamarło, a obawa o ojca prawie ścięła ją z nóg. Nim jednak zdążyła wykonać choć jeden krok, by móc sprawdzić, co się stało, drzwi prowadzące do jej rodzinnego salonu zostały otwarte z taką siłą, że praktycznie wyleciały z futryn. 

Chwilę później dookoła zapadła śmiertelna cisza. 


<><><>


Przepraszam Was za opóźnienie - To wszystko przez długi weekend 😉💚
Jak zwykle w piątek zapraszam na "Kwintesencję".